Osoba poproszona przeze mnie o zakup kilkunastu czekolad w USA, wraz ze mną, stwierdziła, że tylu to nie opłaca się wysyłać i wybrała mi jakieś tam na miejscu, starając się trafić w mój gust lub wybierając "ciekawe". Nie wiem, w którą kategorię ta czekolada miała się wpasować, ale powiem Wam, że to pierwsza tej manufaktury, jaką próbuję. Na swojej stronie chwalą się, że byli pierwszą manufakturą robiącą czekolady "bean-to-bar", choć istnieją od 1997. Wszystko wyglądało w porządku, dopóki nie doczytałam, że w 2005 The Hershey Company ich wykupiła. Niby kontynuują tradycję, ale możecie się domyślić, że zrobiłam się podejrzliwa.
Scharffen Berger Rich Dark Chocolate 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao.
Po otwarciu poczułam delikatny, ale dość ciekawy, jakby wędzony, zapach. Było tu coś niemal mięsistego, ale skrupulatnie zakrywany przez plączące się perfumy i nuty drzew, torfu.
Tabliczka wydawała się bardzo sucha. Przy łamaniu była twarda, trochę trzaskała.
W ustach rozpuszczała się strasznie opornie. Nie rozchodziła się po nich, tylko przybierała formę plasteliny, albo "kawałków czekolady" rodem z rzeczy typu stracciatella. Nie była też specjalnie tłusta czy sucha. Po prostu żadna.
W smaku... podobnie, chociaż nie mogę powiedzieć, że go nie miała. Ba! Pewne nuty mogą się tu wydać smaczne, ale niestety - doszukałam się ich na siłę, ssąc czekoladę ze wszystkich sił, bo tylko tak dało się z niej ten delikatny smak wydobyć.
Na pewno był tu podwędzany motyw, ale bez najmniejszych konkretów. Całość była słabo palona czy prażona, miała może nieco ziemisto-drzewny charakter. Leciuteńką, stateczną gorzkość czułam, choć była ona jakby... strasznie onieśmielona, albo jakby uwięziona przez oporną konsystencję.
Nie zabrakło tu słodyczy, ale... ona też była mdła. Nie to, że słaba w znaczeniu "subtelna", ale po prostu mdła. Na pewno była słabsza niż np. w Lindt 70 % lub J.D. Gross Amazonas 60 %, ale... zdecydowanie wolę ich słodycz niż tę nicość tutaj.
Ta czekolada mnie zaskoczyła. Wszystko zostało w niej sprowadzone do jednego poziomu - poziomu nicości. Była jakby zupełnie wyprana ze wszystkiego, mało czekoladowa, przypominała wręcz jakąś polewę (no ok, nie smakowała jak tania polewa, ale takie skojarzenia budziła). Pod względem "nieczekoladowości" bardzo przypominała Ritter Sport Marzipan (tylko oczywiście bez marcepanu, który tam ratował sytuację). Nuda i tyle.
Po otwarciu poczułam delikatny, ale dość ciekawy, jakby wędzony, zapach. Było tu coś niemal mięsistego, ale skrupulatnie zakrywany przez plączące się perfumy i nuty drzew, torfu.
Tabliczka wydawała się bardzo sucha. Przy łamaniu była twarda, trochę trzaskała.
W ustach rozpuszczała się strasznie opornie. Nie rozchodziła się po nich, tylko przybierała formę plasteliny, albo "kawałków czekolady" rodem z rzeczy typu stracciatella. Nie była też specjalnie tłusta czy sucha. Po prostu żadna.
W smaku... podobnie, chociaż nie mogę powiedzieć, że go nie miała. Ba! Pewne nuty mogą się tu wydać smaczne, ale niestety - doszukałam się ich na siłę, ssąc czekoladę ze wszystkich sił, bo tylko tak dało się z niej ten delikatny smak wydobyć.
Na pewno był tu podwędzany motyw, ale bez najmniejszych konkretów. Całość była słabo palona czy prażona, miała może nieco ziemisto-drzewny charakter. Leciuteńką, stateczną gorzkość czułam, choć była ona jakby... strasznie onieśmielona, albo jakby uwięziona przez oporną konsystencję.
Nie zabrakło tu słodyczy, ale... ona też była mdła. Nie to, że słaba w znaczeniu "subtelna", ale po prostu mdła. Na pewno była słabsza niż np. w Lindt 70 % lub J.D. Gross Amazonas 60 %, ale... zdecydowanie wolę ich słodycz niż tę nicość tutaj.
Ta czekolada mnie zaskoczyła. Wszystko zostało w niej sprowadzone do jednego poziomu - poziomu nicości. Była jakby zupełnie wyprana ze wszystkiego, mało czekoladowa, przypominała wręcz jakąś polewę (no ok, nie smakowała jak tania polewa, ale takie skojarzenia budziła). Pod względem "nieczekoladowości" bardzo przypominała Ritter Sport Marzipan (tylko oczywiście bez marcepanu, który tam ratował sytuację). Nuda i tyle.
ocena: 5/10
kupiłam: Wegmans (chyba; ktoś mi kupił)
cena: nie znam
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarno kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, całe ziarna wanilii
Dziwny wynalazek...
OdpowiedzUsuńA szkoda, bo całe ziarna wanilii narobiły nadziei :/
OdpowiedzUsuńNaprawdę? Przecież wanilia występuje w wielu czekoladach, a Amerykanie po prostu mają dziwny zwyczaj "opisywania" składników.
UsuńPrawdziwa wanilia występuje w wielu czekoladach jakie Ty jesz :D Takie klasyczne dostępne w markecie mają tylko aromaty i to jednak najczęściej po nie się sięga a my uwielbiamy prawdziwy smak wanilii :P
UsuńNo tak, ale ta czekolada zalicza się do takich, jakie ja jem, nie jest zwyklakiem, więc o to mi chodziło. :P
UsuńDo połowy recenzji sądziłam, że mnie mogłaby posmakować ale gdy w podsumowaniu pojawiło się słowo 'polewa', zmieniłam zdanie.
OdpowiedzUsuńDruga rzecz. Gdybym ja poprosiła kogoś bliskiego o wybranie słodyczy... chociaż w sumie nie, tato się ostatnio spisał. Nawet dwa razy, bo teraz dostałam dwie paczki zajebistych czekoladek z Włoch (?). W mamę nadal nie mam wiary.
Tutaj problem był taki, że kilka kupiono mi, mimo że nie prosiłam "wybierz cokolwiek", tylko wskazałam, na jakie firmy zwracać uwagę itp., no i parę mi takich jak ta też wpadła... Nie wiem dlaczego, no ale cóż. :<
Usuń