niedziela, 13 marca 2022

Firetree Vanuatu Malekula Island 72 % Cocoa Single-Estate ciemna z Vanuatu, z Malekuli

Pierwsza z dwóch posiadanych Firetree (Papua New Guinea Karkar Island 72 %) okazała się rozczarowaniem. O drugiej wprawdzie upadło mi się nie myśleć specjalnie negatywnie, ale nie robiłam sobie nadziei na coś diametralnie pyszniejszego. Założyłam, że może być smaczniejsza, ale nie musi. Jeśli więc takie coś miało mi się w szafce przewalać (tylko tak piszę, bo prawda jest taka, że czekolady leżą elegancko poukładane), wolałam się za nią w miarę prędko zabrać. Podczas dodawania do koszyka różności, na tej konkretnej bardzo mi zależało, bo malutkie państwo Vanuatu wydawało się bardzo tajemnicze. Niewiele, ale za to jakich dziwnych rzeczy, o nim czytałam. Z łagodniejszych, a ciekawych, to że słynie z rysowania na piasku, a kontrowersyjnych? Stamtąd wywodzi się skakanie na bungee, co początkowo wcale nie było wesołą zabawą, a rytuałem dla wojowników; samo zaś słowo nawiązuje do śmierci. Pomysł na skakanie z klifu z lianą uwiązaną do stopy wiąże się z opowieścią, jak to zaradna niewiasta, uciekając od faceta, którego nie chciała, przechytrzyła go. Skoczyła, on za nią... tylko, że ją ocaliła liana właśnie. Wywarło to spory wpływ na stosunek wojowników do kobiet (zazdrościli im) w tamtejszej kulturze. Vanuatu kusiło o tyle bardziej, że leży w regionie świata, z którego czekolad jadłam niewiele, a które i tak dopisały mi w głowie do niego, że "to coś dobrego".

Firetree Vanuatu Malekula Island 72 % Cocoa Single-Estate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z państwa Vanuatu, z wyspy Malekula.

Już otwieraniu towarzyszył intensywny zapach drzew, podrasowanych w poważnym klimacie popiołem i nasączanych przez ocean soków soczystych wiśni, cytryn i kwaśnych śliwek. Te ostatnie były twardymi, jasnymi owocami, co z kolei z "jasności" i nieśmiałych promieni porannego letniego słońca (w których śliwka dopiero dojrzewa), wydobyło karmel, a raczej jego domniemanie. Podobnie było z orzechowo-migdałową nutą. Zwłaszcza w trakcie jedzenia nasiliła się raczej owocowa część, jakby śliwki już dojrzały, dołączyły do nich winogrona. Oczami wyobraźni patrzyłam też na miskę pełną dojrzałych, acz różnych wiśni: i tych miękko-słodkich, i bardziej kwaskawych, choć też już dojrzałych.

Tabliczka na dotyk sugerowała, że będzie kremowa, ale jej "ciemność" była nie do podważenia. Cechowała ją twardość, a trzaski wydawała ładne, choć nie bardzo głośne.
Przekrój też zapewniał o kremowości.
Rozpływała się rzeczywiście bardzo kremowo, w umiarkowanym tempie. Z jej tłustej i idealnie gładkiej kremowości po pewnym czasie zaczynały wypływać soki jakby... była gęstym, mazistym kremem zrobionym m.in. ze zmiksowanych owoców. Jakby tak... był wkomponowany w ciasto z kremami (kilkoma warstwami? na bazie masła?). Pod koniec znikała jak sok (nie tak rzadko jak woda).

Smakowy występ rozpoczęła słodycz prosta, ale nasączona owocami, jak to tylko możliwe. Uderzyła pomarańcza, by następnie błyskawicznie zmienić się w słodziutką mandarynkę. Po mandarynce słodycz rozdzieliła się na dwa: owocowa rosła i rozwijała się, a ta zwyklejsza... nieco się skarmelizowała i czmychnęła na bok. Słodycz po chwili wydała mi się... przesycona kwaskiem cytrusów i owoców średnio dojrzałych.

W tym czasie, na boku karmel podjudził lekką goryczkę. Ta zmieniła się jedynie w subtelną gorzkawość. W oddali mignął mi popiół... Razem kryły się wśród drzew lekko rozgrzanych słońcem... i nie tylko. Drzewa mieszały się z ciepłymi nutami podprażonych migdałów. Te przytuliły się zaś do owoców, podreślając tam pewną powagę, goryczkę. Bardzo wyraźny był duet migdał&pomarańcza, po czym nuty znów zaczęły łagodnieć. Tabliczka miała wydźwięk rześkiego, letniego poranka.

Owoce reprezentowały słodycz bardzo wysoką, aż za wysoką. Słodziutkie mandarynki mieszały się z zielonymi winogronami i wielkimi, jasnymi, żółtymi śliwkami. Te były soczyste i słodkie, acz... z domniemaniem kwasku i... w końcu kwaskiem. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam kwaśność cytryny. Soczystość ruszyła z impetem. Śliwki zaprosiły wiśnie. Wiśnie dojrzałe i słodko-kwaskawe, soczyste wyszły na przód.

Słodko-kwaśne, cierpkie wiśnie i cytrusy mieszały się, aż skorzystały na tym śliwki, znów łagodząc owoce. W pewnej chwili wydały mi się pudrowe, wciągając w to także wiśnie. Pomyślałam o pudrowych, aż cukierkowych tudzież koktajlowych. Przy jasnych śliwkach pojawiło się jeszcze więcej jasnych, zielonych winogron. Te zaś wydały mi się lekko cukrowo-alkoholowe... A jednak też wciąż słodkie, dojrzałe i wprowadzające lekką smakową wodnistość. Szła w parze z wysoką słodyczą (trochę jak owocowocukrowa woda?). Ta wydała mi się przesadzona, a przynajmniej o kiepskim wydźwięku.

Przesadzona, bo i ledwie gorzkawy motyw migdałowo-drzewny jeszcze złagodniał i przerobił się na słodkie, migdałowo-śmietankowe lody. Podłapały rześkość kompozycji, mimo nutki prażenia. Z czasem właśnie delikatne, migdałowe lody dominowały, choć przez słodycz owoców kryło się w nich smakowe rozwodnienie.

W tle przy prażeniu snuło się trochę popiołu, znikoma goryczka, może nawet migdałowa, jednak wraz z ogólnym łagodnieniem została zapomniana.

Migdałowo-śmietankowy splot po tym, jak wydał mi się zaskakująco mleczny nieco przemieszał się z owocami, sugerując torty z wieloma kremami. Zrobiło się aż maślanie, mimo soczystości. Słodycz iście tortowa, leciuteńko karmelowa i cukierniczo-owocowa przy tym łagodnym wydźwięku męczyła. Jakby tak polać to-to sosem wiśniowym, udekorować koktajlową wiśnią. 

W posmaku została ciastowo-lodowa (deserowa w tym sensie?) łagodna maślaność, a także owoce bardzo, bardzo słodkie i aż przez to mdławe - wielkie, jasne śliwki, winogrona; skropione odrobiną soku pomarańczowego i cytrynowego. Wszystko wprawdzie wydawało się nasączone cytrynką, ale dosłownie odrobinę. I może... oprószone popiołem?

Całość była smaczna, struktura adekwatna do smaku, jednak wydała mi się zbyt łagodna. Słodycz... może nie tyle, że bardzo za wysoka - po prostu na zasadzie kontrastu przy kwasku i z racji wydźwięku przeszkadzała mi. Brakowało gorzkości. Nuta migdałów i drzew była delikatniusia. Słodkie mandarynki, śliwki i winogrona szalały za to w najlepsze. Na szczęście jednak była też soczystość wiśni i cytryn. Ciekawie wyłonił się duet "migdał&pomarańcza", potem lody migdałowe, ale czegoś mi brakowało do pełni zachwytu. Niby wszystko spoko, ale czegoś brak, coś przeszkadzającego się zaplątało i... Tak jakoś.

Podobnie dziwnie odosobniona była słodycz Firetree Papua New Guinea Karkar Island 72 %. Nuty i wydźwięk miały wprawdzie zupełnie inne, choć charakter "cukierniczy" sprawił, że czuć, że to ten sam twórca. Dzisiaj opisywanej ocenę  trochę podwyższyłam, bo za nic nie mogę im wystawić tego samego.


ocena: 8/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: £6.95 (za 65g)
kaloryczność: 564 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier nierafinowany, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.