poniedziałek, 7 czerwca 2021

Moser Roth Dark Mint ciemna 52 % z miętą

Parę razy w życiu miałam tak, że nagle zorientowałam się, że w danej kwestii... nic nie czuję. Miałam tak z marką Moser Roth, na którą kiedyś bardzo optymistycznie patrzyłam, kilka czekolad naprawdę mi od nich smakowało, ale w końcu zaczęłam trafiać na coraz to gorsze dziadostwa. Czasem się wkurzałam i grzmiałam, że chyba ich znienawidzę. Pewnego dnia, mając sięgnąć po kolejną niestety już posiadaną, zdałam sobie sprawę, że marka jest mi kompletnie obojętna. Obojętność czasem (!) postrzegam jako coś gorszego niż nielubienie. Jeśli coś potrafi wzbudzić jakieś emocje, przynajmniej jest jakoś określone, choćby może być tematem do dyskusji (wylewania jadu?). Miętowej się trochę bałam. Lubię miętę, ale jak pomyślałam o teoretycznie rześkiej mięcie zmieszanej z tłusto-cukrowym ulepem, nie miałam na to ochoty. Albo... zatopiony w czymś takim chrupacz? Jeszcze gorzej. Aż do dnia degustacji z tego powodu nie sprawdziłam, pod jaką postacią dodali tę miętę. Nie chciałam się negatywnie nastawiać. Przed jedzeniem bowiem lepsza już obojętność niż skrajne emocje. A z drugiej strony trochę wyolbrzymiam, bo... aż takiego wstrętu czy obawy nie czułam - właśnie tylko obojętność. Po prostu... nie chciałabym wyrzucać czy coś (oddać ojcu coś, za co sama zapłaciłam i co jest potencjalnie do zmęczenia zgodnie z zasadą "kupiłaś, to zjedz", która nauczyła mnie rozsądnego kupowania czekolad).

Moser Roth Dark Mint to ciemna czekolada o zawartości 52 % kakao "o smaku miętowym", czyli z aromatem miętowym.

Zapach był dość słaby, ale ewidentnie palony i słodki. Kojarzył się z cukrem pudrem, do którego doszła pewna maślana ciężkość i niewyraźny motyw orzechowo-kawowy. Mięta subtelnie zaznaczyła swoją obecność. Aż trudno było określić, czy jest bardziej naturalna, czy z aromatu. W trakcie jedzenia bardziej pobrzmiewała czekoladowymi pastylkami miętowymi.

Tabliczka przy łamaniu ze względu na twardość przyjemnie trzaskała, ukazując jakby zbity i gęsty przekrój.
W ustach rozpływała się bardzo powoli, lecz szybko miękła. Gięła się wtedy i zmieniała w maślano-zbity krem (jak chłodne masło), z czasem opływający jak... lukier? Była gładka i bardzo tłusta, a jednocześnie przejawiała skłonności do pyliście-wysuszającego efektu, który nie pomógł w odbiorze.

W smaku od początku rozchodziła się cukrowość, choć nie aż taka powalająca od razu. Delikatna gorzkawość zaznaczyła smakową suchawość kakao, jego lekką cierpkość, po czym uległa na rzecz cukrowo-maślanej bazy.

W tym czasie w język zaczął lekko gryźć aromat miętowy i złudne poczucie chłodu, ale... podałabym w wątpliwość tenże chłód. Niby był, ale jakby nie...

Dopiero z czasem zaskoczył na miętę i wtedy było już lepiej; w tle pojawiła się naturalniejsza, delikatna mięta, kojarząca się "słodyczowo", a więc z jakimiś kremami, nadzieniami... Może nawet trochę likierem miętowym ze względu na cierpkawość? Daleko było temu jednak do klimatu poważnie-wytrawnego.

Na przodzie stała bowiem bezkompromisowa słodycz. Jej smak był najwyrazistszy i wszechobecny. Zaraz podsunęła skojarzenie z białymi nadzieniami pastylek miętowych, zahaczyła o lukier, rozsypując przy tym wór cukru. Drapała w gardle już po paru chwilach od zrobienia kęsa.

Jednocześnie rozchodziła się chłodząco-słodka mięta. Wyszła trochę olejkowo, ale w miarę naturalnie. Zaniechała napastliwości, a od połowy rozpływania się kęsa wyraźniej zagrała w smaku - powiedziałabym, że bliżej jej do mięty zielonej (łagodniejszej) niż pieprzowej. Zrównywała się z czekoladą, uwypuklając jej nijakość. Przez otoczenie, mimo że odświeżająca, nie wyszła lekko i orzeźwiająco. Szła w kierunku cukierniczym, acz zdarzyło się jej trochę ziołowo "capnąć" w język.

Czekoladowa baza z łatwością się poddała. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydała mi się mdła i maślana, nieznacznie gorzkawa, ale trochę... kakaowo-przypalona? Jak kiepska, plastikowa polewa? Może trochę jak poprzypalane i zwietrzałe ziarna kawy? Wydawało mi się, że przy niektórych kęsach koło mięty uchwyciłam cierpkawość. Na pewno pod koniec rozpływania się kęsa czułam dziwną goryczkę aromatu, na pewno nie kakao.

Pod koniec przesłodzenie i mięta zawiązały sztamę w zagłuszaniu czekolady, jednak ta do końca jako odrobinka cierpkawej paloności była wyczuwalna. Maślaność też sobie jakoś radziła, ale pod koniec to cukrowość szalała.

W posmaku zostało przesłodzenie i mięta, ale też tłuszczowa polewa koloru ciemnego (udająca czekoladę). Przesłodzenie wydało mi się takie... polewowo-lukrowe, jak kiepski lukier o konsystencji plastikowo-łamliwej polewy. Mieszało się to z "cukierniczą miętą", aż taką cukrowo-cukierkową (oczami wyobraźni patrzyłam na gablotkę w cukierni pełną kolorowych babeczek, makaroników itp. w pudrowo-miętowych wariantach). Mięta za to robiła dziwne aluzje do kwasku, co wiązało się z nieokreśloną cierpko-goryczkowatością.
Na ustach czułam realną tłustość, przez co całość wyszła ciężko mimo odświeżającej oddech mięty.

Całość uważam za przeciętnie kiepską. Przesłodzona i tłusta, a przez to ciężka. Czekolada miętowa powinna być lżejsza, zdecydowanie. Z tym całym przesłodzeniem mięta niestety wyszła kiepsko, a sama czekoladowość uciekła. Mimo tego nie była wyjątkowo zła. Po prostu kiepska i niewarta zakupu, ale taka którą da się zjeść... trochę. Bo na całą nie ma się ochoty. 3 minitabliczki na jedno podejście pod koniec strasznie mnie umęczyły, a podczas drugiego zrobiła to już jedna minitabliczka w połowie jedzenia.
Wady Moser Roth "na chłodno" o wiele lepiej da się zmęczyć niż z chili.
Przypomniała mi się za to Tesco finest Swiss Dark Chocolate with Peppermint - też przesłodzona, o podobnej zawartości kakao, a jednak nie zapchana tłuszczem, z wyczuwalnym kakao (miazgą). Jak wiele zależy od producenta...


ocena: 5/10
kupiłam: Aldi
cena: 5,49 zł (za 125g)
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, aromat mięty, wyciąg z wanilii

4 komentarze:

  1. O, cukier puder i maślana ciężkość na wstępie na pewno Cię ucieszyły. Miło, że od razu znalazłaś w tabliczce coś dla siebie. Potem chłodne masło i lukier też super skojarzenia. Dobrze, że cukrowość czuć od razu - nie ma na co czekać! Białe nadzienie z pastylek powinno iść w parze z białym wnętrzem Oreo, nieprawdaż? Zwietrzałe kakao, znów coś w sam raz dla Ciebie. Dziwię się, że po tylu gratkach wystawiłaś tylko 5. Spodziewałam się 8. Moooże 9. Weź nie kłam, że nie kupisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze jaka wspaniała forma małych czekoladek! I ta zawartość kakao!

      Usuń
  2. Nie kupiłabym bo mięta i czekolada to nie moje klimaty. Najdzie mnie na taki produkt 1x na dekadę
    Może nawet nie. Moja mama pewnie byłaby zachwycona bo na słowo miętowe oczy zawsze jej się świecą ;)
    Nawet magnum z czekoladowomiętowymi nibsami jadła choć ledwo gryzła...
    Kiedyś kochała pastylki i aftereights. Na dzień matki dostała ode mnie więc aftereights truskawkowe i przepadła, ale na jej spust szkoda pieniędzy wydawać, bo to droga słodycz i w Polsce no z wyższej półki a ona zjadła całe opakowanie w 3 minuty niczym zwykłe tanie pastylki i już ...
    Nie potrafi się delektować i nigdy nie dostrzega głębi smakowej. Nie wychwyci wszystkich nut i aromatów więc dla niej wystarczającym wydatkiem jest plebejski wyrób czekoladowomietowy i tak nie widzi różnicy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi całkiem spoko! Słodycz na pewno by mi nie przeszkadzała. Lukier lubię. 🧁

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.