poniedziałek, 24 lutego 2020

J.D. Gross Mousse au Lait Banana mleczna z kremem / musem śmietankowo-mlecznym i nadzieniem bananowym

Prawie nie zdarza się, bym zjadła jakąś czekoladę bezpośrednio po zakupie (chyba że chodzi o moje sprawdzone pewniaki, które kupuję dla siebie, do zagryzania). W przypadku tej jednak nie mogłam się powstrzymać, bo raz, że była jedną z limitowanej serii rzuconej na Lidl latem 2019 (a chciałam wiedzieć, czy zrobić zapas), a dwa... tak się złożyło, że dzień po kupieniu tej (a trafiłam na nią w sklepie zupełnie przypadkiem, nie wiedząc o jej istnieniu) planowałam otworzyć Zotter G.Nuss.Tafel Erdnusse która tylko co zaskoczyła mnie tym, że nie jest po prostu tabliczką fistaszkową, a fistaszkową z dodatkiem... banana. A że bananowe tabliczki to rzadkość, a że banany bardzo lubię...
Ciekawostka: na opakowaniu jest napisane, że smakuje lepiej, gdy jest schłodzona. Włożyłam więc kostkę na jakiś czas do lodówki, wyjęłam, poczekała sobie jakieś 20 minut (nigdy nic nie jem bezpośrednio z lodówki - nawet Lindty Frappe, czyli te do chłodzenia wyjmowałam "by doszły") i... fakt, była nieco mniej miękka, ale w sumie bez różnicy. Może jednak komuś się ta wiedza (o sugestii chłodzenia) przyda.

J.D.Gross Summer Edition Mousse au Lait Banana to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao z kremem / mousse'em mleczno-śmietankowym (24%) i nadzieniem bananowym (19%).

Już w trakcie rozrywania sreberka dotarł do mnie wyrazisty, słodko-soczysty aromat bananów. Lekko sztucznawy, ale smakowity, mieszał się z niemal cukrową i głęboko mleczną czekoladą. Przy łamaniu i podziale, owocowy motyw wydał mi się soczyście... wręcz kwaskawy.

W dotyku tłusta tabliczka sprawiała wrażenie delikatnej, miękkawej, choć wyglądała na kruchą. Grube warstwy czekolady skrywały dużą ilość nadzień, z których więcej dano mlecznego. Wydało mi się rzadkawe, a żel bananowy bez dwóch zdań rzadki był.
W ustach czekolada rozpływała się w gładko-kremowy sposób. Dość powoli, mimo że miękła i zalepiała już po chwili. Ujawniała w tym pełną, gęstą tłustość.
Żel wyciskał się spod niej dość szybko. Był lepiący, nieco się ciągnął, by oblepić wszystko: palce, usta i poszczególne części czekolady. W ustach przełożyło się do na zalepiająco-miękką spójność.
Nadzienie mleczne też zalepiało, kontynuując to, co zaczęła czekolada. Też było bowiem kremowe, ale już tłustsze. I to w mocno śmietankowy, rzadkawy sposób. Odebrałam je jako twór z pogranicza  mousse'u, a bitej śmietanki. Mimo że tłuste, było lekkie jak obłoczek i rozpływające się szybciej od czekolady.
Niestety jednak czekolada łatwo ulega zestarzeniu się, krótki pobyt w lekko cieplejszym miejscu jej szkodzi - mówię to z doświadczenia, bo przez moje ręce przewinęło się kilka tabliczek. Jako że bardzo podatna na czynniki zewnętrzne łatwo o to, by żelo-nadzienie zawilgociło mousse, zmieniając go w zwykły krem. To duży minus (charakteryzujący wszystkie Grossy z mousse'ami).

Sama czekolada uderzała cukrem i pełnym mlekiem. Splot ten po chwili ujawnił sugestię kakao podrasowanej śmietanką niczym... "kakałko" zrobione na takowej.

Splot szybko rósł jako słodycz, bowiem nadzienie bananowe podbiło cukrowość. Błyskawicznie jednak upuściło soczysty kwasek cytryn czy niedojrzałych bananów, otwierający drogę bananom zasadniczym. Były słodkie i obracały się między takimi z aromatu, a surowymi, bardzo dojrzałymi owocami... przerobionymi na słodki, gęsty nektar. Cały czas opiewała je cytrynowa kwaśność. Nie zagłuszyła bananów, a tylko je podkreślała, nadając całości lekkości i rześkości. Mniej więcej w połowie zaskakująco wyraźnie czułam właśnie naturalny nektar / przecier z bananów.

Skojarzenie z tymi drugimi nakręcał mleczny krem, który w istocie był mleczny. Bardzo. Kontynuował mleczność czekolady, podkreślał ją i zalewał wszystko śmietanką. Oczywiście taką wymieszaną z cukrem, ale wciąż wyrazistą. Wydał mi się nieco pudrowy i... jak bita śmietanka albo bardzo słodkie lody na niej zrobione.

Śmietankowo-bananowa fuzja zasładzała, choć nie pozbyła się rześkości (dzięki cytrusom). Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w słodyczy żelu doszukałam się jakiejś sztuczności - nie od aromatu bananowego, ale innej (łatwej jednak do przeoczenia) - po paru kostkach skojarzyło mi się to z pseudolikierem (obstawiał syrop glukozowy). Soczyste banany i lekkość śmietanki / mleka pod koniec przerobiły kompozycję na jakiś lodowy deser, być może z bitą śmietanką. Odrobina czekolady wycofała się, ale nie zupełnie. Jakby opływała smakowo (niczym sos) resztę kompozycji. Wszystko to, spływając do gardła, drapało w nim straszliwie, nie zatracając jednak smaku.

W posmaku pozostał kwasek owoców (cytrusów i bananów), bananowo-śmietankowe zasłodzenie i mocno mleczna czekolada. Odezwał się aromat; przerysowania kompozycji nie dało się ukryć. Było rześko, mimo poczucia otłuszczenia i oblepienia ust.

Wydźwięk nie był uroczy, jak się spodziewałam. To raczej... jak lodowy deser - bardzo, bardzo słodki, a jednak w pewien sposób szlachetny. Jak podany w dobrej restauracji, acz taki, którego cena podbita jest miejscem / marką. To bardzo dobra czekolada o mocno śmietankowym smaku i wyraźnych bananach, jednak niestety do bólu przesłodzona. Cytrynowa kwaśność, mimo że dobrze sobie z tym radziła, tak zupełnie sprawy nie załatwiła. Wyszła zadziwiająco spójnie z resztą. Przełożyło się to na taką smakowitość, że z przyjemnością się tym zasłodziłam i zalepiłam. Miałam więc naprawdę dużo czasu, by utwierdzić się, że chociaż bez sztucznawych nut by się obyło... były tak wmieszane, że smakowitości nie zaburzyły.
Cudowna była spójność (miękkawa, ale nie miękko-miękka) i to, że mousse to bezsprzecznie mousse.
Wady Grossa okazały się uzależniające do tego stopnia, że 11 z 15 kostek zjadłam w trakcie jednego posiedzenia z czekoladą, a resztę innego dnia. To nic, że nie wiem, czy silniejsze było drapanie w gardle czy łomot serca. Przesłodzona, ale uzasadniona w swym przesłodzeniu (bo np. w tym samym tygodniu zjadłam też kojarzącą się z lodami Lindt 70 % Mousse Minze - no nie, w ciemnej cukrowość, nawet niższa niż w tej, bardziej mi przeszkadzała niż w takim mleczno-śmietankowym wydaniu).

Wyszła podobnie do Moser Roth Sommer Edition Banana Split, bo też kojarzyła się z lodami, ale Gross o wiele bardziej przypadła mi do gustu z racji udanego wkomponowania cytryny, mousse'owości mousse i bardziej śmietankowego smaku. Wyszła bardziej spójnie i lepiej jakościowo (w Moser doszukałam się a to mleka w proszku, a to coś tam), acz Moser była jednoznaczniej bananowa. Wizja, którą napisałam w zakończeniu tamtej recenzji, urzeczywistniła się.
Prawdą jest też, że gdy wróciłam do niej już chyba po raz trzeci 15.01, okazało się, że moja tolerancja na słodycz tak spadła, że miałam z nią problem i w konsekwencji podzieliłam się z Mamą (która była zachwycona - choć głównie "bitośmietankowym kremem", bo nie przepada za bananowymi słodyczami), ale wciąż uważam ją za czekoladę wybitną. Znów do niej wróciłyśmy pod koniec lutego, przy czym aż przyspieszyło mi serce od cukru, a mimo to 4 kostki wszamałam... Taka to dziwna miłość.


ocena: 9/10
kupiłam: Lidl
cena: 8,99 zł (za 188 g)
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym (i nawet po jakimś czasie zapas zrobiłam)

Skład: cukier, mleko w proszku pełne, tłuszcz kakaowy, olej palmowy, miazga kakaowa, syrop glukozowy, substancja utrzymująca wilgoć: sorbitole; syrop cukru inwertowanego, mleko w proszku odtłuszczone, 1,5% zagęszczony sok bananowy, bezwodny tłuszcz mleczny, 1% przecier bananowy, zagęszczony sok z cytryny, lecytyna sojowa, stabilizator: pektyny; naturalny aromat, ekstrakt z laski wani;liii, regulatory kwasowości: cytrynian wapnia, cytryniany sodu

7 komentarzy:

  1. Skoro Tobie serce przyspieszyło to moje by stanęło :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ja wiem? Jak Milkom dajesz radę... Ta była o wiele mniej słodka.

      Usuń
  2. Właśnie czytałam recenzję Olgi i byłam pewna, że w takim razie Ty dasz jej maksymalnie 2/10 :p a a tu taka niespodzianka - zupełnie jakbym czytała o innej czekoladzie! Może ona jest po prostu najlepsza na świeżo, zaraz po otwarciu i stąd te różnice?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba się przekonać osobiście. W lidlu ich jest pełno teraz :)

      Usuń
    2. Drwalowa, ale popatrz, w jakim stanie do Olgi dotarła. Czytałaś uważnie? Nawet na zdjęciach widać, że coś nie tak... Obstawiam, że przesyłka, którą nadałam na poczcie musiała być w złych warunkach. Sama pisałam też o tym, że jest dość czuła.

      Martha, tylko właśnie teraz to już trzeba na daty uważać, i w ogóle na ich stan, bo od lata to trochę minęło.
      Ostatnio jednak, taką z datą do marca, jadłam i była spoko, świeża w sensie.

      Usuń
  3. U mnie żelu trzeba było szukać z lupą. Ani nie wyciskał się pod czekolady, anie nie ciągnął, ani nie zalepiał. Krem pomiędzy musem i bitą śmietaną? Ech, u mnie to był zwarty i twardy krem rodem z dyskontówek no-name. A "bitośmietankowy krem" brzmi cudownie. Trochę mi smutno, jak to czytam, bo miałaś czuja, że czekolada by mi smakowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż czuję fizyczne, dziwne ściśnięcie w sercu jak o tym wszystkim myślę... Przepraszam, że nie wysłałam... Jakoś porządnie, paczkomatem już wtedy.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.