czwartek, 23 lipca 2020

Vosges Mint Matcha Dark Milk 45 % mleczna z miętą i zieloną herbatą matcha

Niedługo po Vosges Super Dark 72 % Matcha, czyli nowej wersji Super Dark 72 % Matcha Green Tea, z przyjemnością sięgnęłam po inną propozycję na matchę tej uwielbianej przeze mnie marki. Ta wydała mi się przystępniejsza, ale nie mniej niespotykana. Matcha i mięta? W dodatku w mlecznej czekoladzie? Z czymś takim jeszcze się nie spotkałam. Sama uwielbiam zarówno zieloną herbatę (acz akurat za matchą nie szaleję), jak i zaparzoną miętę (w sumie miętę w każdej formie), więc byłam optymistycznie nastawiona. Wprawdzie trochę się wystraszyłam, zaczynając czytać opis: "crisp mint leaves" (mam uraz do chrupiących dodatków miętowych), ale szybko okazało się, że wstręciuchy zostały przerobione na olejek. O! I to mi się podoba.

Vosges Mint Matcha Dark Milk 45 % to mleczna czekolada o zawartości 45 % kakao z miętową zieloną herbatą Matcha (liści klasy Grade A z japońskich miast Nishio i Uji).

Rozrywając sreberko poczułam mocny, charakterny zapach mięty (chyba pieprzowej), rysującej się na łagodnym, palono-orzechowym i wręcz karmelowym tle. Stworzyła je czekolada o silnym motywie naturalnego mleka i niemal siankowych, orzechowo-siankowych nutach, poprzez które zaraz doszły do niej też bardziej ziołowo-herbaciane akcenty. Matchy / zielonej herbaty jako takiej nie czułam, a całość wydała mi się dziwna, słodka, a jednocześnie charakterna i apetyczna.

Dość ciemna, trochę szarawa tabliczka w dotyku wydała mi się tłustawa. Przy łamaniu odznaczała się niewątpliwie twardością i trzaskała prawie jak ciemna. Już w przekroju zobaczyłam jedną drobinkę-skupisko zwartej zielonej masy (co mnie zaskoczyło).
W ustach czekolada rozpływała się powoli i aksamitnie. Zmieniała się w miękko-rozlazły, choć jeszcze jakoś tam przez pewien czas zatrzymujący kształt, tłustawy krem. Zalepiał usta zupełnie swymi gęstawymi smugami. Nie była zbyt ciężka, ale jedząc ją miałam wrażenie, iż jest pełna. Pozostawiała leciutko proszkowy, w zasadzie przyjemnie podsuszający i trochę cierpkawy efekt.
Na całą tabliczkę przypadło parę skupisk-grudek rozpływających się wraz z czekoladą. Tworzył je proszek herbaty.

Już robiąc pierwszego gryza poczułam przede wszystkim smakowitą, mleczną czekoladę o szlachetnej, nieprzesadzonej słodyczy palonego, trochę maślanego karmelu. Ogrom mleka zalał usta, dominując przez pewien czas, a palony motyw przeszedł w lekką goryczkę.

Goryczkę budowały dwa motywy, dobiegające z zupełnie różnych stron. Z jednej były to palono-suszone zioła, a z drugiej goryczkowate kakao o orzechowo-siankowych, herbacianych nutach. Razem nakreślały cudowną paloność.

Mięta już w pierwszych sekundach delikatnie zaznaczyła swoją obecność, ale w ciągu kolejnych rozeszła się wyraźniej. Była słodkawa, nie szarżowała, ale wnosiła ochłodzenie.

Chłodek mięty idealnie spajał się z pełnią mleka, przez co poczułam się, jakbym piła chłodne mleko w upalny dzień. Wydało mi się zaskakująco wyraziste. Jako że trwała przy nim słodycz, mięta wyszła przystępnie słodko. Mimo to, gdy dołączyła do ziołowo-palonych nut, zdecydowała się mocniej uderzyć. Oto mniej więcej w połowie poczułam moc ziołowo-herbacianej nuty, która następnie wydobyła roślinność. Wyszła świeżo niczym... skoszona trawa. Sama osłabła, zrobiło się herbaciano, leciutko cierpko. Ukazała się matcha o swoich wytrawnie-gloniastych sugestiach. Domknęła także słodycz, bo i tę - swoją naturalną - wprowadziła.
Przy zielonych drobinkach mocniej odznaczała się matcha (nie do pomylenia z żadną inną herbatą) i dość mocna gorycz zielonej herbaty.

Niczym jakieś matcha latte (wymieszana z mlekiem) bliżej końca zawróciła kompozycję ku łagodności. Mleko opłynęło też podkarmelizowane, goryczkowate orzechy i kakaowy wątek. Kakao pokazało się też od nieco maślanej strony. Rześka, chłodząca mięta pobrzmiewała do końca, ale na pewno im się nie narzucała.

Razem pozostały w posmaku: słodycz palonego karmelu, goryczkowato-orzechowe kakao, roślinna, świeża ziołowość mięty, odległa matcha i całkiem sporo mleka, które jednak na koniec już aż tak istotnej roli nie odgrywało. Odświeżenie mięty utrzymywało się bardzo długo, wraz z herbaciano-ziołowym zabarwieniem.

Czekolada zszokowała mnie tym, jak harmonijnie i charakternie zarazem wyszła. Na wszystko był czas, wszystkie nuty znały swoje miejsce, żadna żadnej nie zakłócała, a cudownie ukazały się wszystkie.
Goryczki w pełni smakowite stworzyły głębię, mleko zaś okazało się dziwnym nośnikiem i w zasadzie... dowodziło. Słodycz wyszła cudownie karmelowa, szlachetna i dobrana idealnie, dodatkowo splatała swoim palonym smakiem pozostałe nuty. Mięta, mimo iż dość silna, smakowała błogo przystępnie, w pełni naturalnie. Z matchą nakręcała się i razem wyszły zaskakująco świeżo, roślinnie.
Nad oceną trochę się zawahałam. Nie jest to bowiem czekolada, do której chciałabym na okrągło wracać, a raczej ciekawostka jednorazowa, ale tak pyszna i intrygująca, że nie sposób wystawić jej niższej oceny.


ocena: 10/10
kupiłam: vosgeschocolate.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $8.00
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: raczej nie

Skład: mleczna czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, suszone pełne mleko w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat), matcha miętowa, naturalny aromat

6 komentarzy:

  1. Jeżeli czułaś gorycz matchy, to znaczy, że użyto herbaty niskiej jakości. W najwyższej jakości matchy nie czuć żadnej goryczy, pewnie dodali matche gorszego rodzaju, może nawet tzw. spożywczą. To oczywiście nie ma znaczenia, jeśli czekolada wyszła dobrze, ale tak jak myślałem, nie ma co oczekiwać dobrej matchy w czekoladach, zapewne ze względu proces produkcji i czas przechowywania. Matcha szybko się utlenia i wtedy traci swój smak oraz właściwości - dlatego właśnie ta dobra zawsze jest sprzedawana w hermetycznych, metalowych puszkach (oczywiście kupujemy tylko tą pakowaną w Japonii, od razu po mieleniu). W grę pewnie wchodzi też cena, u nas przyzwoita matcha kosztuje zwykle około 100 do 350 zł za 30g puszeczkę. Zakładam, że była to oryginalna, japońska matcha a nie chińska czy koreańska podróbka. Tak jak pisałem, to tylko takie uwagi na marginesie, jeżeli goryczka wyszła na dobre czekoladzie, to świetnie, choć ja, próbując wyrobu z matchą i czując herbacianą gorycz byłbym rozczarowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam, jaką matchę dodali, bo było na opakowaniu. Nie znam się na niej.
      Lubię goryczkę herbat. Tu wydawała się pochodzić od matchy, ale równie dobrze cały bukiet mógł się na to złożyć, dodatek mięty etc.

      Usuń
  2. Kolejny dodatek, ktorego podzialu nie rozpoznaje. Mieta. Pieprzowa? Inna? Dla mnie po prostu mieta. Ale bardzo lubie! W czekoladzie juz tez, chociaz lata temu wojowalam z nia. Pamietasz? Do czego Ty sie przyzwyczalas i polubilas to, tak jak ja miete? Truskawki? Rozlazly to mocno odpychajace slowo, brr. Skoro skupiska to proszek, a nie popularne szklo mietowe, git. Podobaja mi sie nuty karmelu i kawy wspierajace miete (ktorych pewnie bym nie poczula :P). Wydaje sie, ze to swietna tabliczka. Przytulilabym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A różnica jest jak między toffi a karmelem.
      Mięta pieprzowa lub zielona - występują najczęściej. Na wygląd listki zielonej są matowe, mają włoski, a pieprzowa aż lśni, jest o wiele ciemniejsza. Jak łatwo się domyślić, zielona jest łagodniejsza, słodsza i jakby... bardziej roślinna? Pieprzowa jest mocno miętowa, esencjonalna i aż w tym ostrawa.

      Pamiętam! Pamiętam też Twoje przekonywanie się, jak zaintrygowała Cię mięta w czekoladzie z miętowymi Oreo.
      Tak, ja podobnie miałam ze słodyczami truskawkowymi.

      Owszem, rozlazły to odpychające słowo, dlatego go użyłam. Było w niej coś... odpychająco-kuszącego właśnie. Zdecydowanie proszek, na szczęście. Bo to... matcha - matcha to proszek przecież.

      I wiem, że by Ci smakowała. I nic by Ci się tu nie zestarzało!

      Usuń
  3. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z połączeniem mięta-matcha (nie tylko w czekoladzie, ale nie widziałam takiej kompozycji w ogóle). Bardzo mnie ono zaintrygowało i gdy uzupełnię zapasy matchy, spróbuję dodać do niej kilka listków mięty. Swoją drogą, chętnie kupiłabym tę tabliczkę. Wydaje mi się, że byłaby idealna na lato, bo przy wysokich temperaturach nie mam ochoty sięgać po mocniejsze smaki. Spodobało mi się Twoje skojarzenie ze świeżo skoszoną trawą. Dla mnie aromat ściętej trawy jest jednym z najprzyjemniejszych letnich zapachów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię zapach skoszonej trawy, ale nie takiej świeżo skoszonej, a przynajmniej nie zawsze, bo jest mi nieco zbyt intensywny. Poza tym... zawsze mi jej żal, gdy koszą. :P Niemniej, tutaj było to pozytywne skojarzenie.
      Tak! To połączenie idealne na lato, zgadzam się. A na mocniejsze smaki czekolad ciemnych... i tak mam zawsze ochotę. Teraz to za nic by u mnie białe / mleczne nie przeszły.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.