wtorek, 8 września 2020

Ritter Sport Himbeer Joghurt mleczna z nadzieniem jogurtowo-malinowym z kawałkami malinowymi

Śmiesznie się złożyło, bo ta czekolada przypadła parę dni po Fruition Madagascar 74 %, w której to czułam nuty malinowo-wiśniowe i kwaśno-nabiałowe, co sprawiło, że nie mogłam się powstrzymać przed wykrzywianiem ust w paskudnym uśmiechu. Bałam się skojarzeń, a przy tym przepaści między nimi, co mogłoby przełożyć się na odbiór. Ufam sobie i swojemu gustowi, postrzeganiu jedzenia, ale zawsze jakaś odrobinka niepewności zostaje. Wątpiłam, by miała mi posmakować, sama nie wiem dlaczego. Podobnie nie bardzo wiem, dlaczego ją kupiłam. To, że smakowała mi RS Erdbeer-Mousse jeszcze o niczym nie świadczy, bo ogromna część czekolad tej marki mi nie odpowiada. Degustację planowałam z kolei w okolicach zjedzenia turronu Delaviuda Turrón Yogu-Fresa / Strawberry Yogurt, kierując się, że to trochę takie małe zestawienie. Nazbierało się więc najrozmaitszych czynników za i przeciw, a że nie jest to produkt, któremu należy się szczególnie dużo czasu, wreszcie się za nią zabrałam.

Ritter Sport Bunte Vielfalt Himbeer Joghurt to mleczna czekolada z nadzieniem (45%) jogurtowo-malinowym z chrupkami malinowymi (1%).

Już w chwili otwierania poczułam wyrazisty zapach bardzo słodkiej i bardzo mlecznej czekolady. Wydała mi się nawet leciuteńko kakaowa, choć w sposób dość ulepkowato-uroczy. Poprzez mleko do tego wszystkiego dobiegała sugestia mleczno-jogurtowo-tłuszczowa. Po przełamaniu, przy podziale, a już na pewno w trakcie jedzenia, kwaskawość tego wzrosła. Czułam bardzo mleczny jogurt. Bez wątpienia pojawiły się jeszcze maliny. Naturalne i kojarzące się trochę ogólnie z owocami leśnymi.

Tabliczka łamała się łatwo, zupełnie bez trzasku, ale nie gięła się i nie brudziła palców. Warstwa czekolady w zasadzie, mimo wysokiej tłustości, zachowała zwartość. Nadzienie za to było mięciutkie już na starcie. Przekrój zasugerował plastyczność, ale i zdradził, że malinowych kawałków nie pożałowano.
W ustach czekolada rozpływała się dość szybko z racji tego, jak tłusta była. Tworzyła gęsty krem, spod którego wyciskało się rzadsze nadzienie.
Je cechowała o wiele silniejsza tłustość oleju i miękkiej, plastycznej margaryny. Maziało się, oblepiało i... upuszczało trochę soczystości. Nie wydało mi się specjalnie proszkowe, za to bogato wypełnione kawałkami malinowymi (które wyszły zaskakująco autentycznie, jak kawałki liofilizowanych owoców). Nie do przesady na szczęście.
Owoce wystąpiły pod postacią kawałków całkiem sporych i drobinek. To liofilizowane, chrupiąco-trzeszcząco-skrzypiące, nasiąkające i częściowo rozpuszczające się sztuki. Roztaczały sporo soczystości, a część z nich pozostawiała pestki. W ilości podkreślającej naturalność, ale aż tak nieprzeszkadzającej (trafiłam na raptem parę na pół tabliczki).

W smaku czekolada przywitała mnie bardzo silną słodyczą, którą zalał ogrom wyrazistego mleka. Wydało mi się niemal śmietankowe. Czekolada okazała się całkiem wyrazista, minimalnie kakaowa, ale też coraz bardziej cukrowa, szybko drapiąca w gardle.

Nadzienie odzywało się dodając do mlecznego wątku mnóstwo kwaśności i akcent słodziutkiej, konfiturowo uroczej malino-truskawki (ani trochę nie sztucznej!). Poniekąd wpisało się w ogólną przesadnią słodycz, ale także mleko i śmietankę. Podsyciło w nich kwaśność i, przy asyście czekolady, obudziło skojarzenie z jogurtem. Jego kwasek był delikatny, rzeczywisty smak jogurtu zaś bardzo sugestywny i zmieszany z nijaką tłuszczowością.

Tę jednak zdecydowanie zagłuszały kwaśne owoce. W nadzieniu spróbowanym osobno jak na dłoni czuć maliny i cytrynę. Całościowo jednak wplotło smak malin i bardziej malino-truskawek. Wyszły słodko, chwilami trochę ogólnie leśnoowocowo (obstawiam, że jakoś czekolada im w tym pomogła). Wnętrze także wzmocniło słodycz, ale wydało mi się zaskakująco autentycznie owocowe. Słodko-kwaśne maliny czuć wyraźnie.

Ich smak został wydobyty dzięki częściowo liofilizowanym, słodko-kwaśnym kawałkom. Wbijały kwaśną szpileczkę, a ciamkane pod koniec dodawały słodycz.

Po wszystkim pozostało przesłodzenie i zatłuszczenie, ale także przyjemny posmak kwaśnych cytryn i malin oraz malin nieco słodszych. Nie było to rażące ze względu na mleczno-słodziuteńką otoczkę czekolady z jogurtowym skojarzeniem. Czułam jednak także lekkie pieczenie w gardle - nie jestem pewna, czy od cukru, czy np. oleju palmowego.

Tabliczka wyszła zaskakująco nieźle. Jestem pod wrażeniem naturalności owoców, jednak... nie bardzo podoba mi się aż takie podkręcenie ich cytryną. Samego jogurtu jakoś mało mi tu było, za dużo za to tłuszczowości, ale cieszy efekt skojarzeniowego jogurtu (chociaż tyle). Była bardzo słodka, ale i bardzo kwaśna w pozytywny sposób, więc to się wyrównało. Osobiście niestety miałam straszny problem z tą oleiście-miękko-tłustą strukturą. Nie podobała mi się i tyle. Za mazista... Ale prawie połowę zjadłam ze smakiem, zanim mnie zaczęła za nadto męczyć (i nie wiem, w co przeszłoby to podrapywanie w gardle po większej ilości).
Od razu przyszła mi do głowy znacznie gorsza, przerysowana Terravita Jogurtowo-Malinowa oraz tragiczna Scholetta Raspberry Yoghurt. Tym samym ten RS jeszcze bardziej zyskał w moich oczach. Tak sobie pomyślałam, że gdyby wnętrze miało konsystencję turronu Delaviuda jogurtowo-truskawkowego (też wprawdzie za tłuste, ale inaczej: oleiście-śmietankowo, acz z pewną gęstością zachowaną), mogłabym zjeść i całą.


ocena: 7/10
kupiłam: Lidl
cena: około 3 zł (promocja)
kaloryczność: 575 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz palmowy, tłuszcz kakaowy, glukoza, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, laktoza, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka 3%, śmietanka w proszku, bezwodny tłuszcz mleczny, odtłuszczone mleko w proszku, maltodekstryna, koncentrat soku malinowego 0,5%, kawałki malin 0,4%, lecytyna sojowa, przecier malinowy 0,3%, koncentrat soku cytrynowego, skrobia

2 komentarze:

  1. Obiektywnie to fajna czekolada jak większość Ritterów. Subiektywnie - wiadomo. Minus dla cytryny, zgadzam się. Z kolei konsystencja na duży plus. Standardowe drapanie w gardle, ach ten plebsik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Większość RS? Hm... jesz je latami, nie masz przypadkiem wrażenia, że się zepsuły? Pytam z ciekawości, bo ja na przestrzeni lat jadałam sporadycznie po razie pojedyncze smaki i mam dziwne wrażenie, że kiedyś wiele osób się nimi zachwycało, bo były dobre (a dla mnie za drogie i nie jadłam ich wtedy), potem się zepsuły (parę spróbowałam i niezbyt mi podeszły w stosunku do ceny), a ludzie dalej się zachwycali, a teraz... nawet nie bardzo wiem, do jakiej półki je przypisać.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.