Uwielbiam połączenie czekolada&alkohol. Zwłaszcza, jeśli tym alkoholem jest whisky, o czym pisałam już trochę przy okazji recenzji Lindt Whisky. Tym razem jednak będę miała do czynienia z nie byle jaką whisky, a dokładniej z mieszaną The Famous Gouse, której godłem jest dostojny kurczak pardwa szkocka, czyli pewnie jakaś tam odmiana kuropatwy. Właśnie ten ptak i złote oraz czerwone napisy zdobią tekturowe opakowanie, które mówi nam, co skrywa. Trzeba przyznać, że wygląda to ekskluzywnie (czyżby dlatego, że nie da się nie zauważyć z czym jest ta czekolada?).
Nic dziwnego, w końcu Goldkenn to szwajcarskie czekolady z alkoholem i to nie byle jakim. Na ich stronie można zobaczyć, co mają w ofercie. Przyznam, że sama nie wierzę, że trafiłam właśnie na tabliczkę, która i tak ciekawiła mnie najbardziej!
Goldkenn The Famous Grouse to czekolada mleczna z 37 % kakao z płynnym nadzieniem ze szkockiej The Famous Grouse.
Gdy otworzyłam opakowanie, rozrywając tekturkę, a następnie złotko, poczułam zapach deserowej czekolady a alkoholowymi, trochę marcepanowymi nutami. Gdzieś tam przebijało jakby toffi, ale takie wzmocnione alkoholem.
Czekolada jest koloru ciemnawego brązu, co odrobinę upodabnia ją do deserowej (na zdjęciach wyszła jaśniejsza, niż w rzeczywistości). Kostki są duże, oczywiście wypukłe, ale ani trochę nie przypominają lindt'owskich "kapsułek".
Połamałam, czemu towarzyszył cichy i znajomy dźwięk, i wreszcie pierwsza kostka powędrowała do ust. Już na samym początku przywitała mnie stanowcza kakaowa nuta w towarzystwie słodyczy.
Czekolada nie była całkiem gładka, powiedziałabym raczej, że wręcz minimalnie chropowata. Odrobina przyjemnej tłustości umilała jednak rozpuszczanie się jej. Bardzo gruba czekoladowa warstwa nie znikała w przeciągu paru sekund, przeciwnie - robiła to mozolnie, ociągając się, jakby chciała zaprezentować wszystkie swoje nuty smakowe.
Tak też, do kakaowej nuty i słodyczy, doszło mleko. Niestety, nie skojarzyło mi się ze świeżym, naturalnym mlekiem, a mlekiem w proszku. Miałam wrażenie, że jest go tam znikoma ilość, przez co czekolada nie była ani całkowicie mleczna, ani oczywiście deserowa (przez zawartość mleka, mimo iż znikomą).
Czekolada nie była całkiem gładka, powiedziałabym raczej, że wręcz minimalnie chropowata. Odrobina przyjemnej tłustości umilała jednak rozpuszczanie się jej. Bardzo gruba czekoladowa warstwa nie znikała w przeciągu paru sekund, przeciwnie - robiła to mozolnie, ociągając się, jakby chciała zaprezentować wszystkie swoje nuty smakowe.
Tak też, do kakaowej nuty i słodyczy, doszło mleko. Niestety, nie skojarzyło mi się ze świeżym, naturalnym mlekiem, a mlekiem w proszku. Miałam wrażenie, że jest go tam znikoma ilość, przez co czekolada nie była ani całkowicie mleczna, ani oczywiście deserowa (przez zawartość mleka, mimo iż znikomą).
W końcu czekolada pękła, a w ustach rozlała się mocna whisky. Powitała lekkim uszczypnięciem w język, a następnie rozgrzała i na moment uwydatniła słodycz czekolady. Po chwili pojawiła się w niej pieprzna nuta. Alkoholowy posmak był naprawdę silny i przytłoczył sobą czekoladę. Cieniutka warstwa skrystalizowanego alkoholu dodała swoisty akcent całości, co w moich oczach zawsze działa na korzyść czekolady.
Do końca rozpuszczania się kostki, to właśnie whisky królowała. Co prawda, nie mam do niej najmniejszych zastrzeżeń, ale żałuję, że kakao cały czas starało się przebić z marnym skutkiem. Słodycz natomiast wzbiła się na wyżyny przy alkoholu i mimo, że w żadnym wypadku nie mogę nazwać tabliczki przesłodzoną, to tej cierpkości kakao jakoś mi szkoda.
Sama czekolada także była smaczna, więc żałuję, że przez alkohol po pewnym czasie jej smak został zabity.
Dobrze przynajmniej, że był to w miarę dobry alkohol, a nie spirytus.
Czekolada dobra, jako ciekawostka.
Czekolada dobra, jako ciekawostka.
ocena: 8/10
kupiłam: Maxima (market na Litwie)
cena: 1.62 euro
kaloryczność: 490 kcal / 100 g
czy znów kupię: z chęcią bym spróbowała inne smaki
Opakowanie zdaje się być bardzo przykuwające uwagę, kuszące,ekskluzywne, że jestem w 100% pewna,iż przystanęłabym przy jej stoisku.Co do kwestii zakupu,to raczej na nie.Nie przepadam za alkoholowymi słodyczami, a zwłaszcza mam do nich awersję po jednej z tabliczek Lindta, o której Ci wcześniej pisałam.A nadmiar whysky w tych kostkach na kształt baryłek, która nadmiernie "rozlewa" się na języku całkiem mnie nie przekonuje.
OdpowiedzUsuńWiadomo, w końcu to opakowanie rodem z Famous Grouse wzięte. ;)
UsuńPowiem ci, ze te czekolady są w Piotrze i Pawle.oprócz tego smaku są jeszcze inne. Mnie nie interesują, ale może dzisiaj się przejdę do PiP i strzelę im fotkę.
OdpowiedzUsuńJeju, dlaczego ja nie mam PiP nigdzie w pobliżu? :(
UsuńDobre info, ale... w sumie niespecjalnie mnie interesują te czekolady, mimo wszystko.
UsuńCzyli generalnie Lindt lepiej wypada w alkoholowych połączeniach?
OdpowiedzUsuńW wersji z whisky tak.
UsuńCzekolada z kuropatwą aka dostojnym kurczakiem na opakowaniu.. Kupiłabym bez względu na smak <3
OdpowiedzUsuńTak bardzo dla mnie... I jak alkohol przytłacza czekoladę, to nawet dobrze, więcej alkoholu dla spragnionego i udręczonego tęsknotą ciała. Chcę :(
OdpowiedzUsuńA ja wręcz przeciwnie, nie lubię alkoholowych czekolad ;)
OdpowiedzUsuńTrzeba przyznać, że opakowanie wygląda ładnie i ekskluzywnie, zresztą tak jak sama tabliczka ale widzimy alkohol i już nas nie ma :P
OdpowiedzUsuńFajne kosteczki jak z alkoholem to biorę nawet 3kostki:) .
OdpowiedzUsuńWidziałam taka w Piotrze i Pawle. Też uwielbiam połączenie czekolada&alkohol. Z tej serii jadłam z Jackiem Daniel'sem. Ciekawa jestem jeszcze wersji z Cointreau.
OdpowiedzUsuńZ Jack'iem to i ja bym spróbowała! Niestety, Piotra i Pawła brak...
Usuń