sobota, 2 grudnia 2023

Letterpress Chocolate Belize Maya Mountain Cacao 70 % Dark Chocolate ciemna

Choć zawsze lubiłam geografię, porządnie mapę świata poznałam dzięki czekoladom plantacyjnym. Dotarło to do mnie całkiem niedawno i trochę rozbawiło. Jestem bowiem pewna, że w gimnazjum czy pewnie nawet w liceum nie byłabym w stanie wskazać bezbłędnie, gdzie dokładniej jest Belize. Kraj lubiany przeze mnie... mimo że prawie nic o nim nie wiem. Gdy jednak słyszę "Belize", uśmiecham się. Większość czekolad stamtąd była bowiem pyszna. Tego też oczekiwałam od amerykańskiej marki Letterpress, którą postanowiłam porządnie poznać po Letterpress Chocolate Ecuador Esmeraldas 85 % Dark Chocolate. A było to możliwe dzięki temu, że pewna osoba z USA postanowiła zrobić mi prezent i zgodziła się kupić i wysłać wybrane przeze mnie tabliczki.
Gdy przyszło co do czego, a więc otwarcia opakowania, przywitał mnie uroczy napis: "You'd better Belize it!" - bardzo lubię gry słowne.

Letterpress Chocolate Belize Maya Mountain Cacao 70 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Nacional z Belize, z pasma górskiego Maya.

Po otwarciu poczułam soczyście kwaskowate wiśnie, osłodzone czereśniami i zestawione z sokiem czy też może ze smoothie anansowo-nektarynkowym. Do tego pojawiła się odrobina moreli w formie przecieru. Wszystko to sowicie osłodził palony karmel. Wprowadził ogólną paloność oraz, nieco się w nią wpisującą, delikatną, karmelową kawę mleczną - latte. Ogólna paloność przyniosła też nuty pieprzu i dymu, może kryjącego się w nim piernika i ciężkich, suszonych płatków róż. Kwaśność owoców w słodycz wkomponowały soczyste, dość jasne rodzynki. Wyłapałam też maślaność, która sugerowała nie tyle pierniki, co maślaną masę na ciasto dopiero wyrabianą - właśnie na pierniki.

Kremowa w dotyku tabliczka była bardzo twarda. Łamała się z adekwatnie głośnym dźwiękiem, trochę kojarzącym się z taflą utwardzonego kremu. Przy odgryzaniu kęsa wydała mi się lekko krucha, mimo że się nie kruszyła.
W ustach rozpływała się powoli i gęsto. Miękła ochoczo, wykazując aksamitność. Była kremowa i tłusta. W mazisty sposób pokrywała podniebienie, nieco zalepiała swą gęstością. Z czasem upuszczała trochę esencjonalnej soczystości, która jednak za bardzo nie rozbiła tej przyjemnej gęstości.

W smaku pierwsza pojawiła się słodycz, przywodząca na myśl czereśnie. Zapowiedziały wysoką soczystość, po czym dołączył do nich karmel. To on zajął się słodyczą, ciągle powoli ją podnosząc.

Wyłapałam lekką mleczną sugestię, jakby karmel mimo paloności chylił się trochę w stronę mlecznych karmelków.

Czereśnie zmieniły się w kwaśniejsze wiśnie. Już po paru sekundach poczułam bardzo dużo wiśni, nieco jednak hamowanych przez słodkie, ciężkawe kwiaty. Pomyślałam o suszonych płatkach róż i... innych, z lekką ostrością. I pewnym ciepłem? 

Kwiaty zwróciły uwagę na przecier morelowy, najpierw cichutko zbierający siły za wiśniami. Odważył się wyłonić dopiero z czasem. W owocowym bukiecie wyłonił się też chyba ananas o słodko-kwaskawym, egzotycznym charakterze i soczysta nektarynka... A może raczej sok z nich, jakieś smoothie.

Palona nuta wydobyła gorzkość. Najpierw była delikatna, ale po paru chwilach zaczęła rosnąć. Trzymała się jednak miejsca za karmelem. Także ona wydawała się ciepła. Wyraźnie dymna i trochę cierpka. Wcześniejsze karmelki tym razem objawiły się jako jakiś pojedynczy, ledwo uchwytny szklisty cukierek kawowy (wyobraziłam sobie coś jak Kopiko, choć nigdy ich nie jadłam).

Karmel wydawał się być wszechobecny, jednak to w wyniku mieszania się z owocami mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zmienił charakter. Z wyraźnie palonego cukru częściowo zmienił się w rodzynki. Dosłownie w nich poczułam goryczkę, jakbym rozgryzając jasną, soczystą rodzynkę trafiła na pestkę. Mimo to, robiło się ryzykownie słodko.

Goryczka podsunęła trochę pieprzu... związanego z kwiatową ostrością? Pomyślałam o suchawo-miękkich piernikach. Wypieczonych mocno i jakby aż nieco karmelowych. Także do pierników doleciała subtelna nuta dymu.

Owoce łączyły się ze słodyczą, że z czasem mogły być raczej tylko nadzieniami do tych pierników... Po tym, jak morelowy przecier i sok lub smoothie ananasowo-nekatynkowe rozgościły się na dobre, dzięki czemu i karmel z rodzynkami przybrał na znaczeniu, zrobiło się nieco za słodko. Mimo pobrzmiewającego kwasku. Ten chwilami kojarzył się z suszonymi, kwaśnymi śliwkami, ale oblanymi bardzo słodką czekoladą.

Nagle jednak kompozycję przeszył lekki, choć odważniejszy kwasek wiśni. Cierpkawe, dojrzałe wiśnie z owoców znów dominowały, lecz bardzo owocowo nie było.

Choć i karmel wydawał się nieco owocowy, jakby rodzynkowy, bliżej końca wrócił do swojej zwyczajnej postaci, serwując mi karmelową kawę. Kawę z mlekiem? Jakieś karmelowe latte? Podane do pierników? Znów wyłapałam kwiaty, suszone płatki z ostrzejszym wątkiem (już nie pieprzu), a do tego maślaność, przez którą pomyślałam o dopiero wyrabianej masie na pierniki. Takiej, do której cukru (ewidentnie trzcinowego o nieco karmelowym charakterze) nie żałowano. Ten jednak starał się wygładzić kawowy wątek, niespodziewanie wyskakujący na pierwszy plan.

Po zjedzeniu został posmak palony, trochę dymny oraz wiśni, jak również morelowego, słodkiego przecieru z kwaśnymi jasnymi rodzynkami. Czułam nieco za silną słodycz karmelu, pewną ciężkość suszonych kwiatów i ciepło pieprzu. Do tego lekko kawową goryczkę.

Całość bardzo mi smakowała, mimo że wyszła za słodko. To stanęło na drodze do pełni zachwytu. Karmel wydawał się mieszać ze wszystkimi nutami - o ile z rodzynkami wyszedł ciekawie, tak reszcie trochę przeszkadzał czasem. Ciekawe, choć też słodkie, było pewne łagodnienie - od pierników do masy ciastowej na pierniki. Czereśnie zmieniające się w wiśnie, a potem dużo wiśni z morelowym tłem, akcent ananasa i nektarynek, kwiatów zestawiony z ciepłem, subtelną jakby kwiatową ostrością i szczyptą pieprzu wykończone piernikami i mleczną kawą zaobfitowały w wyrazistą, ale ani mocno kwaśną, ani mocno owocową kompozycję. Trochę mi żal, że gorzkość była tak niska, ale na szczęście trochę dymu ratowało sytuację.

Odlegle przypomniała mi o Chapon Noir Belize 74 % - podlinkowana również miała nuty dymu, rodzynek, ananasa i kwiatów, wiśni, ale ogólnie była mniej słodka, a ogólnie wymienione miały inny, ciekawszy charakter. I na pewno było w niej więcej gorzkości (kadzidlano-dymnej), a także orzechy włoskie.
Czereśnie, pikantne przyprawy i wino zamiast wiśni to Chocolate Tree Maya Mountain Belize 75 %, która do dzisiaj opisywanej miała podobny wydźwięk, mimo że smak nie taki bardzo podobny.
Wszystkie te trzy czekolady pokazały, że kakao z Belize ewidentnie potrzebuje mniej cukru, by lepiej wyjść i zaprezentować swe nuty.


ocena: 9/10
kupiłam: letterpresschocolate.com (przez osobę pośredniczącą)
cena: $10 (za 57g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy

1 komentarz:

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.