sobota, 20 maja 2017

Amedei Cru Trinidad 70 % ciemna z Trynidadu (neapolitanka)

Całkiem niezła Amedei Cru Venezuela 70 % nie zdołała co prawda przekonać mnie do tej marki, ale po kolejną neapolitankę sięgnęłam raczej obojętnie, niż negatywnie nastawiona, a więc to już coś. Dodatkowo samo pochodzenie ziarna kakao działało na plus, bo z Trynidadu za wiele czekolad nie jadłam.

Amedei Cru Trinidad 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao pochodzącego z Trynidadu.

Po rozchylenia złotego papierka poczułam... prawie nic. Czekoladka pachniała bowiem słodkim drewnem, i to dość delikatnie, i na tym koniec. W dodatku było to takie suche drewno-dykta, a nie jakieś żywe gałązki, las, mahoń czy coś. 

Trochę nie pasował mi do tego zapachu wygląd neapolitanki, bo miała całkiem ładny i głęboki kolor, ale po przełamaniu i spróbowaniu, nie mogę odmówić jej suchości także w konsystencji. Poniekąd była tłusto kremowa, ale pozostawiała po sobie taką kredowo-proszkową suchość, zwłaszcza na koniec.

Słodycz dominowała nad wszystkimi smakami już od samego początku. Nawet nie to, że była jakaś straszliwie mocna, ale wyjątkowo nieprzyjemna. Skojarzyło mi się to z zamglonym cukrem, cukrem pudrem, może i bezą (a bez nienawidzę - to według mnie najgorszy rodzai słodyczy). 

Po chwili zaczęły wyłaniać się średnio prażone, lekko gorzkie orzechy włoskie albo pekan, co przez moment było całkiem ok, ale zaraz ten prażony smak jakoś się zawinął i skojarzył mi się z drewnem, wiórową dyktą itp.

Wychwyciłam jeszcze nieco mleczną nutę, a przez chwilę jakiś ukryty kwasek w tle. Może ogółem była to jakaś kwaśnawa śmietana? Trudno to stwierdzić przy tej ilości (ale biorąc pod uwagę całość wcale nie chcę próbować tego w większej ilości).

Na koniec słodycz i posmak dykty łączyły się, przed którym to połączeniem pierzchło wszystko inne. Skojarzyło mi się to z tanim syropem czekoladowym.
Po czekoladzie pozostałam właśnie taki tanio słodki posmak i poczucie suchości.

To była bardzo niesmaczna neapolitanka. Nawet nuta orzechów włoskich została tu tak zaprezentowana, że nie pasowała mi - podchodziła pod dyktę. Suchość, drewniane wióry i okropna słodycz. Kwasek znikomy i nieokreślony, podobnie w sumie  jak wszystkie nuty tej czekolady. 

Czytałam, że ludzie czuli tu maliny, limonkę, ja owoców raczej nie, choć dopuszczam, że przy pełnowymiarowej można byłoby doszukać się czegoś więcej w kwasku. Nie mam jednak zamiaru sięgać po pełnowymiarową, bo to maleństwo mi wystarczyło. Do tego niepochlebna recenzja Basi z bloga Sex, Coffee & Chocolate utwierdziła mnie w przekonaniu, że to nie ze mną, a z czekoladą jest coś nie tak. 


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wanilia

czwartek, 18 maja 2017

Erithaj Ben Tre Chocolat Noir Vietnam 70 % ciemna z Wietnamu

O poznawaniu nowych marek czekolad napisałam trochę przy Madecasse 80 %, a dziś, przy kolejnej, z którą przygodę miałam dopiero zacząć, macie dobry przykład marki onieśmielającej mnie. Tutaj to chyba kwestia tych ekskluzywnie wyglądających opakowań i niecodziennego pochodzenia kakao. Erithaj to bardzo ciekawa francuska marka, której tabliczki robione są z wietnamskiego kakao w manufakturze A. Morin na zlecenie. Na początek, z tych, które miałam, wybrałam tę o najniższej zawartości kakao (nie licząc mlecznej, bo po prostu miałam ochotę na ciemną).

Erithaj Ben Tre Chocolat Noir Vietnam 70 % to ciemna czekolada czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Wietnamu z prowincji Ben Tre.

Po otwarciu poczułam zapach czegoś palonego, mnóstwa dymu i odymionych, wędzonych śliwek, złagodzony przez słodycz łagodnego, kwiatowego miodu z akcentem słodkich przypraw.

Tabliczka o zachwycająco głębokim kolorze, który wydawał się wręcz soczysty, okazała się wyjątkowo twarda. Trzaskała przy tym bardzo donośnie. Nie kruszyła się, ani nic, przekrój nie był niezwykły, jednak w ustach rozpuszczała się niecodziennie i po prostu cudownie. Powoli roztaczała minimalnie tłustą, lepką czekoladową maź jakby stworzoną z suchawego, rozlazłego piasku, w dodatku z pyliście-kredowym akcentem, ani trochę nie wysuszając. 

Pierwsze wrażenie po włożeniu kostki do ust było takie, że czekolada była o wiele bardziej palona niż sugerował zapach, w którym przodowały wędzone śliwki.
Po chwili ten mocno palony smak jednak jakoś się rozpłynął, a za moment znów powrócił, ale już nie jako motyw przewodni. Można go skojarzyć z kawą, choć tak wyraźnie kawy tu nie było czuć (chodzi raczej o wydźwięk gorzkości palenia). Wrócił nieco podwędzony, bo po paru chwilach wyraźnie czułam wędzone, kwaskowate i soczyste śliwki oraz kwasek i subtelną gorycz jakby opalanych skórek cytryny. 

Przy tym całym paleniu, gorzkość była jednak i tak znikoma, kwasek należał do owoców, a z czasem zaczynała wyłaniać się słodycz. Nie byle jaka! Znacząca, ale nie przesadzona. Miała trochę miodowy, wyrafinowany charakter. 

Wędzone śliwki wysunęły się na prowadzenie, a wraz z tą słodyczą skojarzyły mi się z niemal gęstym od ilości owoców, kompotem śliwkowym - słodkim, ale i ze specyficznym kwaskiem, troszeczkę przyprawionym. Oprócz tego czułam też kwaskowate mirabelki i wielkie, okrągłe fioletowe śliwy tak dojrzałe, że aż kaszakowate. Śliwki, śliwki i jeszcze raz śliwki. 
Z czasem z owoców wyłuskałam także średnio dojrzałe, ale już bardzo soczyste, fioletowe winogrona, które dały lekko chłodząco-orzeźwiający efekt, taki podchodzący też pod coś mniej owocowego.

Gdy już wymieniłam każdy jesienny sposób na śliwkę, odmieniłam słowo "śliwka" przez wszystkie przypadki, a kawałek czekolady zniknął, w ustach pozostawała jedynie słodycz. Bogata i wykwintna, jednoznacznie kojarząca się z miodem i kwiatami. Ten łagodny posmak pozostawał na bardzo długo i bez wątpienia zaliczał się do tych jak najbardziej smakowitych, mimo że trudno go skojarzyć z czekoladą.

Wariactwa smaków tu nie doświadczyłam, ale i tak jestem pod wrażeniem, bo ta czekolada była niezwykle obrazowa. W mojej głowie pojawiło się dziwne przekonanie, że "jakby była kolorem, byłaby fioletem" (a to mój ulubiony kolor zaraz po czerni), wywołane pewnie śliwkami i winogronami. "Fiolet" mógłby być tytułem obrazu, jaki pokazała mi wyobraźnia: ciemne, kruche po bokach śliwkowe ciasto sowicie wypełnione owocami z kakaowo-cytrynową (mam na myśli skórkę) kruszonką w towarzystwie ciemnej kawy.
Powiedziałabym też, że miała więcej niż 70 % kakao; skojarzyła mi się trochę z Pralus Fortissima 80 %, w której również czułam dym i kompot śliwkowy, a jeśli chodzi o "nuty Wietnamu", to... z Marou Treasure Island 75 % łączy ją mocne palenie (choć to nie kwestia pochodzenia kakao), ale i przyprawy, kwiaty, mimo że w Erithaj czułam je głównie w zapachu.
To było pyszne, jednak żebym mogła z czystym sumieniem przyznać 10, musiałaby być bardziej gorzka, bo mimo całego palenia, była głównie owocowo kwaśna i słodkawa (ale to dopiero potem).


ocena: 9/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 23 zł (za 100 g)
kaloryczność: 564 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład:  ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy

środa, 17 maja 2017

Falcone Walnuts Cookies ciastka cantucci z orzechami włoskimi i morelami

Znawczynią włoskiej kuchni nie jestem, ale o produkcie dzisiaj recenzowanym postanowiłam trochę poczytać. Cantucci to tradycyjne ciasteczka z Toskanii, które piecze się dwukrotnie, aby były kruche i chrupiące. Spożywa się je w specyficzny sposób, bo zanurzając w kawie lub winie.
Zawsze chciałam spróbować jakiś włoskich kamieni ciastek, więc gdy wiele miesięcy temu usłyszałam o likwidacji Almy, podczas pobytu u Taty zajechałam do tego sklepu, żeby jakieś upolować.
Zaopatrzyłam się w takie autentycznie wyprodukowane we Włoszech, z babunią na opakowaniu (co pewnie ma sugerować, jakie to one domowe i tradycyjne). Nie miałam jednak najmniejszego zamiaru maczać ich w kawie lub winie (za bardzo celebruję picie jednego i drugiego); postawiłam a to, co zawsze parzę sobie do ciastek, czyli czarną herbatę.

Falcone Walnuts Cookies to ciastka cantucci z orzechami włoskimi i morelami.

Po otwarciu poczułam zapach domowych ciastek, który był słodką mieszaniną masła, jajek i orzechów z delikatną nutką aromatu migdałowego, bez której akurat by się obyło. I tak jednak było całkiem dobrze.

Ciastka były dość spore, mocno wypieczone i bardzo, bardzo twarde. Doskonale sprawdzały się jednak w duecie z herbatą. Nie rozpadały się w niej, mimo że ogólnie kruszyły się. W każdym ciastku znalazły się duże kawałki chrupiących orzechów lub / i średnie kawałki miękkich moreli. Na małą ilość dodatków nie można narzekać, co oczywiście się chwali, ale miałam wrażenie, że moreli mogło być więcej.

W smaku wydały mi się przede wszystkim słodkie, choć nie była to słodycz drażniąca, a taka "urocza", i maślane. Były tłustawe, choć nie nazbyt; ten maślany posmak nie wydawał się taki "tłusty", pewnie przez ogólną suchość. Na szczęście nie były zbyt mączne, a w towarzystwie z herbatą przyjemnie rozpływały się w ustach.
Dzięki temu, że konkretnie je wypieczono, wydały mi się wręcz maślanokarmelowe. W połączeniu z herbatą ten smak jeszcze bardziej się nasilił.

Mama, z którą się nimi podzieliłam, miała zupełnie inne zdanie. Nie smakowały jej, bo "one wcale nie są słodkie", a w dodatku narzekała na "twardą jak kamień" konsystencję (no, ale typowe włoskie ciastka mają być twarde, a ja jadłam je z herbatą, więc mi nie przeszkadzało). Nie wiem jednak, jak można nie czuć tu słodyczy...

Nawet morele jeszcze trochę jej dokładały, chociaż na ich słodycz narzekać nie mogę. Dzięki specyficznemu smaczkowi tychże owoców nie zacukrzały ciastek. Ogólnie nie odegrały większej roli, a wręcz trochę zanikały.

Zupełnie inaczej było z drugim dodatkiem - orzechami włoskimi. Te przełamywały ogólną łagodność i słodycz swoim charakterystycznym, wyrazistym smakiem. Świetnie sprawdziła się tu ich lekka goryczka. Czuć je było cały czas, nie tylko kiedy je chrupałam (a było co chrupać!), co bardzo mi się podobało.

Ogólnie ciastka uważam za bardzo smaczne i cieszę się, że je kupiłam. Liczyłam co prawda na to, że nacisk będzie położony na duet orzechów włoskich i moreli, a morele jakoś się schowały, ale... trafiłam na dobre ciastka z orzechami włoskimi idealne do herbaty, czyli tak, jak lubię.


ocena: 8/10
kupiłam: Alma
cena: 9,99 zł (za 180 g)
kaloryczność: 418,1 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: mąka pszenna, cukier, jaja, białko jaja, kandyzowana morela 8 % (morela 98 %, syrop fruktozowo-glukozowy, sok cytrynowy z koncentratu), orzechy włoskie 8 %, cukier trzcinowy, masło, miód, proszek do pieczenia (difosforan sodu, wodorowęglan sodu), aromaty, sól

wtorek, 16 maja 2017

Madecasse 80 % ciemna z Madagaskaru

Czasem, gdy sięgam po nieznane marki czekolad z najwyższych półek, czuję się onieśmielona, przedzielam więc sobie ich degustacje markami znanymi, będącymi "wentylami bezpieczeństwa" (hiperbolizując trochę), albo takimi jak ta - mocno kojarzącymi się z już znaną.
Madecasse bardzo przypomina jedną z moich ulubionych marek, czyli Menakao, co więcej, większość ich tabliczek jest produkowana w tej samej fabryce - Cinagra. Czekolady z kakao Madagaskaru produkowane na miejscu... Dla mnie, wielbicielki madagaskarskich smaków, to dopiero gratka.

Madecasse 80 % to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao z Madagaskaru.

Po otwarciu z małym zaskoczeniem odnotowałam, że czuję raczej łagodny zapach. Owszem, czułam kwasek cytrusów, soczyste grejpfruty i pomarańcze typowe dla Madagaskaru, ale dopiero na drugim planie. Piękna, bardzo ciemna z bordowym połyskiem, tabliczka głównie pachniała słodką wanilią i jagodami oraz rozgrzaną ziemią.

Przy łamaniu okazała się twarda, jej przekrój był ziarnisty, a w ustach rozpływała się powoli i trochę lepko, kojarząc się z niegładką, ziarnistą chałwą. Bardzo spodobała mi się ta struktura. Wbrew smakom pozostawiała trochę suchy efekt, ale to nie wada.

Gdy wgryzłam się w czekoladę, od razu poczułam wyrazisty smak grejpfruta. Była to oczywiście jego charakterystyczna, soczysta gorzkość oraz oszczędna słodycz.
Gorzkość szybko wystrzeliła we wszystkich kierunkach roztaczając w ustach bogactwo nut smakowych. Jako że w ogromnej mierze była ewidentnie kakaowego pochodzenia, przyniosła motyw rozgrzanej, żyznej ziemi z palonymi nutami kawy. Opływała ją jednak gorzkość bardziej owocowa, a więc wspomniana już grejpfrutowa i skórki pomarańczy.

Od nich, od owoców, rozchodziła się silna soczystość, niosąca jedynie owocową słodycz. Była tak intensywna i naturalna, że zdawało się, iż czekolada nie została posłodzona, a znacząca słodycz pochodzi jedynie od owoców, które w jakiś magiczny sposób zamknięto w tabliczce. Od skórek odszedł i rozszedł się w ustach smak miąższu dojrzałych pomarańczy, cytrusów i innych słodkich owoców (mango?). Znalazły się tu egzotyczne owoce leśne - takie jakieś jagódkowe, może i czerwone, ale nie wiem jakie konkretnie, a wraz z nimi wychwyciłam łagodniejszy motyw. Kojarzył się trochę z mlecznymi nutami, uchylał się jednak i chował. W końcu jakby został zapędzony w róg przez palono-cytrusowe smaki i zaczął mi się troszeczkę kojarzyć z kefirem, ale w stopniu o wiele mniej intensywnym, niż w Menakao 80%. Dosłownie przez sekundę ujawniła się w tym odrobinka kwasku i ściągający efekt.

Po zniknięciu ostatniego kawałka, w ustach jeszcze przez kilka godzin pozostawał posmak gorzkich grejpfrutów, skórek pomarańczy, a także soczystość słodkich, egzotycznych owoców i palony motyw nagrzanej ziemi, palonych ziaren kawy.

Czekolada była cudownie soczysta, ale przez sporą rolę palonych, ciepłych nut trochę wysuszała. Wybaczam jej to jednak ze wzgląd na ciekawą konsystencję. Mimo to, zachwyciła mnie intensywnie owocowym smakiem, który jednak nie był zbyt słodki, czy kwaśny, a mocny i gorzki (bo oprócz gorzkich grejpfrutów ziemia i kawa także wyraźnie się tu zaznaczały).

To głębia Madagaskaru, która jednak jest dość prosta (albo raczej przewidywalna). Nie jest to też taka moc, jaką czasem mają 80-tki; w ciemno powiedziałabym, że to raczej jakieś 75 %, ale nie ma to przy tym smaku większego znaczenia.
Bardzo przypominała Menakao Dark Chocolate 80 % Robust & Bold, ale wydaje mi się, że Menakao była bardziej ofensywna i dzika, "mleczna" nuta w postaci twarogu (tudzież kefiru) była istotniejsza. Od kradzieży mojego serca od Menakao było bardzo blisko, ale trochę zabrakło. Czuję się chyba po prostu zobowiązana do odznaczenia Menakao, więc znowu pozwolę sobie zabawić się w połówki w ocenie (czego nie lubię robić).


ocena: 9,5/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 18 zł (za 75 g)
kaloryczność:  573 kcal / 100 g
czy kupię znów: możliwe

Skład: miazga kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

poniedziałek, 15 maja 2017

Zotter Pistachios mleczna 50 % z marcepanem, nugatem migdałowym oraz pistacjami

To, że ostatnio nie miałam ochoty na słodsze lub nadziewane czekolady wcale nie przeszkodziło temu, żebym porządnie zatęskniła za Zotterami tak ogółem. Na powrót do nich po długiej przerwie wybrałam pewniaka, który jest w stałej ofercie (a przynajmniej od dłuższego czasu).


Zotter Pistachios to ciemna mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao z pistacjowo-migdałowym marcepanem i migdałowym nugatem z pistacjami.
Pistacje pod postacią kawałków (i pasty z nich?) znalazły się w obu warstwach.

Po otwarciu poczułam smakowity korzenny aromat. Był to przede wszystkim mocno migdałowy marcepan w towarzystwie przypraw, głównie cynamonu, ale jakby i kwiatowej, różanej słodyczy. Wyraźny był tu również akcent mleka, jak i kakao o orzechowym charakterze idealnie wpisującym się w kompozycję, w której nieśmiało zaznaczały się także słonawe pistacje (mam wrażenie, że ta słonawość pochodziła też z mlecznej naturalności). 

Tabliczka ogółem sprawiała wrażenie miękkiej, mimo grubej warstwy czekolady. Marcepan był wręcz mokry, miękki i niecodziennie plastyczny, cudnie "rozłażący się"; tłusty w pożądany sposób krem migdałowy, mimo że bardziej zbity, również miękki.

W pierwszym momencie po wgryzieniu się w tabliczkę, poczułam przepyszną mleczną czekoladę z solidną dawką kakao przejawiającą się w leciutko prażono orzechowym smaku. Była łagodna, wyraźnie mleczna, ale bez silnej słodyczy. 

Częściowo przesiąkła smakiem marcepana, który już po chwili zaczął się spod niej przebijać. Miał wyrazisty smak, ale nie zakłócał reszty. Oczywiście wyraźnie czułam tu migdały w specyficznym, marcepanowym wydaniu, ale i ogrom przypraw: głównie cynamon, choć i anyż, i alkohol przyjemnie się zaznaczyły. Może nie były wyczuwalne jako osobne smaki, ale rewelacyjnie podkreśliły marcepanową charakterność, w której to świetnie odnalazły się pistacje.

Wydały mi się bardzo wyrównane z migdałami, choć przez moment dominowały, kiedy trafiałam na ich większe kawałeczki. Te były nieco mokrawe, co świetnie wpisało się w ogólną orzechową soczystość marcepanowej warstwy (o, i to są idealnie miękkawe orzechowe dodatki, a nie jakieś zawilgocone - Legal Cakes przy Sneaky'm powinno brać przykład).
Marcepan był więc zarówno mocno migdałowy, jak i pistacjowy.

Cienka, dolna warstwa, czyli migdałowy nugat, bardzo przesiąkła marcepanem, ale wciąż nadawała czekoladzie waniliowo-kwiatowej słodyczy, mlecznego akcentu, a także ogólnie subtelniejszego (choć wciąż charakternego) wydźwięku. Migdały w wydaniu bardziej mleczno-maślanym to smakowite towarzystwo dla pistacji, taka trochę zrównująca smak, choć ogółem mało istotna.

Degustacja kończyła się błogim tańcem orzechów, do których zaliczam także nutę samej czekolady - smaki idealnie się zgrały, żaden się nie wywyższał, choć wszystkie było czuć wyraźnie.

To zarazem prosta (wyraziste migdały, wyraziste pistacje i równie wyrazista czekolada - wszystko przepyszne), jak i bardzo złożona (bo umiejętnie przyprawiona) czekolada. Proporcje są doskonałe. Bardzo spodobała mi się tu solidna ilość cynamonu, nieprzesadzona anyżu i alkoholu oraz subtelna słodycz. Zachwyty nie dotyczyły jednak tylko smaku. Mimo że wolę konkrety, to miękkość, tłustość i wilgotność tej czekolady zachwyciły mnie. Plastyczna i soczyście orzechowa, ale bez przegięcia.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: marcepan (28%: migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, pistacje (8%), migdały, syrop fruktozowo-glukozowy, wiśniowa brandy, słodka serwatka w proszku, masło, anyż, pełny cukier trzcinowy, odtłuszczone mleko w proszku, sól, lecytyna sojowa, wanilia, płatki róż, proszek cytrynowy (cytryny, skrobia kukurydziana), cynamon

sobota, 13 maja 2017

(Mulate) Naive Hops ciemna 67 % z chmielem

Po bardzo intensywnej Native Porcini, w której sama czekolada bardzo spójnie wpisała się w mocny smak borowików, sięgnięciu po drugą posiadaną propozycję tej marki towarzyszyło ogromne podekscytowanie. Dzięki niej trochę poczytałam i dowiedziałam się, że na Litwie bardzo cenią sobie piwo, jego degustacje itd. Ich specjałem jest tzw. surowe piwo, w którego produkcji pomija się gotowanie, i które oprócz gorzkości ma ponoć owocowe nuty. Biorąc pod uwagę ich podejście do piwa i jego smaku i rewelacyjne wykonanie kontrowersyjnej grzybowej, w tym przypadku liczyłam na coś wyjątkowo pysznego.

Native Hops to ciemna czekolada o zawartości 67 % z chmielem, który stanowi 2 % czekolady.

Po otwarciu poczułam mocny i niezwykle smakowity zapach. Był wykwintnie gorzki, ewidentnie palony z nutami orzechowo-chmielowymi, co kojarzyło się z ciemnym piwem, oraz równie wykwintnie śmietankowo-słodki, na taki stonowany, ciemno czekoladowy sposób.

Przepiękna tabliczka była bardzo ciemna, zdrowo lśniąca i gruba - wszystko tak, jak lubię. Przy łamaniu okazała się dość twarda, choć nie trzaskała specjalnie głośno. W ustach rozpływała się powoli i kremowo, chociaż raczej nie tłusto, a wręcz z odrobinę suchawym efektem.

Poczyniłam pierwszy kęs i poczułam idealnie wyważoną słodycz (tylko przez moment na pierwszym planie) oraz wyraźną, zbożową nutę chmielu.
Po ustach zaczynał rozchodzić się smak czekolady, który w dużej części był jakby podporządkowany powyższym. Nie oznacza to jednak, że kakao nie było wyczuwalne! Było i to świetnie - miało ewidentnie palony (choć nie przesadnie) charakter i lekką nutę śmietanki. Ta nuta bardzo dobrze wyszła ze znaczącą, ale doskonale pasującą do otoczenia słodyczą.

Smak kakao splatał się z chmielem, jego gorzkość była podkreślana przez goryczkę rodem z piwa wziętą, która to jakby wkradała się do kompozycji bokami. Potem odważnie wchodziła w słodycz, narzucała swój charakterek kakao, dzięki czemu całość robiła się opalano-piwna.
W tych goryczkach z czasem doszukałam się także lekkiej soczystości - jeśli miałabym tu podać jakiś owoc, to chyba byłby to grejpfrut, ale mam tu na myśli raczej tylko jego gorzkawość.

Pod koniec robiło się trochę bardziej słodko i zarazem jeszcze bardziej gorzko-zbożowo-piwnie. Kakao z wolna wycofywało się, ale nie znikało zupełnie, bo także wtrącało swoje trzy grosze do szlachetnego posmaku piwa, który pozostawał w ustach jeszcze na długo po degustacji.

Ta czekolada była intensywnie gorzko-piwna, gdyż chmiel odegrał tu naprawdę ważną rolę. Podporządkował sobie czekoladę zupełnie, ale nie zabił jej smaku. Wręcz przeciwnie - prażony smaczek kakao świetnie się sprawdził w takiej roli, a ogólna słodycz także nabierała "zbożowego" wyrazu. Nie było za słodko, gorzkość miała wykwintny wyraz - na pewno w dużej mierze właśnie dzięki kakao.
To nie jest skomplikowana czekolada, ale nie można odmówić jej głębi i wyrazistości. Trudno mi sobie wyobrazić lepiej wkomponowany chmiel i muszę przyznać, że z piwem miała więcej wspólnego niż np. Zotter Strong Beer czy Vosges Smoke & Stout Caramel.


ocena: 10/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 19,99 zł (za 55 g)
kaloryczność:  nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier, czysty tłuszcz kakaowy, chmiel (2%), lecytyna słonecznikowa

piątek, 12 maja 2017

Pralus Cuba Trinitario 75 % ciemna z Kuby

Zasiadając do tej degustacji byłam podwójnie podekscytowana. Po pierwsze, zdążyłam już porządnie zatęsknić za Pralusem, a po drugie to miała być moja druga w życiu czekolada z kubańskich ziaren kakao. Pierwszą był niezwykle specyficzny Morin Cuba noir 70 %, więc nie wiedziałam czego się spodziewać. 

Pralus Cuba Trinitario 75 % to ciemna czekolada z zawartością 75 % ziaren kakao trinitario pochodzącego z Kuby.

Po otwarciu poczułam cudowny, bardzo intrygujący i mocny zapach będący mieszaniną słodkich, korzennych kadzidełek i kory z kwaskowatością trudną do opisania. Częściowo była pieprzna, octowo-skórzana, a więc konkretna, ale te nuty zostały jakby "wyniesione na słońce z ciemnych, poważnych klimatów" przez... mocno truskawkowy, trochę jagodowy, a więc słodki mleczny koktajl. Wąchając dłużej, już w trakcie degustacji, słodycz tu obecna złączona z tymi mocniejszymi klimatami, skojarzyła mi się z charakternym miodem.

Lśniąca czekolada była twarda, ni to trzaskała, ni chrupała. W ustach rozchodziła się trochę dziwnie, bo idealnie gładko, jak dość tłusty, wodnisty krem, jednocześnie pozostawiając leciutkie poczucie suchości, ale też niosąc orzeźwienie.

Już w chwili zrobienia pierwszego kęsa nadciągnęło skojarzenie z lodami śmietankowymi (zarówno jeśli chodzi o konsystencję, jak i smak) solidnie posłodzonymi miodem. Słodycz szybko pierzchła przed narastającą mocą kakao niosącą prażone orzechy i paloną kawę. Całość była tu wyraźnie prażono-palona, ale poziom prażenia zaliczyłabym do tych subtelniejszych. 

Może dlatego, że nawet nie zauważyłam kiedy pojawiło się poczucie egzotyki, lekki kwasek, albo i niekwasek, ale na pewno jakaś soczystość... choć może raczej wciąż orzeźwienie. Poczułam dojrzałe truskawki i jagody z zapachu.  Z jednej strony czułam tu coś wchodzącego w klimaty owocowe, z drugiej... coś takiego melasowego... W połączeniu z miodem jednoznacznie skojarzyło mi się to z melonem miodowym. Wraz z miodowością i tym kwaskiem-niekwaskiem czekolada przemyciła nutę "podkwaszanych daktyli", od których poszła fala smaków - przypraw.

Z daktyli wysunął się smak słodkiego kadzidełka, ale zaraz zrobił się cięższy. Wyraźnie poczułam drzewne nuty, a więc korę i suszone liście. W tych smakach kryła się solidna dawka pieprzu i jakby... drzewa sandałowego? Dymu? Zaczęłam szukać w umyśle czegoś w rodzaju kadzidełka, cygar, ale nie wiem. Ta nuta była bardzo niejednoznaczna, albo ja za bardzo skupiłam się na nucie pieprzu, bo ta z kolei była zaskakująco wyraźna. 

Pod koniec znów robiło się trochę bardziej słodko, wracał melon w towarzystwie słodkich gruszek. Wraz z nimi czułam tu... ponownie nie tyle soczystość, co orzeźwienie, a sama słodycz... wydała mi się dziwna. Oprócz tej owocowej, skojarzyłam ją z taką wyczuwalną po dłuuugim przeżuwaniu czegoś o wysokiej zawartości błonnika. Czułam się trochę, jakbym jadłam jakieś odważnie przyprawione danie na bazie makaronu i wspomnianych owoców.

Przyznać muszę, że ta czekolada smakowała, jakby bawił się przy niej jakiś szalony kucharz. Zaczęło się niewinnie, bo truskawkowo-jagodowo, śmietankowo i miodowo... a potem poszło: daktylowe kadzidełka, mnóstwo pieprzu i dziwaczne orzeźwienie. A na koniec jeszcze melon, gruszki i... makaron? I dalej orzeźwienie. A jednocześnie tu i tam pojawiające się "konkrety", które normalnie jakiekolwiek orzeźwienie by wyeliminowały. Dziwactwo, ale jakie pyszne i intrygujące! 

Aż zaczęłam szukać w internecie, co inni tu czuli. Wszędzie trafiałam na lukrecję i powiem tak: czułam tu dużo dziwnych rzeczy, ale lukrecji nie. Chyba chodziło o to orzeźwiające uczucie po prostu. Zaskoczyło mnie jednak, że i Basia z Sex, Coffee & Chocolate ewidentnie czuła makaron - normalnie jakbyśmy trafiły na czekolady inne, niż pozostali, ale przynajmniej utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś tam makaronowego było. Tylko znów... w innych klimatach, bo u mnie był makaron bardziej na słodko. Jest to więc czekolada, którą chyba po prostu trzeba spróbować samemu - każdemu ukazuje co innego - cudo.
Jedyne, co mi tu trochę przeszkadzało, to konsystencja, bo (tak jak w sumie smak) jest specyficzna.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 24 zł
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

czwartek, 11 maja 2017

Raw & Happy Rawnello Łatwy orzech do zgryzienia

Jakiś czas temu recenzję tych pralinek wrzuciła Olga i... trafiła z nią w czasie idealnie, bo byłam akurat kilka dni po spróbowaniu RooBar Liquorice Chili, po którym tylko zwiększyła się moje uwielbienie do połączenia daktyli i nerkowców.
Jako że widziałam te kulki w dość niskiej cenie w stacjonarnym sklepie, to po wspomnianej recenzji po prostu ich zapragnęłam, mimo że "pralinki" i słodycze "cukierkowate" nie są w moim typie (mam na myśli ich formę).

Raw & Happy Rawnello Łatwy orzech do zgryzienia to bakaliowe kulki, zrobione z daktyli i nerkowców (40%).

W kartoniku znalazłam foliowe opakowanie z całkiem sporymi kulkami.

Po otwarciu poczułam cudowny zapach daktyli, słodkich, ale i jakby nieco podkwaszonych, co skojarzyło mi się z jabłkami. Leciutka nutka orzechów nadała temu delikatnie korzennego klimatu.

Kulki okazały się bardzo miękkie i lepkie. Były zupełnie zmielonymi daktylami z malutkimi i całkiem sporymi, delikatnymi, także miękkawymi, ale bardzo świeżymi kawałkami nerkowców.
Całość w ustach rozchodziła się na tłusto-soczyste "papu", co odebrałam jak najbardziej pozytywnie.

Smak wyszedł rewelacyjnie, choć wcale nie był tak prosty, jak mogłoby się wydawać.

Podobnie jak w zapachu, dominowały daktyle, było więc bardzo słodko. Bardzo i zarazem uroczo, bo tylko naturalnie daktylowo. Nie zrobiło się mdło, bo znów do akcji wkraczała kwaskowata nuta "jabłek".
Bardzo silnym motywem były orzechy, choć biorąc pod uwagę subtelny smak nerkowców, nie dominowały. Sprawiły, że całość była cudownie maślano-orzechowa.

To duet daktyli i nerkowców w idealnych proporcjach, do którego niewątpliwie wybrano najlepsze składniki o pełnym smaku i doskonałej konsystencji.
Jedno z najlepszych zasłodzeń, jakie można sobie wyobrazić, choć trochę żałuję, że ma to formę takich pralinek, a nie batona. 10-tki nie wystawiam także dlatego, że wszystkie tego typu słodycze są u mnie "za czekoladą" i żeby zdobyć 10/10 muszą mieć "to coś", czyli coś sprawiającego, że słodycz wbija mnie w fotel, jest na tyle charakterystyczny, że nigdy go nie zapomnę.


ocena: 9/10
kupiłam: Lewiatan (z działem rozszerzonym o dział eko i z produktami lokalnymi)
cena: 9,99 zł (za 110 g)
kaloryczność: 433 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie wykluczam

Skład: daktyle, orzechy nerkowca (40%)

środa, 10 maja 2017

Pacari Lemon Verbena ciemna 60 % z Ekwadoru z werbeną cytrynową

Posiadane przeze mnie pełnowymiarowe Pacari mają długie daty, więc przy wyborze czekolady na kolejną degustację tej marki postawiłam na "satelitę". Tak sobie myślę o słodyczach, które prawie wchodzą do jakiejś serii. Ta jest miniaturką, więc zanim zacznę odgrywać tę markę pełną gębą, w pełnym wymiarze, uznałam, że... dobra, po prostu muszę wymyślać sobie cokolwiek, żeby jakoś wybrać, gdy nie gonią mnie daty. Podobnie w sumie miałam z Rococo - najpierw mały przedsmak.

Pacari Lemon Verbena to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z werbeną cytrynową.

Werbena to krzew pochodzący z Ameryki Południowej wykorzystywany do produkcji herbat. Ponoć ma mocno cytrynowy smak.

Po otwarciu poczułam bardzo intrygujący i niecodzienny zapach. Obok prażonego kakao o ciepłym charakterze, kwiatowa słodycz mieszała się z cytrynowym motywem, który nie przypominał jednak tego żółtego owocu samego w sobie, a bardziej krzew cytrynowy - taki konkret, z całą roślinnością wokół, oraz samą skórką cytryny. Było w tym coś chłodzącego, ale ani śladu kwasków.

Tabliczka przy łamaniu przyjemnie chrupnęła ujawniając bardzo ziarnisty przekrój. Przyznam, że jej kremowe, gładkie rozpuszczanie trochę mnie przez to zaskoczyło.

W smaku najpierw poczułam wykwintną, nieco karmelową słodycz, do której bardzo szybko doszło kakao kojarzące się z rozgrzaną ziemią i drzewami. Smak był odrobinę palony, dobrze wyważony.

Nagle w drzewnej części pojawił się nieco roślinny akcent. Tak świeżo roślinny, że oczami wyobraźni od razu zobaczyłam jakieś ciemnozielone badylki, gałązki itp.
Do ciepła ziemistego kakao dorwało się mocne orzeźwiające ochłodzenie (takie, jakie wywołuje mięta lub lukrecja, ale bez ich smaku). Efekty nie walczyły jednak ze sobą, żaden nie wchłonął drugiego, ale cudownie trwały obok siebie - świetny kontrast.

Z tym orzeźwieniem wiązał się nietypowy, trudny do opisania, smak. To taka... badylowata, ziołowa cytryna. W dodatku raczej nie kwaśna, a taka częściowo słodka, kwiatowa... Głównie jednak skórka cytryny z charakterystyczną goryczką, chociaż wydaje mi się, że gorzkawość ta wychodziła w jakimś stopniu poza cytrusową sferę. Łącząc się z palonym kakao smakowało to dość... ziołowo, ale też czymś rodem z kuchni tajskiej, np. trawą cytrynową. Bardzo dziwne, intrygujące i... jakże pyszne! Ziołowa cytrusowość była długo wyczuwalna bardzo wyraźnie, ale kakao także nie pozostawało bierne. Wydawało mi się, że werbena wyciągnęła także z niego samego trochę ziołowej nuty.

Końcówka to właśnie ten cudowny duet kakao i ziołowej cytrusowości, zespojony przez karmelowo-kwiatową słodycz, która ani na moment nie stała się za silna, i pozostawiający w ustach niemal miętowe ochłodzenie.

Całość skojarzyła mi się z ziołowo-herbacianą wersją mojito w gruubej, wyrazistej czekoladowej szklance (ależ poetycko). To bardzo udana, niecodzienna czekolada, do której na pewno wrócę - może nie jakoś prędko, może nie będzie ona moim priorytetem, ale wrócę.

Teraz nie dziwię się, dlaczego z werbeny robi się herbatę. Chyba niezłe z niej ziółko.


ocena: 10/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, esencja z werbeny cytrynowej (0,5%), tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

wtorek, 9 maja 2017

Vosges Super Dark 72 % Guajillo & Chipotle Chili ciemna z chili

Uwielbiam sięgać po niepróbowane dotąd czekolady marek, których jestem całkowicie pewna, które nigdy nie zawodzą. Vosges do takich właśnie należy, więc do tej degustacji zasiadłam częściowo już usatysfakcjonowana, na co przełożyło się też to, że tę tabliczkę, podobnie jak Matcha Green Tea z tej samej linii, miałam jeszcze w starym opakowaniu - pięknym czarnym (te po zmianie mi się aż tak nie podobają).

Vosges Super Dark 72 % Guajillo & Chipotle Chili to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z chili guajillo i chili chipotle.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach charakterystyczny dla Vosges. Była to moc kakao w wydaniu mocno palonym i wyraźnie kawowym, choć w tym przypadku wydawało mi się, że na paloność, może wręcz dymność, został położony nacisk.

Bardzo ciemna tabliczka w konsystencji była zwyczajna, w ustach rozpływała się bardzo powoli, choć przyjemnie, kremowo z odrobinę suchawym efektem, dzięki czemu nie wydała mi się specjalnie tłusta (ale też nie za sucha). Była pełna drobinek (niemal sproszkowanego) chili.

W smaku, podobnie jak w zapachu, dominowała palona nuta, już od pierwszej chwili. Z czasem rosła, wchodząc nawet w strefę spalenizny. Był to jednak smak... nieco przypalonego ciasta - mocno kakaowo-kakaowego, a więc gorzkiego jedynie pożądany sposób. Nutka palonej kawy idealnie pasowała do słodyczy w wydaniu opalano-karmelowym, co chwilami wydawało mi się nawet nieco słodko ziołowe.

Z czasem do tego wszystkiego zaczynała dochodzić pikanteria. Najpierw subtelna, a później jakby podbudowana dymnym posmakiem. Właśnie z palonością i dymem nasilała się. Pojawiał się smaczek papryczek, o lekko cierpkim posmaku, co idealnie wpisało się w mocną kakaowość.
Robiło się coraz ostrzej, a chili niezwykle spójnie łączyło się ze słodyczą. Samą pikanterię nazwałabym nieco słodkawą, ale wciąż charakterną i mocną. Muszę jednak przyznać, że nie była to jedna z bardziej pikantnych czekolad, jakie jadłam.

Ona wyróżniała się czymś innym. Chili było tu wyraziste, ale kakao też. W zasadzie, smaki te były dość wyrównane, bo chili zamiast zagłuszać swoją potęgą czekoladę, zdecydowało się pogłębić jej głębię. Taak, ta czekolada była niezwykle głęboka, jakby wielowymiarowa. Nie dość, że sama była pyszna, to jeszcze chili świetnie wpisało się w jej nuty - albo twórcy wybrali odpowiednie papryczki. Ponoć chipotle mają posmak dymu, a guajilo są słodkawe, a muszę przyznać, że to tu było czuć. Ewidentnie nie poskąpiono kakao, postawiono na głębię i wyrazistość smaku, niekoniecznie na "aby jak najostrzej". I dobrze, bo dało efekt naprawdę pyszny i zarazem przystępny, harmonijny i spójny.


ocena: 10/10
kupiłam: Wegmans w USA za czyimś pośrednictwem
cena: 7,50 $
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy znów kupię: z chęcią do niej wrócę

Skład: ciemna czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalna wanilia), suszone papryczki chili guajillo, suszone papryczki chili chipotle