wtorek, 22 marca 2022

Pralus Sao Tome & Principe Forastero 75 % ciemna z Wysp Świętego Tomasza i Książęcej

Ostatnio porządkując alfabetyczny spis czekolad na blogu zatrzymałam się przy Pralusie. Strzeliło mnie. Jak ja za nim zatęskniłam! Natychmiast zadbałam o to, by kupić czekolady, które jadłam tylko jako neapolitanki. Czas to wreszcie zmienić. I niedługo po tym, jak do mnie trafiły, postanowiłam po którąś sięgnąć. 

Pralus Sao Tome & Principe Forastero 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao forastero z Sao Tome, czyli z Wysp Świętego Tomasza i Książęcej.

Otwierając poczułam delikatny zapach soczystych, twardawo-jędrnych suszonych daktyli daglet noir, które jawiły mi się niemal jako czekoladowe. Zapach potrzebował czasu by rozejść się i nabrać na intensywności oraz głębi. W tej trafiłam na słodycz miodu, którym posłodzono sowicie przyprawiony, ostrawy piernik. Niewątpliwie był to piernik czekoladowy - wilgotny i mazisty z ciemnoczekoladową polewą. Skojarzył mi się też trochę z drzewami, a daktylowa soczystość podyktowała mu niemal roślinną nutkę. Razem zaobfitowało to w przyprawy-zioła, m.in. wyraźnie rozmaryn. Były ciepło-słodkie, która to słodycz... zawracała do suszono-soczystego motywu owoców. Odnotowałam lekko kwaskawe rodzynki. Niemal miodowych i ciemnozłotych, aż brązowych?

Już na dotyk tabliczka wydała mi się masywna, konkretna i pełna, a jednak niewątpliwie tłusta i kremowa. Przy łamaniu dała się poznać jako twarda i właśnie specyficznie pełna, gęsta. Trzaskała głośno.
Rozpływała się powoli i gęsto, bardzo kremowo. Lepkimi smugami zalepiała usta, obklejała podniebienie. Stawała się gęstym, aż nieco przytykającym i tłustym, gładkim budyniem. Chwilami jej smugi wydawały się aż nieco oleiste (jak rzadka i idealnie zmielona pasta z orzechów?).

W smaku jako pierwsze uderzyły słodycz miodu i gorzkość. Gorzkość jako kłęby dymu nieco się rozwiała, otaczając, ale nie narzucając się słodyczy. Odeszła nieco na tył.

Miód ruszył z pełną mocą. Od razu mignął mi słodki, ale jakiś ciemniejszy i lekko kwiatowo-ziołowo-ostrawy, np. wrzosowy. Było w tym coś... zwiewnie, choć charakternie roślinnego. Wrzos rozgościł się w mojej głowie... może jako kwiaty suszone? Zaraz pojawiły się też rodzynki - zasładzająco słodkie, a jednak wzbogacone o sugestię kwasku. Pomyślałam o wielkich i soczystych, bursztynowych Jumbo (np. "Królewskich"), po których przybyły daktyle. Tu zaś pomyślałam o suszonych, konkretnych i włóknistych, twardawo-jędrnych, a jednocześnie soczystych, daktylach daglet noir, które potrafią zahaczyć o czekoladowo-truflowe skojarzenia (na instagramie trochę się o nich rozpisałam). Daktyle te mieszały się z ciemnym miodem i pewną... soczystą roślinnością?

Dym na tyłach delikatnie otoczył trochę drzew. Drzewa, orzechy... Zmieniły gorzkość w gorzkawość, łagodząc kompozycję. Wprowadziły nieco pieczono-palone ciepło, czekoladowość kierując w bardziej piernikową strefę. Wyobraziłam sobie maślane, tłuste ciasto o ciemnobrązowym kolorze. W pewnym momencie kompozycja w ogóle wydała mi się nieco maślana, co potem przygłuszyły orzechy laskowe. Najpierw bardziej surowe, co wiązało się z chwilowym, maślanym wyciszeniem kompozycji, potem podprażone. To podkręciła nuta przypraw. To był... wilgotny czekoladowy piernik w polewie czekoladowej.

W połowie rozpływania się kęsa dołączyła do niego soczystsza nuta owoców wręcz złocistych ("miodowych", suszonych, ale właśnie nie tylko). Ich drobny kwasek zasugerował jakieś żółte "cosie"... pomyślałam o masie-dżemie z brzoskwiń, które również zawarły w sobie aż miodowy wątek. Za nimi natomiast mignęła niejednoznaczna nutka dżemu z ciemnych owoców (winogron podsyconych cytryną?), choć... jakiegoś zestawionego z czymś z suszonych (o miodowym charakterze). Przynajmniej ewidentnie czuć, że piernik posłodzono właśnie miodem. Za jego sprawą znów wyraźniej zagrały suszone owoce, ale pod wpływem gorzkawości wyszły charakterniej. Daktyle przybrały na... lekkiej goryczce, jakby sugestywnie podkwaszoną nutą z kolei przytaczając... czekoladowe ciasto z daktyli? Z rodzynkami? Daktylowe brownie z przyprawami korzennymi? Dym wkradł się do słodkiej strefy i rozgościł się. Kompozycja już zupełnie zrobiła się niedookreślona.

Kwaskawo-rodzynkowe, miodowe suszone owoce wyszły nieco kadzidlano, goryczkowato-zasładzająco, a to wprowadziło rozgrzewanie piernikowych, korzennych przypraw. Było tam trochę ciężko-gorzkawych, ale niejednoznacznych. Może kardamon i pieprz? Poczułam za to na pewno pikantnie słodki rozmaryn i cynamon. Zadbały o drzewno-roślinny wątek. Wyobraziłam sobie drzewa cynamonowe i gałązki-patyczki rozmarynu. Zrobiło się nieco ostrzej, co umiejętnie wykorzystał dym.

Przez dosłownie ułamek sekundy w dymie doszukałam się nutki kwaskawo-złudniesłonawej. Jakby podwędzone przyprawy, może sos sojowy, znów coś ziołowego i... tonącego jednak w soczyście-kwaskawej toni i gorzkości dymu. Albo... drewnie... wyrzuconym przez morskie fale i zawilgoconym takową wodą.

Na końcówce zrobiło się bardziej gorzko, pewne ciepło osiadło w czekoladowo-piernikowym cieście jako ogrom przypraw i niemal miodowych, suszonych owocach (wyobraziłam sobie też dopiero suszące się winogrona i brzoskwinie). Ciasto zahaczyło o mocno przypieczoną, też gorzkawą nutę. Gorzkość dymu otoczyła je i przeniknęła, mieszając się z lekką cierpkością kakao. Jakby tak... uraczyć się kakaową, ciepłą kawą? Tłustawą od mleka (?) i cierpką od kakao, acz w gruncie rzeczy łagodną.

Po zjedzeniu został właśnie cierpkawo-gorzkawy, ale jakże szlachetny, posmak kakaowego dymu i czekoladowych tworów: daktylowego ciasta, piernika z korzennymi przyprawami i miodem. Czułam też czekoladową kawę. Było słodko, ale w dobrym stylu. Za tym wszystkim ostało się też lekkie rozgrzanie języka jakby od pieprzu i ogólne poczucie orzecho-maślaności (nie myślę tu o maśle orzechowym "PB").

Dym, daktyle i miód rządziły jako idealnie wyważony, gorzko-słodki splot. Miód wrzosowy, rozmaryn, a także kadzidlane rodzynki, brzoskwinie, drzewa - były pomniejszymi elementami, ale... jakże istotnymi! Odrobina kwasku czy cierpkości uwypukliły głębię, przełamując ogrom ciastowości soczystością. Czekoladowa Incepcja - czekolada o nutach rzeczy, które mają nuty czekolady.
Podobało mi się, jak płynęły smaki: najpierw łagodniejszy przedsmak kolejno słodyczy i gorzkości, a potem cały wachlarz złożonej, głębokiej słodyczy i ambitnej, wielopłaszczyznowej gorzkości. Konsystencja choć tłusta, wyszła błogo kremowo, gęsto-budyniowo i nie przeszkadzała mi.
Do samego końca wahałam się, czy wystawić jej 9 czy 10, ale w końcu uznałam, że jednak ta słodycz i tłustość były na tyle ryzykownie wysokie, że w dziesiątkowy zachwyt mnie aż tak w pełni nie wprawiła (skoro aż się zastanawiałam nad tym).

O wiele bardziej złożona od neapolitanki, co oczywiste. Zupełnie jakby pieczołowicie rozwinęła każdy wątek małej wersji, wzbogacając ją o inne nuty. Co więcej, gruba tabliczka w pełni miała okazję zaprezentować swe walory, a neapolitanka to takie... bardzo skrótowe streszczenie.
Zioła i drewno, maślano-laskowy splot, kawowe i przyprawowe nuty czułam też w Michel Cluizel Vila Gracinda 67 %, ale podlinkowana była przesłodzona i za tłusta.


ocena: 9/10
cena: 29 zł (za 100 g)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy znów kupię: chciałabym

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.