niedziela, 3 stycznia 2021

ciastka Gourmet Finest Cuisine Feingeback Truffine

Po tym, jak poczułam się przytłoczona wyjadaniem przed latem słodyczy nie będących czekoladami, a więc niespecjalnie w moim stylu, uznałam, że nigdy więcej się w taką sytuację nie właduję. To jednak, co już było, chciałam popróbować. Dzisiaj przedstawiane ciastka kupiłam przed innymi próbowanymi ciastkami, ale jakoś nie miałam na nie ochoty. "Dlaczego?" - zapytacie? Przecież takie mocno czekoladowe, wykwintne... A no, dopiero po zakupie doczytałam ich opis i tłumaczenie, że to ciastka bezowe. A do bez pałam nienawiścią czystą i soczystą. Mimo wszystko widziały mi się jako przeciwwaga do bardzo słodkich Loacker.
Swoją drogą, byłam w szoku, jak bardzo różnił się oryginalny opis i skład od tego z nalepki z tłumaczeniem na polski (którą zerwałam).

Gourmet Finest Cuisine Feingeback Truffine mit Kakaocreme-Fullung, umhullt von Milchschokolade to ciastka bezowe z nadzieniem (55%) kakaowym w czekoladzie mlecznej (25%) z posypką czekoladową, wyprodukowane przez Hofer dla Aldi.

Po otwarciu opakowania poczułam słaby, delikatny zapach bardzo łagodnego, gorzkawego najzwyklejszego kakao i ciastka - takie to było proste i bazowe. Przy jedzeniu wydało mi się to jeszcze trochę sztucznie, "waniliowato" słodkie i jakby z sugestią truflowości. Mimo to nadzwyczaj neutralne: ani pozytywne, ani negatywne oraz ani wykwintne ani tanie.

Ciastka wydawały się lekkie i delikatne, a czekolada na nich tłusta i polewowo-miękka. W ogóle to trochę się pokryły szarością, mimo że miały być jeszcze zdatne do spożycia przez 4 miesiące. Cztery sztuki z paczki w ogóle wyglądały paskudnie - tych nie odważyłam się ruszyć.
Posypka na pewno należała do bardzo tandetnych posypek i na szczęście nie było jej za wiele, a dodatkowo się częściowo osypywała.
Przy kontakcie z ciastkami, okazało się, że nie były delikatne, a zwarte i lekkie, ale jednocześnie konkretne. Miękkawej czekolady nie żałowano. Skrywała zwarty, ale wyglądający jak mousse krem w ilości wystarczającej, dość sowitej oraz krucho-twarde, lekkie i suche ciastko.

Przy jedzeniu na wstępie zniesmaczyła mnie plastikowo-miękka i rozpuszczająca się na wodę posypka. Czekolada wykazywała z kolei ulepkowatą miękkość, ale mimo tego i mimo tłustości, zaczynała rozpływać się kremowo. Potem odsłaniała aż trzeszczącą proszkowość i zaraz zmieniała się na wodnistą, prędko znikającą zawiesinę.
Przy robieniu kęsa krem uginał się. Kontynuował miękkość, ale inną, lekką. To tłusta i plastycznie-margarynowa chmurka; obłoczek, który w ustach błyskawicznie gęstnieje. Wyszedł trochę ślisko i maziście, ale nie odpychał, bo kakao dodało mu pylistego efektu. To dziwny, zwarty, ale leciutki mousse, który zmieniał się w zżelowano-zawiesisty obłoczek.
Samo ciastko okazało suche jak pustynia i dziwnie lekkie. Na pewno jednak kruche. To dosłownie pumeks, który gdy trochę nasiąkł w ustach, znikał na wodę, jak cukier. Trzeba było szybko chrupać, by właśnie pochrupało, ale i w tym wykazywało dziwną chrupkość, To chyba beza (paskudztwo!).
Całość lepiej sprawdzała się, gdy pozwoliłam się jej rozpływać, bo wtedy robiła się z tego tłusto-gęstawa maso-zawiesina z proszkiem, otłuszczająca usta. Gryzione... było to strasznie ulepkowato-obleśne i trzeszczące.

W smaku czekolada mleczna okazała się do bólu słodka, cukrem zaraz drapiąca w gardle, a mimo to w miarę mlecznoczekoladowa (a nie polewowa). Do pewnego stopnia przynajmniej, bo ogromną rolę odegrała w niej maślaność i sztucznie waniliowa nuta. Mimo że nie tanio czy coś, wyszła po prostu niesmacznie. Niestety, swoją przesadzoną słodyczą i maślanością dominowała nad resztą, co dodatkowo pogarszało sytuację.
Miejscami wydzieliła się szara warstwa i mimo, że wybrałam ciastka raczej bez niej, Mama próbowała mnie przekonać, że pewnie się zepsuła i tyle.

Cukrowo-kakaowa posypka niby waliła cukrem i dziwnie plastikowym nibykakao, ale wydawała się bez określonego smaku głównego. Dało się w niej wychwycić goryczkę.

Krem był za to zaskakująco kakaowy, ale nie wytrawny czy gorzki. Przy wyłuskaniu go gorzkawość i cierpkość nieźle się wyeksponowały, ale w całości mieszały się z cukrem bardzo spójnie. Dało to więc efekt grzybowo-truflowego mousse'u z tłuszczowym posmakiem. Jego goryczka i cukier skojarzyły mi się odlegle z likierem, zwłaszcza, gdy zaczęło to to drapać w gardle. Podszepnęło to chmurkowemu nadzieniu truflowego charakteru. Niestety jednak wisiał nad nim margarynowy motyw.

Nic nie pomogło to ciastku, którego... bazą chyba był cukier. Smakowało bowiem czystym cukrem, który aż gryzł w język. Wraz z cukrową czekoladą było to nieznośnie słodkie (spróbowane osobno też, ale wtedy przynajmniej czuć, że to coś "cukrowo-bezowego", więc z uzasadnieniem).

Obudowała to kakaowa nutka i tak nie narzuciła szlachetności, bo wszystko zalatywało margaryną. Goryczka kakao wydobyła truflowo-grzybowo-likierowe motywy, które sprawiły, że mimo cukrowości było to na swój sposób zjadliwe (do pewnej ilości) i ciekawe.

Ciastko pozostawiło posmak zarówno sucho-cierpkawy od kakao, tłuszczowo-sztuczny z dziwnym kwaskiem, jak i nieprzyjemny oleju / margaryny i taniości oraz... cukru, jakbym wzięła do ust łyżeczkę i pozwoliła jej się rozpuszczać.

Jedząc drugą sztukę miałam już problem z tym posmakiem, otłuszczeniem ust i zalatywaniem sztucznością słodyczy i tłuszczu. Zrobiło się obleśnie.

Całość była dziwna. Dziwna i w sumie interesująca, choć słowo "smaczna" to ostatni epitet, jakiego bym użyła. Z jednej strony to ogrom cukru, tłustość i beza, której nie cierpię, ale z drugiej... mousse o zaskakująco gorzko-kakaowym, grzybowym smaku i ogólnie bardzo alkoholowy klimat bez alkoholu. Ohydne było znikanie większości elementów w sekundę i struktura ciastka, miękkość, ale znów... dziwny był ten zagęszczony kakaem obłoczek. Ordynarne, ale w swej ordynarności... przemyślane? To jedna z tych rzeczy, w których obleśność pewnie można się wciągnąć (nie w moim przypadku, bo wyjątkowo odpycha mnie tłustość i bezy). Osobiście mam jeszcze tylko zastrzeżenia do ilości czekolady mlecznej. W ciastkach z takim kremem i w ogóle tak specyficznych (ciastka bezowe?) nie widzę sensu, by dawać aż tyle zwykłej czekolady. Trochę, żeby się trzymały, tak, ale żeby aż przytłaczała?
Po dwóch sztukach oddałam Mamie.

Mamie nie smakowała czekolada, choć nie umiała powiedzieć, dlaczego (jest wzrokowcem, więc osobiście obstawiam, że widok niektórych bardzo zszarzałych ciastek, źle na nią wpłynął), ale... zachwycił ją środek: "Cudowne były same ciastka. Najprawdziwsze bezy takie! I przy nich nawet mi ten czekoladowy krem smakował. Całościowo nie był taki gorzki, ciekawy po prostu, rzeczywiście chyba jak mousse taki. Tłustość? Wcale tu nie przeszkadzała! Fajne to było takie.". Stwierdziła, że z ogromną przyjemnością zjadłaby całą paczkę, gdyby tak się tego wierzchu pozbyć. Zgodziłyśmy się natomiast w kwestii ilości czekolady (że za dużo i kiepska) i tego, że ogół to coś naprawdę dziwnego-ciekawego.

ocena: 6/10
kupiłam: Aldi
cena: 6,99 zł (za 115g)
kaloryczność: 514 kcal / 100 g; 1 sztuka ok. 7g - ok. 37 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada mleczna 25% (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, aromat waniliowy), olej palmowy, cukier, skrobia pszenna, posypka czekoladowa 9% (cukier, odtłuszczone kakao w proszku, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy) odtłuszczone kakao w proszku 8%, odtłuszczone mleko w proszku, dekstroza, olej słonecznikowy, syrop cukru inwertowanego, białko jaja w proszku, sól

2 komentarze:

  1. O, dostałam od Ciebie kiedyś ich zdjęcie, żebym zobaczyła szarość. Faktycznie życie się z nimi nie pieściło. Posypka może i nie najlepsza, ale czekolada brzmi ok i mus też. Z pumeksowym, a la bezowym ciastkiem miałam do czynienia. W ogóle niemal identyczną kompozycję jadłam w wydaniu lidlowym Deluxe (w razie czego jest gdzieś tam na blogu). Bardzo mi smakowało. Myślę, że tu byłoby podobnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak! Tylko że do zdjęcia dla Ciebie wybrałam sztuki, które wyglądały najgorzej, haha.

      Pamiętałam, że coś pumeksowego u Ciebie było, ale nie znalazłam. Jak się dokopiesz, dasz link?
      W ogóle ostatnio myślałam, i znów to mi do głowy przyszło, że czuję, że część marek własnych Lidla a Aldiego to ci sami producenci. Coś mi się nawet kojarzy, że kieedyś dokopałam się, że właściciel tych sklepów jest jeden. Nie ufam jednak pamięci, możliwe, że coś pokręciłam.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.