czwartek, 18 maja 2023

krem Zotter Crema Nut + Choco / Nuss + Schoko vegan

To, że ten krem pojawia się u mnie jest wynikiem smutnej pomyłki. Bardzo nie podobał mi się pomysł na niego, już pomijając potencjalną wysokość słodyczy sugerowaną przez "w tym cukru". Wysłano mi go jednak zamiast Crema Nuss + Schoko Extradark, do którego chciałam wrócić. Ten mi wyglądał nie tylko na wersję o wiele słodszą, ale też... owocową?! Niby dla przełamania (?) dodano verjuice, czyli sok z zielonych winogron, ale ten o ile może być ok w czekoladzie nadziewanej (Zotter Verjuice Green Grapes, która jednak w sumie i tak nie zachwyciła), tak do smarowidła za nic mi nie pasował. A jednak jak już słoiczek był u mnie, postanowiłam, że spróbuję. Ten Zotter opisał jako "pralinowy mousse do posmarowania śniadaniowej bułeczki". Dziwnie mi to brzmiało.

Zotter Crema Nut + Choco / Nuss + Schoko vegan to pralinowy krem orzechowo-czekoladowy zrobiony na bazie orzechów laskowych z ciemna czekoladą o zawartości 70 % kakao i sokiem z niedojrzałych winogron verjuice; wegański ("mousse smarowidło do pieczywa").

Po otwarciu poczułam wyraziste orzechy laskowe o charakterze prażonym i gorzkim. Dominowały. Do prażenia z łatwością dołączyła nieprzesadzona słodycz mocno palonego karmelu, a do gorzkości doszła nieco ziemista nuta kakao. Czekoladowość nie była w tej kompozycji klarowna, acz przewinęła się. Prażono-gorzki motyw mieszał się z cynamonem. Ogólnie miał w sobie coś korzennego i melasowego; raczej karobowego niż czekoladowego. Wyraźnie czułam też maślaność, i im dłużej wąchałam, tym bardziej przeszkadzało mi to echo.

Krem był zbito-gęsty i raczej twardawy. Acz nie tak twardy jak na to wyglądał czy jak się spodziewałam. Wyglądał na suchy, jednak szybko dał się poznać jako tłusty jak zimne margaryny do smarowania. Można go kroić nożem.
W trakcie jedzenia tłustość wyszła na jaw pełną gębą. Przypominał masło - bazowo niemal idealnie gładkie i twardawe. Bazowo, bo upstrzony był kropeczkami-drobinkami orzechów i ich skórek, dającymi o sobie znać od pierwszych sekund. W ustach miękł, pokrywał je mazistą powłoką... zachowywał się jak połączenie margaryny do smarowania i masła. Pojawił się w nim kremowo-czekoladowy element, acz nie uratował sytuacji. Wpisał się w tłustość, pokrywającą usta. Z czasem krem wykazywał pobrzmiewającą proszkowość.
Był specyficzny... nie zupełnie ciężki, a jednak jakiś taki tłusto-ciężki. Łyżeczkować nie bardzo, rozsmarować też niezbyt. Obstawiam, że w czymś ciepłym mógłby popłynąć, bo nawet jedzony w ciepłym pomieszczeniu wykazywał chęć płynięcia. Lecz nie płynął. Stąd wydał mi się problematyczny i niefunkcjonalny.

W smaku pierwsze mignęło mi masło, po czym rozeszła się wyraźnie słodka maślaność. Krem zaserwował mi dosłownie "słodkie masełko", na które nadciągnęły orzechy laskowe. Były znacząco prażone, słodkie, a jednocześnie gorzkie.

Po chwili wyprzedziły maślaność, roztaczając po ustach orzechowość prażono-słodkawą, a jednocześnie gorzką, nasuwającą na myśl skórki laskowców. Były nie do pomylenia z jakimikolwiek innymi orzechami. Ich gorzkość zaprosiła kakao, które dołączyło tak harmonijnie, że w sumie trudno się zorientować, kiedy. Nagle okazało się dość wyraźne. Mimo to, krem nie był bardzo gorzki. Raczej gorzkawy.

A słodycz prędko wzrosła. Bynajmniej nie jedynie orzechowa. To był karmel. Za sprawą prażonej nuty, mocno palony, ale maślaność zabiegała ze wszystkich sił o to, by przeszedł w toffi. Poniekąd więc w końcu poczułam palone toffi, słodkie palone masło... Trochę karobowe? A także zasładzające i drapiące w gardle.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach orzechy zostały oblepione bardzo słodkim i mocno palonym - do goryczki - karmelem. Ich gorzkość splotła się, ale obok wciąż pobrzmiewała maślaność. Była sama w sobie trochę orzechowa, co z czasem stłumiło toffi... A mi do głowy przyszła jakaś dziwna, karmelowo-orzechowa krówka i na pewno karob. Zadrapały trochę w gardle.

Kakao straciło na jednoznaczności, idąc w karobowym kierunku. Kręcące z gorzkością orzechów przytoczyło nie tyle czekoladę co pseudoczekoladową nutę bardziej kakałkowo-nesquikową, acz o trochę ziemistym zacięciu (ma to sens?). Prażoność nagle wydobyła korzenność, a wysoka słodycz podpowiedziała mi melasę. I zdecydowanie karob. Karob wymieszany z cynamonem. I jakąś dziwną, karobowo-korzenną krówkę. Charakterniejsze nuty próbowały wypłynąć na wierzch za sprawą gorzkawych skórek laskowców, ale coś im nie szło. Orzechy laskowe stały na pierwszym planie, ale... miałam wrażenie, że muszą walczyć o to, by się tam utrzymać.

Były tam bowiem też imperatywne słodycz i maślaność. Z czasem pojawiła się nawet wanilia, jeszcze bardziej podkreślając "słodkie masełko". Sprawiało, że kompozycja nieuchronnie zmierzała do nijakości. Raz czy dwa wyłapałam nawet pewną soczystość... niby podkreślała ziemistość, ale na zasadzie kontrastu też masło. W całości czułam też ciepło, do którego dołożyła się szczypta cynamonu i melaso-karobowe echo.

Po zjedzeniu został mocny posmak orzechów laskowych słodko-prażonych i gorzkich za sprawą skórek, echo ziemistego karobo-kakao i motyw masła, związanego z otłuszczeniem ust. Czułam się przesłodzona, bo drapało mnie w gardle od karmelu, melasy i chyba wanilii.

Całość niby była względnie porządna w sensie dobra jakościowo, ale... przesłodzona i... dla mnie jakaś bezsensowna. Do tego ta niby łagodząca maślaność, słodkie masełko za nic nie pasowało do charakterniejszych nut. Krem zaskoczył mnie, że wyszedł w sumie mało czekoladowo, mimo że kakao i nawet jego ziemistość czuć. Te chyba bardziej podkreśliły gorzkość orzechów. Cynamon podszeptywał bardziej karob, korzenność. A jednak laskowce to zdecydowanie wiodąca nuta. Wyraziste, a mimo to... otoczone takimi motywami, że nieatrakcyjne. Przesadzona słodycz karmelu, wanilii i melasy po prostu w końcu drażniła i odciągała od nich uwagę.
To zdecydowanie jeden z tych kremów, które wolę omijać. Za słodkie, tłuste, niedookreślone. Nie mogę powiedzieć jednak, by był obiektywnie zły. Nie dla mnie.

Fatalny do łyżeczkowania, więc postanowiłam spróbować go na różne sposoby.

Jednym było z twarogiem (najpierw wypaćkałam kremem wierzch kostki i jadłam jak sernik z polewą, a potem końcówkę porozciskałam i dokończyłam bardziej "twarożkowo"), a także z chałką i bułeczką mleczną (które to akurat kupiła Mama i o których za jakiś czas będzie tekst) oraz chlebem żytnim razowym na miodzie ze śliwką.
(Długo na niego narzekałam, że aż Mama pomyślała, że chcę go jej wcisnąć. Uznała, że brzmi dobrze, jednak słowo "karob" nie padło. Ja natomiast wiedziałam, że na pewno nie jest to coś w jej typie, bo nie cierpi karobu. Mimo to, widząc jej optymizm i ciekawość, dałam jej spróbować na łyżeczce. Usłyszałam: "No... i więcej nie chcę. Czuć tu... nie czekoladę, a takie..." Podpowiedziałam: "Karob?" i padło: "Dokładnie. Nie, zupełnie nie dla mnie". No, to zaczęłam kombinować.)

Z wyrazistym twarogiem półtłustym, o leciutko kwaskawym smaku, krem wydał mi się bardziej osobliwie soczyście-kwaskawy. Może nawet nie kwaskawy, ale soczysty z domniemaniem kwasku (obstawiam ten verjuice). Całościowo kojarzyło mi się to z nabiałem, głównie serkami, o smaku czekoladowym lub kakaowym z taką... tłusto-parafinową nutą. Krem poszedł w osobliwą maślaność, tłustość smakowość. Jego gorzkość w ogóle się schowała, a słodycz w zestawieniu z twarogiem irytowała. Czekoladowość czy kakaowość osłabła, a nasiliły się myśli o karobie. Orzechy laskowe miały się za to nieźle, co zaobfitowało w karobową Nutellę, wraz z jakby margarynowym akcentem. Dziwne  to było, że nawet nie zmęczyłam całości, którą wysmarowałam wierzch (tak, to, co nie dotykało twarogu powędrowało z powrotem do słoiczka). Jedząc to, cały czas plułam sobie w brodę, że dodaniem kremu zepsułam sobie twaróg. Do nabiału to coś zupełnie nie pasuje, przynajmniej dla mnie.

Na bułeczce trudno to umieścić. Rozsmarować można tyle o ile, ja to w zasadzie bardziej wygrzebałam łyżeczką ze słoika i na połówce bułki ułożyłam, uklepałam. Na miękkie bułeczki wydał mi się nazbyt zbito-maślany.
Z bułeczki krem wydobył mleczność i podkręcił maślaność, chwilami przygłuszał sztuczność, która niestety wyłaziła w posmaku, spłycając go. Jednocześnie... jakiś kwasek pobrzmiewał - nie bardzo wiem, z czego (bo mógł to być ten verjuice). Krem jednak wydał mi się ogółem bardziej stonowany, jeśli chodzi o słodycz. Bułeczka wyważyła jego gorzkie i charakterniejsze nuty. Smarowidło na bułeczce przybrało bardziej czekoladowo-kakałkowy charakter i bardziej kojarzyło się z Nutellą, nieco utraciło swoją specyfikę. Wyszło nawet w pewien sposób uroczo, ale wciąż szlachetnie. To całkiem dobry sposób na ten krem, choć niezbyt mój. Czuć wady obu produktów.

Na chałce z rozsmarowaniem i uklepaniem to samo, a nawet w sumie jeszcze gorzej, bo z racji "splecenia" ona jakoś bardziej się uginała, coś tam odpadło... Ale mniejsza.
Co do smaku dobre przeczucia potwierdziły się, bo słodycz kremu nieco się rozeszła, została wygłaskana, złagodzona, a charakter kremu się nie zatracił. Jego szlachetność się utrzymała, choć on sam stracił trochę ze swojej specyfiki. Bardziej wypieczone nuty "skórki" chałki i jej ogólny specyficzny element nieźle podkręciły w nim pewne ciepło i kakao, ale wciąż jawił się przede wszystkim słodko. Choć utwierdziłam się, że chałka to nie moja rzecz, to jednak jako że jakościowo wydawała się lepsza od bułeczki z worka, to ona poradziła sobie z kremem najlepiej.
Mama właśnie z chałką ten krem kończyła - zjadła z nią większość słoika i choć akurat zakupiona przez nią chałka sama w sobie i na niej wrażenia nie zrobiła ("zwykła chałka... taka ot"; zakochała się za to w niej z masłem), tak z kremem bardzo jej smakowało. "Co prawda dalej był w nim taki dziwny posmak, który mi przeszkadzał, ale krem wydaje się stworzony do chałki. Tak to nie wiem, do czego, jakiś mało funkcjonalny i smakujący tak, że do niewielu rzeczy chyba pasuje, na pewno nie do łyżeczkowania, prawie na pewno on jest do smarowania, bo kojarzy się z masłem takim. Też tylko każdy musi sobie znaleźć, co mu się najlepiej będzie smarować". Mamie najbardziej ten krem do chałki właśnie pasował.

Mama jednak całej większej reszty po mnie na raz nie zjadła i tknęło ją, że może by pasował do chleba ze śliwką, który akurat miałam kupiony do powideł (pisałam o tym na instagramie). Kremu trochę jej zostało, więc obie postanowiłyśmy jeszcze takiej opcji spróbować. Pomyślałam, że faktycznie, że on może do czegoś konkretniejszego?

Z chlebem żytnim razowym na miodzie ze śliwką (Oskroby) ten krem rzeczywiście pyknął. Przede wszystkim na konkretnym chlebie łatwo go rozsmarować i uklepać. Mało tego, nieprzyjemna tłustość masła na chlebie zupełnie się schowała. Została lekka i po prostu... Wpasowała się. 
W smaku z kolei goryczka kremu nabrała nieco piernikowo-chlebowego i czekoladowego charakteru. Słodycz została przełamana, choć i chleb na miodzie był słodkawy... A jednak zawarte w nim śliwki i pewien kwasek poratował krem i w tej kwestii. Częściowo ukrył jego dziwny posmak, a pewną korzenność podkręcił, że cała taka kanapka wyszła zaskakująco piernikowo. Kęsy ze śliwkami sprawiły, że w głowie miałam jedno: "czekośliwka!", bo przywodziły na myśl właśnie śliwkę w czekoladzie (cukierki). Całość wyszła jak taki "chlebowy" piernik z niby czekoladową polewą. Złudna karobowość jakoś podporządkowała się reszcie. To było ciekawe i według mnie, to opcja najlepsza, choć wciąż nie w pełni po prostu smaczna dla mnie. W ogóle uważam, że z racji na jednak pewną wytrawność i szlachetność to jest właśnie słodkie smarowidło, które najbardziej pasuje do ciemnego pieczywa. Z tym chlebem ze śliwką i Mamie połączenie odpowiadało, że aż musiała się chwilę zastanowić, które woli ("ta wytrawność do chleba pasowała, a i dziwny posmak jakoś się ukrył"). W końcu jednak uznała, że z chałką.

Ponad połowa kremu i tak powędrowała do Mamy. Jest strasznie wydajny i wydaje się, że się nie kończy. Ogólnie o nim powiedziała, że: "Niezbyt smaczny, bo ma w sobie dziwny posmak, którego nawet nie umiem nazwać. Nie jest taki mocno orzechowy czy czekoladowy, a właśnie bardzo kojarzy się z karobem, przy czym ja uważam karob za niesmaczny".
Krem nie dość, że zupełnie nie dla mnie, to jeszcze w ogóle wydaje się niefunkcjonalny i dziwny.


ocena: sam 4/10; z twarogiem (jako "serniko"-twarożek) 3/10; 4/10  z bułeczką mleczną; 5/10 z chałką; 5,5/10 z chlebem żytnim na miodzie ze śliwką; ogół: 5/10
kupiłam: zotter.pl
cena: 25 zł (półkowa za 130g; ja dostałam)
kaloryczność: 590 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: orzechy laskowe (62%), surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, verjuice - sok z zielonych winogron, lecytyna sojowa, cukier trzcinowy pełny, sól, sproszkowana wanilia, cynamon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.