niedziela, 7 czerwca 2020

Cachet Peppermint Crisp ciemna 57 % z miętą

Coraz częściej mam wrażenie, ze gdy mówię, że bardzo coś lubię, po chwili dodaję "ale". Tak też bardzo lubię miętowe czekolady, ale denerwuje mnie, gdy dodają do nich miętowe chrupacze. Granulki Barona wprawdzie zniosłam, ale wolałabym czystą tabliczkę. Cukier Chocolate and Love był już trudny do zniesienia, a cukier z rossmannowej Das Exquisite Minze ostatecznie nie przeszedł. Z dzisiaj przedstawianą miałam problem taki, że widziałam wielki napis "Crisp", ale... zrezygnowana i tak kupiłam. Na tyle polubiłam bowiem Cacheta, że zależało mi na spróbowaniu także miętowej propozycji. W jaki sposób by tej mięty nie zrobili. Obstawiałam, że dodali parę jakiś granulek / płatków (przypomniał mi się Cachet Blackberry & Ginger, gdzie dodali całkiem w porządku jeżynowe granulki z inuliny). Szkoda, że opis producenta w zasadzie był niejasny - oprócz słówka "crisp" cicho sza. Nie zasłużyło nawet na przetłumaczenie na polski.

Cachet Peppermint Crisp to ciemna czekolada o zawartości 57 % kakao "z aromatem mięty pieprzowej" i miętowym cukrem.

Już w trakcie rozrywania sreberka poczułam się, jakby wjechała we mnie miętowa ciężarówka. Oczywiście mięty pieprzowej, która przytłoczyła mnie intensywnością. Zaskoczyła mnie jednak tym, że jakby połączyła świeżą z aromatem - nie była więc przerysowana w sposób sztuczny. Samej czekolady trudno się dowąchać - jawiła się jako jakaś tam delikatna, palona baza. Całość raczej słodka i chłodząca.

W dotyku tabliczkę odebrałam jako dość tłustą, a przy łamaniu nieco kruchą. Była twarda, trzaskała ładnie, ale z racji dodatku dziwnie się łamała: nieregularnie i jakby strzelając. Ilość zatopionych średnich i sporych miętowych kryształków przerażał.
W ustach czekolada rozpływała się średno przyjemnie. Miękła, zachowując zwartość. Przypominała oporny w rozpływaniu się krem. Nie była sucha, a mimo że lekko tłustawa, to jako takiej jej nie odebrałam. Raczej jako nieco ślisko-wodnistą (co pewnie wynika ze smaku).
"Crisps" to właściwie kryształki, które... rzeczywiście chrupały. Chrupały, rzężąc i szybko rozpuszczając się jak wielkie bryłki cukru, ot co. W zasadzie, biorąc pod uwagę tempo, nie zostawały na koniec, ale zdarzało im się. Irytowały w każdym wariancie; rozgryzane też.

W ustach miętę dziwnie czułam już zbliżając kawałek do nich! Nie wiem, jak to możliwe, ale jednak. Od pierwszego kontaktu imperatywna mięta uderzała pełną parą. Za mocna mięta nie była jednak sztuczna... w zasadzie początkowo czułam się, jakbym miała do czynienia ze świeżą miętą pieprzową - charakterystyczną, wręcz ostrawą. Jakby... tylko z nią, bo długo nie dopuszczała niczego innego do głosu. Cała tabliczka (nie tylko chrupiący dodatek) tak smakowała.

Za nią o głos dobijała się słodycz o lekko palonym wydźwięku, która skojarzyła mi się z karmelem z cukru pudru albo jakimś frostingiem karmelowym (z ang. lukier, ale FROSTing lepiej oddaje klimat).
Paloność... w niepewny sposób zaznaczyła i czekoladowość, ale nie gorzkość. Czekoladowa baza wyszła raczej maślanie-mdło.

Zarówno cukrowa słodycz jak i chłód intensywnej mięty gwałtownie wzrastały, gdy z czekolady wyłaniały się kawałki. Te już były bardziej miętowe w kontekście aromatu i... tak mocno miętowe, że aż jakby kwaskawe. Gdy je rozgryzałam, lub gdy kończyły się rozpuszczać, podbijały skojarzenie z cukrem pudrem / lukrem - tym razem miętowym.

Pod koniec mięta trochę dopuszczała łagodną, przesłodzoną czekoladę do głosu, ale i tak rządzić nie przestała. Czułam ten przerysowany, napastliwy i niemal mrożący smak mięty pieprzowej i mięty typowo z aromatu.

W posmaku pozostała mięta - mocna jak po jakiś mocnych miętówkach i realnie było mi zimno w usta... i ogółem w sumie.

Całość uważam za złą. To nic, że nie smakowała chemicznie, ale była tak nachalnie, za mocno miętowa, że aż nie da się powiedzieć, że to mięta była dodatkiem. Czekolady prawie nie czuć! To, co się przebijało, zupełnie nie miało charakteru.
Mięta pod postacią kryształów miętowego cukru? I to w takiej ilości? Trudno o gorszy chrupacz.
Lubię miętę, więc traumy po spróbowaniu nie miałam, kryształki cukru jednak tak irytowały, że... to przeważyło. Dwa podejścia i podczas żadnego nawet kostki nie udało mi się skończył. Dałoby się to zmęczyć, ale nie chce się tego męczyć. Bo po co? Może żeby odświeżyć oddech?
W Baronie Luximo z granulkami, granulki nie były aż tak natrętne i... po prostu nie były cukrem, było ich mniej i podeszły mi bardziej. I, co ważne, sama czekolada wyszła o wiele wyraźniej, gorzko - pewnie też dlatego, że mięta była łagodniejsza. Z powszechnie dostępnych tamta jest o wiele lepszym (i tańszym!) wyborem.


ocena: 4/10
kupiłam: Auchan
cena: 7,49 zł
kaloryczność: 526 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, naturalny aromat mięty pieprzowej

4 komentarze:

  1. Czekolady Cacheta kupowałam w Almie, ale od kiedy ją zamknęli, raczej ich nie widuję. Jadłam czekoladę Cachet Blackberry&Ginger i wspominam ją bardzo dobrze. Lubię połączenie mięta-czekolada, o ile mięta nie wydaje się sztuczna. Taka kompozycja jest przyjemnie odświeżająca, więc może poszukam jakiejś dobrej czekolady z miętą na lato. Tej jednak na pewno nie kupiłabym, nawet gdybym nie przeczytała Twojej recenzji, bo nie znoszę chrzęszczących, raniących podniebienie kryształków cukru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blackberry & Ginger też wspominam bardzo dobrze.
      Też nienawidzę kryształków cukru. Jak je gdzieś czuję to odrzuca mnie od razu.

      Usuń
  2. Wczoraj odwiedził mnie kolega i zaczął temat "bycia tolerancyjnym, ALE". Cóż za zbieg okoliczności :) Nowe Oshee truskawka-mięta jest troszkę jak ciężarówka mięty, ale mała. Taka ciężarówka-przedszkolak. Uwielbiam ją za to. Konsystencja to złooo. Uwielbiam miętę pieprzową i myślę, że nie przeszkadzałoby mi objęcie przez nią całości smaku we wstępnym etapie. Luier też akceptuję. Przesłodzona czekolada do dupy, ale poza nią tabliczka raczej na plus. Abstrahując od konsystencji! U mnie miałaby ze 3 chi, może ze wstążką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konsystencja to jakaś porażka... Jakby uznali, że pod dodatek tego typu to już nie opłaca się zrobić dobrej... Hm, poniekąd dobre założenie, bo cukrowi żadne otoczenie by nie pomogło.
      Jestem ciekawa, jak byś ją odebrała. W sumie aż widzę te 3 chi właśnie, ALE. xD Znaczy... bardziej jestem ciekawa, jak u Ciebie byłoby z czekoladą tego typu. O ile tej Ci nie życzę, tak z chęcią przeczytałabym o podlinkowanym przeze mnie Baronie.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.