czwartek, 24 marca 2022

Alprose Dark 74 % / Bitter 74 % ciemna

Potrzebowałam jakiejś czekolady wyraźnie kakaowej, ale raczej prostej na pewien dzień i kiedy tak mój wzrok szukał ofiary na liście posiadanych... Zatrzymał się na właśnie dzisiaj prezentowanej. Kupiłam jedną tej marki, nie wyglądała jakoś wybitnie, ale mnie urzekła. Inne warianty mnie nie ciekawiły - ta więc wydawała się dość osamotniona. Uznałam, że jest odpowiednią kandydatką. Nie ukrywam, że w góry i obietnica "Alp wewnątrz" mnie przyciągnęły. Opakowanie uważam za piękne. Jak mnie łatwo górami kupić! Albo raczej... górami skłonić do kupna. W domu więcej zachwytów, bo wewnątrz trafiłam na tekst: "Stanie na szczycie góry, bycie częścią natury, spoglądanie w dół na zapierające dech w piersiach widoki i pozwolenie kawałkowi delikatnej czekolady powoli rozpływać się w ustach", który w zasadzie... mogłabym sama napisać. Wszystko, co kocham (oprócz "delikatności" w odniesieniu do czekolady) w jednym równoważniku zdania. I nawet nazwa miała w sobie "coś", bo odczytałam ją sobie jako "alpejska róża", bo "Alp-rose", a... róże kocham. I do łba przyszedł mi bardzo lubiany Ambrose z netfliksowej Sabriny. A jednak zachwyt szybko się skończył już po pierwszym gryzie, kiedy to złapałam za opakowanie i podejrzliwie zaczęłam dokładnie czytać skład. Tego, że to poniekąd czekolada mleczna (serwatkowa?) zupełnie się nie spodziewałam. Bardzo negatywnie nastawiło mnie to do marki. Żeby było śmieszniej, pamiętam fakt czytania składu w sklepie i nawet to, że opakowanie tak mnie zachwyciło, że postanowiłam przymknąć oko na kakao w proszku. Pytanie: jak mogła mi umknąć reszta "niespodzianek"? A może wówczas uznałam, że i tak chcę tę alpejską ślicznotkę?
Co do "mleczności" - nie chodzi już nawet o sam efekt; po prostu chcę dostać to, co się obiecuje, a poza tym - w czasach, gdy coraz więcej ludzi ma różne uczulenia, nietolerancje właśnie np. laktozy, uważam za istotne podawania pełnej informacji czytelnie. Szwajcarska marka, istniejąca od 1957, podpadła mi. Próbowała za to ratować się tym, że jest zaangażowana projekty ratujące florę alpejską we współpracy ze Szwajcarskim Parkiem Narodowym.


Chocolat Alprose Dark 74 % / Bitter 74 % to ciemna (mleczna?) czekolada o zawartości 74 % kakao. 

Po otwarciu poczułam intensywny, choć o delikatnym charakterze, zapach gorzkiego dymu i węgla, tonących w ciastowych, mocno kakaowych realiach. Wyobraziłam sobie gęste, tłuste i wilgotne ciasto brownie z ogromną ilością kakao w proszku (bo czuć także je). Nie żałowano wanilii, gdy chodzi o słodzenie go (a jednak też nie przesadzono). Kompozycja była przyjemnie gorzka, co podkreślały nuty ziołowo-ziemiste, trochę kawowe. Wydawały się skrywać soczystość. Jakby było to brownie z owocami wewnątrz - jeszcze nie do końca wiadomo jakimi, ale na pewno żółtymi (pomyślałam o zwłaszcza w trakcie jedzenia o mango). Chwilami, podkręcone kwaskiem kakao, w oddali migały nieobrane pomarańcze. W trakcie degustacji do tego wszystkiego dołączyły surowe, gorzkawe orzechy. Włoskie? Też w tym brownie. Całość była właśnie jak... bardzo kakaowo-czekoladowe ciasto o sporej zawartości masła i wysokiej słodyczy, ale nie przesadzonych, a w pełni zrozumiałych.

Tabliczka już w dotyku wydawała się konkretna i twarda, ciężka. A jednak... nie trzaskała. Twardość wynikała z grubości i z jej gęstej konsystencji tafli zrobionej z tłustej masy z ogromem pyłu. Właśnie trochę pyliście się kruszyła. Kiedy odgryzałam kawałek, zapowiadał miękkość i trzeszczącą pylistość.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, szybko mięknąc. Była bardzo, bardzo gęsta i masywna, konkretna. Szybko zmieniała się w maślany, mazisty krem jakby... była ciastem kremowo rozpływającym się w ustach. Aż dziwnie ciężko przytykała. Choć zachowała gładkość, wypuszczała przy tym trochę pylistości kakao, które... było, ale jakby nie - zawisło jako domniemanie, choć nieco hamowało poczucie tłustości i aż pod koniec lekko wysuszało. Kojarzyła się trochę z czekoladami śmietankowymi, acz w bardziej maślanym sensie. Cały czas maziście-pylista masa tak oblepiała podniebienie i zęby, iż miałam wrażenie, że gdybym ją gryzła, trzeszczałaby bardzo.

W smaku pierwszy uderzał cukrowy, ale mocno palony karmel. Doskoczyło do niego masło, dziwnie najpierw odosobnione. Zaczęły się ze sobą mieszać i karmel stał się... dziwnie zachowawczo słodki, a właśnie maślany i wciąż bardzo palony. Słodki i lekko gorzkawy otworzył drzwi innym smakom.

Ruszyła gorzkość dymu i węgla. Startowała z wysokiego poziomu, a potem rozchodziła się na wszystkie strony, nieco łagodniejąc. Dym wydawał się unosić znad cierpkawych ziół, co przełożyło się na wizję palenia ziół-kadzideł na węgielku.

Gorzkość i maślaność chwilami rozchodziły się, chwilami zacieśniały więzy - wówczas pokazywały się jako orzechy. Włoskie? Młode i surowe na pewno, co łagodziło imperatywne zapędy słodyczy. Orzechowo-maślany splot wydał mi się jednak nieco... cierpko-metaliczny? Podrasowany? 

Cierpkość wzrosła, ale jakby... kakao w proszku przysypało pojawiającą się jedynie głębię, zatrzymując ten proces. Poczułam wręcz kwasek tego kakao, który spłycił kompozycję. Mimo to... nie wyszedł odpychająco; dym trochę mu pomagał. Podtrzymał gorzkość, która na dobre zaprzyjaźniła się z nieoczywistym na początku towarzyszem - słodyczą. Przy tym myślałam też o lodach: kakaowych lub orzechowych.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz wzrosła. Karmel konsekwentnie rozszerzał swoje wpływy aż w końcu trafił na kwasek i cierpkość wspomnianego kakao. Mignęła mi cierpkość niedojrzałych owoców egzotycznych... Mango? W mig dojrzało, zmieniając cierpki kwasek kakao w proszku w soczystość owoców. Wyobraziłam sobie żółte owoce pokrojone w kostkę - czyżby do... kakaowo-czekoladowego ciasta? Zupełnie jakby mieszano mango z wanilią, przygotowując do ciasta. Z owoców dominowało mango, jednak ogólnie owoce były jedynie nutą, która podsycała słodycz. 

A ta w dużej mierze wydawała się po prostu... ciastowa. Z czasem łagodziła kompozycję. Przytoczyła wanilię, ta zaś zaprosiła maślaność i mleczność. Jakby tak gorzkie brownie było zrobione ze sporą ilością masła, może podane ze śmietanką... A może mowa tu o cieście czekoladowym, też browniowatym, ale przełożonym śmietankowo-maślanym kremem waniliowym z mango? Z czasem właśnie kremowy wydźwięk rósł. Słodkie, gęste, maziste kremy... z dużą ilością mleka. Kakaowo-czekoladowe ciacho zyskało nawet na wierzchu koronę ze śmietanki. Ta pozwoliła słodyczy na taki wzrost, że wydała mi się i naturalnie mleczna, i aż po prostu cukrowa, za silna. Jakby w dodatku... rozrzedzała inne nuty. Pomyślałam o cieście podanym z lodami.

Cała ciastowość, kwasek i cierpkość epizodycznie krążyły wokół maślaności, chwilami częściowo mocno się z nią mieszając. W pewnym momencie wydało mi się to aż iluzorycznie słonawe i... słonawe jak potrafią być niektóre mocno kakaowe wypieki; słonawe trochę kwaskawo...? Duet masła i cierpkiego kakao w proszku ewidentnie odpowiadał za to. Na pewno sprawił, że słodycz postrzegałam jako za silną.

Kiedy czekolada już prawie zniknęła, cierpkie kakao jeszcze próbowało o siebie zawalczyć. Dymno-węgielny motyw wsparły gorzkie orzechy - chyba włoskie. Za wszelką cenę próbowały przezwyciężyć łagodnienie, ale już nie wyszło. Zagubiły się w prostym kakao w proszku i jego cierpkości.

Po zjedzeniu został posmak właśnie cierpko-kwaskawego kakao w proszku i lekka gorzkość z pogranicza dymu i orzechów. Mocno trzymało się to motywu maślano-kakaowego ciasta o wysokiej, karmelowej słodyczy, które kryło waniliowo-owocowy krem. Maślaność jakoś dziwnie wyszła po już nieco dłuższym czasie... tak maślano-czysto i z echem soli.

Całość w zasadzie wyszła w porządku, nawet ciekawie, trochę dziwnie. Była i gorzka, i słodka i... miała owocowe motywy, mleczne (to nie dziwne, patrząc na skład). Podobało mi się w sumie skojarzenie z czekoladowym ciastem i kremem wanilia&mango, tak jak i nuty dymu oraz ziół, jednak żałuję, że zostały spłycone kakao w proszku i tak dziwnie wśród tego wszystkiego plątało się masło. Gdy kompozycja zaczęła przybierać na maślaności i mleczności - robiło się coraz gorzej. Dziwny słonawy efekt, lody, rozrzedzenie smaku - to już nie dla mnie. Podobnie struktura zupełnie nie moja, ale nie mogę powiedzieć, by była odpychająca (zrozumiała dla składu, bo nie była to czysta ciemna, a udawana). Taka... smaczna połowicznie, szkoda. Męczyła miękkim przytykaniem, męczyła słodyczą uwypukloną przez kontrast. A jednak była zastrzykiem kakao.
Zmarnowany potencjał, a czekolada oszukańcza. I właśnie dlatego zirytowałam się na nią. Najpierw byłam w szoku, że takie wyraźne miała nuty mleka i masła, że aż sprawdziłam skład, ale... nie dziwne, skoro tam są. Pytanie tylko: po co, skoro na opakowaniu kilka razy powtórzyli, że to ciemna? Za to obniżam ocenę; smakowo mogłabym naciągnąć na 6, ale nie.
Postrzegam ją jako połączenie kakaowo-ciastowej Wegańskie Serce 70% i słono-maślanej U Dziwisza Darkmilk 70%.


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: 8,99 zł
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, odtłuszczone kakao w proszku, tłuszcz kakaowy, serwatka w proszku (z mleka), tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.