piątek, 16 lipca 2021

Zotter Rotwein / Red Wine Olivin Winkler-Hermaden ciemna 70 % z czekoladowym kremem z czerwonym winem, brandy i rodzynkami oraz warstwą czekolady porzeczkowej

Muszę przyznać, że Zottery z winami trochę otworzyły mi oczy na wina. I pewne drogi degustacyjne mi zamknęły. Otóż na wino szkoda mi kasy, a po Winkler-Hermaden Olivin 2011, tańsze mnie nie satysfakcjonują. A na to się szarpnęłam dla czekolady Red Wine Rush Olivin Winkler Hermaden. Po latach jednak Zotter nieco ofertę pozmieniał, pogmerał też wśród alkoholowych czekolad. Do tej z Olivin chciałam może i wrócić, a teraz... to nawet nie wiem, na ile to powrót, a na ile coś nowego, a tylko podobnego (na pewno masło wskoczyło w składzie przed mleko i zmieniono opakowanie).
Na pewno dowiedziałam się czegoś nowego: rodzynki tu dodane, a więc marynowane w Olivin, nazywają sobie (tylko nie wiem, czy u Zottera, czy w tej winiarni) "Olivin bomblets" - bombami Olivin? W składzie / opisie też różne emocje u mnie budzi ta wytłokowa brandy, ale... biorąc pod uwagę jakość Olivin, to nawet jakieś pozostałości po nim są pewnie lepsze od zwykłych win.


Zotter Rotwein / Red Wine Olivin Winkler-Hermaden to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana czekoladowym kremem z wytrawnym czerwonym winem Olivin i brandy (z wytłoczyn po Olivin) oraz 3 % rodzynkami marynowanymi w Olivin  z cienkimi warstwami czekolady porzeczkowej (z czarnych porzeczek); nadzienie stanowi 60 % tabliczki.

Po rozchyleniu papierka poczułam wyrazisty, palono-dymny zapach zrównany z czerwonym winem. Ciemna czekolada, zwłaszcza gdy wąchałam spód, zdawała się ulegać winu oraz mieszać z owocami: dominującymi rodzynkami, ale też winogronami i jeżynami, porzeczko-wiśniami. Wierzch cechował wydźwięk bardziej czekoladowy, słodszy w sposób kojarzący się z palonym, wręcz odymionym karmelem i cukrowo-paloną brandy. Po przełamaniu i w trakcie degustacji z tymi nutami wygrały jednak owoce: głównie rodzynki i porzeczki (czerwone i czarne). Było to wytrawne, ale też bardzo soczyste. Mimo wyrazistości alkoholu, nie waliło procentami.

Przy łamaniu czekolady trzaskały. Owocowa była mocno stopiona z ciemną, więc ich podział graniczył z cudem. Bardzo gęsty krem wewnątrz odznaczał się mazistością, wilgocią i bardzo zwartą (ale jednak) plastycznością. Konkret i zbitość zawdzięczał czekoladowości - wydawał się czekoladowo zagęszczony, właśnie oparty na ciemnej czekoladzie. Zdecydowanie był jednak także tłusto-maślany i aż śliski, idealnie gładki. Znalazłam w nim sporo drobinek i skórek niemal czarnych rodzynek, które w większości musiały być częściowo zmielone.
W ustach czekolada rozpływała się gęsto-tłusto i kremowo, powoli i nieco maziście. Owocowa okazała się bardzo z nią spójna, acz rzadsza. Znikała jednak szybko, mieszając wierzch z nadzieniem i dodając chwilowego efektu zawiesiny.
To było bowiem minimalnie rzadsze od czekolady, acz zdecydowanie tłustsze od niej za sprawą masła. Cechowała je wysoka wilgotność i niezła soczystość. Maziście-lepko rozpływało się jak tłuste, zakalcowe brownie. Ta niemal śliska tłustość masła, do którego z czasem dołączyła odrobina śmietanki, dla mnie była trochę za mocna. Aż gęstawo nieco przytykająca. Znikało w tempie umiarkowanym, odsłaniając miękkawe, wręcz świeże - tak soczyście nasączone! - rodzynki (posiekane albo bardzo drobne). Przy niektórych doszukałam się lekkiego scukrzenia.
Czekolada zostawała jeszcze po nadzieniu.
Rodzynkami zajmowałam się, gdy wszystko już się rozpuściło. Wtedy były to przyjemnie soczyste farfocle.

Już przegryzając się przez całość czuć smak czerwonego wina.

Sama czekolada przywitała się paloną, trochę kawową gorzkością zrównaną ze słodyczą palonego karmelu. Soczystość szybko rosła.
Owocowa warstwa ją podkreśliła. Sama wniosła sporo winnie-porzeczkowego, soczyście kwaskawego smaku, jednak i słodycz. Spróbowana osobno (dosłownie wiórek mi się oddzielił nożem) wydała mi się słodziuteńko owocowa w "porzeczkowawy", ale bliżej nieokreślony sposób.

Zapewniła harmonijne przejście do nadzienia.

To bowiem powoli roztaczało intensywnie czekoladowo-owocowy smak, raz po raz smagając alkoholem jak biczem: winem ewidentnie wzmocnionym i procentową mocą, i słodyczą. Ta ostatnia okazała się dość wysoka, ale płynęła także z owoców. Czułam czarne i czerwone porzeczki, winogrona. Mieszały się z niemal cukrową słodyczą brandy i taką... karmelowo-czekoladową.
Nadzienie nie zapomniało o ciemnej czekoladzie i jej gorzkawości, jednak ta przejawiała się jako palona nuta, mocno przytemperowana maślanością. Pomyślałam przez to o truflowym brownie z alkoholem. O wiele więcej odnalazłam tu kwasku i cierpkości właśnie czerwonego wytrawnego wina. Nie było to jednak samo wino - także niemal cukrową brandy czuć bardzo wyraźnie. W tle jedynie przewijały się też wiśnie, a z czasem coraz więcej cierpkich winogron ciemnych, jeżyn i rodzynek.

W drugiej połowie rozpływania się kęsa w nadzieniu zdawał się rządzić rodzynkowy smak (nawet gdy wydawało się, że na nie nie trafiam). Był soczysty i słodki, łączący karmel i winne owoce. Dodatkowo podrasował je alkohol.

prawie jak "Potworna Księga Potworów"
 z rodzynką-jęzorem

Przy wyłaniających się rodzynkach właśnie je, i jeszcze więcej soczystego, kwaskawego czerwonego wina rozchodziło się po ustach. Każda jednak uderzała także słodyczą. Nie wysoką, ale znaczącą. Rozbijały też poczucie alkohowości samej w sobie, ale alkohol zdawał się walczyć niemal pieprznym pieczeniem.

Pod koniec i w język, i w gardle alkohol bardziej przypiekał, czym podkreślił karmelowo-cukrową słodycz. Na zasadzie kontrastu jednak udało się także czekoladzie wrócić, jako bardziej palono-dymny motyw.
Ten jednak znów osłabł, gdy pod koniec zajęłam się ssaniem i gryzieniem głównie skórek rodzynek. Nie w każdym kęsie jakaś była. Jak już na jakąś trafiłam, była słodziutka. Na całą tabliczkę trafiłam na dwie sztuki czegoś, co można nazwać aż kawałkiem rodzynki (z czego jednym czekolada pokazała mi język dosłownie przed ostatnim kęsem). Stanowiły dodatek marginalny.

Nawet, gdy były, to w posmaku i tak głównie kwaskawo-owocowe, taninowe wino zostawało, a dopiero potem rodzynkowość. Co więcej, wyraźnie na koniec czułam rozgrzanie procentami brandy, nie jakieś nadzwyczaj mocne, ale znaczące i nieco tłumiące zacny posmak samej czekolady. Był to splot palonej gorzkawości i porzeczkowo-winnej soczystości czerwonego, wytrawnego trunku o palono-dymnym charakterze.
Alkoholowość i soczystość w udany sposób odciągały uwagę od tłustości. Rodzynki w sumie też.

Ze smutkiem stwierdziłam, że czekolada mnie nie zachwyciła tak, jak jej dawna wersja. Była smaczna i właściwie nie mam jej nic do zarzucenia, ale jednocześnie wyparowało to, czym zachwyciła mnie kiedyś; pojawiło się to, co ostatnio w czekoladach z czymś mi nie pasuje. Miałam wrażenie, że tym razem alkoholowość i rodzynki mocniej narzucały się owocowym nutom. Mocniejszy alkohol (wyraźnie brandy) i zmielone rodzynki tytułowych smaków (czerwonego wina i czerwonych, porzeczkowo-jeżynowych owoców) nie odstępowały ani na krok. Zdecydowanie wolałam wczuć się w samo winne nadzienie. Rodzynki - mimo że takie wmielone to też fajna sprawa - akurat tej kompozycji zaszkodziły. Mieszania alkoholi też nie rozumiem... patrząc na skład obstawiam, że mogli leciutko zmienić proporcje albo to to, że rodzynki zmielono sprawiło, że alkohol także z nich poszedł w krem...? Sama nie wiem. Ta wersja utraciła swoją specyfikę Olivin - nuty wina nie były aż tak wyczuwalne, to bardziej pyszna ogólnie czerwono-wytrawna kompozycja. Może aż tak bym się nie czepiała, gdybym nie znała dawnej.


ocena: 9/10
kupiłam: FoodieShop24
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, czerwone wino Olivin, syrop skrobiowy, masło, brandy z wytłoczyn winogron Olivin, pełne mleko w proszku, rodzynki, suszone czarne porzeczki, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia

PS Zapraszam na aktualizację recenzji masła orzechowego McEnnedy Crunchy Peanut Butter. Miałam o tym wspomnieć wczoraj, przy maśle orzechowym od Sante, ale cóż... starość nie radość, skleroza i te sprawy.

5 komentarzy:

  1. Jak dla mnie wino za 12 złociszy jest spoko, jak się trochę pogrzebie w Lidlach i Biedrach. W moim świecie cena nie wyznacza smaku - ani wina, ani słodyczy. Skład też nie. Wiem, że w Twoim świecie jest inaczej. W ogóle zabawna sprawa z tą recenzją dziś. Piję alkohol raz na kilka miesięcy. Wczoraj zastanawiałam się nad winem, ale wybrałam lody i przełożyłam procenty na dziś. Wzmacniasz moją decyzję :D Czekam na miłe procentowe bicze i przypiekanko gardełkowe. Wolę je bezpośrednio w kieliszku niż w tabliczce, choć i tę drugą chętnie bym przytuliła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarzucasz mi dziwne rzeczy. W moim świecie cena też nie wyznacza smaku. O "taniości" często piszę o smakowej. Jak trafi mi się niesmaczna czekolada za 40 zł, jadę po niej równo, denerwuje mnie taka. Jak trafi mi się pyszna za mniej niż 10 zł, cieszę się. Jak cena ma niby wyznaczać smak? Oczywiste jednak, że od drogich rzeczy wymagam więcej, a w przypadku tanich jestem w stanie przymknąć oko na niedociągnięcia.
      Ze składem bardzo Ci się dziwię. Nie obchodzą mnie zapisane słówka. Ja po prostu czuję składniki. Mogę np. nie czytać składu, ale dajmy na to, coś wali mi sztuczną słodyczą, co mi nie smakuje. Szukam przyczyny w składzie - o, syrop f-g! I już wiem, co mi tam przeszkadzało. Co więc robię przy kolejnych zakupach? Sprawdzam, czy nie ma w składzie tego, czego nie lubię. Proste i logiczne chyba. Śmieci mi przeszkadzają, chemia też, więc unikam ich, bo nie chcę mieć z nimi do czynienia.

      Mnie szkoda życia na szukanie "taniego dobrego wina" w marketach. Nie jestem fanką wina na tyle, by obecnie szukać jakiegokolwiek.
      Mam nadzieję, że trafisz na wino, które akurat Ci posmakuje. Napij się porządnie, bo i za mnie!

      Usuń
  2. Czekolada widzę idealnie pod moje gusta podchodzi. Ostatnio tylko alkoholowe przysmaki. Pralinki cherry są pkt obowiązkowym dnia. Mam vobro, moncherry ferrero, solidarność. Mieszko mnie obrzydza...
    Dziś jadę dokupić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam nic z tego, tylko od Mamy słyszałam, że te Mon Cherry iście parszywe (a uwielbia wiśnie w likierze i czekoladzie), a od Olgi to samo o Vobro.
      Zauważyłam, że Twoje "ostatnio tylko..." zmienia się jak w kalejdoskopie.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.