niedziela, 17 stycznia 2021

Milka Almond Crispy Creme mleczna z nadzieniem migdałowym i karmelizowanymi, solonymi migdałami

Mimo że nie przepadam za Milką, do samej marki nic tak specjalnie nie mam. Ich czekolady po prostu nie zapewniają tego, czego w czekoladach szukam, a inne ich słodycze postrzegam jako drogie i przeciętne jakościowo (z obserwacji, co tam Mama szamie, bo ogólnie inne mnie nie ciekawią). Wiele czekolad omijam, patrzę nie patrząc, ale są też takie, które kuszą. Są takie, które potrafiły mi bardzo, bardzo posmakować jak np. Mmmax Nuss & Nougat Creme. Nie wiem dlaczego to właśnie o niej pomyślałam, gdy zobaczyłam nowość - dzisiaj przedstawianą - i zaplanowałam upolowanie jej. O wiele bardziej w końcu przypominała Crunchy Hazenut, która bardzo mnie rozczarowała już w czasach, gdy czekolady Milki lubiłam. Nie wiedziałam, czego spodziewać się "jak wyjdzie", ale wiedziałam, że lata nie przetrwa, toteż wzięłam się za nią niedługo po zakupie, nie z jakąś szczególną ochotą, ale np. z całkiem miłymi wspomnieniami związanymi z Terravitą Peanut Butter.


Milka Almond Crispy Creme to czekolada mleczna nadziewana kremem migdałowym (39%) i karmelizowanymi, solonymi kawałkami migdałów (5%).

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, poczułam wyrazisty cukrowo-mleczny zapach, który miał dziwny, podprażono-nieokreślony motyw i skojarzył mi się z chałką / mleczno-maślaną bułeczką. Zarejestrowałam w tym migdałowość, a całość przypominała mleczne, ale właśnie bardziej migdałowe, czekoladki dla dzieci. Migdały i mleczna bułeczkowość nasiliły się po przełamaniu

Tabliczka już w dotyku była tłusta, prawie lepka, ale nie aż tak bardzo miękka. W sumie to jeszcze jakoś tam się łamała, a nie rwała. Przy robieniu kęsa kostki trochę się już uginały.
Średnio gruba warstwa czekolady skrywała przeciętną ilość tłustego i miękkiego kremu.
Cechowała go plastyczność i wyciskanie się, mazianie typu wręcz oleistego. Dostrzegłam w nim parę rozmaitych kawałków: migdałów, migdałów pokrytych karmelem oraz kawałków-kryształków. Wielkość miały różną, acz same migdały-migdały to najmniejsza część.
W ustach czekolada szybko miękła, rozpływała się w średnim tempie, ujawniając błyskawicznie rozpływające się nadzienie, które... od razu w sumie było miękkie i lepiszcze. Odznaczało się miękką, niemal półpłynną, tłustością oleju i śmietanki. Sporo w tym wszystkim było proszkowości (jakby całość aż trzeszczeć chciała), a przerywnik stanowiły pozytywnie twarde chrupacze. Na tym jednak koniec ich plusów. Migdały to drobinki chrupiąco-prażone, większość jakby w warstwie chrupiąco-rozpływającego się cukru i kryształki cukru z solą osobno. Zupełnie mi to nie odpowiadało - poczucie, jakby dodali tam bryły cukru i tyle ("migdały"... pff, dobre sobie).

W smaku już od samej czekolady rozchodziło się cukrowe tornado, po czym usta zalewało mleko. Zaraz zaczęło mnie drapać w gardle od przesadzonej słodyczy, a w ustach poczułam dziecięco czekoladkowy smaczek. Sama czekoladowość wydała mi się dziwnie podrasowana (pewnie przesiąkła nadzieniem).

Mleczne tsunami wraz z kolejnymi falami słodyczy dołączyło do tego wraz z nadzieniem. Wydało mi się przede wszystkim śmietankowo-mleczne. Szybko wyłapałam w nim migdałowy element. To on podkreślał samą czekoladowość. W pierwszej chwili przypominał raczej nugat, ale zaraz pokazał się od wyraźniejszej, ewidentnie migdałowej strony, choć cukier bardzo ją przygłuszał. Wydaje mi się, że wyłapałam olejek migdałowy. Czułam też mdławość oleju / tłuszczu, jakby rozrzedzającą smak wnętrza. Znów skojarzyło mi się z czymś mlecznym i wypieczonym (bułeczki / chałka?). Kiedy dodatki zaczęły się nieco wyłaniać, w wysokiej cukrowości doszukałam się smażonego motywu, przy czym zaplątała się też palona goryczka, niewątpliwie nakręcająca się przy wyłaniających się dodatkach.

Od chrupaczy rozchodziły się różne nuty. Smażono-przepalony motyw zaburzał mi resztę, ale nie był bardzo silny. Dodatki dodawały dużo cukrowości swojej własnej: zarówno czystej cukru, jak i karmelowo-palonej. Niektóre, te kryształkowo-cukrowe, wydały mi się jednocześnie słone same w sobie, przez co jeszcze bardziej kojarzyły się ze smażonym karmelem. Soli na pewno nie pożałowało. Większe kawałki migdałów na szczęście smakowały po prostu migdałami. Wyszły bardzo zwyczajnie, nie jakoś specjalnie wyraziście. Często trafiłam na odrobinkę soli, podkreślającej bardziej prażenie migdałów niż migdały.

Część cukru z dodatków zostawała zadziwiająco długo i chcąc nie chcąc gryzłam ją, co przełożyło się na bonusowe kopsnięcia cukru i palono-smażonego cukru z solą. Gdy bliżej końca zaczęłam porządniej podgryzać dodatki, migdały przełamały nieco kompozycję, sól przy nich dogorywała. Mimo to... wciąż zdarzyło mi się też kryształki soli chrupnąć. Potem razem tonęły w cukrowości i nijakości mleka i oleju / tłuszczu, które jakoś się zrównały.

Dodatki zostawione na sam koniec niby smakowały kolejno: solą, cukro-karmelem i mocno prażonymi migdałami, ale takimi bez charakteru po tym wszystkim. To jednak i tak m.in. dla migdałów było lepsze niż rozgryzanie w trakcie jedzenia, bo po prostu w trakcie nie było ich czuć.

Po zjedzeniu został nieprzyjemny posmak cukru, olejku migdałowego i oleju, sztuczności, ale też soli i samych migdałów. Miałam wrażenie, ze wisi nad tym jakiś nieokreślony kwasek.

Czułam się zatłuszczona, także na ustach i dłoniach, a także zacukrzona. Po trzech kostkach zemdliło mnie od cukru i tej oleistej tłustości, czemu nie pomagała sól, bo kręciło się przy niej smażenie cukru.

Kompozycja wydała mi się iście amerykańska: do bólu cukrowa, słona i tłusta. Ok, spora ilość soli przełamała słodycz, ale... nie tędy droga, bo ta i tak drapała w gardle. Dodatki zepsuto, bo migdały były mało wyraziste, a kryształki cukru nie tylko je pokrywały, ale też wystąpiły osobno. Na smak też... przesmażony cukier z solą? Bardziej to niż solony karmel. Migdałowości nie mogę jej odmówić, ale nie grała mi zbytnio. Czekolada niby migdałowa, niby z przełamaną cukrowością, ale jednocześnie... w same migdały skąpa i i tak za słodka.
Mamie smakowała, a dokładniej... zakochała się w kremie, którego jednak smaku sprecyzować nie umiała. Stwierdziła: "tego posmaku specyficznego Milki nie czułam to i całość chyba trochę mi za słodka była. Ale dlatego to i ta sól mi zupełnie nie przeszkadzała. Tylko te kawałki chrupiące już tak. Co to było? Jakiś karmelizowany cukier?". Jak ją oświeciłam, że migdały, odparła, że w życiu by nie zgadła.


 ocena: 5/10
kupiłam: Kaufland
cena: 3,99 zł (za 90g)
kaloryczność: 568 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, olej palmowy, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku, miazga kakaowa, pasta z migdałów (4,5%), tłuszcz mleczny, kawałki migdałów (2,5%), lecytyny sojowe, pasta z orzechów laskowych, sól, aromat

8 komentarzy:

  1. Jak dla mnie to jedna z lepszych Milek, głównie właśnie przez wyczuwalna sól, ale wydaje mi się że jest za malo nadzienia w stosunku do czekolady, bo niekiedy jej smak zabija migdałowosc i migdałów w ogóle nie czuc :( aż takiej cukrowosci nie czułam, ta sól właśnie fajnie ją łagodziła :D a tłuszcz... To chyba typowe dla Milki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie w stosunku do czekolady, bo to by zupełnie nie przeszło. Nie miałoby nawet co trzymać. Za mało migdałów w stosunku do oleju, mleka odtłuszczonego i tłuszczu mlecznego, a więc takich nijakich rzeczy. I jestem pewna, że ta ilość soli lepiej by wyszła w wyraziście migdałowym nadzieniu.
      Tłuszcz typowy dla Milki? Mimo wszystko nie kojarzy mi się aż tak bardzo z tłuszczowością, co... miękkością? Ta nie zawsze wydaje się był pochodzenia tłuszczowo-tłuszczowego.

      Usuń
  2. Zawsze lubiłam chałkę. Najbardziej tę stylizowaną na bułkę słodką z duuużą ilością kruszonki. W tej krówce najbardziej nie pasują mi scukrzenia, bo sama czeko i krem są jak najbardziej w moim klimacie. Smaku nie pamiętam, co jest dziwne. Nie sterroryzowała mnie sól? A może nie jadłam tej tabliczki? Jestem pewna, że jadłam. Miło, że część migdałów zachowała migdałowość.

    PS Zapytaj mamę, jak często obecnie czuje Milkę w Milce (i Wedla w Wedlu).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, o jakiej mówisz. Mama zawsze wolała taką... jakby w kształcie kwiatka, gdzie można było pojedyncze bułki (odrywać?), ale narzekała, że w tych jest mnie kruszonki.

      Jadłaś. http://livingonmyown.pl/2020/05/04/milka-almond-crispy-creme/
      Dziwne? Hm... Wydaje mi się, że możliwe, że ogólnie jem mniej słono niż Ty, więc mogę być na nią wyczulona plus ja jestem wyjątkowo czuła na kontrasty i źle je znoszę (np. nie jem lodów latem), a cukrowość i sól to mocny kontrast.

      PS "Milkę w Milce coraz rzadziej, ale wciąż jest ten specyficzny aż drapiący element w niej, on jest zawsze. Za to Wedla w Wedlu już prawie nigdy. Nawet toffi w Pawełkach już nie jest tym pawełkowym, a jak ze spirytusem, jak Magnetic i tych innych".

      Usuń
  3. Polecam nową milke z kawałkami migdałów. Pycha :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszesz o tej białej z kokosem? Nie, ja już Milce mówię stanowcze "nie" i nie kupię żadnej. Trafiła do kategorii czekolad z Baronem, Roshen itp. Szkoda mi na nie życia.

      Usuń
    2. Nie normalnej milce mlecznej z kawałkami migdałów ;) zapewne jeszcze nie widziałaś jej ;P

      Usuń
    3. Widziałam, widziałam. Chwilę po tym, jak napisałam ten komentarz, odpisałam kolejny i już go pisząc, zorientowałam się, o którą chodzi.
      Tu Ci odpisałam: https://www.chwile-zaslodzenia.pl/2021/01/e-wedel-mocno-gorzka-80-ciemna.html#comment-form

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.