wtorek, 1 września 2020

Vosges Turmeric Ginger mleczna 45 % z imbirem, kurkumą, kokosem, pieprzem i innymi przyprawami curry

Bardzo lubię orientalne przyprawy, mimo że do znawcy mi daleko, a nie jestem też za przesadnie (bezcelowo) przyprawionymi daniami. Kuchnia indyjska czy tajska... mniam! Na wszelkie więc mieszanki z tego regionu patrzę raczej pozytywnie. Czy w czekoladach? A tu już nie wiem. Ostatnimi czasy wcale aż tak wielu czekolad z przyprawami nie zamawiam, zwłaszcza, gdy chodzi o te z wyższych półek. Pamiętam jednak, jak smakowała mi Dolfin Hot Masala. O tym, jak smakują mi wszystkie Vosges też zapomnieć się nie da. Zanim więc na dobre miałam się wciągnąć w odkrywanie nowych smaków, które jakiś czas temu zakupiłam, czekała mnie jeszcze ostatnia z poprzedniego zamówienia. W sumie wcześniej myślałam, że to ciemna i trochę się rozczarowałam, że jednak nie, ale już jak mi "kliknęło", że wspomniany Dolfin też był mleczny... Już było lepiej.
Na stronie w opisie znalazłam, że to ich "złota tabliczka" zainspirowana wieczornym eliksirem, miksturą na zdrowie o nazwie Złote Mleko, w której to połączono tytułowe adaptogeny, czyli "leki na stres, stany wyczerpania i niepokoju" w ogólnie rozgrzewającej kompozycji. Co więcej, dowiedziałam się, że połączenie kurkumy z pieprzem uwalnia więcej ich właściwości prozdrowotnych.

Vosges Turmeric Ginger to czekolada mleczna o zawartości 45 % kakao z kurkumą, imbirem, kokosem ze Sri Lanki oraz mieszanką przypraw m.in. curry, z czarnym pieprzem Telicherry, kozieradką, kardamonem i gałką muszkatołową.

Gdy tylko rozerwałam sreberko, poczułam bukiet korzenno-orientalnych przypraw i intensywny zapach świeżego mleka oraz słodyczy mocno palonego, wręcz gorzkawego karmelo-toffi. Bardzo wyraźnie swoją obecność zaznaczył kokos (trochę jakby z aromatu), podrzucający skojarzenie z mleczkiem kokosowym. Przewijała się w tym pewna orzechowość, siankowo-wiejska nuta, podsycona suszonym motywem i rozgrzewająco-goryczkowatymi przyprawami. Klimat był indyjski, jak nic!

Tabliczka już w dotyku zdradzała swoją tłustość, ale nie lepiła się. Przy łamaniu ładnie trzaskała, ujawniając ziarnisty przekrój, w którym (albo mi się wydaje) widać przyprawy i średniej wielkości odpowiednią ilość kawałków kokosa. Trochę zaskoczył mnie zielonkawym odcieniem. Wystąpił pod postacią wiórko-płatków i kawałków wiórków. Na całą tabliczkę przypadły dwa kawałki pieprzu do chrupnięcia (a tak był bardzo zmielony i w nieprzesadzonej ilości). Nie jestem pewna, czy nie plątały się wśród nich mdławe kawalątki imbiru... Przypraw w całości nie brakowało, a zabarwiony kurkumą kokos trudno od niego odróżnić.
W ustach czekolada rozpływała się przyjemnie powoli, tłusto kremowo. Zalepiała w bardzo gęsty sposób. Oprócz dodatków i szorstkości zmielonych przypraw, sprawiała wrażenie idealnie gładkiej.
Kokos był podprażono-chrupiący, a zarazem soczyście-trzeszczący. Raz po raz dziwnie skojarzył mi się ze świeżymi płatkami migdałów. Na koniec zostawały wiórki, które w zasadzie "zrobiły się świeże", nasiąkając. Jego ilość uważam za odpowiednią - to jedynie dodatek, nie zaburzający w tabliczce niczego. Trafiłam też na parę drobinek korzenia imbiru (również wyszedł dość świeżo).

W smaku czekolada przywitała się głębią mleka, niemal śmietanki oraz wysoką, ale szlachetnie, delikatnie paloną słodyczą, a dopiero na końcu nutką przypraw. O ile jednak pierwsze utworzyły stateczną bazę, tak ostatnie zaczęły dynamicznie rosnąć.

Baza wydała mi się łagodna, przywodząca na myśl maślane toffi i jakieś rozgrzewające język chai latte, w wydaniu może bardziej kawowym, cappuccinowym (bo i "kawowe" kakao odlegle się zaznaczyło). Czułam też echo kokosa. Miał wydźwięk takiego z aromatu; nie był nachalny, a tak wkomponowany, że przyjemny. Nie sposób było nie myśleć o mleczku / śmietance kokosowej.

Z przypraw już w ciągu paru-parunastu sekund najpierw poczułam kurkumę i cynamon nieodzownie wmieszany w nutę orzechowo-goryczkowatego, palonego kakao. Zaraz dołączył do tego cały bukiet. Oto imbir i kardamon, a po nich mieszanina (kurkuma i charakternie gorzki pieprz czy gałka) uderzyły mocniej. Rozgrzały i nieco przypiekły w język. Raz po raz imbir wydawał mi się zaskakująco świeży. Miało to cudowny wydźwięk odważnie przyprawionej i zrobionej na mleczku kokosowym chai latte.

We wszystkim doszukałam się też pewnej rześkości. Płynęła z tych mocnych nut, jako goryczkowato-ostro-rześka kozieradka, pomykała po naturalnej mleczności i poprzez nią zahaczała o kokosa. Gdy z czekoladowej toni zaczęły wyłaniać się wiórki, okazało się, że to ich jakby uczepiła się kurkuma. Połączenie to wydobyło orzechy. Skojarzenie  z mleczkiem kokosowym jeszcze się umocniło, by następnie podkreślić... orzechowo-maślane toffi? Tylko że mocno palone. Kokos wzrastał przy wyłaniających się (nawet nierozgryzanych) wiórkach.

Paloność podkreślał pieprz, chwilami aż kręcący w nosie. Wpisał się w korzenność, przemodelował toffi na karmel, wplatał się w śmietankowo-mleczne tony. Cynamon i imbir, towarzyszące mu, sprawiły, że pikanteria i słodycz aż rozgrzały gardło, co z aromatem kokosowym skojarzyło mi się z likierem kokosowym czy jakimś korzenno-kokosowym drinkiem.

Bliżej końca i na koniec rozgryzałam kokosa, dzięki czemu wzrastał jego smak. Wtedy też trafiałam na małą ilość większych kawałeczków przypraw, które z kolei drastycznie podnosiły korzenną pikanterię, rozgrzewając. Mimo to, nawet zostawione na koniec i wtedy pogryzione dodatki nie zabiły smaku samej czekolady.

Po wszystkim na bardzo długo pozostał posmak mnóstwa przypraw, na bezkreśnie mlecznej i słodko-maślanej, orzechowej toni. Kojarzyło mi się to z jakąś kawową chai latte z nutą kokosa "mieszanego". Rozumiem przez to bardzo naturalnego, świeżo-mleczkowego i "aromatowego likieru". Po zjedzeniu czułam się zacnie rozgrzana i nieco zasłodzona. W korzennym, nie za mocnym rozgrzanio-pieczeniu byłam w stanie bez problemu wskazać kurkumę, imbir i bardziej gorzkie przyprawy: kardamon, pieprz, gałkę, cynamon.

Tabliczka wydała mi się niezwykle intrygująca, choć niebezpiecznie mało czekoladowa. To bukiet przypraw takich jak imbir, cynamon, kardamon, kurkuma, pieprz... słodko-indyjska mieszanka zestawiona z niebanalnym kokosem. Słodycz czekolady była bardzo wysoka, miała wydźwięk toffi, gdzieś pobrzmiewało mi cappuccino. Wszystko to jednak było takie... bogate, szlachetne i wykwintne. Zasłodzenie na poziomie, upicie się... złotem - takie określenia przychodzą mi do głowy. Hm, jak mleczność przełożyła się na mleczko kokosowe, cappuccino przyprawione i toffi, w sumie podobało mi się. Z wyższą zawartością kakao takiego efektu by nie było, ale ciekawi mnie, jak by wyszła ciemna wersja. To było bowiem bardzo ciekawe, ale jednak na swój sposób delikatne. Może i parę rzeczy bym w niej pozmieniała, ale... niekoniecznie. Jeśli taki był jej zamysł, że miała to Złote Mleko udawać, cel został osiągnięty (obiektywnie więc może to i czekolada na 9). A fakt, że do ostatniej kostki nie przestała intrygować, o czymś świadczy.
Żeby było śmieszniej, raptem parę dni wcześniej spróbowałam Molly's Cappuccino, która niespodziewanie też smakowała duetem cappuccino-toffi, ale oczywiście to nirwana (osiągnięta przez braminów?) a poziom pariasów.


ocena: 8/10
kupiłam: vosgeschocolate.com za czyimś pośrednictwem
cena: 8 $
kaloryczność: 536 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: mleczna czekolada (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat), suszony (odwodniony?) kokos, mniej niż 2%: sproszkowane słodkie curry, naturalne aromaty, kurkuma, imbir, kardamon, czarny pieprz, gałka muszkatołowa

2 komentarze:

  1. Skrajnie nie moja tabliczka. Ma ładny zapach... i to w zasadzie tyle z zalet. Konsystencja i smaki zgroza. Posmak w pierwszej części, gdyby ograniczyć się do samej czekolady z kokosem, super. Niestety nie na tym polega kompozycja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełnie nie Twoja. Ale! Tak patrząc na samo opakowanie, można by pomyśleć, że jakaś z maziastym, półpłynnym karmelem, więc może jeszcze chociaż grafika?

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.