czwartek, 25 listopada 2021

Fjak Sjokolade 70 % Mork Tanzania ciemna z Tanzanii

Jakiś czas po surowej Raaka 100 % zupełnie nieświadomie zaczęłam wracać myślami do dzisiaj przedstawianej. Gdy sobie uzmysłowiłam, że w głowie na dobre rozgościła mi się czekolada właśnie z tym samym krajem kakao, ucieszyłam się - zawsze to kolejna możliwość porównania. Prawda jest jednak taka (chcąc być jeszcze precyzyjniejszą czuję potrzebę dodania tego), że od zakupienia systematycznie wracałam myślami do tych czekolad jedynej, a przynajmniej ogólnie bardziej znanej, manufaktury bean-to-bar z Norwegii. W sumie nic o niej nie wiem, słyszałam, że skąpią dodatków w kompozycjach z dodatkami właśnie, ale jakoś mnie to mało obchodziło, czystymi ciemnymi do mnie przemówili (acz tylko asortymentu jeszcze dobrze nie zgłębiłam, więc mogło to być tylko wyobrażenie). Jako ciekawostkę (było wewnątrz kartonika) dodam, że jej nazwa oznacza "szczery, sympatyczny".

Fjak Sjokolade 70 % Mork Tanzania / Dark Tanzania to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Tanzanii z regionu doliny Kilombero, zakupionego od spółdzielni Kokoa Kamili.

Po otwarciu poczułam suchawy zapach starych książek i słodko-kwaskawy jogurt wiśniowy. Słodycz otuliła także książki i ich suchość, rozsypując przed moimi oczami wyobraźni rodzynki. Były to duże, porządnie wysuszone sztuki... z czerwonej odmiany crimson? Może z paroma suszonymi żurawinami, które zaplątały się wśród nich? Stworzyły gładkie przejście do czerwonawego czy raczej różowego jogurtu. Był łagodniutki i niemal mleczny (niekwaśny, a wręcz "naturalnie słodki"). W trakcie degustacji straciłam pewność co do tego, czy to na pewno wariant tylko i wyłącznie wiśniowy. Może też malinowy? Czułam się, jakbym kartkowała stare stronnice siedząc przy jogurcie i wazonach z suszonymi... liśćmi? Kwiatami?

Dość jasna tabliczka głośno trzaskała przy łamaniu. Była bardzo twarda. Kojarzyła się trochę z ciemnymi mlecznymi o sporej zawartości mleka w proszku. A nawet nie przejawiała suchości czy tłustości!
W ustach jednak poczucie to malało, acz... nie do końca. Cechowała ją lekka chropowatość, iluzja pylistości. Szybko robiła się miękkawo-kremowa. Zwalniała, proces ten trwał i trwał. I choć jej smugi wypełniały całe usta, niemal do końca udało jej się częściowo zachować rozpoznawalny kształt kawałka (efekt "opływającego gęsto-kremowym budyniem rdzenia"). Z czasem upuszczała trochę soku jak... gęsty, zwarty owoc... który próbowano przerobić na budyń? Pod koniec zaś jakby została przyprószona kakao.

W smaku jako pierwsza zagrzmiała słodycz. Strzeliła jasno i mocno jak błyskawica, następnie roztaczając słodkie grzmienie - trwające długo, dosadnie i wydające się wszechobecne.

W ciągu kolejnej sekundy, jakby bojąc się, że nie zdążą, swoją obecność zaznaczyły kwiaty. Pomyślałam o słodkich, wonnych... Osadzonych w roślinności, trochę cierpkawych suszonych kwiatach, ale też o płatkach kwiatów ogółem.

Słodka burza spotkała lekko gorzki, goryczkowaty smaczek o roślinnym wydźwięku. Słodycz narzuciła mu rodzynkowość. Pomyślałam o wielkiej rodzynce pierwszej świeżości, może z czerwonej odmiany Crimson, ususzonej na dość ciemny kolor. Miała grubą, goryczkowatą skórkę, którą jakbym zrywała zębami, by trafić na... 

Zasładzająco słodki miąższ rodzynki. Był niemal miodowo-karmelowy, naturalnie scukrzony. Słodycz rosła, zaznaczając trochę swoją obecność w gardle. Karmel musiał być to mleczny... palony prawie wcale. Soczystość przypominała o rodzynkowości, a leciutka roślinna goryczka z początku wprowadziła bardziej żywiczny motyw. Ta właśnie żywica, roślinność zaprosiła orzechy... naturalnie słodkawe, młodziutkie laskowce prosto z leszczyny. Poczułam też samą leszczynę-roślinę.

W tym samym czasie, od goryczki skórkowej i roślinnej z początku... gorzkawość szukała sobie miejsca. Nieco onieśmielona słodyczą podpuściła pod to wszystko trochę dymu, potem jednak się zawstydziła... Wyszła rześko, chłodnawo... Jak jakieś mgły za oknem? Jak... chłodnawy mleczny jogurt? Zarysowała bardzo łagodne tło.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyraźnie poczułam mleczność. Przez pewien czas było zupełnie, jakbym jadła ciemną mleczną czekoladę. Za sprawą słodyczy do głowy przyszło mi ciepłe , przesłodzone mleko, ale z kolei bazowe gorzkawości i młode orzechy... optowały za czymś chłodniejszym. Pojawił się jogurt. Delikatny i mleczny, o temperaturze pokojowej i jasnoczerwonym, niemal różowym kolorze. Był to jogurt bardzo, aż uroczo-pudrowo słodki. Wiśniowy? Może czarnoporzeczkowy?

W tle pojawił się lekki kwasek. Podkreślił rodzynki i wiśnie z jogurtem. Tak, jogurt z miękkawo-jędrnymi kawałami owoców. Soczyście słodkie wiśnie w mlecznej gęstwinie zdawała się podkreślać odrobinka cytryny. Mieszając się... zrobiły raz po raz ukłon ku suszonej żurawinie. Rodzynkom się to spodobało. Podłapały je. Zaraz jednak jogurt znów zaczął łagodnieć we wręcz mlecznym kierunku. Słodycz i nim się zaopiekowała, narzucając uroczy, lekko pudrowy wydźwięk. Zmienił się w jogurt malinowy, następnie zaś... syrop malinowy?

Słodkie syropy, rodzynki i jednak pewna mleczność... zmieszały się z mlekiem, a ja poczułam orientalną sugestię... ciepłego mleka z miodem i cynamonem. Cynamon z orzechowo-neutralnymi, roślinnymi nutami roztoczył przede mną wizję picia takowego mleka, pochylając się nad starymi książkami. Wróciły kwiaty, całe mnóstwo delikatnych kwiatów. Orzechy... przyniosły suszone liście, liście słodkie... słodkiej, suszącej się tabaki? Roślinny orient zamknęły kompozycję, nasączając wszystko swoją i miodowo-rodzynkową słodyczą.

Po zjedzeniu został posmak wysoce słodki. Miodu z mlekiem, niemal miodowo-żywicznych rodzynek, miodowo-słodkich jogurtów... Czułam też książki, orzechy, liście... soczystość i rześkość, ale w tle. Na pierwszym planie stało ciepełko słodkich tworów. Drobny kwasek zatapiał się w słodyczy. Słodycz kwiatów mieszała się z lekką cierpkością ich suszonych płatków. 

Całość smakowała mi, mimo że wyszła zdecydowanie za słodko. Wprawdzie słodycz to przyjemna (rodzynki, miód, słodki jogurt), ale i tak... gorzkości nie było, bazowo czekolada to raczej neutralność (mleczny jogurt, roślinność i orzechy, książki-rośliny). Mleko z cynamonem czy wiśniowy jogurt pokusiły się o lekki charakterek, ale... na rzecz słodyczy i delikatności nie kontynuowały tego tak, jak bym sobie życzyła.

Czekolada wyszła w sumie podobnie do Raaka 100 % (książki!, jogurt wiśniowy), ale byłą o wiele, wiele słodsza, aż męcząca w tym. Była też bardziej kwiatowo-roślinna.
I mimo, że w zasadzie cudowna, gdy o nuty chodzi... to tak słodka i głównie, czysto słodka (bo niegorzka, niekwaśna), że męcząca. Po pasku już drapała nieprzyjemnie w gardle, ale całość miała jedynie 53 gramów, to do zjedzenia bez problemu.


ocena: 7/10
cena: 42 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. A propos zapach starych książek, który skądinąd uwielbiam, a jeszcze bardziej cenię zapach zbutwiałego drewna w starych chatach, zawsze kiedy dostaję książkę do recenzji, otwieram ją blisko środka i mocno się zaciągam. Nie znam się na rodzajach papieru i druku, ale niektóre nowiutkie też ciekawie pachną. Może te klejone? Ciemna mleczna czekolada, mniam. Jogurt i syrop malinowy, dysmniam. Rodzynki są okej, mleczność ofc też. Liści dawno nie jadłam, ale mamy jesień, więc w weekend pójdę na spacer, podjem i dam znać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też kocham zbutwiałe drewno! Mam wosk do kominka o zapachu drewna wyrzuconego na plażę. Też jest piękny.
      Nowe - faktycznie, też, mimo ze zupełnie inaczej.

      Haha, miłego chrupania lub ciamkania. W zależności od pogody, różna struktura!

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.