czwartek, 24 września 2020

deser Auchan Profiteroles Bigne Farciti

Kiedyś częściej zdarzało mi się jadać desery i słodkie serki / jogurty. Obecnie u mnie nabiał to jedynie te czyste opcje, nie na słodko, a desery prawie w ogóle nie wchodzą w grę. Ciasta z kremem i ptysie zawsze wręcz mnie odpychały, a te lodówkowe postrzegałam jako jakieś "dziwa nie wiadomo skąd". Mama jednak swego czasu sporo ich jadła, głównie tiramisu. Ona ogólnie lubi wszelkie ciasta i twory z kremami, w tym jakieś ptysie. Raz zobaczyła w Auchanie coś, czego wcześniej nie jadła, bo bała się ciemnoczekoladowego sosu, ale tym razem "przemówiło do niej". Rozumiem jej konsumenckie zachowanie, ale... kompletnie nie rozumiem swojego. Dlaczego uznałam, że takie coś jest warte uwagi? Chyba tylko dlatego, że nigdy normalnie (gdyby nie blog?) nawet nie pomyślałabym, by czegoś takiego spróbować (włoskie desery w ogóle mnie odpychają). To było tak nie moje, że... aż ciekawe, skoro znalazło się w lodówce. Już pisząc wstęp DOKŁADNIE się wczytałam (w internecie, co to). Otóż to nie "jakieś coś - ptysie" (ot, jakieś "ciasto z kremem" jak myślałam), a bignè, czyli włoskie kulki z ciasta smażonego z kremem wewnątrz (odpowiednik polskich pączków? czyli czegoś czego wręcz nienawidzę). Dowiedziałam się też, czym jest ptyś - ciastem parzonym (tu coś kojarzyłam, ale nie wiedziałam, o co chodzi) z kremem bezowym lub bitą śmietanką (kolejne niecierpiane twory). Gdy już wiedziałam, czym są profiteroles, a czym nie są... Prawdę mówiąc, byłam przerażona. Raz: nie wiedziałam, co gorsze, a dwa... Bałam się, że wyjdzie to w ogóle jakieś... Pączkowe coś nadziewane bezowo-bito śmietankowym czymś? Utwierdziłam się w przekonaniu, że lepiej od razu palnąć sobie kulkę w łeb, niż na te kulki się porywać, ale... Czy człowiek zawsze musi działać racjonalnie? Oto czekało mnie zjedzenie deseru, który jest definicją tego, czego w jedzeniu nienawidzę. Nie wiem, czy to jakaś dziwna odmiana przekory czy po prostu głupota. Czułam, że chcę to spróbować.


Deser Auchan Profiteroles Bignè Farciti Ricoperti di salsa al cioccolato to "ptysie (bignè) nadziewane kremem mlecznym polane sosem czekoladowym" z alkoholem, marki własnej Auchan, wyprodukowane we Włoszech i sprzedawane po dwie sztuki (2x90g); do trzymania w lodówce.

Przed jedzeniem wyjęłam to z lodówki, by doszło do temperatury pokojowej.

Gdy tylko zerwałam wieczko, poczułam intensywny zapach alkoholowego, ciemnoczekoladowego sosu. Był prosty, słodko-wytrawny i całkiem w porządku, acz z nutą chemii.

Deser pod względem struktury wydawał się w porządku, mimo że trzem pyzom z odbytami daleko do zachęcającego wyglądu. Czekoladowy sos odznaczał się gęstością zastygającej czekolady, kulki były duże i lekkie.
Niestety już na dotyk ptysie okazały się okropnie tłuste. Zaraz wyszło na jaw, że lekkie przez to, że w połowie puste. Nadmuchane, a jednak z twardszą skórką. Było to tłuste... tłuszcz dziwnie wyciekał z tego w ustach. Oleiście-suche, kapciowate twory skojarzyły mi się z pączkowymi 7Daysami. Bardzo miękkimi i mokro-tłustymi, z których tłuszcz tylko szukał ujścia.
Krem wewnątrz był ślisko-gładki i też tłusty. Cechowała go gęstawość, ale i pewna oleistość, może śmietankowość. Gdy wgryzłam się lekko w kulkę, tłuszcz dosłownie się z tego wycisnął, jakby chciał... trysnąć.
Krem czekoladowy był bardziej tłusto-gęsty. Czuć, że rozwodniony, a jakoś zagęszczony. Odróżniał się silną, pyliście trzeszczącą proszkowoscią. Oba kojarzyły się z budyniem, ale w negatywnym sensie.

Czekoladowy sos uderzył sztucznym motywem i wysoką słodyczą, do której po chwili dołączyła wodnistość i cierpkawa czekolado-polewa. Gorzkości ciemnej czekolady nie uświadczyłam. Licha mlecznawość i sztuczność zaraz też się pojawiły, a od nich blisko było już do alkoholu. Zaznaczył swoją obecność, ale raczej podkreślając wytrawność i słodycz, trochę chemię. Nie był zbyt mocno wyczuwalny.

Ciasto kulek wydało mi się tłuszczowo-żadne. Nijakie i zanadto przypalone. W sumie smażeniem nie waliło, ale było... Dziwnie tłuszczowe, po prostu. I jajeczne. Jak nijako jajecznie-kartonowy 7Days (nie pamiętam jego smaku, ale to tak, jakby do jego kartonowego smaku dodać jajka?).

Biały krem z kolei był najpierw mdło-słodki, potem nadciągał na to lekki alkohol. Może i tłuszczowo-śmietankowy, nie cukrowy wprost, ale słodko-odrzucający i znów... Trochę dziwnie jajeczny i... Po prostu sztuczny. Alkoholowy? Albo to ta sztuczność tak gryzła? Wpisało się to w moje wyobrażenie o koglu-moglu i deserze zabaglione (nie jadłam nigdy), tylko że mdłym (te rzeczy wyobrażam sobie jako wyrazistsze).

Całościowo to twór sztucznie-nijaki, mdły... Słodki, ale zupełnie bez wyrazu, słodki nijako. Nawet nie aż tak cukrowo-cukrowy, bardziej jakby... rozwodniony smakowo, tak po całości. Jakość leży i kwiczy. Tłustość... to chyba jego główna cecha. Smakująca tłuszczem tłuszczowa kulka z tłuszczowym nadzieniem w tłuszczowym sosie, zostawiająca posmak tłuszczu i tłuszcz na ustach. Mniam?

Często porzucam niesmaczne czekolady po kostce-dwóch. Jest to jednak "nie-dałam-rady-nie-chcę-więcej" czyt.: wolę zjeść coś smaczniejszego, a to oddać Mamie, która potencjalnie się ucieszy. Rozgrzebawszy jedną jedną kulkę tego czegoś, przy każdej łyżeczce, każdym kęsie na różne sposoby, cofało mnie. Nie przesadzam, nie potrafię sobie przypomnieć, bym wrzuciła na bloga coś paskudniejszego. Na szybko spróbowałam coś znaleźć, ale... nie wiem. To jakby połączenie batona Muller Mullermilch Snack smak Czekolada i nowej wersji Deluxe Mousse D'Amour Mus mleczny o smaku amarettini, ale... Tego nie da się jeść.
Mama wprawdzie swój zjadła, mój dokończyła i przeżyła, jednak jej również to nie smakowało. Stwierdziła, że najpodlejszy był czekoladowy sos, krem biały za mdły (ale miło zaskoczył ją alkohol), zaś ciastu nie miała tak wiele do zarzucenia. Przy pierwszej kulce nie ogarnęła, że są nadziewane, myślała, że to takie "mokre ciasto" i uznała je za ciekawe.


ocena: 1/10
kupiłam: Auchan
cena: 7,99 zł (za 180g: 2x90g)
kaloryczność: 268kcal / 100 g; 1 deser - 241 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: woda, syrop glukozowy, pełne mleko, odtłuszczone mleko w proszku, ptysie (jaja, woda, mąka pszenna, olej, słonecznikowy, substancja spulchniająca: węglany amonu; sól), jaja 6,2%, olej słonecznikowy, śmietanka, czekolada w proszku 3,7% (cukier, kakao 1,4%), cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, alkohol 1,2%, ciemna czekolada 0,7% (miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, ziarna wanilii); substancja zagęszczająca: karagen; błonnik roślinny, emulgator: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych; naturalny aromat

4 komentarze:

  1. Zawsze mnie ciekawiły te ciastka, ale dobrze że ich nie kupiłam :D choć pewnie dałabym radę zjeść ale jednak tanie nie są, a za takie dziadostwo nie chce mi się dawać 8 ziko ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ciastka" to ostatnie słowo, jakim bym to nazwała. xD

      Usuń
  2. Nie mogę podsumować całości inaczej niż śmiechem, wybacz :D Dodatkowo bawi mnie, że zawsze chciałam ich spróbować - i pewnie bym je doceniła bardziej niż Ty - ale nigdy nie wzięłam. Za to Ty, osoba z innej bajki, pokusiłaś się i... no właśnie :P Nawet mama zachowała dystans wobec entuzjazmu, haha. "Tego nie da się jeść" :'D <3

    PS Ale przynajmniej łyżeczka poszła w ruch!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, teraz zaśmiałam się i ja! Doceniłabyś bardziej? Ewentualnie zjechała trochę mniej.
      Taak, parę razy jakby z przekory naszło mnie na takie... no właśnie. xD

      PS Niech się producent cieszy, że nie mam jego adresu, bo by w ruch poszła piła mechaniczna.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.