niedziela, 29 listopada 2020

Tibito Chocolate Tumaco 70 % ciemna z Kolumbii

Właśnie tę tabliczkę zostawiłam na zakończenie przygody z 70-tkami tej marki, bo... obstawiałam, że może wyjść najlepiej. Kakaowce ni jak nie kojarzą mi się z plażą, ale... że w przypadku tej chodzi właściwie o wybrzeże Pacyfiku blisko Ekwadoru, to wydawało mi się w miarę pasować do lekkiego wydźwięku, jaki miały wszystkie poprzednio jedzone. Tumaco bowiem to region i plaża właśnie, inaczej nazywana Perłą Pacyfiku. Brzmiało to całkiem nieźle, niestety jednak w tyle głowy wciąż dręczyła mnie myśl, że to jednak rozczarowujące Tibito.

Tibitó Chocolate Tumaco 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kolumbii z regionu Tumaco.

Po otwarciu poczułam delikatny i soczysty zapach drobnych kwiatów i zielonych, żywych roślinek; może również porzeczek (czarnych?). Jednocześnie mocne prażenie ziaren nie ukryło się, sugerując dym. Był słodki w sposób rześko-karmelowy, trochę melasowy zupełnie jak cukier kokosowy. Nakręciło to skojarzenie z czekoladami mlecznymi, a przez przymglony wydźwięk - i jednak właśnie słodycz bez wyraźniejszego towarzystwa - pomyślałam o cukrze pudrze.

W dotyku tabliczka wydawała się suchawa. Łamiąc ją poczułam nieco kruchą twardość, po czym usłyszałam dźwięki dość głośne, ale jakby wcale łamać się nie chciała - jak żywe gałązki. Pokazała dość kryształkowy przekrój.
W ustach rozpływała się powoli, nie tyle nawet z oporem, co jakby po prostu nie chciała. Nie była zbyt tłusta, a wodnista i jednocześnie lekko pudrowo-pylista. Zakrawała o miękko-zbitą ulepkowatość, ale raz i drugi ta wodnistość wahnęła się ku wodnistej soczystości. Czekolada znikała na nicość, nie pozostawiając po sobie nic, oprócz suchszego efektu.

Od pierwszego kęsa poczułam słodziutkiego banana. Nie dojrzał jeszcze, był twardy i ściągający, ale niewątpliwie rześki, jakby natura jeszcze próbowała ratować sytuację dodając kwaskawą kropelkę cytryny, ale i tak w końcu wygrał ten... mdławy. Z czasem przeszedł we wręcz kartonowy, ale wciąż słodki motyw twardych chipsów bananowych, pozbawionych bananowego impetu. A może był to jakiś śmietankowo-bananowy, puszysty krem? Tylko że też zwykłego mleka bym nie obstawiała, a jakieś roślinne, kokosowe czy coś (rozmyte).
Za ich sprawą wzrosła jednak słodycz.

Owoce nie dawały za wygraną. Leciuteńki kwasek okazał się bardziej porzeczkowy jak cierpko-słodkich czarnych porzeczek. Pomykała tu też suszona, cierpkawo-kwaskawa śliwka. W tle soczystość obudowała się w pewną... wodnistość. Były to młode, zielone roślinki, jakaś trawa pokryta rosą, jak również kwiaty - delikatne, jasne i drobne. To właśnie w nich doszukałam się lekkiej cierpkawości - może jedynie jej sugestii - przyprawo-ziół czy drzew.

W rześkości cały czas plątała się subtelna, autentycznie soczysta nuta. Było w niej coś czarnoporzeczkowego, mimo że nie były to pełne smaku owoce i na konkretniejszą na pewno kwaśność się nie zdecydowały. Mimo wilgoci, było w tej soczystości / rześkości coś podsuszanego... stąd myśli o chłodzących ziołach, może mięcie.

Kwiaty, mięta i słodycz mieszając się, wydały mi się leciutko cierpkie. Przez chwilę myślałam o efekcie, jaki daje cukier kokosowy - niemal chłodzi, smakując delikatnie rześko-karmelowo. Pomyślałam o słodkiej, ostro-goryczkowatej melasie, ale jakby pozbawionej tych głównych cech. Kwiaty bardzo ją łagodziły. Papierowość czy roślinność, ogólna słodycz skojarzyła mi się tu z cukrem pudrem / lukrem - jakoś w połowie rozpływania się kęsa. Wszystko to było bowiem dość chłodne. Też trochę jak efekt mięty czy lukrecji. Jakbym wypiła herbatę miętową po czymś... wręcz trochę przypalonym.

Nieśmiała gorzkawość trochę bardziej postawiła na swoim. Pomyślałam o przypalonym karmelu, cieście ze spalonymi bokami albo przypalonym cukrze pudrze. Zrobiło się bardziej mlecznie. Mleko roślinne... nie chciało pozostać na długo, ruszyło więc zwykłe, acz też delikatne i słodkie. Pojawiła się zbyt delikatna mleczna kawa, po czym poczucie nijakości i słodyczy na sam koniec znów wzrosło. Wszystko to pod koniec dziwnie zmieszało się z soczystością, a mi do głowy przyszły śliwki... jako jogurt śliwkowy? Nagle odbił w niemal nibsowym kierunku, przy czym dobrze odnalazły się porzeczki. Czyżby roślinki i drobne kwiatki porastały... ziemię?

Po zjedzeniu pozostało lekkie ściągnięcie jak po niedojrzałych bananach, kwaśnych suszonych śliwkach i trochę roślinkowe. Przewijała się spalenizna, suchość, ale jednocześnie czułam chłodek mięty, niepewną gorzkawość. Było słodko, aż trochę drapiąco w gardle, ale jednocześnie... za roślinnie na karmel, pomyślałam więc o mało wyrazistym miodzie.

Nuty bananów, mięty, spalenizny i czarnych porzeczek, śliwek oraz mnóstwo kwiatowości wydają się na 10, ale... cały ten jej wydźwięk, jakby ledwo ciągnęła, przygłuszenie, zalatywanie cukrem pudrem i nieprzyjemna struktura przełożyły się na to, że przyjemność z jedzenia była hamowana. Na szczęście jednak jakaś była. A intrygujące nuty roślinnego mleka czy cierpkość roślin / owoców też były ciekawe, dość niespotykane. Wolałabym jednak, by się na ziołowość wreszcie zdecydowała, a nie tak tylko ją sugerowała.
Hm, wyszła jak ukwiecona wersja Putumayo z truskawkami przerobionymi na porzeczki i bardziej ziołowo-roślinna niż przyprawiona.

Co ciekawe, producent pisał o smaku "sweet peas", co tłumaczy się jako "groszek pachnący", czyli... o drobniutkich, fioletowych kwiatkach. Jak najbardziej pasowały!


ocena: 7,5/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 25,59 zł (za 80g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 435 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. Twarde i cierpkie banany nie bywają słodziutkie, jak wynika z moich doświadczeń. W ogóle twardy banan jest jak miękka marchewka (taka stara, zdziadziała). Puszysty krem zjadłabym w deserze z pianką, taki mógłby być bananowy. Czarna porzeczka jako węższa warstwa pianki, do tego fragmenty śliwek. Liść mięty na wierzchu do dekoracji. W czekoladzie, zwłaszcza fundującej niedojrzałość owoców, znacznie mniej mi to gra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twarde banany mogą być bardzo słodkie i właśnie soczyste. Te czasem ściągają, nie muszą być cierpkie. Są po prostu dojrzałe w punkt: idealnie żółte, jeszcze bez czarnych plamek. Lubię takie, więc wiem na pewno, że takie mogą być. Miękkie (pojawia się czerń) są bardzo słodkie i tyle. Je też bardzo lubię, ale czasami zbytnia miękkość mi przeszkadza. Dalsza część Twojej wypowiedzi sugeruje mi, że myślisz o takich twardych bananach, których skóra jest jeszcze zielona itp. Takie rzeczywiście nie są słodziutkie, czasami mogę i takiego zjeść.
      Duże i twarde banany, które leżały w lodówce trochę od włożenia ich do niej, gdy mają kolor porządnie żółty, nie są dziadowskie. Na takie bym nie narzekała.
      Te, które czułam w tej czekoladzie jednak... w większości były twarde, zielone i suszono-mdłe, a tylko początkowo mignęły tymi twardymi-dojrzałymi. To takie coś jak genialny zwiastun filmu, który... jak się okazuje, którego tylko zwiastun był warty uwagi.
      Ogólnie ta czekolada była taka... niby już fajnie, fajnie... A jednak nie.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.