piątek, 22 stycznia 2021

Confiserie Firenze Muffiny z kawałkami czekolady

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze mieszkałam w Suwałkach, budować tam zaczęli pierwsze markety, produkty z nich były bardzo, bardzo atrakcyjne. Gdy wreszcie wybudowali tam Lidla (lata mojej późnej podstawówki i wczesnego gimnazjum?), rodzicom i mnie posmakowało wiele produktów marek własnych. Niestety, na przestrzeni lat z Mamą czułyśmy zmiany na gorsze, zmiany producentów. I nie była to zmiana gustu, a wprowadzana odgórnie, ewidentnie. Zmiany czy zniknięcie pewnych produktów mnie nie ruszyło, bo i tak przestały mi smakować jako typ jedzenia. Obstawiam, że wiele najpierw lubiłam, bo po prostu były nowe, inne, ciekawsze od tego, co znałam dotychczas. I tak też... uwielbialiśmy np. muffinki z czekoladą z Lidla. Trzeba Wam wiedzieć, że tradycyjnych amerykańskich muffinów nienawidzę jak mało co innego, i choć na ciastach się nie znam, to parę rzeczy wiem. Otóż trzeba mieć w pamięci, że muffiny a słodkie muffinki z dodatkami to poniekąd dwie różne rzeczy. Tradycyjne muffiny robi się na bazie oleju, to ciężkie tłuszczowe ciasto, zaś te takie muffinki to przeważnie ciasto biszkoptowe, właśnie o mniejszej ilości tłuszczu, często na jajkach. Lidlowe były właśnie tym drugim. Ja sama za ciastami nie przepadam ogółem, acz dobre mogę zjeść "raz na ruski rok" i właśnie jak bym już jakieś wybierać miała, to chyba biszkoptowe byłoby jedną z tych bezpieczniejszych opcji. Przytoczyłam lidlowe produkty nie bez powodu, bo... nawet nieciastowej mnie parę ich "paczek" odpowiadało, np. ciasto cytrynowe (takie długie, zmieniło się - i producent, i wszystko na gorsze już wiele lat temu!) i wieniec twarogowy (przypominał biszkopto-sernik... ale zniknął; chodzi o taki; w Google znalazłam jeszcze wersję stracciatella, ale tej nigdy nie spotkałam). Gdy na wiosenne długie siedzenie w domu Mama chciała sobie jakąś ciasto-wieńco-babko-bułę kupić, pojawił się problem. W sklepach było tego pełno (dlatego jej się zachciało), ale nie wiedziała, które. Po co sięgnąć? Nie chciałyśmy długo jej wybierać przez warunki. Podjęła szybką decyzję, że zaryzykuje - a może znowu poprawili? Przy całej mojej sceptyczności, postanowiłam z ciekawości sprawdzić i ja, co tam się z nimi porobiło.

Confiserie Firenze Muffiny z kawałkami czekolady to "muffinki-babeczki z ciasta biszkoptowego z kawałkami czekolady"; wyprodukowano w Niemczech na zlecenie Lidla; opakowanie zawiera 4 sztuki.

Po otwarciu buchnął intensywny, słodko-ciastowy zapach z nieprzyjemnym, octowym motywem idący łeb w łeb z zapachem czekolady. Była to mieszanina cukrowości i pszenicznie-jajecznego biszkoptu, zabarwionego aromatami. Wydaje mi się, że czułam cytrynowy, taki aż kwaskawo-octowy oraz waniliowy. Wyraźnie na tym tle rysowała się słodko-kakaowa czekolada.

Do babeczki zasiadłam z kubkiem mleka. Ostatnimi czasy Mama często jada różne babki / babeczki z mlekiem właśnie, więc i ja postanowiłam to sprawdzić.

Duże babeczki nie były bardzo ciężkie, ale wydawały się konkretne, ubite. Miękkie i natłuszczone w znaczącym stopniu skrywały mnóstwo sporych kawałków czekolady. Te były kawałkami zwartymi, twardawymi i tłustymi.
Ciasto z wierzchu niby miało tłustą skórkę, ale... jakby integralną z wnętrzem, które było pozornie puszyste: pełne pęcherzyków, dziurek. Miękkie i wilgotne jakby powierzchownie, wewnątrz kruszyło się, a w ustach szybko zmieniało się na zalepiająco-zapychającą, trochę mączno-pylistą papkę. Zawarł się w tym element suchawości. Środek odebrałam właśnie jako suchawo kruszący się. Ciasto nie wyrzekło się wprawdzie oleistej tłustości, ale nie była taka mocna i całościowa. Wydało mi się raczej tłusto-nawilżone. Otłuszczało usta, ale tłuszczem nie męczyło. Konkretne i gęste, to ciasto biszkoptowo-babkowo-kapciowe, a nie czysto kapciowe.
Czekolada w ustach rozpływała się z małym oporem, w średnim tempie. Aż prosiło się nadgryzać miękkie kawałki, by to przyspieszyć. Były gęsto-tłuste, maziste  i pozostawiające pod koniec pyłkowy efekt.

W smaku ciasto było bardzo, wręcz dusznie słodkie. Słodycz ta wtapiała się w jajeczne, biszkoptowo-tłuszczowe ciasto. Miało to waniliowe echo, ewidentnie pszeniczne podszycie. Doszukałam się też posmaku olejków... czy to waniliowego, czy też kwaskawo-cytrynowego, podkradającego się pod ocet... Ten ocet chwilami bardzo dawał mi się we znaki, przez co myślę, że gdybym miała jeść ją samą, nie dałabym rady (przypominam, że jadłam z mlekiem).
Z pomocą przyszła czekolada. Oczywiście także była bardzo słodka, ale z całkiem nieźle zaznaczoną cierpkością i goryczką kakao. Chwilami wydała mi się nawet kakaowo kwaskawa. Nic ambitnego, coś raczej budżetowego, ale nieźle łączyła się z ciastem. Nie powiedziałabym, że to czekolada, a całkiem zadowalające słodko-kakaowe kawałki. Przez temperaturę trochę mi się maziały, co wyszło na plus.

Ciasto po i przy czekoladzie też pewien kwasek przejawiało, a ze słodkiej jajeczności wyłamała się chemia. Już przy 1/3 muffinki, gdy oswoiłam się ze słodyczą, wydawało się, że aż gryzie w jęzor i usta.

Po zjedzeniu na ustach został tłuszcz i aż gryząca chemia, a w ustach posmak czystej chemii, aromatu, kwaśność. Właściwie to nawet nie "posmak", a "niesmak". Czułam też budżetowo-kakaową cierpkość. Wszystkiemu temu towarzyszyło dziwne palenie jakby w tłuszczowej warstwie osadzone, że aż się chciało zapić czarną herbatą siekierą. W trakcie jedzenia o dziwo nie było aż tak źle.
Mimo że nie ciężka, była treściwa i zapychająca usta. Nie w kontekście "sycąca", że można się nią porządnie najeść, a przytykająca (choć ja, człek mały, się najadłam).

Typowa muffina z czekoladą z paki. Słodka, chemiczna... Pewnie nie znacznie gorsza od innych produktów tego typu, w zasadzie zjadliwa (zwłaszcza popijając mlekiem), ale... raczej na raz. I to koniecznie z mlekiem, trochę tłumiącym nieprzyjemne posmaki. W ogóle to inaczej bym się zatłuściła i przypchała i... tyle by z jedzenia było. :> Pozostawiła taki posmak, że na 3 pozostałe patrzyłam z obrzydzeniem i nawet się nie zbliżyłam, bo były Mamy - jak się umówiłyśmy.
Także Mama czuła octowy smród, ale (też z mlekiem) swoje zjadła i uznała, że smakuje "tak przeciętnie, jak i te wszystkie moje babki. Od x gorsza, od y lepsza. Pewnie więcej niż 5 nie dasz, co?" Nie miałam zamiaru. I tak czuję, że te 3 jest podciągnięte, ale... trochę strzelam, bo nie wiem, jak wypada na tle innych produktów tego typu. Nie wydaje się wyjątkową paskudą, ale nie smakowała mi.


ocena: 2/10; z mlekiem 3/10
kupiłam: Lidl (Mama kupiła)
cena: 6,99 zł (za opakowanie 360g)
kaloryczność: 410 kcal / 100 g; 1 sztuka 90g - 369 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mąka pszenna, cukier, olej rzepakowy, pasteryzowana masa jajowa, 11% kawałki czekolady (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna słonecznikowa), substancja utrzymująca wilgoć: glicerol; krobia pszenna, woda, substancje spulchniające: difosforany, węglany sodu; mąka ryżowa, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, stearoilomleczan sodu; regulator kwasowości: octany sodu; kwas: kwas cytrynowy; sól, naturalny aromat, substancja zagęszczająca: guma ksantanowa

2 komentarze:

  1. O mamo, konsystencja <3 Żaden po- ani niesmak nie są mi straszne. Chemiczność? No to co! Sądzę, że musnęłyby moje plebejskie serce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę nie masz problemów z okropnymi posmakami po niesmacznych słodyczach? Ja kocham posmak po dobrej ciemnej czekoladzie, ale jak czuję chemię w jęzor gryzącą albo gęstą ślinę od cukru to zdycham.

      Podoba Ci się konsystencja? Sucha buła? No nie mów... To tak, jakby czymś pylistym się zapchać-zasuszyć i mieć w ustach obok tego olej. Rozumiem, gdyby to był wypiek wilgotnie-tłusty, taki nasączony, integralny w tym, ale to było i za suche, i za tłuste jednocześnie.
      Jestem pewna, że Twoje serce co najwyżej przyspieszyłoby od cukru, zwłaszcza po opinii Mamy, która lubi ciasta / babki itp. z paczek.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.