niedziela, 23 lutego 2020

(Słodki Przystanek) Beskid Bean-to-Bar Chocolate Czekolada ciemna 73 % z chili piri piri

Przy Georgia Ramon Mexico 76 % moje skojarzenia i myśli znów popłynęły dziwnym torem, bo wybrałam ją na degustację przez irytację na GR 70% Carolina Reaper Chili. Chciałam po prostu coś dobrego. Niestety, nie dostałam czekolady o tak dobrych nutach, jakie bym sobie życzyła, ale czułam co? Pikanterię. No i tak to chili, chili... Tym razem to ono zalazło mi do głowy i nie mogłam przestać o nim myśleć. Może przydałby się jakiś chillout? Nie ukrywam, że miałam ochotę zjeść czekoladę z chili. No właśnie, zjeść. Wierzyłam w markę Beskid, bo ich tabliczki postrzegam właśnie jako smakowite i przystępne. Na degustacyjnym celowniku miałam tę i jeszcze jedną, jednak po Meksyku od GR wiedziałam, że chcę kontynuację chili właśnie, nie zaś słodziku (którego nuta w tamtej mnie drażniła, a Beskidu miałam jeszcze - oprócz Panamy z ksylitolem - ze Peru stewią).

Beskid Bean-to-Bar Chocolate Czekolada ciemna 73 % z papryczką Piri Piri to ciemna czekolada o zawartości 73 % kakao (blend) z papryczką chili piri piri (inaczej Bird's Eye).

Po otwarciu poczułam wyraźny zapach drzew / drewna - takich już częściowo spalonych i zwęglonych. Miały mocno palony, ciepły wydźwięk. Pomyślałam o nagrzanym chodniku i odrobinie soli, lecz mimo wszystko nie mogę powiedzieć, by było to ciężkie. Poczucie to nasilały delikatniejsze nuty, snujące się nieśmiało z tyłu. Leciutka słodycz i cytrusowa rześkość jakby nie chciały ingerować. Nie wiem, dlaczego do głowy przyszło mi ciasto francuskie (nie lubię i nie mam do czynienia z takimi tworami).

Ciemna tabliczka w dotyku wydała mi się tłustawa i pylista. Przy łamaniu okazała się twarda jak kamień i zdrowo trzaskająca. Przekrój zamiast pylistości, sugerował mocno "sprasowaną" ziarnistość.
W ustach rozpływała się powoli, dość tłusto i idealnie gładko. Odebrałam ją jako obchodzącą mazistymi (ale nie lepkimi), tłusto-rzadkimi smugami (chociaż jeszcze nie oleistymi czy wodnistymi).

Przy robieniu pierwszego kęsa poczułam zwiastun chili, jakby zaraz miało uderzyć pikanterią oraz słodycz słodkiego kajmaku. Gdy jednak po prostu umieszczałam kawałek w ustach, jako pierwsza rozchodziła się właśnie słodycz, chili zaś wisiało nad nią, dość mocno rozgrzewając gardło. W tym samym momencie pojawiała się pewna rześkość (jeszcze nie soczystość).

Tak czy inaczej, we wszystkich kierunkach pomknęła łagodność jakby wręcz zacnie mlecznoczekoladowa. Maślano-śmietankowy wątek ułożył się w wyidealizowaną pralinę (chodzi mi raczej o bliżej nieokreśloną masę, którą tak się nazywa, a nie czekoladki) orzechową i kajmak, który dodał sporo słodyczy.

Poczułam gorzkość dymu i coraz mocniej palony klimat. Czekolada zaskoczyła na dymno-drzewny tor, co zupełnie zmieniło wydźwięk tych łagodnych, słodkich nut. Wzrosło poczucie ciepła, przy czym chili wykazało się dynamiczną, odważną, ale nieprzesadzoną ostrością. Rozgrzewało gardło i lekko usta, podkręcało poszczególne smaki, pikanterię budując obok. W gorzkości, między słodyczą a chili, pojawiła się rozgrzewająca, czarna kawa (z pianką? rozpuszczalna, a więc dość łagodna?).

Oto w pralinie pojawiły się pieczono-palone twory typu kruche ciastko / spód np. migdałowy lub amarantusowy (jadłam takie coś w warszawskim Odette pod postacią Snickers - twarde to, gorzkie i dziwne), prażynka cukiernicza feuilletine - wszystko takie francusko cukiernicze, palone, specyficzne (nie znam się, więc te twory googlowałam i opieram się na stronach jakiś cukierni; na wyczucie). Kajmak stał się karmelem, który wtulił się w gorzki, wyrazisty dym.

Chili w tym czasie nie próżnowało. Trochę rosła pikanteria, ale również smak papryczek. Zrobiło się soczyście, że pomyślałam o połączeniu chili i czerwonych owoców oraz... cytrusów, czegoś egzotycznie żółtego. Niekwaśnego, a słodkiego. Jakby ananasa... marynowanego w chili i cytrynie? (Jadłam coś takiego w Sakana Sushi). Papryczkowy smak mieszał się z bardziej roślinnym (drzewno-kwiatowym) wątkiem, a paloność i dym podkreśliły kawę.

Bliżej końca ostrość rosła, zrobiła się naprawdę silna (podrapywała w gardle, rozgrzała je oraz usta i nawet jakby zaznaczyła się w nosie), ale w sposób przyjemny. Otaczała, otulała poszczególne smaki, modelowała je, ale nie zagłuszała. Smak papryczki chili kończył to wszystko, mieszając się z dymem, dając efekt rozgrzanego chodnika i palonego drewna / kawy.

W posmaku zostało głównie chili jako soczysta papryczka w towarzystwie słodko-egzotycznych nut i mnóstwa dymu, ciepłej kawy, czegoś wręcz zwęglonego na gorzko.

Całość bardzo mi smakowała i... intrygowała. To przede wszystkim niezwykle udane zestawienie łagodnych nut z pikanterią chili. Wszystkie te twory cukiernicze wprawdzie były skrajnie nie w moim stylu, ale właśnie dlatego tak ciekawe (też co innego je jeść - nie chciałabym - a co innego odkryć w czekoladzie; i jednak nie one same). Mimo słodyczy i łagodności nie zabrakło też charakteru kakao - mocno dymno-palonego, kawowego, a więc doskonale łączącego słodkości z chili. A ono... to nie tylko wysoka, choć w punkt utrzymana w ryzach, ostrość, ale też niezwykle intensywny smak papryczki, podsycający owoce.
Przez nuty tej czekolady (gorzkość dymu i kawy, które karmel mieszał z owocami - m.in. ananasem i czerwonymi) dałabym sobie rękę uciąć, że to Beskid Peru, tylko że z chili (od producenta otrzymałam informacje, że to blend, ale głównie z ziaren z Peru właśnie, choć pojawiają się również Ekwador Zoilita, Sao Tome i Wenezuela Orinoco).

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że tej czekoladzie niczego nie brakowało. Idealne proporcje, świetny smak. Nie ma najwyższej oceny tylko z powodów bardzo subiektywnych (pewne nuty i struktura).


ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 15,90 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy, papryczki piri piri (0,1%)

3 komentarze:

  1. Te nuty brzmią bardzo ciekawie, z pewnością nigdy się z takimi nie spotkałam w czekoladzie, więc niby z jednej strony chętnie bym skosztowała, ale z drugiej... Eh, te nieszczęsne papryczki których nie lubię :p pewnie skończyłabym na jednej kosteczce :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Poproszę o: ciasto francuskie, kajmak, gładkie rozpuszczanie, czarną kawę rozpuszczalną (piłam w sobotę!!! Już drugi raz w tym miesiącu, i to bez powikłań, bo kiedy spędzam soboty w domu, lepiej dbam o żołądek. Kobieto, jaka to była przyjemność...), karmel, kruche ciastka, Snickersa!, no i tyle. Reszta na Syberię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się razem z Tobą! A takie problemy z żołądkiem to obserwuję u Mamy, więc świetnie rozumiem, jakie to okropne.

      I dobrze. Ostrość chili rozpali jej lód i śnieg!

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.