poniedziałek, 13 lipca 2020

Zotter Lime and Passion Fruit ciemna 70 % z nadzieniem marakujowo-batatowym i limonkowo-cytrynowym na bazie kaszy z brandy i warstwami białej czekolady

Uwielbiam smak marakui, a Pacari Passion Fruit czy Zotter Passion Fruit and Caramel with Thyme  to jedne z moich ulubionych czekolad. Na nowy (myślałam, że nowy) wariant z tym owocem bardzo się więc ucieszyłam. Tym bardziej, że wystąpiła w parze z limonką, nie zaś z cytryną, z którą Zotter według mnie przeważnie przesadza. Limonki również lubię, a niejednokrotnie przekonałam się, że marakuja świetnie sobie z nimi radzi (np. w rolce sushi z okoniem, marakują i właśnie czasem limonką). Dopiero pisząc wstęp, tłumacząc opis itp. dotarło do mnie, że to propozycja o wiele bardziej złożona. Ta wtedy nasunęła na myśl Lemon Polenta, a więc tabliczkę z ciekawą kaszą, ale właśnie... cytrynową. Wprawdzie i tu pojawiła się cytryna (cytrynowe confit, o którym była mowa przy Mango Tango). Czyżby pojawiła się kwaśna konkurencja? Początkowo zastanawiałam się, czy będzie to jednolite nadzienie + czekolada czy kilka warstw, bo opis wskazywał na to pierwsze, a zdjęcia sugerowały drugie. Po przełamaniu dopiero odkryłam, że wiele warstw, aczkolwiek takich "wchodzących jedna w drugą". Mało tego! Już po zjedzeniu odkryłam, że to po prostu nowa wersja Gourmet Journey to Peru Passion Fruit - Lime - Sweet Potato - Maize (z małymi zmianami kaloryczności i składu: więcej słodzideł na początku i dodanie masła).


Zotter Lime and Passion Fruit to ciemna czekolada o zawartości  70 % kakao nadziewana marakujowo-batatowym kremem i limonkowo-cytrynowym na bazie polenty (kaszy kukurydzianej) i konfitury cytrynowej (z marynowanych cytryn) z brandy oraz z cienkimi warstwami białej czekolady.

Po rozchyleniu papierka dotarł do mnie zapach charakternych cytryn z wyrazistymi, goryczkowatymi skórkami oraz dymny zapach gorzko-palonej czekolady. Podkreślone zostały kropelką brandy, jednak mimo jej obecności cytryna zdawała się skrywać również pudrową słodycz. Wierzch wydał mi się poważniejszy, cytrynowo-octowy wręcz, zaś spód właśnie słodko-pudrowy, acz minimalnie.
Po przełamaniu znacząco wzrosła owocowa słodycz o delikatnym wydźwięku, a także nasilił się alkoholowy motyw (również słodki). Chyba wyłapałam marakuję, która przeważyła o soczystości kompozycji.

Przy łamaniu warstwa czekolady trzaskała, nadzienie zaś mimo iż konkretne, cechowała pewna miękkawość. Trochę się rwało, trochę pozostawało zwarte.
Czekolada okazała się trudna do podziału na poszczególne części - nawet przy pomocy noża czekoladę ciemną od białej ciężko było oddzielić.
Kremy "wchodziły jeden w drugi" - mam na myśli np. wciskające się i wlepiające w batatowy krem mikroskopijne drobinki kaszy.
Otóż na górze znajdowała się cieńsza warstwa kremu limonkowo-cytrynowego o nieco "rozlazłej", suchawej strukturze. W dotyku był dość zlepkowato-zwarty.
Większą część zajął krem marakujowo-batatowy - na dole. Wyglądał na suchawy, również był rozlazły, ale w inny sposób. Ten już nie był taki zlepkowaty, a bardziej owocowo-śliskawo-mousse'owaty. Konkretny, ale mający skłonności do miękkości.

W ustach czekolada rozpływała się idealnie kremowo, powoli zalepiając usta gęstymi, gładkimi smugami. Odsłaniała tym samym czekoladę białą. Również bardzo kremową, ale trochę bardziej proszkową.
Już przy niej lekko wyciskały się nadzienia, mieszając się ze sobą. Znikały w zbliżonym do siebie czasie, acz cytrusowe robiło to nieco szybciej, pozostawiając drobinki (przy czym trzeba pamiętać, że było go tak 3 razy mniej).
Limonkowo-cytrynowe błyskawicznie nabrało soczystość, ale wciąż zlepiało się z resztą. Rozpuszczało się na soczyście-wodnistą zawiesinę, pozostawiając znaczący pyliście-proszkowy efekt. Wzmocnił go ogrom drobinek cytrusów (wydawały się częściowo sproszkowane), a o suchawości przypominały kuleczki kaszy o przyjaznej strukturze. Odebrałam ją jako idealną: nie twardą (ale lekko pykajaca?), nie miękką. Nadzienie było najeżone nimi w odpowiedniej ilości, co mogę powiedzieć również o jędrnych drobinkach cytryny. Znalazłam również sporo włókien i farfocli.
Dodatki wlepiały się i wciskały w drugie nadzienie.
Ono rozpływało się troszeczkę bardziej opornie, ale też dość szybko. Odebrałam je jako śliskie początkowo w owocowo-maślany sposób, przy tym dość zbite, choć... z czasem rozchodziło się na zawiesinę, będącą namiastką papki.
Konsystencja wnętrza wydała mi się dziwna - pozornie miękkawa, ale konkretna. Rozpuszczająca się dziwnie na dziwną zawiesinę. Nie przemówiło to do mnie.

W smaku czekolada zaczęła od roztoczenia bazowej gorzkości, przywodzącej na myśl paloną kawę, leciutko osłodzoną karmelową nutą i bardzo odymioną.
Słodycz szybko wzrosła, bowiem odezwała się biała czekolada. Szybko zrównała się z ciemną wnosząc śmietankowo-waniliowe tony.

Szybciej odezwało się nadzienie górne, gdyż zarówno wzmocniło słodycz, jak i przecięło kompozycję kwaśną cytryną. W kwasku tym było dziwne "podkwaszenie" / "podkiszonkowanie", podkreślające cierpkość ogólną i goryczkę. Mieszało się to z limonką, którą podkreślał alkohol. Sporą rolę odegrał smak skórek cytryn (nasilający się przy drobinkach). Nadzienie to wyszło kwaśno-goryczkowato, ale nie do przesady, bo ciągle uładzało je drugie nadzienie i czekolady. Po paru chwilach w kwaśności na przodzie pojawiła się również marakuja, stanowiąca most.

Most do nasilającego się poczucia egzotyki i słodyczy. Drugi krem dyskretnie podpiął się pod kwaśniejsze za sprawą marakui. Obok niej doszukałam się posmaku zielonych, kwaśnych winogron... i Zaraz soczystość zaczęła zdecydowanie dominować.
Warstewki białej czekolady działały w temacie słodyczy cały czas. Mimo że batatowy krem od siebie dodał też trochę kwaśności, uwypuklił słodycz. Poprzez zestawienie białej czekolady z egoztycznie-soczyście-kwaśnymi owocami, zrobiło się w pewnym momencie bardzo cytrusowo-pudrowo.

Słodkie ziemniaki wpasowały się w to. Kojarzyły mi się z marchwiowo-owocowymi sokami, tylko że z o wiele mniejszym udziałem marchewek (znaczy się: tu batatów, które je udawały). Wyszły bardzo subtelnie, słodkawo... Miałam też wrażenie, że to do tej warstwy dodano alkohol (który pewnie przeszedł na pozostałe). Mniej więcej w połowie lekko szczypał w język. Kontrastowo pobrzmiewała tu delikatność maślana. Razem z kaszą, która smakowo ujawniła się dopiero w drugiej połowie rozpływania się kęsa, wprowadzały delikatność. Lekki orzechowo-kaszowy motyw współgrał ze śmietankowo-delikatniejszymi tonami.
Słodycz napędzał również alkohol, który był nutką bardzo delikatną, acz obecną. W pewnym momencie nadzienie złagodniało, zrobiło się bardziej nijakie, ale... intensywność ogółu została zachowana. Brandy osłabiła wyrazistość poszczególnych składników, a jednocześnie przypominała o ogólnej czekoladowości, a więc palonych nutach.

Pod koniec marakuja wspierana przez słodycz owoców i limonka reprezentująca kwaśność zawarły sztamę. Dominowały, choć oplatał je pudrowo-kwaśno-owocowy motyw. Był słodyczą pudrową, ale... jednocześnie nie zwalczył kwaśności.

Podobnie rozgryzane drobinki cytryn (starałam się je ssać, podgryzać pod koniec i już na koniec) - cechowała je zdecydowana słodycz, jak i kwaśność mocarna, niemal octowa... podkreślał to alkohol, nie mocny jednak. Rozgryzane i ssane kawałeczki kaszy po tym wszystkim były po prostu... kaszowo-kartonowe, ale nie złe.
Na koniec znów trochę odważyła się czekolada, dodając palono-goryczkowatą nutę do nich.

Po wszystkim pozostał posmak kwaśnych cytryn, limonek i marakui, jak również dość silne poczucie słodyczy pudrowej i alkoholowej. Z zaskoczeniem odnotowałam winogrona, ale też pudrowo-kaszowo-maślany motyw. Mimo że nie czułam silnej słodyczy, miałam poczucie lepkiej cukrowości.

Całość niby nie była zła, ale wydała mi się tak namieszana, że aż nijaka, mdła. Wprawdzie warstwy fajnie się uzupełniały, ale... nie sposób przy tym poczuć wszystkiego, a szkoda. Gdybym nie wiedziała, że jeden z kremów był na bazie batatów, pewnie bym na to nie wpadła. Cytryna dominowała, a... to też trochę szkoda, bo jednak to najpospolitszy z dodanych owoców. Kasza pełniła funkcję neutralizatora, zarówno w smaku, jak i pod względem struktury, więc zaskoczyła mnie tym, jak pozytywnie ją odebrałam. Brandy... nie sądzę, by było potrzebne. Chyba tylko przygłuszało, a tabliczka nawet specjalnie alkoholowo nie wyszła. Warstwy białej czekolady niby sprawiły, że nie było kwachowato, by wykręcało gębę, ale zarazem sugerowały pudrowo-cukierkowy klimat, co niezbyt mi tu pasowało.
Ot, taka... kombinowana, kombinowana i przekombinowana. Całkiem niezły smakowo cytrusowy śmietnik składników, bez punktu kulminacyjnego / głównego wątku.

W trakcie jedzenia, a już parę dni po, strasznie męczyło mnie, że wydawało mi się, iż znam ten smak. Takie "zbieractwo" nut niby fajnych, ale zbyt namieszanych już jadłam. I gdy dokładnie przeszukałam bloga, miałam okazało się, że mam rację. Otóż tak, to na pewno nowa wersja Gourmet Journey to Peru Passion Fruit - Lime - Sweet Potato - Maize. Teraz chyba tylko zmienili warstewkę z marakujowej białej na białą... I to czuć. Udział białoczekoladowych, śmietankowo-maślanych smaków był nieco większy. Szkoda, bo więcej marakui wyszłoby na dobre.


ocena: 7/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 496 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, syrop ryżowy, verjuice - sok z zielonych winogron, bataty (słodkie ziemniaki), suszona marakuja, sok cytrynowy, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku, polenta, karmelizowane mleko w proszku (odtłuszczone mleko w proszku, cukier), brandy z cukru trzcinowego, koncentrat z limonki, migdały, masło, koncentrat z marakui, słodka serwatka w proszku, koncentrat soku cytrynowego, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, cynamon, chili Bird's eye, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

4 komentarze:

  1. Jaka dziwna czekolada! Przy czytaniu tytułu już sam batat wydawał mi się dziwaczny, ale kasza? (Najpierw myślałam że to będzie jakaś kasza jęczmienna albo jaglana, haha) Połączenie składników naprawdę niecodziennie, ale czytając opis już miałam w głowie myśl że to dla mnie za dużo :D tu goryczka ciemnej czekolady, tu słodycz bialej, tu kwasek cytryny, limonki i marakui, tu słodycz batata i posmak marchewki, tu jeszcze echo alkoholu... Oszalałabym :D dobrze podsumowałas że to taki śmietnik składników :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki czekoladowy Eintopf. xD (Hicior, najpopularniejsze niemieckie danie - wrzuca się do gara, co się ma / chce i się dusi.)
      Zastanawiam się, czy Zotter miał jakąś wizję tego, czy tak wyszła po prostu, bo zdecydowanie wszystkiego tu za dużo.

      Usuń
  2. Idealna tabliczka dla mnie, zamawiam! <3 Kocham ciemną czekoladę Zottera, dodatek limonek i nadzienia, które tak się łączą że nie sposób odseparować ich bez średniowiecznego zestawu narzędzi tortur pod ręką. Czuję, że moją ulubioną warstwą byłaby cytr.-lim.

    PS Czeko z kaszą mnie interesuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się co do PS, bo jak nigdy takiej się nie jadło, to brzmi bardzo, bardzo ciekawie. Ja jednak mając już pewne doświadczenie podchodzę do tego z przeciągłym: "łee".

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.