Większość czekolad marki Rozsavolgyi Csokolade dotąd jadłam z Wenezueli, ale zdałam sobie z tego sprawę dopiero, gdy już tę wybrałam na kolejną degustację. Byłam jej bardzo ciekawa, jednak podobnie jak zastanawiałam się, czy to Wenezuelę jakoś szczególnie upodobał sobie producent, czy np. chodzi po prostu o umowy związane z kupnem kakao, zaczęłam zachodzić w głowę... po co robić 71% kakao? Dziwią mnie takie ogony. Ja bym już do 75% dobiła - ach, moja ukochana zawartość. No, ale cóż.
Dzisiaj przedstawiana tabliczka jest dla odmiany z Peru, ale... z ziaren Arriba Nacional, które trafiły do tego kraju przed laty z Ekwadoru.
Rózsavölgyi Csokoládé Peru Nacional Cocoa 71% to ciemna czekolada o zawartości 71 % kakao Nacional z Peru.
Po otwarciu poczułam woń drzew i orzechów, głównie fistaszków, ale nie tylko. Mieszały się z sokiem wyciśniętym z owoców żółtych... i owocami zmiksowanymi? w tym na pewno słodkimi, soczystymi brzoskwiniami i bananami. Soczystość nakręcała pomarańcza. Wydała mi się lekko dżemowa, dosłodzona. Odnotowałam też chyba... konfiturę z płatków róż? I same róże, kwiaty. Skrywające... śmietankowo-maślany wątek? Bardziej maślankowy... ale nie tylko! Nutkę śmietankowego twarożku, na którym podano dżem pomarańczowe i różane? O powagę kompozycji zadbało trochę dymu i echo ziemi, związane z kadzidlanym motywem. W tym z czasem znalazły się też słodko-soczyste, lekko goryczkowate jasne rodzynki.
W dotyku dość jasna czekolada wydawała się sucho kremowa, a przy łamaniu głośno trzaskała. Tłumaczyła to jej wysoka twardość. Nie brakowało jej masywności. Trochę się kruszyła, ujawniając ziarnisty przekrój.
W ustach potwierdziła gęstość, do której dodała też jędrność owocu. Z czasem zaczęła się zmieniać jakby w aksamitnie miękką grudkę w budyniu (tak, chodzi o budyń, który poszedł w grudki). Rozpływała się raczej powoli, ujawniając lekką pylistość, suchość. Do końca zachowywała względny kształt, z ochotą wyginając się i gibiąc.
W smaku pierwsza uderzyła słodycz karmelu. Mimo iż był delikatny, nutka palenia się w nim zaznaczyła. Dosłownie z sekundowym opóźnieniem dołączyły do niego pomarańcze - chyba kandyzowane, pudrowo słodkie i jako dżem, także przejawiający akcent paloności.
Od pomarańczy zaczęła odchodzić goryczka owoców. Pojawiło się mnóstwo właśnie nieco gorzkawo-kadzidlanych, acz wciąż przede wszystkim słodko-kwaskawych jasnych rodzynek.
Gorzkawość owoców zaprosiła gorzkość dymu... dymu, który robił się coraz bardziej kadzidlano-żywiczny. Wyobraziłam sobie kadzidła-żywice w formie suchej, a dopiero zaczynające się palić. Niektóre mogły być jeszcze w papierowych woreczkach, bo i taki... papierowo-drewniany akcent odnotowałam (albo papier jadalny? jak słodkości dla dzieci?).
Nagle jednak soczysta, słodka pomarańcza ruszyła z impetem. Jej smak znalazł się dosłownie wszędzie, na moment zdominował kompozycję. Doleciały do niej pojedyncze, kwaśniejsze akcenty innych cytrusów, w tym cytryny. Być może także limonki...? Rozochociły ogólną soczystość, nasączając i wydobywając z oddali trochę ziemi. Kwiaty - jakby kwiaty pomarańczy? - stały jednak na straży, by całość cały czas była łagodna i słodka.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa od żywicznych nut odeszło trochę drewna, które otworzyło drogę orzechom. Zrównały się z pomarańczami, a zaraz nieco je wyprzedziły. Myślę o delikatnych, nieznacznie prażonych orzechach arachidowych i laskowych. Z przewagą pierwszych, w otoczeniu różnych, ale to je jakoś najbardziej podkreślało gorzkawe drewno i drzewa. Drewna ściętego, suchego zebrało się sporo i wyprzedzało drzewa żywe, ale czułam jedne i drugie. Do orzechów dołączyła delikatna nuta maślana, w tym momencie jednak specjalnie nie bardzo istotna.
Z racji soczystości pomyślałam o soku wyciskanym z owoców. Na pewno czułam mango, bardzo słodkie i dojrzałe, ale też brzoskwinie... Chyba również banany? Pojedyncze kwaskawe szpileczki pojawiały się wśród nich, ale to zdecydowanie słodki splot żółtych owoców. Przy czym pomarańcza wciąż była dobrze wyczuwalna. Bardziej jednak w sensie... dosłodzono-kandyzowanym? Dżemowym?
Wydźwięk pomarańczy zwrócił moją uwagę też na nieco cukrową konfiturę z płatków róż (jako "róża z czymś... jakimś czerwonym owocem?), jakby i ją, i pomarańczową podano na kanapkach ze śmietankowym twarożkiem? Ogólnie zrobiło się łagodniej. Kwaskawość sugerowała maślankę, ale ta poszła raczej w maślaność.
Delikatne akcenty dymu, drzew - te bardziej gorzkie, z przemykającą wśród nich ziemią - odeszły na tyły niemal zupełnie, ale nie zniknęły.
Pod koniec pomarańcza znów zrobiła się silniejsza, czułam... syrop pomarańczowy i "słodkiego cytrusa na twarożku", za którym stało sporo niejednoznacznych, lekko prażonych orzechów. Przemknęła myśl o tostach z twarożkiem i czymś pomarańczowym.
Po zjedzeniu został posmak pomarańczy bardzo słodkiej, lekko palonej - może jako syrop? -, zmieszanej z orzeszkami arachidowymi i innymi. Czułam wysoką słodycz, aż nieco cukrowo-kandyzowaną, ale i karmelową... karmelowo-rodzynkową? Tym pomógł jakby neutralizujący akcent drzew.
Całość była smaczna, acz w moim odczuciu za słodka. Pomarańcze miały dżemowo-kandyzowany charakter, choć i świeżych nie brakowało. Konfitura różana, sok z żółtych owoców (mango, brzoskwini, banana) nie przełożyły się na bezkresną soczystość, bo i drzew, orzechów było sporo. Arachidy i kadzidlane rodzynki nadały kompozycji bardzo zacnej powagi. Szkoda tylko, że nie miały więcej charakteru i nie dominowały.
Orzechy, drzewa, karmel i cytrusy, a przede wszystkim pomarańcza z twarogiem, przypomniała mi Georgia Ramon Fahrenheit 264 Peru - Piura Blanco Nacional 82 %, która to jednak wygrała niską słodyczą, a wysoką gorzkością. Obie niekwaśne, choć z kwaskami.
ocena: 8/10
kupiłam: rozsavolgyi.com
cena: 2860 HUF, czyli ok. 33 zł (za 70g)
kaloryczność: 463 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.