środa, 27 maja 2020

J.D. Gross Mousse au Chocolat Orange ciemna 56 % z mousse'em czekoladowym i nadzieniem pomarańczowym

Gdy zaopatrzyłam się w całą linię nadziewanych Grossów z (jak myślałam) dżemami i mousse'ami, zaczęłam od słodszych limitowanych letnich smaków. Bałam się bowiem, czy zniosą upały. Ciemnym pozwoliłam czekać do jesieni, bo to właśnie wtedy ciekawość wzięła górę i mimo długich jeszcze dat, sięgnęłam po jedną. Na żurawinę jakoś nie miałam ochoty, bo czekolady z nią (choć w zupełnie innej formie) mnie nie zachwyciły (Moser Roth Dark Chocolate Cranberry i Terravita), a jakoś pamiętałam je nieźle ("jakiegoś Grossa" mi się zachciało niedługo po publikacji podlinkowanych recenzji). Pomarańczowe czekolady z kolei... też rzadko kiedy mnie satysfakcjonują. Pomarańcze jednak darzę o wiele większą sympatią niż żurawinę (która jest mi w sumie obojętna), a jem rzadko przez formę (męczące to do obierania) i zawsze się łudzę, że wreszcie trafię na dobrą czekoladę o tym smaku. I właśnie jakoś mnie wzięło na taką. Co więcej, miałam dziwne przeczucie, że ta tabliczka wyjdzie lepiej niż Lindt Creation 70% Orange.

J.D.Gross Mousse au Chocolat Orange to ciemna czekolada o zawartości 56 %kakao nadziewana (20%) musem czekoladowym i (17%) wsadem o smaku pomarańczowym.

Gdy tylko rozerwałam sreberko, poczułam zapach soczystej pomarańczy, której podstawą był smakowity aromat oraz wręcz ziemistego "kakałko". Już na tym etapie łatwo zgadnąć, z czym ma się do czynienia: ze słodkim, ale intensywnie kakaowym, maślanym mousse'em i bardzo słodką czekoladą.

Przy łamaniu i w ogóle przy jakimkolwiek kontakcie tabliczka sprawiała wrażenie bardzo konkretnej, wręcz twardej. Przyjemnie trzaskała, acz przy podziale kostki nieco się rozpadała.
Gruba warstwa trzaskająco-chrupiącej czekolady skrywała bowiem dość delikatne nadzienia.
Mousse wyglądał na dość zbity, a dżemor... Okazał się gęstym, lepiącym żelem. Wydał mi się rzadko-zagęszczony. 
W ustach jednak czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie i raczej chętnie. Kremowo, dość tłusto zalepiała w przyjemny sposób.
Mousse okazał się tłustszy od niej, acz też kremowy. Przypominał bardzo gęstą bitą śmietankę. Wydał mi się tłusto-śliski jak takowa, ale z pozostającym na koniec pylistym efektem - jakby to była śmietanka z kakao. Nie wyszedł jednak lekko, bo i maślaności mu nie brak.

Żel szybko wyciskał się spod czekolady i rozpuszczał się w nieco wodnisty sposób, oblepiając jednak inne warstwy, a nie znikając w sekundę. Wydał mi się bardzo soczysty i całkiem, jak na tego typu nadzienie, przyjemny. Dobrze spajał czekoladę i mousse. 

W smaku już sama czekolada okazała się bardzo słodka. Za słodka, mimo że w przyjemnie palono-karmelowy sposób. Od paloności odchodził smak palonej kawy, kojarzący się z taką z syropem... czekoladowym lub... owocowym? Niewątpliwie przesiąkła wnętrzem.

Z niego wyraźniej do głosu dobijało się nadzienie pomarańczowe. Prezentowało intensywny owoc w wydaniu słodko-goryczkowatym, typowym dla soku pomarańczowego. Czułam pomarańczę soczystą i naturalną, choć na drugim planie znalazła się też ta z aromatu (całkiem wyraźna). Lekka, smakowita kwasowość przebiła słodycz, po czym dopasowała się do niej. Smak widział mi się jako soko-galaretka.

Za nią delikatnie swoje dokładał mus. Podbijał łagodną słodycz całości i wprowadzał maślany, lekko śmietankowy motyw, mimo że także cierpkość kontynuował. Ta jednak była delikatna, idealnie mieszająca się z pomarańczą. Początkowo uwypuklał właśnie palono-cierpki smak, potem robił się coraz bardziej maślano-... grzybowy? Ziemisty?

Na końcówce - na zasadzie kontrastu? - czekolada wydała mi się charakterniejsza. Właśnie palono-kawowa i lekko ziemista... Wciąż karmelowo-pomarańczowo słodka, ale po tym wszystkim, cytrusowe nadzienie wydobyło z niej także ziemistość, a samo zasugerowało wręcz likier pomarańczowy.

Po zjedzeniu czułam lekkie zasłodzenie mousseo-galaretkowe. Bardzo słodki, wręcz mdląco, maślano-kakałkowy mus i sztucznawa pomarańcza (w posmaku wyszła już nieco cukierkowo) trochę tu przeszkadzały, ale na szczęście nie brak soczystości i palono-cierpkawego, "podsuszającego" efektu kakao. A to się przydało, bo czułam się nieco zatłuszczona i zalepiona (usta - od żelu).

Może nie brzmi, bo... było za słodko, lepiąco i maślano, ale... ta czekolada wyszła jak dzika fuzja wyidealizowanych delicji, kakaowej bitej śmietanki i kawy z syropem pomarańczowym. Większych wad nie odnotowałam, a jedynie takie, jakich można się spodziewać, bo wynikają w zasadzie z tego, jaki to twór. Podobało mi się, że to czekolada z nutą pomarańczy, nie zaś że pomarańcza zabiła resztę, a jednak czuć ją wyraźnie.


 ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 8,99 zł (za 182,5g)
kaloryczność: 529 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś tam w promocji może i bym mogła

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowy, olej palmowy, substancja utrzymująca wilgoć: sorbitole; syrop cukru inwertowanego, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, mleko pełne w proszku, tłuszcz shea, orzechy laskowe, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, zagęszczony sok cytrynowy, zagęszczony sok pomarańczowy (0,3%), substancja zagęszczająca: pektyny; regulator kwasowości: cytryniany sodu; ekstrakt z laski wanilii, naturalny aromat

6 komentarzy:

  1. Jeżeli chcesz się dowiedzieć, czym jest zagrożenie wiosny i lata, zapraszam z mleczną czekoladą na degustację w moim mieszkaniu. Nie mogę czytać Twoich opisów musu, bo mnie irytują :P Te kremy mają tyle wspólnego z pianką i bitą śmietaną, co sumo z baletnicą. Dżemor? Hmm ;> Ciemna czeko Grossa jest za słodka, przez co wydaje mi się do dupy. Wolę Delicje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumiem tego z mousse'ami, serio. To, z czym ja się spotykam w tych czekoladach to takie tłustsze, bardziej zwarte wierzchy Grand Dessertów (tym dla mnie jest bita śmietanka). Biorę namiar, że to realia czekoladowe, więc są podobne do nich, na ile to możliwe w przypadku nadzienia czekolady. Coś, co ja nazywam pianką u Ciebie jest "mięciutkie i leciutkie" (cytuję z recenzji jednego z Grossów)... Hm. :> Czym więc dla Ciebie jest "pianka" taką, którą zrównujesz z mousse'em? RS truskawkowy - to w środku według mnie było takim... mousse'em jak ciężka bita śmietanka. Brwi same mi się marszczą, jak ciągle czytam u Ciebie, że mousse w czekoladzie ani trochę nie jest piankowy / spulchniony / musowy. To znaczy... chyba nie mogę załapać, czego oczekujesz od takich czekolad? xD Swoją drogą, miałam okazję rozmawiać z paroma cukiernikami i próbowałam rzeczy nazywane przez nich "musami" i czuję, że to, na co trafiam, nazywam poprawnie. Aż się zawsze zastanawiam, jak bardzo wpływa na to wszystko to, jak jemy i w jakich warunkach na konsystencję tego, co jemy. A może chodzi o postrzeganie? To znaczy... uczekoladowiona (chodzi mi... sprowadzona do formy takiej, by można było tym nadziać czekoladę) bita śmietanka dla mnie jest w porządku, Tobie za mało bito śmietankowa. Ja prawdziwej bitej śmietanki do ust bym nie chciała włożyć, bo dla mnie jest obrzydliwa, a Tobie... byłaby ok? Może w tym tkwi nasza różnica? Że ja nie chcę by to była taka po prostu prawdziwa bita, a Ty właśnie na taką liczysz?
      Trochę jak z ziemią? Lubię jej nuty, ale nie chciałabym jeść czekolady z prawdziwą ziemią?

      O tak, Grossy z okolic 50 % są zdecydowanie za słodkie, by jeść je jako czyste czekolady. Z nadzieniami i dodatkami (chili <3) nie mam jednak problemu z ich słodyczą aż tak bardzo. Za nic w świecie nie uważam ich więc za do dupy, zabolało. Gross 70 % też jest nieco za słodki, ale bardzo dobry. Btw akurat po Tobie nie spodziewałabym się stwierdzenia, że coś za słodkiego = do dupy.

      Usuń
    2. Cholera, dygresję z tymi cukiernikami zrobiłam i nie podsumowałam. Chodziło o to, że mus tak cukierniczo to lekka, miękka masa-krem, coś między sosem a bitą śmietanką, ale jakby gładką, nie taką spulchniono-nabąbelkowaną. Mousse w czekoladach dla mnie to coś między takim cukierniczym musem-kremem, prawdziwą bitą śmietanką (jak w Grand Dessertach, czyli z bąbelkami), a bardziej tłustą i miękką wersją czekolady "aero". O! To właśnie nazywam mousse'em. A Ty?

      Usuń
  2. Kolejna czekolada która mogłaby być dla mnie :) ale na takie smakowe z musami musi mnie najść. Tak jak wczoraj np. w Auchan. Na promocji była ichnia czeko z ciemnym musem. Bardzo dobra chodź obniżenie słodyczy chociażby o ton mogłoby być zbawienne ;) jadłaś ją, widziałaś? Kosztuje 8 zl teraz 5.49 zł chyba

    Ja szukam śliwkowego lindt

    Nie pogardziłabym tez czekoladą tego typu z musem i dodatkiem agrestu :) są takie? Spotkałaś się może kiedyś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jadłam, jadłam i... jest tak obrzydliwie cukrowa, mdląca, że aż w dziwny sposób uzależniająca. Czeka w kolejce do publikacji z oceną 6/10. Mleczna jest lepiej zrobiona, gdy chodzi o jakość i słodycz, ale jakbym miała do którejś wrócić, i tak wybrałabym ciemną.

      Warto go zdobyć! Stacjonarnie jednak to wątpliwie - zamówiłabym, chociaż teraz to już strach, czy w terminie coś złowisz.

      Takiej agrestowej nigdy nie spotkałam, ale lata temu jadłam agrestowego Lindta: http://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2015/10/lindt-mit-liebe-gemacht-stachelbeere.html. Nie żałuję, że nigdy już nie wrócił, ale cieszę się, że go poznałam.

      Usuń
  3. Dokładnie! Przecukrzona ale wciąga ;)

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.