piątek, 15 stycznia 2021

Fossa Chocolate Salted Egg Cereal biała karmelowa z solonym jajkiem, płatkami zbożowymi, liśćmi curry, chili i solą

Dzisiaj przybywam z recenzją tak dziwnej czekolady, że aż się sama dziwię, że zdecydowałam się ją kupić. Stworzyła ją ponoć najlepsza singapurska marka Fossa, o której to trochę napiszę przy innej okazji. Mam też czystą ciemną, myślę, że tam to będzie lepiej pasować. Właśnie: takie dwie kupiłam i długo nie mogłam wybrać, co najpierw zjeść, bo w końcu potem mogło to ugruntować moją opinię na temat marki. Ta jednak miała krótszą datę, a chciałam zjeść ją jak najświeższą. Solone jajo w czekoladzie karmelowej brzmi obrzydliwie, ale... to ich popisowa tabliczka, ponoć w Singapurze bardzo dobrze się sprzedaje. Byłam tym trochę zdziwiona, ale potem poczytałam co nieco. Fossa odwołuje się tu do tradycyjnych solonych jajek po chińsku - chodzi o namaczanie kaczych w solance. Z czegoś takiego czekoladnicy wyprażyli płatki i przyprawili na styl dania tze-char. Tak w Singapurze nazywają "chińszczyznę", czyli smażone lub duszone rozmaitości: mięso i / lub warzywa, często właśnie z jajkiem. Pomyślałam o tym jako o singapursko-chińskim curry (a curry lubię bardzo), więc zainteresowałam się.

Fossa Chocolate Salted Egg Cereal to biała czekolada karmelowa z płatkami z solonego jajka kaczego, płatkami zbożowymi, liśćmi curry, chili i solą.

Po otwarciu poczułam zapach tak mocno maślany, maślano-białoczekoladowy i maślano-ciastowy, że aż duszny. Był słodki w palonokarmelowy sposób; karmelowo głęboki choć też z nutą, która mi skojarzyła się z mlekiem skondensowanym - wciąż na maślanej bazie. Po połamaniu, bardziej od spodu i skupiając się, odnotowałam sól, podkreślającą karmel i pewną soczystość. Nie było zanadto słodko, ale ciężko.

W dotyku tabliczkę odebrałam jako bardzo tłustą i kruchą zarazem. Wyglądało, że zaraz zacznie się topić w dłoniach, a przy jedzeniu może wykaże proszkowość.
Przy łamaniu nie wydawała dźwięku, szło to z łatwością, a parę drobinek dodatków wyskakiwało, mimo że ogólnie wtopione były solidnie. Co więcej, nie pożałowano ich.
W ustach sama czekolada rozpływała się szybko i gęsto. Miękła i zachowywała formę.  Była tłusta w sposób maślany, ale rzeczywiście także dość proszkowa. W pewnym momencie wydała mi się śliskawa, gdy tak jej tłuste smugi odsłaniały dodatki.
Te były różne. Od drobinek suszonych ziół, przez drobinki soli integralnie rozpuszczającymi się z czekoladą, ale do wymacania językiem po większe kawałki. Wydaje mi się, że trafiłam na bardzo dużo płatków, zdecydowanie za dużo w stosunku do jajka (chyba że się tak chowało, że po prostu je kilka razy przeoczyłam). Rozmiarem pochwalić się mogły płatki przypominające mocno wypieczone ciasteczka, duże i sucho-chrupiące (karmelizowane?) liście oraz kawałki... które przypominały rozpływające się na suchawe grudki zbitki masy na ciasto - obstawiam, że to jajka.

W smaku sama czekolada okazała się mocno maślana, a dopiero potem słodko-mleczna. W pierwszych sekundach w ogóle czułam po prostu masło. Palony smak karmelu zaskoczył po chwili i roztoczył paloność właśnie, która następnie też osiadła w maślaności. Było to ciężkie i esencjonalne. Pomyślałam też o skondensowanym mleku, bo i jego nuta z czasem się pojawiła. Raz i drugi zdarzyło mi się pomyśleć o maślanej krówce.

Na maślanej bazie kolejno, razem i osobno - zależy od kęsa - prezentowały się dodatki. Sól w zasadzie przez cały czas podkreślała maślaność samą w sobie i złocisty, bardzo słodki karmel. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, gdy dodatki upuściły smak, poczułam ciasto maślane. Miękkie, jasne ciasto lub jakieś bułeczki maślane, maślano-mleczne. Mleko odzywało się niepewnie, bo to maślaność podchwytywała poszczególne dodatki. Osłabiały "słodyczowy" wydźwięk, mimo że od nich także rozchodziła się pewna karmelowość.

Coś kopsnęło mi smak wafelkowo-płatkowo-kartonowy. Gdy cienkie płatki papuciały, rozchodził się od nich smak, który kojarzył mi się z bran flakes'ami, corn flakes'ami i kartonem. Jedynie ciumkane i podsysane wychodziły prawie na przód jako głównie kartonowo-waflowe "cosie", nawet z lekką goryczką; bran flakes'y do mleka... bez mleka? Za sprawą paloności, całość chwilami na myśl przywodziła wypieczone, korzennawo-wytrawne ciastka.

Od poszczególnych liści i drobinek rozchodziło się bowiem wytrawne ciepło, prawie pikanteria.  Poczułam sól, karmel, a zaraz... coś rześkiego i ziołowego. Ugryzłam jakiś kawałek i znów trafiłam na zbożowo-słonawy motyw. Ten dziwnie wydobył wiejską naturalność kompozycji. Parę razy na pewno nasiliła się wytrawna ziołowość, rzadziej i subtelniej chili. Nie paliło, ale rozgrzewało i dodawało swojego smaku.

Na palcach jednej ręki mogę policzyć to, jak uchwyciłam w maślaności nutę znajomą, nieoczywistą, a... jak niewyraziste jajko. Lekko doprawione suche żółtko mieszało się wówczas z maślano-mleczną bazą. Gdy już udało mi się to wyłapać i nazwać, określić, mogę stwierdzić, że naprawdę je czuć, ale subtelnie.

Bliżej końca rozpływania się kęsa jeszcze uwypukliło się masło, maślaność słodka i ciastowa, ciasteczkowość, a słodycz zaczęła aż drapać w gardle, nie tracąc karmelowego charakteru. Ten wydał mi się podkreślony sugestywną, w zasadzie prawie nieuchwytną orientalną ostrością. Czułam, że to na zasadzie kontrastu po wytrawniejszych dodatkach oraz kartonowych branflakso-waflach. Nie jestem jednak pewna, czy i w nich jakieś motywy jajka się nie ukryły.

Na koniec zajmowałam się większymi dodatkami, które jeszcze zostały. Przeważnie były to duże liście curry o specyficznym, goryczkowato-ziołowym smaczku oraz skartonowiałe już płatki.

Po zjedzeniu został ciężki posmak bardzo maślanej białej czekolady, nuta karmelowo-korzennych wypieków i ziołowo-wytrawne przyprawy, słonawość. Mimo rozgrzania i lekkiej ostrości, pikantną bym tej czekolady nie nazwała. Czułam się zatłuszczona, tłuszcz pokrywał też palce, a w gardle rozbrzmiewała słodycz w asyście orientalnych przypraw.

Całość niezbyt mi smakowała, choć raczej przez ciężką maślaność i maślaną białoczekoladowość oraz dodatek płatków, które wyszły kiepsko. Nie była kontrowersyjna, gdy chodzi o dodatek. Ten wyszedł wręcz nieśmiało. Nie wiedząc, że tam jest, jajka nigdy bym nie zgadła.
Mama bardzo się zdziwiła wąchając: "ja tu mam jajko czuć? Ona ładnie pachnie, jak Wedel karmelowy mi się skojarzyła"- i nagle jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Już wiedziałam, że sporo powędruje do niej. Koniec końców oddałam jej 8 z 12 kostek. Nie żeby coś tam, bo... całość była na tyle nudna, że dałoby się zjeść całość bez większych problemów, ale równie dobrze można skończyć po kostce. Ja po dwóch-trzech nie miałam ochoty na więcej (bo za maślano-kartonowo, tłusto), ale postanowiłam przynajmniej pół zjeść w poszukiwaniu jajka. Epizodycznie dało się uchwycić.
A co Mama? "Oczywiście zjadłam całość, ale do końca to nie umiem powiedzieć, czy mi smakowała. Bardzo poprawna. Dla mnie nie za tłusta, na pewno nie za słodka, ale jaka dziwna! Tak jak trochę gryzłam to rzeczywiście czuć te solone jajko, jak wiedziałam, że tam jest, a ogółem co tam jeszcze w niej było? Bo zostawały mi jakieś paprochy, nie wiem, czy potrzebne były. Jakbym miała kupić, to nigdy w życiu. Wolałabym Wedla Karmelowego". Potem jednak, żeby wyrobić swoją dzienną słodyczową normę, dojadała swoje Toffifee (jedne z jej ulubionych słodyczy) i z zszokowana mi zameldowała, że po tej czekoladzie "jakieś tanie i prawie niezbyt smaczne" jej się wydały.

Niby taka kontrowersyjna, a nudna. Poprawna i zwyczajna, choć tytuł sugerowałby co innego... Aż trudno ją ocenić, bo nie wiem, czy tak miała wyjść, czy jajo im się nie udało.
Płakać mi się chciało, bo... gdybym pewnie kupiła karmelowego Wedla z wafelkami, wyszłoby na to samo. Nijako, nudno, nawet niespecjalnie smacznie, a tyle kasy i szumu...


ocena: 5/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: £8.95 (za 50g)
kaloryczność: 590 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, cukier, solone żółtka jaj kaczych, płatki zbożowe (mąka pszenna, zmielony ryż, cukier, słód, grys kukurydziany, maltodekstryna, wodorowęglan wapnia, sól, fosforan dipotasu, wanilina), masło, liście curry, chili, sól morska

4 komentarze:

  1. Jakoś okropnie mnie zemdliło po tym wpisie :/ nie moje klimaty :) więcej dla rodowitych mieszkańców :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I moje nie. Obecnie chyba za nic bym jej nie zamówiła, choćbym nie wiem, jak miała wyjść.

      Usuń
  2. Wśród dodatków brakuje malin, lukrecji, imbiru i limonki, ew. melona, choć i tak nawet bez nich jest bosssko. Sama czekolada ma fajną konsystencję i niczego sobie smak. Iii w sumie to byłoby na tyle z zalet. Albo nie, mam jeszcze coś: po 50 g tabliczka się kończy i nie trzeba jej mieć nigdy więcej. Mama nie zginęła? Wow.

    PS Myśląc o białej czekoladzie (karmelowej) i jajku, życzyłabym sobie połączenia smaków typu kogel-mogel. Albo w jednolitej tabliczce, albo w dobrze wykonanej nadziewanej. Mmmm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego Mama miała zginąć? Co niby było w tej czekoladzie straszliwie mocnego z kontrowersyjnych dodatków, co miałoby jakiś szok wywołać? Słodycz? Maślaność? Ciastowa bułeczkowosć? Wafelkowość?

      Nigdy nie jadłam kogla-mogla, ale wąchałam i wiem, czym jest. Faktycznie, biała karmelowa nadziana czymś takim to byłby pomysł obiektywnie zacny.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.