piątek, 11 września 2020

Georgia Ramon Ziegenmilch / Goat Milk 55 % mleczna z kozim mlekiem

Po naprawdę różnej interpretacji dodatków w czekoladach Georgia Ramon czułam się już w ich kwestii bardzo niepewnie. Z chili była piekielnie wypalająca jak szatan, kardamon jedynie leciutko wniknął w czekoladowość, trochę podszepnął o swej obecności, trochę zagłuszył; z kolei kawa uderzyła bardzo wyraźnie nie zabijając czekolady. Ogólnie jednak nie przemawiają do mnie czekolady z dodatkami tej marki. Mleczne obecnie mało mnie kręcą, ale akurat paru mlecznym od GR nic do zarzucenia nie mam. Tej, przed degustacją miałam: że właśnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Uczepiłam się nadziei, że tym razem dodatkowy składnik, czyli kozie mleko, uderzy z mocą tamtego chili, bo kocham kozie mleko, ale... z moim pechem czułam, że wyjdzie jak zwykła, łagodna mleczna, a na taką ochoty nie miałam.

Georgia Ramon Ziegenmilch / Goat Milk 55 % Milch-Schokolade / Milk Chocolate to ciemna mleczna czekolada kozia o zawartości 55 % kakao z kozim mlekiem.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam wyrazisty, ciepły splot sianka suszącego się na słońcu, subtelnej nuty koziego mleka, palono-prażonych orzechów z delikatną goryczką, oraz słodyczy palonego... karmelu czy raczej toffi. Tak maślanego, że zdecydowanie toffi, a jednak słodkiego tak szlachetnie, że aż kojarzącego się z miodem i jakąś miodowo-bananową masą (taką leciutko soczystą). To iście "złota" (sianko, miodowe toffi) kompozycja, w tle ze zwierzakiem (kozą) zadbanym, czyściutkim, wypielęgnowanym jak przed jakąś wystawą! To w sumie nie koza, a urocza kózka.

Tabliczka w dotyku wydawała mi się lekko suchawa, ale jednocześnie tłusta.
Przy łamaniu trzaskała prawie jak ciemna. Nie była jednak mocno twarda. Ujawniła ziarniście-gęsty, zwarty przekrój i... tak, w ciemno kłóciłabym się, że to ciemna (huehue).
W ustach rozpływała się powoli, początkowo nieco opornie. W pierwszej chwili wydała mi się nietłusta, a nawet w pewien sposób suchawa, z proszkowym elementem. Od początku czuć pewne mleczne rozrzedzenie masy, choć dopiero po paru sekundach pokazała, jak tłusta jest w istocie. Cechowała ją w dodatku maślana zwartość, zbitość. Lepiła się trochę, w czym wychodziła na jaw pełnia mleka. Mimo to, jej tłustość nie odrzucała dzięki lekkiej szorstkości.

W smaku od pierwszego kęsa poczułam goryczkę orzechów palono-prażonych, z nutką dymu. Kojarzyły się z siankiem i roślinami, do których prędko dotarła słodycz. O ile łagodna gorzkawość utworzyła bazę, tak słodycz pomknęła dynamiczniej.

Zaserwowała sporo maślanego toffi, wplatając w nie (poprzez tę roślinność?) miodowe nuty.

Do głowy przyszedł mi miód z malinami / miód malinowy, a po chwili same maliny. Takie w pełni dojrzałe, słodkie-słodziuteńkie i... zestawione z innymi słodkimi owocami. Było to trochę bananowe: słodkie wręcz mdląco - aż bałam się, że zrobi się pudrowo, ale jednocześnie odnotowałam pewną rześkość. Przez nią pomyślałam o... gruszkach? Wyobraziłam sobie gęstą masę zrobioną z bananów i miodu, trochę też z orzechami, może daktylami (takie to ciastowo-rawbarowe).
Słodycz oblepiła toffi i miodem orzechy i siano. Także w tym doszukałam się pewnej soczystości. Toffi okazało się nieco słonawe.

Oto w goryczkę orzechów i palonego, słonawego toffi weszła cierpkość koziego mleka. Oczami wyobraźni zobaczyłam szorstką, czystą kozią sierść i siano dla kóz... Jakąś zagrodę z czystymi zwierzętami - przytulną i rozgrzaną ciepłym powietrzem. Nuta koziego mleka była wyczuwalna wyraźnie, jednak jakby wpisaną w charakter miała łagodność (nie szarżowała, co było dość niecodzienne i czego trochę mi brak). Chwilami bardziej, chwilami zdarzyło jej się zagubić, acz była - to pewne.

Słonawe, kozie toffi zawróciło do goryczkowato-prażonych orzechów, skryło się w dymie. Dym wydawał się już nieco chłodniejszy. Mieszał się tym samym z maślanością i mlekiem, którego aż tak wiele chyba tu nie było. Przypominało zwykłe, ale wiejskie mleko... jako bazę pod koktajl? Jakby zmiksować z mlekiem jakieś banany, gruszki, daktyle z odrobinką... cytryny? Albo nawet i bez mleka, bo czekolada wcale tak mocno-mocno mleczna się nie wydawała.

Bliżej końca cierpkość, goryczka kakao, palonych orzechów i słonawe toffi zawiązały spółkę, dopuszczając odrobinę kwasku: czy to naturalnego nabiału, czy raczej bardziej... kwasko-świeżości orzechów? Czyżby owoce wciąż walczyły o swoje? Szybko jednak kwasek zniknął.

W posmaku z kolei pozostało palone, wyraziste toffi i trochę owoców (przy czym wróciły odważniejsze maliny). Wyraźniej czułam motyw samej koziości, ale wpisany w rześkość owoców i orzechy do tego stopnia, że mógł być iluzoryczny.

Całość wydawała się wyrazista, uroczo-przytulna... Taka do wtulenia się, naturalna, wiejska... blisko natury. Przyjemna, jak przyjacielski zwierzak. Czuć w niej charakter kakao, mleko też, ale nie tak wyraziście, a jedynie przemodelowujące pewne nuty. Sama koziość była, ale na tak delikatnym poziomie, że uwierzyłabym, iż to jedynie złudzenie wywołane zawartością kakao. Mi jednak... właśnie też i miazgi kakaowej za mało tu było. Całość wyszła bardzo delikatnie i dość maślano-tłusto... zawarła w sobie więc wszystko to, za co odznaczają te Akademie Czekolady, a czego ja nie szukam w czekoladach, zwłaszcza kozich.
Pachniała pięknie... bardzo chciałabym, by także tak smakowała. Kozą ewidentnie, ale czystą i w tym całym "złocie". A w smaku koza trochę się gubiła w mnóstwie innych nut, a więc orzechów, dość znaczącej słodyczy i owocach (papce bananowo-gruszkowo-daktylowej z miodem oraz malinach).


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 22 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 604 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, kozie mleko w proszku 15%

2 komentarze:

  1. Kozia sierść i siano dla kóz, dzizas. Kozie mleo absolutnie odpada. Maliny też na minus, ale inne nuty fajne. Zwłaszcza daktyle rodem z ciacha czy batona. Szkoda, że nie osadzono ich w zwykłej mlecznej. Toffi, orzechy, banany, nabiał... Mogło być dobrze w mój sposób, no ale wyszło kozio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego czyściutka kozia sierść Cię odrzuca? Mnie ogólnie takie zwierzakowe klimaty nie brzydzą. Żeby było śmieszniej, w dzieciństwie nazwałam sobie za to pewien smród: "smrodem wioski" - jest takie coś specyficznego, ale... to zazwyczaj czułam na wsi, ale nie wiązało się ze zwierzętami. Nadal nie ustaliłam, o co chodzi.

      Właśnie wszystko to w mlecznej byłoby nudne. Kozia nuta dodała temu charakteru.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.