środa, 16 marca 2022

100% Czekolady Wenezuela 71 % ciemna z Wenezueli

Jak tak na luźno rozmyślałam, którą kolejną czekoladę rozczarowującej marki zjeść, nie wiedziałam, co począć. Ciemniejsza Dominikana wiązała się z tym, że mogła się we mnie obudzić chęć porównania jej na dniach z wersją o niższej, a nie wiedziałam, czy w sumie mam ochoty na tyle Dominikany w krótkim okresie czasu. O okolicach 60 % jakoś nie chciało mi się wówczas nawet myśleć i wzrok padł na tę. W sumie z Wenezueli dawno niczego nie jadłam, a była szansa, że nie wyjdzie tak zasładzająco. I jakby co, zawsze za parę dni mogłam odegnać ewentualne złe wrażenie od tego regionu raczej na pewno pyszną Domori (przy okazji porównując je).

100 % Czekolady Wenezuela 71 % to ciemna czekolada o zawartości 71 % kakao z Wenezueli, której producentem jest 100 Procent Czekolady Pawła Górnego.

Po otwarciu poczułam przede wszystkim zapach skór, a dokładniej skórzanej odzieży, przesyconej pewną soczystością i wędzoną nutą. Soczystość brylowała, odważnie wchodząc na pierwszy plan jako słodka pomarańcza i truskawka. Pomarańczy zdarzyło się mignąć aż cukierniczo-oranżadkowym, lemoniadowym przebłyskiem. Pomyślałam o niej jako o niosącej orzeźwienie (lekko musującej?) latem. Wędzona nutka nieśmiało grzała się w cieple motywu mocnego prażenia, w którym miejsce znalazły nieokreślone orzechy.

Żałośnie cienka tabliczka była twarda i głośno trzaskała przy łamaniu, sprawiając wrażenie krucho-porcelanowej, dość łamliwej.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym i z umiarkowaną ochotą. Była ziarniście-proszkowa, z czego to uwalniała się wodnistość. Masa ta gięła się nieco, miękła i rozchodziła, jakby nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Aż w końcu zniknęła jak woda. Obstawiam, że gdyby nie ta prochowość, znikałaby znacznie szybciej, co też uznałabym za wadę.
W całej tabliczce trafiło mi się sześć łusko-paprochów (nie wiadomo czego) jak miękkie szpileczki, co utwierdziło mnie o kiepskim wykonaniu.

W smaku od początku rozlewała się soczysta słodycz. Pomarańcze dojrzałe w ciepłym słońcu były słodkie, a jedynie z odrobinką gorzkawości skórki czy kwasku. Za nimi szły bardzo słodkie truskawki, też idealnie dojrzałe w słońcu. Słodycz rosła, po paru chwilach w dużej mierze wchodząc w karmelową strefę.

Słodki karmel płynął z wolna jakby obok owoców, jedynie raz po raz puszczając oczko (kryształek?) do pomarańczy. Łączyły je ich słodkie goryczki - skórki pomarańczy i lekka paloność karmelu.

Odnotowałam wędzoną nutkę, która też w pewien sposób była słodka. Jak wędzone owoce? Zaczerpnęła trochę ciepła od karmelu, stąd zaraz myśl o prażeniu. Prażonych, niejednoznacznych... orzechach? Wprowadziły gorzkość. Pomogła skórka pomarańczy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość nieco narosła, obudowała trochę poszczególne nuty, przygłuszają je skórami. Skórzana odzież wydała mi się lekko soczysta. Owoce nie dały się zagłuszyć, a jednak to ona przyciągała więcej uwagi. Mocne prażenie przeszło w dym. Gorzkość jednak nie atakowała, a płynęła falami: raz bardziej gorzka, raz gorzkawa. Dym i skóry zasunęły jednak nieco cierpkości.

Prędko zahamował je karmel, stając się karmelem mlecznym. Przez moment mignął tłustym jogurtem naturalnym, lekko cierpkawym, ale i specyficznie łagodnym. Z niemal maślaną nutą? Zupełnie bez kwaśności. Mleczność rosła do pary z wpisaną w nią słodyczą. Słodki i delikatny karmel wrócił niemal na pierwszy plan, zaświadczając o tym, że słodyczy na pewno było już za dużo. Pomarańcza jeszcze przy nim pobrzmiewała, ale coraz mniej. Truskawka w ogóle zrobiła się delikatnym echem. Pomyślałam o pełnotłustym, odrobinę cierpkim jogurcie greckim, a następnie o mleku czy raczej... mlecznym biszkopcie (wyobrażenie)? Za nim optowała słodycz. Puszysty i bardzo, bardzo mleczny. Możliwe, że z owocową nutą truskawek i / lub pomarańczy. Jakaś babka jogurtowo-truskawkowa? Poprzypalana po bokach aż do lekkiej goryczki? Z orzechami?

Karmel za to jakby... skarmelizował orzechy, zasładzając je. A i tak były mocno prażone, aż odymione. W tym znalazła się lekka pikanteria, a zarazem chłód. Wcześniejsza rześkość owoców zmieniła się w ten splot i sprawiła, że pomyślałam o lukrecji.

Na sam koniec dym i prażenie zasnuły kompozycję gorzkawością, jednak właśnie wtedy wyskoczyły słodziutkie truskawki. Kontrastowo zrobiło się więc też bardzo słodko, choć... były to jakby truskawki w czymś mlecznym (jogurcie / lodach / puszystym cieście?). Ogrom mleka wiązał się z orzeźwieniem. Jakby zjeść / wypić coś dającego wytchnienie latem. A jednak z leciutką paloną goryczką, tonującą słodycz.

Po zjedzeniu został posmak soczystych owoców czerwonych, ogólna słodycz raczej karmelowa, a także wyrazista mleczność. Wyszła tak... łagodząco, trzymając w szachu goryczkę / cierpkość dymu i prażenia, nawet ostrość (przypraw, w tym na pewno lukrecji), które jakby chciały bardziej się pokazać, a nie mogły.

Całość była w zasadzie smaczna i budząca przyjemne skojarzenia, jednak wszystkie one niestety były bardzo słodkie i trochę bez charakteru. Za tym na pewno stała też m.in. struktura i cienkość tabliczki - rozpuściłaby się szybko, a była sztucznie hamowana. Zło złem ukrywane. Nie sposób się wczuć w nuty.
Ziarnisty, ale w pozytywnym sensie, był też Morin Venezuela Chuao Noir 70 % o podobnych nutach prażenia, karmelu (co prawda karmelizowanych migdałów, nie jak dzisiejsza ogółem orzechów), owoce lata (wiśnie i truskawki w przypadku Morina), orzeźwienie-chłodek zestawiony z przyprawami pikantniejszymi, lukrecja (w Morinie "chłodząca agawa"), śmietanka (Morin mniej). Podobnie prażone. Beskid Wenezuela 70 % to z kolei więcej podobnego nabiału, cytrusy, karmel, ale Morin wygrywa i strukturą, i przede wszystkim kawowo-ziemistym smakiem.


ocena: 6/10
cena: 14 zł (za 50 g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy nierafinowany, tłuszcz kakaowy

8 komentarzy:

  1. Jesteś w stanie polecić jakieś dobre strony na temat odżywiania? Albo chociaż rzucić garścią osobistych rad? Czytałam już trochę z różnych źródeł i mam prawdziwy mętlik w głowie. Praktycznie całe typowe jedzenie jest zakazane. Pieczywo - be. Masło - tym bardziej. Margaryna - jeszcze gorzej. Szynka - zła, nabiał - jeszcze gorszy, a dżemy i powidła to już w ogóle, podobnie jak miód. Jajka - najkrótsza droga do śmierci, bo cholesterol. Płatki kukurydziane z mlekiem - do kosza. Ziemniaki i ryż tak samo. Orzechy - samo zło. Owoce? Większość jest zła, w tym przede wszystkim banany, winogrona, daktyle, gruszki, ananasy. Truskawki nie bo alergie. Cytrusy też niedobre bo nadkwasota. To czym w końcu mam się żywić? Samą wodą?
    Czego tak naprawdę należy się wg Ciebie wystrzegać, a co można wszamać bez konsekwencji, że nas to utuczy czy w inny sposób zatruje?
    I na koniec pytanie: czy korzystasz z jakichś wspomagaczy? Węgiel? Witamina D? Multiwitamina?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, ponieważ nie czytam niczego na temat odżywiania. Nie mam żadnych rad osobistych. Jem to, co lubię. Mam to szczęście, że lubię jeść czysto, bez chemii etc.
      Pieczywo be? Ja tam jem, a niech sobie będzie "be". Uwielbiam chleb Fitness żytni razowy z amarantusem i słonecznikiem z Biedry.
      Nie lubię tłuszczu, więc nie jem ani masła, ani margaryny.
      Szynki i nabiał jem, dżemów i powideł nie, bo nie mam do czego. Jak już jakieś kupuję to 100% z owoców; uważam, że wszystko jest dla ludzi.
      Miodu nie jem, nie mam do czego i obecnie mi za słodki. Jajek nie mam do czego jeść, jem bardzo rzadko. Z okazji Ostary jednak sobie zrobię, bo wg mnie są spoko od czasu do czasu.
      Nie jem płatków kukurydzianych, natomiast Mama nie wyobraża sobie lata bez nich. Normalny produkt wg mnie.
      Ziemniaków nie cierpię, biały ryż uwielbiam i jem go bardzo dużo w sushi.
      Orzechy i owoce lubię. "Truskawki nie, bo alergie" - jak ktoś jest na coś uczulony to może tak, ale co Cię obchodzą czyjeś alergie? Dlaczego masz nie jeść, jak nie masz alergii?
      Jeśli masz z odżywianiem problemy, czujesz się zagubiona, to może warto wybrać się do dietetyka? Jak pisałam nie raz, ja nie jestem specjalistką.

      Czego się wystrzegać? Głupoty w postępowaniu z jedzeniem. Polecam jeść z głową po prostu, rozsądnie i bez skrajności.
      Wystrzegać się za to na pewno oleju palmowego i syropu fruktozowo-glukozowego. Zawsze dokładnie sprawdzam składy, czy te dziadostwa tam nie siedzą.

      Nie, nie korzystam z żadnych wspomagaczy.

      Usuń
  2. Nie odbieraj tego jako jakiegoś ataku, ale czy nie uważasz, że od tych chwil zasłodzenia nie dostałaś czasem lekkiego przesłodzenia? Poskakałam trochę po wpisach blogowych i odnoszę wrażenie, że wcześniej o wiele chętniej podchodziłaś do czekolad mlecznych, słodkich, tłustych i owocowych niż teraz. Oczywiście to może być też kwestia tego, że z czasem spadła jakość albo postanowiłaś zrezygnować z średniaków na rzecz lepszych produktów, ale chyba w pewnym momencie nawet stwierdziłaś, że stałaś się m.in. antylodziarą. Przepraszam, jeśli użyłam złego określenia, ale nie mogę teraz tego odszukać. Chodziło o to, że zrezygnowałaś praktycznie z lodów na rzecz jakichś ciepłych past/kremów (kurcze, nie pamiętam jak to się nazywa). Czy to nie jest więc trochę tak, że przez ten nieprzerwany dopływ słodkości trochę Ci się ona przejadła i teraz gustujesz w rzeczach o bardziej wyrazistym smaku, nawet jeśli mają być nieco bardziej kwaśne, cierpkie lub gorzkie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przyjmuję tego jako ataku, spokojnie.

      W ciągu całego życia miałam np. etapy kilkumiesięczne, w ciągu których nie jadłam słodyczy, bo nie miałam ochoty. Gust się zmienia, a w ciągu ostatnich lat spada jakość jedzenia.
      Faktycznie, kiedyś wolałam słodsze rzeczy, ale teraz mam wrażenie, że producenci przecukrzają wszystko bez żadnej logiki. Kiedyś coś było po prostu słodkie, teraz tak cukrowe, że nic więcej oprócz cukru i chemii nie czuć. Zrezygnowałam ze średniaków na rzecz czekolad, które mnie satysfakcjonują. Kiedyś nie znałam po prostu tych ciemnych plantacyjnych. Jak poznałam, zakochałam się w nich i inne mnie już nie satysfakcjonują.

      Nie przepraszaj, ja siebie określiłam chyba dokładnie jako "nielodowa", ale o jedno chodzi. Nie ciepłych past/kremów, tylko po prostu kremów i past na bazie orzechów. Chodzi o to, że lody są mi za słodkie plus ostatnio jakoś zupełnie nie lubię zimnego jedzenia, np. warzyw czy sera prosto z lodówki za nic nie tknę. Muszą godzinę dochodzić w temp. pokojowej.

      Tak, lubię wyraziste, naturalne smaki.

      Usuń
    2. Faktycznie, nielodowa. Teraz mi głupio za moje słowotwórstwo. Dopiero po dodaniu poprzedniego komentarza dotarło do mnie, że mój neologizm może brzmieć co najmniej niestosownie. Wybacz.

      Usuń
    3. Lubię słowotwórstwo, a z nim już tak jest, że czasem coś brzmi lepiej, czasem gorzej. Nie obraziłaś mnie.

      Usuń
  3. To pewnie głupie pytanie, ale czy od tych nieustannych chwil słodkości nie masz problemów z zębami? A może jest wręcz przeciwnie, dzięki umiarkowanej diecie zupełnie uniknęłaś borowania i plomb dentystycznych w życiu dorosłym? Głupio mi pytać o Twój stan uzębienia, ale może chociaż ogólnie opiszesz jak to u Ciebie wygląda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam problemów z zębami, myję je 3 razy dziennie, a po każdym posiłku dokładnie płuczę. Borowanie miałam chyba tylko raz w życiu; nigdy nie miałam problemów z zębami. Tu naprawdę nie ma co opisywać. Wybacz, w ogóle nie chcę w komentarzach pisać jakiejś autobiografii. To blog z opisem czekolad, nie zaś mój internetowy pamiętnik.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.