sobota, 16 października 2021

Marana Peru San Martin 80% ciemna

W zasadzie nawet nie zauważyłam, kiedy to w marce Marana się zakochałam. Podobnie zresztą nagle zakochałam się konkretnie w Peru San Martin 70%. Minęło raptem kilka dni, gdy poczułam ogromną ochotę na ich kolejną tabliczkę. Podlinkowana wydawała się tak pyszna, że trudno było mi wyobrazić sobie jeszcze lepszą. A dodatkowe 10 % kakao sugerowało, że... to jednak możliwe?!
Przy tej ponadto dowiedziałam się (albo sobie przypomniałam), że "Marana" wzięło się od słowa "maran", czyli nazwy kamiennego przyrządu, którym Peruwiańczycy mielili kakao. 

Marana Peru San Martin 80% to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao odmiany Amazonico z Peru z regionu San Martin z okolic miasta Tarapoto.

Po otwarciu poczułam soczysty splot limonki i cytryny, kwaskowością mieszający się i automatycznie przez to łagodzony przez jogurt. Nasączały czarną, wilgotną glebę, udekorowaną orzechami. Wyszła wilgotnie, mrocznie i... świeżo-"soczyście". Poprzez tę lekkość dochodziło do niej sporo delikatnych, jasnych kwiatów, dodających słodyczy. Ta wydała mi się chwilami aż odrobinkę pudrowa.
W tle czaił się charakterek, z racji którego pomyślałam o gorącym asfalcie zlanym letnim deszczem i wilgotnych liściach tabaki (składowanych do suszenia?), a także... czekoladowym mole (danie / sos meksykański).

Przy łamaniu tabliczka głośno trzaskała, ale nie była bardzo twarda. Doskonałym określeniem będzie za to: masywna.
Czekolada w ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym. Była kremowo-gładka, jedynie z pojedynczymi ziarnistymi wahnięciami; tłusto-zbita, gęsta, ale jednocześnie... jakby wyciskał się z niej sok. W dodatku lepki, zmieniający się w takową zawiesinę z echem tłustości. Kojarzyła mi się trochę z raw barem, z którego dosłownie wyciska się tłustość / oleistość orzechów i sok owoców.

Od początku czułam delikatny, wodnieście-soczysty, słodki motyw. Najpierw mignął mi jasny miód (niemal przezroczyście-słomkowy), zaraz jakby słodzik (dziwnie korzenny? melasa?). Słodycz była rześka, ulotna. Przypominała rosę na drobnych, zielonych roślinkach i jaśniutkich, delikatnych kwiatkach. 

W pewnym momencie pojawiła się gorzkawość i zaczęła rosnąć jako duet wilgotnej ziemi i orzechów. Wkroczyła ziemistość o roślinnie-cierpkawym wydźwięku, wciąż jednak nie dominująca. Raczej trzymała się naturalnie leśnego, trochę drzewnego klimatu. Pojawiło się lekkie ciepło, a z racji rześkości kompozycji przedstawiło się jako rozgrzany asfalt, który zlał deszcz. Deszcz... letni i przyjemny.

W połowie rozpływania się kęsa kompozycja na moment złagodniała. Lekko maślana, a trochę... jak łagodny, wręcz mleczny jogurt. Może aż nabiałowo słodkawy? Wydał mi się lekko przykryty kwiatami... Ich biel złączyła się w jedność.

Od ich rześkości i lekkości popłynął drobny kwasek, może cierpkość. Jogurtu greckiego? Nagle wzrosła, a takowy jogurt wyszedł niemal na pierwszy plan. Potem jednak opłynęła go soczysta, słodka kwaśność. Poczułam sok jabłkowy, robiący więcej miejsca kwaśności, która przywołała więcej owoców egzotycznych, acz nieokreślonych i cytrusów. Mandarynka zakręciła z cytryną, limonką. Z tą drugą gdzieś czmychnęła, zostawiając cytrynę. Ta wysforowała się naprzód, by następnie pocieszyć się słodyczą, dobierając ją sobie. Owoce zrobiły się słodko-kwaśne, ale zaraz straciły na pewności siebie. Chyba wyłapałam fioletowe winogrona. Kwiaty i rześkość przemieszały się z nimi, niwelując kwaśność.

Poczułam... melona. Najpierw kwaskawo-mdławego, wodnistego, potem intensywnie i soczyście melonowego, dojrzałego jak trzeba. Pomyślałam o melonie miodowym, za sprawą którego wrócił miód - lipowy?

Ziemia pod koniec po nich ukryła się pod wilgotną trawą, przypominając o powadze, ale mocno zmienionej (przybrała postać słodowej, na co wpłynął chyba motyw soku jabłkowego, który sam w sobie kojarzy mi się z piwem). Znów do głowy przyszły mi orzechy, asfalt... wilgotna ostrawość? Coś trochę jak słodzik? Melasa? W głowie zbierały mi się złudnie korzenne raw bary (z bananem?) i ciastka melasowo-słodzikowe. Trochę pikantniejsze, trochę "ciepłe" w wydźwięku. 

Pod koniec słodycz ta i ziemia pozmieniały owoce... ze świeżych w raczej liofilizowano-suszone... słodkie i aż nieco... pudrowe? Pudrowe, a jednak soczyste.

Po zjedzeniu został kwaskawy posmak cytryn, słodkich, wyrazistych melonów, miodu, ale i drobny akcent owoców bliżej nieokreślonych. Czułam kwiatowe złagodzenie, które głaskało jogurt i ziemię w wydaniu czyściutkim i lekkim. Asfalt odpowiadał za goryczkę, nawet pewne ściągnięcie.

Całość bardzo mi smakowała, a także zaintrygowała. Połączyła dosłownie delikatniusiość (kwiaty, melon, miód, roślinki) z mniej spożywczymi (ziemia, asfalt), charakternymi nutami Peru. Wiele zdziałał w tej sprawie rześki jogurt i jakby słodzikowy akcent.

Zupełnie inna niż 70 %, ale wcale nie charakterniejsza. Dziwnie wręcz łagodniejsza, acz nie słodsza a na pewno, gdy o moc chodzi. Jej kwaskawość była zrównoważona, a gorzkość całkiem nieźle wyczuwalna. Jednocześnie nie była tak siekierowa jak od 80 % można by oczekiwać. 
Może konsystencja do zmiany, ale smak nadrobił.


ocena: 10/10
cena: 38 zł (za 70 g - cena półkowa)
kaloryczność: 644 kcal / 100 g
czy znów kupię: może i bym mogła

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. Mmm, splot limonki i... szkoda, że nie np. imbiru. No cóż, nie można mieć wszystkiego! W dalszej kolejności tem aromat to chyba przegląd różnych rodzajów podłoża. Zresztą nie tylko aromat, bo i smak. Do tego owoce, pyszniutkie melony, achh. I jeszcze miód! Kupuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, podłoża, ale w pozytywnym sensie.
      "Kupuję" - jaaasne. Pewnie już od razu kilka kupiłaś, wzięłaś ekspresową przesyłką i od rana je zajadasz!

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.