Jeśli mam być szczera, to trochę pogubiłam się wśród linii czekolad Meybol. Wydaje mi się, że mają osobną linię dla kakao Chuncho (tylko nie rozumiem numeracji, dlaczego tylko trzy i to akurat: 3, 5, 7) oraz osobną serię pozostałych plantacyjnych, w tym różne zawartości kakao. Dzisiaj opisywana to chyba w dodatku limitowana edycja. Brzmiało elitarnie. Aczkolwiek to, że zgarnęła wszystkie możliwe nagrody od brązu po złoto, jak zawsze w moim przypadku jeszcze nie sprawia, że czekolada kusi mniej lub bardziej. To, co mnie zachwyca, nie zawsze pokrywa się z tym, co zachwyca jury. Przedstawiciele czekoladowych komisji w wielu przypadkach chyba wolą delikatne "creamy" propozycje, bez gorzkości. Ja natomiast właśnie gorzkości i charaketu szukam. Niemniej, ta kusiła, bo... bo to Meybol. Zdążyłam zatęsknić.
Meybol Cacao Chuncho Collection N°5 Cusco - Peru to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao Chuncho z Peru z regionu Cusco, z okolic miasta Quillabamba.
Po otwarciu uderzył mnie soczysty, słodko-kwaśny zapach wiśni, czarnych porzeczek i owoców czarnego bzu. W oceanie soczystej cierpkości pluskały się w najlepsze jakieś ciemne, drobne owoce leśno-jagódkowate. Wyraźnie jednak, tuż za nimi, płynęły cytrusy: grejpfrut, pomarańcza. Wnosiły kwasek nieco bardziej egzotyczny, a same całość przystopowały odrobiną goryczki. Zwłaszcza w trakcie jedzenia pomyślałam o goryczkowatych herbatach, właśnie z np. pomarańczową, grejpfrutową nutą. Poszczególne cierpkości podłapał też łagodny jogurt, nieco wszystko wygładzając. Pomyślałam o jakimś kremowo-tłustym i / lub o skyrze. Słodycz była przyjemnie niska i głównie owocowa. Także owocowy był pobrzmiewający jak echo w tle motyw słodko-buraczany i podwędzony, który przypisałabym m.in. właśnie owocom czarnego bzu... Może przemieszanym z herbatą, a raczej nutą, jaką czasem czuję w zielonych - specyficznie wytrawną, algową.
W dotyku tabliczka wydała mi się tłusto-kremowa, a jednak twarda. Przy łamaniu wydawała trzaski, sprawiając wrażenie bardzo pełnej, masywnej, gęstej, jednak to na pewno wynikało też z grubości. Brzmiała jak łamane gałęzie, w przekroju natomiast wyglądała na pylistą.
W ustach rozpływała się z ochotą, w powolnym tempie, choć prędko miękła na gęsty i tłusty krem. Wydała mi się specyficznie syta i konkretna jak lody na pełnej śmietance. Być może w wariancie owocowym, bo także soczystości jej nie brak. Rozpływała się wolniej od dawnych Meybol, a wraz z jedzeniem utwierdziłam się, że była nieco mniej tłusta. Takie zmiany to ja lubię!
W smaku pierwszy pokazał się kremowy, gęsty i łagodny jogurt. Pomyślałam o tłustym i niemal śmietanko-puszystym. Budował bazę, kojarzącą się dość mlecznie. Zrobił się nieco skyrowaty, jeszcze mniej jogurtowy.
Nagle buchnęła soczysta kwaśność owoców. Przybyła z dwóch stron i w zasadzie płynęła jako dwa osobne wątki.
Z jednej strony czułam owoce kwaskawe z goryczką, wśród których było mnóstwo cytrusów. Pomyślałam o duecie cytryny i ananasa, a potem na przód wychodziła słodko-kwaśna, goryczkowata pomarańcza i grejpfrut. Ich skórki zwracały na siebie uwagę, jeszcze tę goryczkę podkreślając. Do niej dołączyła goryczka herbaciana. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o earl greyu, a więc herbacie z nutą pomarańczy czy ogółem cytrusów, bergamotką. Przy tym znalazło się coś kwiatowego.
Z drugiej płynęła kwaskawa słodycz owoców ciemnych. Kwaśno-słodkie wiśnie otwierały drogę słodko-cierpkim, bardzo dojrzałym czarnym porzeczkom. Te chwilami aż dominowały, z czego skorzystał czarny bez i cała mieszanina jakiś leśnych, jagódkowatych, ciemnych. Może też aż miękkie, przejrzałe śliwki i truskawki? Słodycz za ich sprawą wzrosła, nie zapominając o cierpkości. I tu pomyślałam o owocach takich, które zaczynają aż nieco fermentować na wino i o... kwiatach. Suszonych, cierpkawych.
Kwiatami, cierpkością i soczystością oba te wątki owocowe łączyły się. Ananas i śliwki chyba spodobały się sobie, wspierając się i wyłaniając z reszty owoców. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ogólna słodycz jakby została pozbierana ze wszelkich poszczególnych nut przez skyro-mleczny jogurt. Najpierw do głowy przyszedł mi zdrowy karmel zrobiony z owoców, rodzynki aż zasładzające. Słodycz skumulowała się jako... karmelowy jogurt? Jogurt jednak z nutą owocową... zawalczyły o to ananas i śliwki, a po chwili do mnie dotarło. Toż to jogurt z rodzynkami! O tak, to stało się bardzo wyraźne. Jogurt wciągnął całą tę słodycz i... wydał mi się jeszcze polewany jakimś soczystym wręcz miodem. Miodem również nieco cierpkim.
Słodycz skapnęła także do herbat. Oto bergamotka, kwiaty cytrusów, czarny bez już jako kwiaty, krzewy pod koniec wywołały więcej gorzkości herbacianej. Herbaty czarne, ale i zielone?
Za ananasem, jego skórką pomyślałam o... zielonej herbacie z ananasem? Z nutą... specyficznie algową? Owoce ulegały wytrawniejszym motywom. Ciemne przytoczyły śliwkę, która zaraz stała się śliwką wędzoną, taką zsysaną z pestki, mocno wędzoną. Wędzoność wniosła dym, pewne ciepło, ale niewiele.
Liście suszone, acz już zaparzające się dopuszczały do kompozycji nieco powagi drzew. Rozgrzewały trochę. Pomogła w tym lekka ostrość... pikanteria przypraw? Pieprzu i korzennych? Goryczkowate drzewa i herbata, dosłodzone nieco jakby "kadzidlanymi" śliwko-rodzynkami zakończyły to wszystko.
Słodycz czmychnęła tuż przed końcem w posmaku raczej nie zostając. Ten, który został był goryczkowaty jako herbato-drzewa, ale wciąż też owocowy jak czarne porzeczki, bez i śliwki. Sporo wciąż czułam cytrusów (pomarańcza i grejpfrut). Czułam... pewien związek dymu i suszonych owoców, rodzynek, wędzonych śliwek, które przejawiały kadzidlaną słodycz. Było kwaskawo, choć z jogurtowym złagodzeniem. Ogólnie zaś bardzo rześko, acz z wyczuwalną pieprznością na języku.
Całość wyszła przepysznie. Miała aż zasładzająco rodzynkowo-karmelowo-miodowy moment, ale ogółem wyszła cudnie cierpkawo-soczyście za sprawą zacnych ciemnych owoców i cytrusów. Łagodzący je jogurt spotkał się natomiast z gorzkością herbat i drzew, więc niczego nie brakowało. Wszystkie nuty pokazały się od najlepszej strony. Wydaje mi się, że wydobyli maksymalnie to, czym smakują Chuncho i właśnie choć ziarna te są prawie niegorzkie, tu i gorzkawości trochę odnalazłam. Dzięki wytrawniejszym nutom, obstawiałabym, że to 70-75% kakao, a nie 70% (co się chwali).
Wyszła bardzo podobnie do N3, ale okazała się słodsza i mniej siekierowa. Podlinkowana też zawarła podwędzoną nutę, ale oprócz śmietankowo-owocowych nut, była o wiele bardziej ziemiście-dymna, drzewna, pieprzna. Także N7 to siekiera wędzona, kawowa, pieprzna. Jej słodsze owoce wyszły aż gnilnie, reszta była kwaśno-soczysta. W momencie gdy ziemia, drzewa czy pieprz w dzisiejszej to jedynie nuty powciskane w jogurtowo-owocowo-herbacianą, słodką bazę. A jednak nie brak jej niczego, co cudownie czuć dzięki grubości i esencjonalności tabliczki. Choć najpierw byłam sceptyczna do dodania wzorków na trzech wielkich kostkach, to jednak zmiany formy i struktury wyszły na dobre.
ocena: 10/10
kupiłam: Dom Czekolady (dostałam, dziękuję!)
cena: cena to 29 zł (za 70g)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie, ale mogłabym np. dostać
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy
"tylko nie rozumiem numeracji, dlaczego tylko trzy i to akurat: 3, 5, 7"
OdpowiedzUsuńZapewne z takich samych powodów dla których Intel skopiował numerację głównych serii BMW (3/5/7 Series) w swoich procesorach Core i (i3/i5/i7). Numery te z czasem stały się poniekąd wyznacznikiem klasy produktu, choć początkowo odnosiły się do gabarytów auta. W angielskim amerykańskim trójka oznaczała kompaktowy sedan, piątka średniej wielkości sedan, zaś siódemka pełnowymiarowy sedan. Z biegiem lat zaś znaczenie uległo zmianie i kolejne cyfry zaczęły odpowiadać odpowiednio klasie średniej, wyższej klasie średniej oraz luksusowej. No dobrze, ale dlaczego akurat te 3 cyfry? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale są to kolejne nieparzyste liczby pierwsze (większe od dwójki), z których ostatnia (największa jednocyfrowa liczba pierwsza) jest symbolem szczęścia w kulturze zachodniej (w przeciwieństwie do kultury chińskiej, gdzie taką rolę pełni liczba osiem - co ciekawe, za pechową liczbę uważa się tam czwórkę, nie zaś trzynastkę).
Dziękuję! Nie miałam pojęcia, że firma BMW zaczęła to wykorzystywać, a procesory - rzeczywiście. Na nie z kolei nie zwróciłam uwagi.
UsuńCo do numerologii i znaczenia symbolicznego liczb z kolei, ten temat jest mi znany, ale za nic nie wpadłabym na to, że firmy mogą po to sięgać. Obstawiałabym raczej, że od symboliki tego typu by się odcinali jako "jakieś zabobony".