środa, 1 maja 2019

Moser Roth Mousse au Chocolat Sauerkirsch-Chili ciemna 85 % z musem czekoladowym i nadzieniem wiśniowym z chili

Początkowo do Moser Roth byłam raczej pozytywnie nastawiona, bo widziały mi się jako "zamienniki Lindtów". Jako że Lindt Creation 70 % Cherry & Chili smakowała mi, na podobną Moser Roth zerkałam już od jakiegoś czasu. Ze smakiem Banana Split, który mógł wyjść bardzo różnie, marka poradziła sobie świetnie, Malaga było po prostu w porządku, toteż przypuszczałam, że ten smak może okazać się bardzo słodki. Czułam jednak, że "z dżemorem" jakoś dobrze to wyjdzie. Zanim otworzyłam, dostałam Moser Roth Chocolat Delice Praline Edel Zartbitter, a ta była po prostu paskudna. Zrozpaczona zaczęłam dopuszczać do siebie, że być może ciemne tej marki są takie... Zaczęłam się też bać tego, co pod dżemorem... Sięgając do szuflady spróbowałam jednak na moment zapomnieć o haniebnej tabliczce, dać drugą szansę.

Moser Roth Mousse au Chocolat Sauerkirsch-Chili to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao z musem czekoladowym (27%) i nadzieniem wiśniowym z chili (20%).
Opakowanie zawiera 5 tabliczek po 37,5g - łącznie 187,5g.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam wiśniowo-bombonierkowy zapach w towarzystwie bardzo delikatnej, ale ewidentnie ciemnej czekolady.

Niemal czarna, połyskująca tabliczka zaskoczyła mnie tym, jak twarda była. Usłyszałam głośny trzask, co później przypisałam jej grubości.
Skrywała zadowalającą ilość nadzień, z których mus wydawał się w znaczącym stopniu przeważać. Miał sporo "bąbelków powietrza", a żel ciągnął się kilometrami, niemiłosiernie oblepiając wszystko wokół. Był rzadkawy jak sos, ale zarazem zwarty.
W ustach czekolada okazała sucho-tłustym zlepkiem o strukturze niby gładkiej, ale nad którą wisiało widmo pylistości. Rozpuszczała się powoli, trochę opornie, ale w sumie znośnie... Tylko że gdy tak pękała, wydając głośne chrupnięcie, nadzienia wydawały się przy niej rozchodzić błyskawicznie, przez co nie ma co mówić o jakimś zgraniu.
Bardziej z nią integralny był niewątpliwie mus, rozpływający się w umiarkowanym tempie. Wyszedł tłusto-kremowo, ale nie ciężko. Sprawiał wrażenie mlecznego i nie tyle mousse'owatego, co po prostu lekkiego. Pyłowość kakao znalazła się także w nim, ale jego struktura była zacna.
Nadzienie wiśniowe okazało się idealnie gładkim i cudownie soczystym żelem, który szybko wyciskał się spod czekolady i rozpływał się.

W smaku czekolady przodowała gorzkość o mocno sucho-palonym wydźwięku, bez żadnej głębi, ale nie zła. Smakowała zwykłym kakao posłodzonym nieprzesadzoną ilością wanilii. Po pewnym czasie doszła do tego maślaność, która uwypukliła prostotę, wręcz prymitywność.

Spod czekolady bardzo szybko przebił się soczysty, w pełni owocowy kwach. Poczułam naturalną, kwaśną wiśnię, która błyskawicznie została zdominowana przez cytrynę. Ta tutaj przełożyła się na efekt lekkiego przerysowania. Dosłownie ułamek sekundy po cytrynie uderzyła ostrość chili. Spłynęła do gardła, rozgrzewając je, po czym zaczęła słabnąć. Po pewnym czasie nieco osłabła też kwaśność, rozmyła się na rzecz znowu bardziej wiśniowego (w bombonierkowym kontekście) smaku. Zrobiło się właśnie też nieco bardziej słodko, pikanteria przyjemnie pobrzmiewała na przestrzeni tego wszystkiego, ale pozwoliła innym smakom płynąć.

Oto z musu wydobyła się cierpkawość kakao i maślano-mlecznawy smak zespojony ze słodyczą. Ta wzrosła, w drugiej połowie zrobiło się bardzo kakałkowo-pyliścietruflowo. Z tym to pod koniec przemieszała się ciemna czekolada. Powróciła gorzkość, która całkiem przyjemnie zeszła się z delikatnym smakiem musu za sprawą wanilii.
Już tylko leciutkie wspomnienie chili podkreśliło suchość i palony motyw, a bombonierkowa wiśnia - wanilię i ogólną mleczno-maślaną słodycz.

Po wszystkim w ustach pozostała cierpkość kakao, naturalna soczystość wiśniowo-cytrynowa i połączenie "suchej paloności" (takie trochę próchno) oraz posmak mleczno-maślano-kakakowej bombonierki.

Podsumowanie tej czekolady nie jest łatwe. Zacznę od tego, że zjadłam w sumie ze smakiem. Mimo pozornej mocy, wyszła słodko i przystępnie. Mimo naturalności, zalatywała bombonierką. Nie taką tanią i paskudną jednak... miało to swój klimat (szkoda, że bezalkoholową bombonierką). Poszczególne smaki czuć wyraźnie, ale mogłyby być lepiej zrobione, np. wiśnia mogłaby być silniejsza od cytryny, a pikanteria bardziej rozkładać się w czasie. Sama czekolada była kiepska, ale z dobrymi nadzieniami jakoś tam wyszła. Po okropnej Chocolat Delice Praline, zszokował mnie mousse, który wyszedł... zacnie. Nazwałabym go po prostu kremem, a nie musem, ale jakim... mniam! Osobiście wolę Lindta, ale jestem pewna, że w tym stosunku ceny do ilości i jakości, nic lepszego się nie znajdzie.


ocena: 7/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 187,5g)
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: może kiedyś i bym mogła

Skład: czekolada (miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, kakao niskotłuszczowe, lecytyna sojowa, wyciąg z wanilii), cukier, miazga kakaowa, syrop glukozowy, tłuszcz mleczny, syrop glukozowo-fruktozowy, zagęszczony sok wiśniowy (3,3%), substancja utrzymująca wilgoć: sorbitole; tłuszcz kakaowy, skrobia kukurydziana, aromaty, kwas cytrynowy, lecytyna sojowa, koncentraty barwiące (czarna marchew, hibiskus), ekstrakt z chili

6 komentarzy:

  1. Kurcze, kwasna wisnia to cos czego nie lubię. Szkoda, bo bardzo lubię czekolady z plynnym dżemikiem w środku :) za to ciekawi mnie ta ostrość chilli... Szczerze to chyba nigdy nie jadlam czekolady z chilli :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ogólnie wiśnie lubisz?
      Naprawdę warto spróbować! Zacznij od Lindta, bo jest bardzo słodki i dość tłusto-maślany, taki miękki, że w sumie mógłby Ci bardzo przypasować. To była moja pierwsza charakterniejsza / ciekawsza czekolada.

      Usuń
    2. Wiśnie w sumie chyba tylko w przetworach i deserach, świeże są za kwasne i tak prosto z drzewka to wolę czeresnie :D dzięki za polecenie, muszę dorwać i spróbować :)

      Usuń
  2. Rzadki, ciągnący się mus? Na dodatek o zakazanym smaku? I z kwachem cytryny? Mamo, ratuj. Do tego sucha czekolada z widmem pylistości. O pikantności better nawet nie mówić. Gdybym dostała, oddałabym komuś, tak jak robię to ze wszystkimi tabliczkami z chilli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, co parę słów aż parskałam. :D O, jak dużo takich dostajesz, to mi mogłabyś oddawać. Nie uczę się "na doświadczeniu" w tym przypadku i nieważne, na ile nawet tragicznych czekolad z chili bym trafiła, do nich nigdy się nie zrażę i każda niejedzona, będzie ciekawić i kusić.

      Usuń
  3. Jadłyśmy ją już naprawdę dawno ale pamiętamy, że nam smakowała :) Choć nie na tyle aby zakup powtórzyć ;)

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.