piątek, 1 października 2021

Chocolate Tree Pisco Sour Nibs 70 % ciemna z Peru z nibsami w alkoholu Pisco

Czekolad tej marki w ciemno od razu kupiłam kilka różnych. Zdecydowałam się nawet na dość ryzykowne alkoholowe propozycje, mając o nich zupełnie błędne wyobrażenie. Nieuważnie czytając opis wywnioskowałam, że nasączają nibsy, a potem mielą je razem z resztą. Niestety, okazało się, że po prostu dodają do czekolady macerowane (moczone) w koktajlu nibsy. I tak oto miałam jeszcze dwa smaki z nibsami, za którym to dodatkiem nie przepadam. Dlaczego piszę "smaki", a nie "tabliczki"? Bo tabliczki były 3, jednak to już dość świadome. Bardzo mi zależało na chociaż jednej tabliczce od CT w jednorożce, bo chciałam ją pokazać Oldze z livingonmyown, a marka losowo dobiera wzory do tabliczek - nie wiadomo, jaki będzie w środku. Z moim odwiecznym pechem nie liczyłam, że sama trafię na jednorożce (stąd Piotr z Sekretów, jak już na jednorożce trafił, wysłał mi je bonusowo). Tu jednak nie wiem, dlaczego miałyby one być. Bardziej pasują... lamy, które są na kartoniku i do których produecnt odnosi się na opakowaniu, że "pyszne uderzenie cytrusów i kakao wyniesie cię wyżej niż dzikie andeńskie lamy górskie". (Swoją drogą lamy uważam za najładniejszy wzór.) Uderzenie czego? Pisco? To alkohol typu winiak / brandy, na bazie którego robi się tradycyjny peruwiański koktajl Pisco Sour, do którego dodaje się też sok z limonki (ewentualnie cytryny) i tzw. bitters, a także cukier, białko jaj i lód. Zaciekawiło mnie to, gdy już przepisywałam skład - co to bitters? To gorzkie krople-zaprawy barmańskie na bazie alkoholu, przeważnie ze skórek cytrusów. Kupując przyświecała mi myśl, że fajnie będzie poznać peruwiańskie smaki, że może alkohol w czekoladach nie pasuje mi w formie nadzienia, a tak...? Cóż, gdy jednak się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że obecnie po prostu niespecjalnie kręcą mnie alkoholowe czekolady i... tej się trochę bałam. Czy miałam dostać coś tequilowatego, ale bez soli (dobre chociaż tyle)?

Chocolate Tree Pisco Sour Nibs 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Piura z Peru, z okolic wioski Chililique z nibsami (pokruszonymi ziarnami kakao, z tego samego regionu) macerowanymi w alkoholowym koktajlu Pisco; stylizowana na Pisco Sour.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, niczym na hasło "start" w pędzie ruszyły ziemia i limonka. Obie podrasowane alkoholem. Pierwszej kibicowała gorzka czarna kawa i soczyste, trochę nibsowo cierpkie kakao. Limonkę do walki zagrzewała za to cała mieszanina różnych cytrusów, w tym cytryny, ale i nieco łagodniejszy motyw nabiału: maślanki. Drobna słodycz wydała mi się karmelowo-cukrowa, też alkoholowa. Wszystko to w końcu spotkało się na mecie jakby to były zawody-zabawa, bo spotkały się na jednej płaszczyźnie i połączyły jako jakieś limonkowe piwo albo dość karykaturalne wino. W trakcie jedzenia doszukałam się trochę wiśni, ziół (mięty) i ananasa, przewijających się w alkoholu. Mocy wina, ziemi i nibsów kompozycja nabierała po przełamaniu; wtedy limonka i nibsy w dziwny sposób jakby aż tak "nie wchodziły w bazę", a trwały obok.

Gołym okiem w przypadku tabliczki z lamami widać kropeczki nibsów.
Przy łamaniu tabliczka okazała się twarda i trochę krucha (zwłaszcza ta z jednorożcami - w niej nibsy były znacznie większe). 
Już w dość ziarnistym przekroju dostrzegłam sporo nibsów wielkości średniej i drobnej (ale nie mikroskopijnej).
W ustach czekolada rozpływała się średnio długo, ale na pewno łatwo. Niby zachowywała kształt, wydawała się zbita, ale upuszczała mnóstwo soku. Dość szybko z jej lekko chropowatego "rdzenia" wyłaniały się nibsy jakby luźno w niej osadzone. Dodano ich mnóstwo pod postacią drobinek zmieszanych z masą, że nie da się zrobić kęsa bez nich, ale i z paroma większymi (i tak jedynie średnimi) kawałki. Baza wydawała się w zestawieniu z nimi zbito maślana, a jednak nie tłusta, a lekka i soczysta (wystąpił sam efekt zbitego, chłodnego masła; bez wyczuwalnej tłustości). Nagle znikała, by zostawić nibsy. 
Te okazały się w miarę przystępne: początkowo leciutko pochrupujące, a przy dłuższym kontakcie z zębami miękkawo-wilgotne w soczystym kontekście. Jak... soczyście świeże orzechy... albo orzechy nasączone (?). Niektóre wprawdzie wykazywały twardość, a tabliczkę tak nimi najeżono, że było to zupełnie nie w moim stylu, ale jednocześnie tak zrobione, że mimo to, byłam w stanie jeść zaciekawiona (bez tego elementu nie byłabym; druga tabliczka - innego dnia - była już męcząca, ale wciąż do zjedzenia "by nie wyrzucić").

W smaku czekolada od początku uderzała soczystą kwaśnością limonki. Szybko jednak otoczyła ją delikatna słodycz karmelu, wydobywająca i odrobinkę słodyczy naturalnie kryjącej się w niektórych cytrusach, m.in. właśnie w limonkach (ale nie tylko!).

Słodycz rozchodziła się spokojnie jako delikatny karmel i palony cukier, cukier po prostu, ale także suszone owoce: rodzynki... może właśnie owoce o lekkim kwasku... ale też inne (egzotyczne... miechunka? marakuja?). Nasączone mocnym i aż cukrowym alkoholem? Do głowy przyszły mi grappa i brandy cytrusowa, niosące też lekką goryczkę.

Kwasek, ten soczysty z początku, jak smagnął, tak i dynamicznie działał. Po kolei na przód cisnęły się cytrusy: limonki, ale także cytryny, może bardziej goryczkowate pomarańcze. Ogrom soku, skórki i białe włókna - dosłownie widziałam to wszystko! To jednak także podcukrzone sorbety cytrynowe i limonkowe. Wśród nich wyłapałam nawet słodko-soczystego ananasa, gryzącego lekko w język. Leciały pewne siebie i nagle zrobiły się wszechobecne, osiągnęły apogeum. W pewnym momencie owoce wydały mi się nawet lekko cukierkowo (cukierkowo-pudrowe? a jednocześnie kwaśne) przerysowane. Nagle jednak... 

W połowie rozpływania się kęsa słodki karmel powiedział: "dość". Złagodniał, zrobił się karmelem śmietankowo-maślanym karmelem i wydobył skądś śmietankę... może jeszcze zdążyła mignąć kwaśną śmietaną? Potem jednak napłynęła maślanka, a wraz z nią złagodzenie. Czekolada złagodniała aż w maślanym kierunku. Zdarzyło mi się pomyśleć o niej jako o robiącej aluzje do marcepanu.... tylko że mocno maślano-cytrusowego. Bazowo potem już do końca czekolada sama w sobie wydawała mi się aż delikatniusio-nijaka w tym sensie. Z kolei mimo kwaśności, słodycz cały czas miała się dobrze i nie rezygnowała z wysokiego poziomu.

Cytrusy zaczęły przejawiać coraz więcej cierpkości należącej do ich skórek. Te zaprosiły dym i ziemię. Były gorzkie, wilgotne i... jakby nasączone kawą... i winem? To mignęło mi nawet obietnicą wiśni, ale te nie pojawiły się. Alkoholowa mgiełka nie odpuszczała. Rozlała się na ziemię, budząc w niej pikanterię. Wyłapałam nutkę... trochę lekową? Goryczkowatą związaną z dymem, ale i nieco... ziołową? Po wylanej zaś kawie zostały ziarna na dnie, które... też cierpko-dymny element zawarły. Zdawał się emanować od dodatków, które były wszechobecne (jeszcze w czekoladzie, ale wyczuwalne językiem). 

Wraz z wyłaniającym się dodatkiem kawa zagrała mocniej jako ziarna właśnie... ale również słodu i kakao. Dym umocnił goryczkowatość, dodając kompozycji powagi. Cytrusy i alkohol szczypały, więc pomyślałam o tequili z limonką i nawet... solą? Albo raczej... lekową cierpkością... Na końcówce języka poczułam coś na wzór szczypania mrozu, więc może jednak to cierpkość... mięty? Jak niezwykle mocne mojito?

Bliżej końca przy nibsach pojawiały się alkoholowe nuty aż cukrowe, dość mocne, ale też złudnie słonawo-palono-prażone. Podnosiły soczystość, ale w alkoholowych realiach. Raz-drugi przy nibsach pojawiła się mocno kwaśna, czysto limonkowa mała eksplozja (jakby drobinka suszonego soku nagle zrobiła "bum").

Gdy rozgryzałam nibsy już po zniknięciu czekolady, wciąż smakowały mocno alkoholami... różnymi. Odebrałam je jako przede wszystkim nibsowo-słodowe, ale upuszczające wino, limonkową tequilę i dziwnie mocne piwo, dziwnie mocne mojito. Zanotowałam sobie: "wódkowe piwo limonkowe".

Po zjedzeniu zostałam z posmakiem... słodkiego i zarazem mocno soczystego, dziwnie mocnego piwa limonkowego, posmakiem limonki soczyście-goryczkowatej i aż przerysowanej. Czułam też winno-ziemistą nutkę, przy której plątał się lekowy element, dziwnie wymieszaną z cukrową słodyczą. Była tylko trochę cukrowo-palona (karmelowa). Wydała mi się nawet... dość cukierkowo-pudrowa i wręcz karykaturalna przy alkoholowości.

Całość nie odpowiadała mi. Smakowita ziemistość, wino i nuty kręcące się wokół niego, czyli wiśnie, ananas, zioła (pikanteria?), maślanka byłyby cudowne, gdyby nie zepsuła ich wszechobecna limonka aż karykaturalna i przerysowana cytryną. Alkohol, jaki czułam zupełnie nie był w moim guście. Za skojarzenia z tequilą, mojito i słodkim, smakowym piwem podziękuję, jak i podziękuję za takie najeżenie dodatkiem.
Uwierzę, że czekolada świetnie oddaje smak "pisco sour", stąd jej za to wszystko nie krytykuję. Krytykuję za to, że... nie wiem, czy akurat peruwiańskie kakao ma najlepiej pasujące do tego nuty (gdzie mi tam nagle z wiśniami? kocham je, ale nie w tym połączeniu), słodycz też nie ta... A i co do nibsów mam mieszane uczucia: niby były przystępne, bo chrupiąco-miękkawe w pozytywnym sensie, ale dodano ich tak dużo, takiej drobnicy, że mnie denerwowały i spłyciły bazę. Takie najeżenie nibsami dodatkowo uwypukliło efekt gryzienia w język (limonki? alkoholu?). I znów wracamy do kwestii: pewnie to nie baza miała być gwiazdą przedstawienia. Mimo wszystko... w smak można się wciągnąć i jako ciekawostkę zjeść, więc bardzo subiektywnie wystawiłabym jej 6, jednak nie mogę narzekać, że jest, czym jest. Osobiście wolałam tę z jednorożcami, czyli większymi nibsami, ale nie była to różnica, która wpłynęłaby jakkolwiek na ocenę. Ot, po prostu była (nie sądzę, by dobierali ich wielkość do wzorów).
Mimo iż początkowo pomyślałam, że może i jednego dnia zjem obie (przypominam, że moja czekoladowa norma na dzień to ok. 100 gramów), ale nie byłam w stanie (chyba głównie przez niemoją strukturę i gryzienie w jęzor) podczas pierwszej degustacji zjeść więcej niż połowy jednej (czyli jakieś 20 gramów). Resztę męczyłam na wykładach z nielubianym prowadzącym (bo jednak za droga, a kakao za dobre, by dla ojca oddać).


ocena: 7/10
cena: 12,44 zł (za 40 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 491 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, kruszone kakao 10%, pisco 6%, olejek limonkowy, kwasek cytrynowy, bitters

PS Tak, Olga... limonkowe, lekowo-wódowe jednorożce. :>

PS2 Dla mnie lepszą definicją Peru jest po prostu esencjonalnie kakaowa czekolada, np. Zotter Labooko High-End 96%, na którego malutką aktualizację zapraszam ciekawskich.

2 komentarze:

  1. Wstęp uroczy. Natomiast PS mniej satysfakcjonujący. Oburzający wręcz. Co tu się...?! Abstrahując od limonki, tabliczka jest przepiękna, przy czym uważam, że uni o wiele ładniejsza. I wcale nie chodzi o uni, tylko o rodzaj odwzorowania. Lamy to coś z pogranicza hieroglifów i pikselowych gier typu Minecraft. Konie są realnymi końmi, tyle że urogowionymi. Smak tabliczki nie pasuje mi ani do lam, ani do uni. Raczej do czegoś z dżungli - tukanów albo lemurów. Poza tym nie znoszę nawet odrobiny limonki, a tu... brr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie właśnie chyba taki hieroglifowy wzór dla czegoś takiego bardziej się podoba. Prawdziwe konie to na jakimś obrazie, a tak dziwnie zachodzące na siebie...?
      "Pikselowe gry typu Minecraft" - nie grałam, wydaje mi się to coś głupie jakieś. Lubię jednak pikselowe gry, bo to moje dzieciństwo. Taki klasyczny Tomb Raider wciąż według mnie jest piękny (choć kikut zamiast długiego pędo-warkocza głównej bohaterki w pierwszej części wygląda komicznie).

      Smak mi pasuje do... węży. Jadowitych i zabójczych.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.