poniedziałek, 17 grudnia 2018

Duffy's Honduras Indio Rojo 72 % ciemna z Hondurasu

Z Hondurasu jadłam tylko (aż?) dwie czekolady i podbiły moje serce do tego stopnia, że trafiły na listę tych naj-najukochańszych. To państwo, jak i w sumie cały region Ameryki Środkowej, pod względem kakao nadal wydaje mi się taki... tajemniczy i zaskakujący. Na dzisiaj przedstawianą tabliczkę polowałam już od 2016 roku, kiedy to z myślą o niej składałam zamówienie na brytyjskiej stronie. Niestety, przyszła jakaś inna (Milk Chocolate Venezuela Ocumare 55 %) - wprawdzie też pyszna, no ale nie ta. A tu wreszcie nadszedł dzień, gdy stała się moja, dzień skonsumowania jej... Aż nie umiem wyrazić, co czułam.
Indio Rojo znaczy "majańska czerwień" i odnosi się do koloru podgatunku criollo ziaren rosnących w tamtejszych rejonach. Tę tabliczkę stworzono z kakao pochodzącego z farm, należących do kompanii Xoco.

Duffy's Honduras Indio Rojo 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao criollo z Hondurasu.

Gdy tylko rozchyliłam pazłotko, poczułam prażoną woń migdałów, drzew ogrzewanych przez słońce i świeżo zaparzonej kawy, co miało bardzo ciepły wydźwięk. Plątała się przy tym także słodycz - powiedziałabym, że też ciepła - suszonych fig.

Ciemna tabliczka była bardzo twarda, a przy łamaniu wydawała trzask, przypominający chrupanie. Przekrój wydał mi się chropowaty, co przez pierwsze sekundy znalazło odzwierciedlenie w ustach. Czekolada rozpływała się nieco zalepiająco, bardzo kremowo, niby gładko, ale z lekko chropowatym zacięciem. Wraz z nieco wysuszającym efektem rozganiało to jakiekolwiek poczucie tłustości, której właściwie znalazło się tam całkiem sporo.

Już w chwili robienia pierwszego kęsa poczułam smak wykwintnego syropu czekoladowego, w którego odmęcie łączyła się szlachetna słodycz i kakaowa gorzkość.

Ta właśnie ciepła gorzkość po chwili wyeksponowała się. Poczułam dym i popiół. Jako że syrop jeszcze całkiem nie zniknął na ich rzecz, na sekundę pojawiły się tutaj też czekoladowe pierniki w czekoladzie. Gorzkość cały czas była stonowana, niesiekierowata, a jednak jakże dosadna. Z czasem trochę podkoloryzowały ją pikanteria przypraw korzennych i owocowy wątek (pomyślałam o jakiś przetworach z czerwonych porzeczek i goryczce... cytrusów?).

W połowie pojawiły się prażone migdały i drzewa. Harmonijnie mieszały się z lekką ostrością.

Owoce zaczęły wydawać mi się trochę... podfermentowano-suszkowate i takie przejrzałe (ale jeszcze nie zgniłe), jeśli chodzi o porzeczki. Po ogrzaniu atmosfery przez pewne nuty, to właśnie suszone owoce przejęły ster. Wyraźnie czułam figi i rodzynki. Przed oczami mignęła mi masa makowa (z łazankami i orzechami, migdałami) z dużą ilością pomarańczowych owoców - suszonych moreli i pomarańczy? Podfermentowane nuty nagle zniknęły w smaku soczystych rodzynek. Wszystko to nadało słodyczy dużego znaczenia, ale że była tak głęboka i złożona, wcale za silna się nie wydawała.

Zwłaszcza, że z masy makowej znów wyszły prażone migdały (i orzechy?)... Migdały... stały się drzewami w słońcu. Znów poczułam gorzkość dymu i popiołu; utrzymywał się prażony klimat, w efekcie czego nagle w ustach rozbrzmiał smak kawy. Kawa zdecydowanie dominowała na końcówce.

Kawa, prażoność migdałów, ciepło drzew i gorzkawość popiołu zostały także w posmaku. Nie odstępowała ich mgiełka fig i rodzynek, które kontrastowo po zjedzeniu całości wydawały się wręcz karmelowe.

Bywam sceptyczna w kwestii czekolad nagradzanych złotem na Akademii Czekolady (mam wrażenie, że te ich "wyrównane i harmonijne" tabliczki nie są ani gorzkie, ani kwaśne, ani słodkie - żadne), ale ta... O tak, to nawet nie złoto, ta tabliczka to bezcenne cudo. Odpowiadała mi jej ciekawa struktura, przejrzysty zapach zaserwował, co lubię, a smak... Rozwalił mnie. Właściwie miał łagodny charakter, nic przełomowego, ale cała ta złożona, mocna gorzkość i słodycz, które przenikały się wyszły po prostu bosko. Nie wyszło to zbyt mocno owocowo, co przy tym stopniu umiejętnego prażenia bardzo mi się spodobało.
Warto było czekać te 2 lata.

Widzi mi się jako nieco mniej owocowa Jakub Piątkowski Honduras 70 % (drzewa, rodzynki i ciepło bardzo podobne, jednak JP miała do tego spory bukiet z czarnego bzu i czarnych porzeczek) i podobnie syropowo-migdałowa co Jordi's Honduras Xoco Farms 75 % (Jordi's - syrop malinowy, tu czekoladowy, ale jednak; Jordi's była jednak bardziej cytrynowo-maślana).
Odbiegając od Hondurasu, bardzo przypominała Idilio Origins 12imo Finca Torres (tylko, że bez nuty sernika Idilio).


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 60 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

niedziela, 16 grudnia 2018

Tesco Finest Swiss Milk Chocolate with Cherry & Vanilla Flavour Filling mleczna z nadzieniem mlecznym z wiśniami

Czasem naprawdę nie umiem powiedzieć, co mną kieruje podczas czekoladowych zakupów. W przypadku dzisiaj przedstawianej czekolady... możliwe, że wiem. Podczas promocji na niektóre czekolady w Tesco, stojąc przed półką, uzmysłowiłam sobie, że z Tesco finest próbowałam tylko czyste tabliczki. Z tych z dodatkami nie wypatrzyłam nic ciekawego, ale wiśniowa nadziewana przyciągnęła mój wzrok opakowaniem kojarzącym się trochę z Japonią. Skład mógłby być lepszy, ale wyszłam z założenia, że skoro upadłam tak nisko, że dałam szansę mlecznemu truskawkowemu Wedlowi i ciemnemu wiśniowemu (a sernikowy bardzo mi smakował!)... mogę spróbować i propozycji Tesco. Obstawiałam, że i tak wyjdzie lepiej niż czerwonoowocowe Wedle.

Tesco Finest Swiss Milk Chocolate with Cherry & Vanilla Flavour Filling to mleczna czekolada o zawartości 34 % kakao "z nadzieniem o smaku wiśniowo-waniliowym (43%)"; ja bym powiedziała, że z mlecznym kremem z wiśniami, wyprodukowana w Szwajcarii dla Tesco.

Po otwarciu zdziwiłam się, bo zarówno zapach, jak i wygląd tabliczki nie były takie, jakich się spodziewałam (nie to, że liczyłam, ale po prostu neutralnie myślałam, że będzie inna forma).

Nos natknął się głównie na niezbyt świeżą wiśnię. To znaczy: taką "jogurtową wiśnię", jak pachną jogurty itp. wiśniowe, a więc słodką, delikatną i nie tak charakterną. Na myśl przyszła mi też wiśnia... wydrylowana i chyba wyjęta z jakiegoś kompotu, już taka mdła. Nie wyszło to sztucznie, ani nazbyt słodko (a ja właśnie bałam się, że trafię na sztucznie-słodką konfiturę lub dżem). W tle nieśmiało pałętała się nuta słodkich czekoladek z mlecznym kremem dla dzieci, które to właśnie słodycz i urok nakręcały. W sumie... średnio to pasowało do takiej wiśni, jaką czułam.

Tabliczka zaskoczyła mnie swoją cienkością. Myślałam, że będzie nadziewana mlecznym kremem i jakimś dżemorem / żelem, a tutaj... już przy łamaniu, które podchodziło pod rwanie, odkryłam, że nie. Tabliczka ogólnie sprawiała wrażenie dość miękkawej i niewątpliwie tłustej. W dużej mierze zawdzięczała to nadzieniu, którego ilość uważam za trafioną, bo ani go specjalnie mało, ani wyjątkowo dużo.
Wydawało się solidnie wypełnione małymi kawałkami wiśni. Przy pierwszym, szybkim ugryzieniu pomyślałam, że są twarde, ale bardzo szybko stawały się soczyste (czy to upuszczając swój sok, czy nasiąkając), przypominając zwarte skórko-farfocle. W wersji mini.
Czekolada okazała się tłusto-kremowa, rozpływała się w umiarkowanym tempie, mięknąc i przeistaczając się w gęste bagienko. W tejże tłustej bagienkowości dochodziło do zmieszania z nadzieniem. Ono miękło... bardziej, rozpływało się szybciej, gdyż było tłustsze i ewidentnie mniej gęste, bo była to tłustość pełnego mleka. To gładki krem, szybko odsłaniający opisane już wiśnie, stanowiące przerywnik od zdecydowanie za silnej tłustości.
Większość zjadłam pozwalając czekoladzie się rozpływać, a gryząc obok pojedyncze kawałki wiśni, znaczną część zostawiając jednak na koniec (bo wtedy wychodziły najwyraźniej).

W smaku czekolada uderzyła mocnym smakiem mleka i silną, uroczą słodyczą czekoladek dla dzieci. Szybko dołączyła do tego maślana nuta i aromat migdałowy. Nie cierpię go, ale ten tu nie wyszedł tragicznie. I tak uważam go jednak za zbędny, bo nawet starając się zachować obiektywność uznałam, że zupełnie nie pasował - co, może miał udawać nutę kakao?

Słodycz błyskawicznie rosła do poziomu przesady, jednak mleczność nie pozostawała bierna. Jej wyrazisty smak chwilowo zalewał wszelką maślaność i aromaty. Była pełna i wyrazista. Kojarzyła mi się z mlecznymi czekoladkami dla dzieci (typu Kinder). Nagle wyłoniła się spod niej lekka nuta, kojarząca się z wiśniami z jogurtów. Powróciły utrzymujące się w w tle nuta aromatu migdałowego i maślaność. Doszedł do nich też posmak mdłego, gorszego tłuszczu, ale szybko zniknął na rzecz dodatku.

Oto wiśnie, które już nabrały miękkości w drugiej części rozpływania się kęsa, przełamały cukier z mlekiem soczystym kwaskiem. W pewnym momencie wyraźnie poczułam kwaśność, ale wyraźne kwaśne wiśnie tylko wtedy, gdy trafiło się więcej ich kawałków.

Pod koniec słodycz drapała już w gardle, a kwaśność tonęła w słodko-tłuszczowym otoczeniu. Zostawione na koniec kawałki znów wywołały odrobinkę kwasku, ale nie był w stanie należycie sprowadzić wszystkiego do porządku.

Posmak należał do wiśniowego kwasku, słodyczy i aromatu, a ja miałam wrażenie otłuszczonych ust po niecałych trzech kostkach.

Czekolada poniekąd wyszła poprawnie, bo mlecznie do potęgi, ale... nieadekwatnie. O wanilii nawet mowy nie ma (producent pomylił aromaty?), wiśnie czuć jedynie chwilowo, a tak toną w zacukrzonej mleczności. Bardziej czuć kwasek, który mógłby udawać równie dobrze inne owoce i który na zasadzie kontrastu podkreślił słodycz. Czułam wiśniowy niedosyt oraz przesyt cukru i tłuszczu. Tłuszcz wprawdzie wydawał się tutaj całkiem dobry za sprawą pełnego mleka, tłuszczu kakaowego (i tego, że palmowy nieźle się ukrył), ale było go po prostu o wiele za dużo.
Przeciętna, bardzo słodka mleczna czekolada z nutką owocową. Gdybym miała ją wycenić, rzuciłabym góra 4 zł.
Przez miękką tłustość, słodycz (nie taką najgorszą na świecie, ale bardzo wyeksponowaną) i skąpą ilość smaku wiśni nie dałam rady nawet trzem kostkom (ja, mistrz - 2 i 3/4 kostki... tylko pierwsza cyferka się nie zgadza, a tak byłby peron pociągu do Hogwartu).
Czuję, że zbawienne byłoby tu nadzienie jogurtowe, a nie mleczne. Byłoby lżejsze, mniej tłuste i nie tak słodkie.


ocena: 5/10
kupiłam: Tesco
cena: 4,99 zł (promocja)
kaloryczność: 609 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada mleczna 57% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, naturalny aromat), cukier, tłuszcz kakaowy, olej palmowy, mleko pełne w proszku, olej słonecznikowy, mleko odtłuszczone w proszku, liofilizowane wiśnie 1%, olej kokosowy, lecytyna sojowa, naturalne aromaty

sobota, 15 grudnia 2018

Czekolateria Czekolada deserowa z nadzieniami o smaku czekoladowym i czarnej porzeczki ciemna 70 %

Tę czekoladę zupełnie nieświadomie wybrałam na dzień po zjedzeniu Zottera Kir Royale. Może ktoś z uważniejszych czytelników zauważył, że lubię sobie serwować "smakowe serie", a więc układać czekolady wedle jakiegoś porządku, czasem robić porównania. W tym przypadku jednak kumulacja ciemnych tabliczek z nadzieniem porzeczkowym i czekoladowym była... przypadkiem. Skojarzyłam je ze sobą dopiero w dniu jedzenia Czekolaterii, która bardziej przypominała Lindta Edelbitter Mousse Schwarze Johannisbeere. Niestety, nie wiedziałam, czego po czekoladzie się spodziewać, bo nie wiedziałam nawet, kto za nią stoi. Owszem, Lidl, ale który dokładniej producent dla niego produkujący? Czekolateria wydaje mi się marką własną, dla której robią różni, bo np. na czekoladzie sernikowej z truskawkami było jeszcze wyraźnie First Nice, tu nie. Ta tabliczka w ogóle odstawała od jeszcze trzech posiadanych przeze mnie Czekolaterii (opakowaniem, gramaturą). Trochę zgłupiałam, zwłaszcza po spróbowaniu.

Czekolateria Czekolada deserowa z nadzieniami o smaku czekoladowym i czarnej porzeczki to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z 24 % nadzieniem o smaku czekoladowym i 16 % "nadzieniem czarna porzeczka" produkowana dla Lidla. Tabliczka ma 145 g.

Gdy rozchyliłam sreberko, uderzył mnie kontrast. Brzydko wyglądająca, trochę pokryta szarym nalotem tabliczka pięknie zapachniała bardzo słodką konfiturą / dżemem z czarnych porzeczek. Po przełamaniu zaplątał się w tym kwasek tychże owoców i świetnie wpasował się w kakaową, ale przede wszystkim słodką, czekoladę.

Przy łamaniu tabliczka była dość twarda, ale nie trzaskała. Trochę to dziwne, bo warstwa czekolady okazała się gruba, zaś nadzienia... Były dziwne i dziwnie rozmieszczone. Czekoladowe ciągnęło się przez cały rządzik czekolady, a owocowe okazało się skąpą grudą pośrodku każdej kostki.

Sama czekolada rozpływała się powoli, mimo że była tłusta w maślanym kontekście. Odznaczała się gładkością, choć suchawy efekt pozostawiała. Z czasem robiło się bardziej miękko-tłusto.
Tłustość czekolady bowiem szybko zwielokrotniało nadzienie czekoladowe, które mimo silnej tłustości łączącej w sobie masło i margarynę, wyszło sucho-proszkowo. Czuć, że dużo w nim mleka w proszku, jednak nie sam proszek jako taki. Było zbite i ciężkie. Rozpływało się łatwiej od czekolady, ale jakby niechętnie, idąc w grudki.
Część owocową odebrałam jako podeschnięto-scukrzoną, choć wciąż plastyczną i lepiącą. To ani dżem, ani sos, a gęsty żel... właściwie może prawie żelka (którą można było uformować językiem w kulkę) powoli rozpływająca się. Soczystość znikoma, za to ciężkość podtrzymana.

W smaku sama czekolada przywitała mnie mocno paloną, wręcz przypaloną gorzkością, do której szybko doszła słodycz i maślaność. Kakao i jego cierpkość czuć, ale wyszło trochę chamsko, niewytrawnie. Słodycz siłą nie poraziła, ale zagrała w tym samym, ordynarnym tonie.

Słodycz rosła, wzmocnił się nijako-maślany smak, do którego dołączył nieprzyjemny posmak margaryny i mleko. To nadzienie czekoladowe, które wyłuskane osobno wydało mi się raczej mleczno-sztucznie-"kakałkowe", niż czekoladowe. Nie smakowało zbyt wyraziście, więc i tu słodycz szybko przejęła pałeczkę.

Elementem dokładającym cukrowość okazało się nadzienie owocowe. To przede wszystkim cukier, sztucznie cukierkowy smak bliżej nieokreślonych owoców i... w końcu, po długim, długim czasie posmak zacukrzonego co niemiara dżemu z czarnym porzeczek. Pod sam koniec pojawiła się namiastka owocowego kwasku, ale nikła w cukrowości i chemii, a także dziwnym poczuciu sztucznego tłuszczu.

Po zjedzeniu zostało poczucie przesłodzenia, nieprzyjemny posmak oleju palmowego i sztuczności oraz lekka cierpkość kakao.

Mimo pozornej od-biedy-zjadliwości, czekolada szybko zaczęła mnie obrzydzać. Dobrze zaczęła apetycznym zapachem, a potem było już tylko gorzej. Sama czekolada nie była najwyższych lotów, ale w innych okolicznościach można by ją uznać za satysfakcjonującą, za to środek... to cukrowa nijakość o strukturze starocia (data ważności obiecywała 5 miesięcy). Nadzienie czekoladowe? W życiu bym nie powiedziała. Czarną porzeczkę trochę czuć, ale... to właściwie tylko zmarnowanie potencjału tego owocu.
Jakość beznadziejna i tyle. Smak? Niesatysfakcjonujący, kiepski, cukrowy, ale bywało gorzej. Niestety, większość wywaliłam, bo mimo szczerych chęci, nie mogłam przez to przebrnąć, a oddać nie mam komu.


ocena: 3/10
kupiłam: Lidl
cena: 3,99 zł (za 145g)
kaloryczność: 512 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, nadzienie czarna porzeczka (cukier, syrop glukozowo-fruktozowy z pszenicy, syrop glukozowy z pszenicy, przecier z czarnej porzeczki 14%, substancja utrzymująca wilgoć: sorbitole; woda, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; koncentrat soku z czarnej marchwi, aromat naturalny, substancja zagęszczająca: pektyny), tłuszcz roślinny w zmiennych proporcjach (palmowy, shea z masłosza Parka), tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii, aromat naturalny

piątek, 14 grudnia 2018

Zotter Labooko Cacao Nature 75% with Muscovado sugar crackers ciemna 75 % / 100 % z kryształkami cukru Muscovado

Nigdy nie przywiązywałam zbyt dużej wagi do tego, jakim cukrem czekolada została posłodzona. Czy to trzcinowy, kokosowy czy jakikolwiek inny - w przypadku ciemnych nie uważam, by miało to kolosalne znaczenie. Nie mam też nic do używania zwykłego, aczkolwiek ostatnio wydaje mi się, że jak trafiam na tabliczkę ze zwykłym, to zajeżdża mi jakoś pudrowo i to mi nie odpowiada, ale tak, jak piszę, może tak się trafiło.
Cukier muscovado to ponoć zdrowy cukier o silnym smaku melasy. Nie próbowałam go (ogólnie żadnego cukru nie używam), ale brzmi spoko. Dzisiaj przedstawiana tabliczka jest właśnie z nim, ale... w formie chrupiącego dodatku?! Taak, mniej więcej... Dlatego właśnie czekolada ta nigdy mnie nie ciekawiła i pewnie bym jej nie kupiła, gdyby nie zniknęła z oferty Zottera. A tak zgarnęłam jedną z ostatnich sztuk i miałam mieszane uczucia. Na myśl o kawałkach cukru w tabliczce się krzywiłam, ale przecież Zotter nie oszalał...? Stworzył tylko czekoladę w sposób, w jaki już Majowie ją wytwarzali. Do czekolady 100 % po prostu dodał nie rozpuszczony / nie zmielony cukier.

Zotter Labooko Cacao Nature 75% with Muscovado sugar crackers to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao (ziarna Cacao Nature) z Peru, słodzona nierozdrobnionym cukrem Muscovado, a więc z kryształkami cukru.
Właściwie, jest to czekolada o zawartości 100 % kakao, które było długo i wielokrotnie prażone, do której to miazgi dodano potem cukier. Czas konszowania to 34 godziny.

Zaraz po otwarciu poczułam zapach nie za mocnej, świeżo zaparzonej kawy z ziemiście-drzewnym motywem i cały ogrom szlachetnej słodyczy syropu klonowego i karmelu, które spływały po ciemnym chlebie. Przy nim pojawiło się też trochę słodkiego, czerwonoowocowego dżemu lub bardziej powideł. Drzewa, które zobaczyłam oczami wyobraźni, miały czerwone i złote liście, były nasiąknięte wilgotną aurą. Miało to cudowny, jesienny wydźwięk.

Tabliczka była ciemna i jakby w jasne kropeczki, co niestety nie wyszło na zdjęciach. Okazała się niecodziennie twarda, porządnie i głośno trzaskała. Nie wydała mi się krucha (lecz w rzeczywistości trochę taka była), miała bardzo ziarnisty przekrój i łamała się jakby... z chrząknięciami cukru? Przy robieniu kęsa drobinki cukru i mniejsze kawałeczki trochę odskakiwały.
Nawet w ustach pozostawała w pewien sposób twardo-mięknąca, rozpływała się powoli i trochę opornie, bo nie była gładka, a z kryształkami i drobinkami cukru. Początkowo, owszem, była gładka, ale cukier szybko się odsłaniał i wtedy... kawałek stawał się jakby mokrym piaskiem w gładkiej, tłustej masie. Ta masa... rozpływała się smugami, a, jakby od początku wilgotny, cukier trochę wodniście. Większe kryształki ni chrzęściły, ni chrupały okropnie. Struktura przypomniała mi Taza Chocolate 85 % - i mimo że Zotter wyszedł przystępniej, w kwestii konsystencji wydał mi się okropny.

Po zrobieniu kęsa w pierwszej sekundzie poczułam gorzkość dymu, do którego szybko dołączył kwasek. W moim odczuciu był to smak zapachu chodnika w parku po deszczu. Mimo dymu i całkiem mocnego palonego motywu, wydźwięk był właśnie wilgotny.

Nasilająca się kwaśność zaczęła kojarzyć mi się ze smołą i siarką, ale nie na długo, bo zewsząd zaczęła dochodzić pewna lekkość widząca mi się jako "coś rozcieńczającego gęstą siekierowość, mocarność". Kwasek zmienił się w cytrynowy - wciąż mocny i połączony z goryczką, teraz chyba jeszcze bardziej, bo dodatkowo dzięki skórce tegoż owocu.

Wraz z drobinkami cukru pojawiła się słodycz. W pierwszej chwili jako jedynie "rozrzedzenie" smaku, jakby wypływała z kwasku (?), a potem odważyła się być coraz słodszą. Po paru kęsach już w ogóle wyczuwałam tę słodycz całkiem wyraźnie. Niewątpliwie była palona - palonokarmelowa i jak przypalone ciasteczka korzenne? Z racji wilgoci na myśl przyszedł mi syrop klonowy. Słodycz niewątpliwie była szlachetna i nie taka oczywista. Było w niej coś wilgotnego, a więc i rześkiego.

Gdy ona się rozwijała, kwasek nie próżnował. Cytryna za sprawą zapachu poszła w kierunku żurawiny, a cała paloność i skojarzenie z przypalonymi ciastkami tu przełożyła się na chlebowe skojarzenia - może bardziej z zakwasem, niż z samym ciemnym chlebem, ale jednak. Wilgoć i rześkość przywiodły na myśl zawilgocone jesienne drzewa.

Końcówka stała się łagodniejsza, kwasek łącząc się ze słodyczą przeszedł w paloność, co przywróciło dym. Gorzkość znów przybrała na znaczeniu.
Po niektórych kęsach w ustach pozostały duże kawałki cukru, który miał zaskakująco mało słodki, palono-karmelowy smak.

To gorzkość, dymna i zawilgocona, wzbogacona o owocową cierpkość oraz słodycz za mocno palonego karmelu pozostała w posmaku na średnio długi okres czasu.

Czekolada wyszła... smacznie i okropnie. Odnalazłam w niej smak Labooko Peru 100 % (wilgotny las, mnóstwo dymu, niemal brutalna kwaśność przechodząca potem w cytrynę, a później jednak karmelowe złagodzenie), ale... jej delikatny karmel z końcówki tu pojawiał się szybciej i był zwielokrotniony. Dodał jeszcze bardziej palonego motywu, co nakreśliło zupełnie nowe akcenty. Cukier muscadavo niesamowicie zwielokrotnił również poczucie zawilgocenia, co akurat mi się podobało, ale... struktura niestety wydała mi się okropna. Lubię ziarniste czekolady, ale... nie tak ziarniste. To właściwie był cukrowy piasek przeszkadzający w degustacji. Chwilami wydawało mi się, że nie mogę przez to w pełni skupić się na smaku. Przez to wszystko, to czekolada warta spróbowania jako ciekawostka, ale tylko tyle.

Czuję, że gdyby tabliczka ta została zrobiona jak normalna czekolada, cukier muscadavo byłby idealnie rozpuszczony, a więc byłaby gładka, mogłabym się zakochać. A tak... zmarnowany potencjał: coś pysznego, ale odrzucającego i męczącego. Mamie dałam tylko odrobinkę, by ją zszokować (może 3 gramy jej wyszły, haha - "taka obrzydliwa, że zaraz wyplułam, do konsystencji nie doszłam" - hm, niektórym wystarczy sekunda degustacji), więc można powiedzieć, że całość zjadłam sama, ale czerpanie z tego przyjemności... było mi utrudniane. Kończyłam już w ogóle tak, jak dojadam zwykłe czekolady albo te, do których sobie wracam (a nie do recenzji), a więc (akurat w tym przypadku) przy rysowaniu, a nie jedynie słuchając muzyki.


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 573 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier muscovado

czwartek, 13 grudnia 2018

lody Ben & Jerry's Chunky Monkey Non-Dairy

Gdy pierwszy raz dostrzegłam te lody w Carrefourze, dosłownie rzuciłam się na nie. Szybkie zerknięcie na skład i... stop. Oczywiście nie kupiłam - lody na bazie wody? Jeszcze czego... mimo że smak kusił. W internecie zrobiłam rozeznanie: to lody na bazie mleka migdałowego, a ono po prostu nie jest wyszczególnione, składniki ogólnie są po prostu wypisane po kolei. No i wszystko stało się jasne. Przecież wszystkie inne mleka (migdałowe, sojowe, ryżowe itp.) dostępne w sklepach są na bazie wody. Skoro więc lody są na jego bazie, wiadomo, co będzie w składzie na pierwszym miejscu. I wtedy zrozumiałam mój błąd. Następnego dnia raniutko po lody pojechałam, a w zamrażarce... puste miejsce. Pociemniało mi przed oczami. Postanowiłam, że choćbym miała objechać wszystkie Carrrefoury w mieście, bez lodów do domu nie wrócę. Na moje szczęście były już w kolejnym (a tam jeszcze inny ciekawy wegański smak - z nim postanowiłam się jednak wstrzymać, aż spróbuję te, czy rzeczywiście ta woda nie jest wyczuwalna jako ona sama, a jako mleko migdałowe).

Ben & Jerry's Chunky Monkey Non-Dairy to bananowe lody z mlekiem migdałowym z kawałkami o smaku czekoladowym (8%) i orzechami włoskimi (5%); produkt wegański, a więc bez nabiału. Masa lodów to 500ml / 415g.

Po otwarciu zdziwiłam się nieco, bo lody natychmiast całkiem wyraźnie zapachniały bananami - i to takimi, w których nie było sztuczności. Znalazła się za to słodycz tak silna, że aż prawie mdląca. Słodycz bananowo-migdałowego, przesłodzonego ciasta. W trakcie jedzenia wydawało mi się, że czuję również nutkę czekolady i na pewno orzechowo-migdałową.

Przy nakładaniu masa lodowa była konkretna, zbita i twarda. Od samego początku trafiałam na dużo pokaźnych rozmiarów dodatków: orzechów włoskich i czekoladowych kawałków. Były głównie ogromne, ale i drobniutkie.
Ucieszyłam się, że nie znalazłam tam kawałków bananów, bo mogłyby wyjść ślisko-twardo obleśnie.

Lody rozpływały się powoli i zaskakująco kremowo (dzięki czemu świetnie udawały lody ze śmietanki i mleka). Wydały mi się przyjemnie gęste, a także znikomo tłuste. Niestety przejawiała się w nich też lekka wodnistość (jednak nie silniejsza niż np. w lodach na odtłuszczonym mleku).
Orzechy, niektóre prawie całe i ze skórkami okazały się przyjemnie soczyście-miękkawe i niewiarygodnie świeżutkie. To po prostu obłęd! Ideał, wzór do naśladowania.
Kawałki czekoladowe nie były czekoladą, ale to nawet lepiej, bo nie wyszły jak kamienie. Rozpływały się wolno, acz łatwo. Cechowała je lekka tłustość i pozytywna szorstka proszkowość, pozostawiająca kakaowo-suchawy efekt. Zachowały pewną kremowość, chwilami pochodziły pod ulepek, ale ogólnie odebrałam je dobrze. Po prostu miały w sobie coś... fajnego.
Ogólnie strukturze nie mam nic do zarzucenia, ponieważ wady i zalety wyrównały się.

Silna słodycz uderzyła już przy pierwszym kontakcie z masą zagarniętą łyżeczką. Bardzo szybko uznałam ją za przesadzoną, ale nie mniej bananową.

Smak bananów wystąpił jako nienachalny, delikatny, choć wyraźny i przyjemnie naturalny. Oczywiście to nie poziom sorbetu czy musu bananowego, ale wydał mi się zadowalający, mimo że nieco rozrzedzony. Lekka wodnistość pobrzmiewała w tle, jednak nad całością zawisł migdałowo-orzechowy posmak, który zacnie całość związał. Duży udział na pewno miało tu mleko migdałowe, ale lody chyba przesiąkły też orzechami włoskimi, a mi wydawało się, że wyłapałam też olejek migdałowy (nie cierpię go, więc jeśli tu był, musiało go być naprawdę niewiele, bo prawie mi to nie przeszkadzało).

Wspomniane orzechy miały bardzo wyrazisty, świeży smak. W trakcie gryzienia ich, zupełnie dominowały. Genialnie przełamywały słodycz, dodając skórkowoorzechową goryczkę. Cudownie pasowało to do delikatnych bananów.

Czekoladowe kawałki zszokowały mnie tym, jak autentycznie ciemnoczekoladowo wyszły. Gorzkość o palono-kawowym wydźwięku w nich przewodziła. Słodycz uplasowała się na niskim poziomie, dzięki czemu miały głęboko kakaowy smak. Nie mogłam uwierzyć, że nie ma w nich miazgi kakaowej. Również genialnie przełamywały słodycz bazy lodowej i podkręcały jej migdałowy smaczek, bo chwilami same miały migdałowo-orzechowe zapędy (czyżby zrobiono je z olejem kokosowym?).

Po wszystkim pozostał delikatny, bananowo-orzechowo-kakaowy, bardzo naturalny posmak.

Zarówno mocno czekoladowo-kakaowe kawałki, jak i świeże orzechy włoskie idealnie pasowały do bananowej bazy. Słodycz została świetnie poprzełamywana. Delikatny smak bananowy zestawiony został z charakternymi dodatkami, które podkreśliły migdałwo-orzechowy akcent masy, który z czasem zaczął kojarzyć mi się z ciastem.
Nie powiedziałabym, że to lody wegańskie. W ogóle nie czuć negatywnych części składu. Zdziwiłam się, że tak czuć migdały, acz to, że wydawało mi się  że czuję olejek mi trochę przeszkadzało (ale może to on przełożył się na ciastowe skojarzenia?). Na minimalną wodnistość można przymknąć oko, bo reszta wyszła smakowicie naturalnie. Jestem zachwycona dodatkami, zwłaszcza świeżymi orzechami (a nie np. karmelizowanymi, jakie są w większości lodów). Co więcej powiedziałabym, że dodatków jest o wiele więcej, niż łącznie 13%.

Całość uważam za dobrą, mimo że nieco nazbyt bananowo mdłą. Wolałabym, żeby przecieru z bananów było tam o wiele więcej (najlepiej kosztem cukru i syropów), ale ogólnie naprawdę nie mam do czego jakoś bardzo się przyczepić. Smakowały mi tak, że wydanych pieniędzy nie żałuję (mimo że do ulubieńców nie dołączyły). Chyba też skuszę się na drugi wegański smak, ale boję się, że wodnistość będzie bardziej nachalna przez to, że tam baza jest waniliowa.


ocena: 8/10
kupiłam: Carrefour
cena: 24,99 zł (za 500 ml)
kaloryczność: 261 kcal / 100 g; 217 kcal / 100 ml
czy kupię znów: w promocji na pewno, normalnie to nie wiem

Skład: woda, cukier, olej kokosowy, przecier bananowy 5%, orzechy włoskie, syrop glukozowy, syrop glukozowo-fruktozowy, pasta migdałowa 2%, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, białka grochu, zagęszczony sok cytrynowy, emulgatory (lecytyny słonecznikowe, lecytyny sojowe), stabilizatory (guma guar, mączka chleba świętojańskiego), ekstrakt z wanilii, naturalny aromat

wtorek, 11 grudnia 2018

Pacari Raw 101% Chocolate 100 % Cacao + 1 % Nibs ciemna surowa z Ekwadoru z nibsami

O tej czekoladzie jakoś specjalnie nie myślałam. Gdy sięgnęłam po setkę z nibsami jednej z moich ulubionych marek (Akesson's), pomyślałam, że warto niedługo później otworzyć podobną Pacari (też jednej z ulubionych marek). Dopiero bliżej degustacji uświadomiłam sobie, że w sumie... jeszcze tak kakaowej czekolady to chyba nie jadłam.

Pacari Raw 101% Chocolate 100 % Cacao + 1 % Nibs to ciemna czekolada o zawartości 100 % surowego kakao z Ekwadoru z dodatkiem nibsów, czyli kawałków kakao - w tym przypadku nieprażonych.

Po otwarciu poczułam intensywny, przepiękny zapach róż (i jeszcze jakiś innych, białych kwiatów) w towarzystwie soczystych cytryn, mający słodki i łagodny klimat osadzony na wilgotnie ziemistej bazie. Po przełamaniu tabliczki i wąchaniu w trakcie degustacji przy ziemistości pojawił się motyw dymu, który umożliwił słodowemu zapachowi o niemal piwnych zapędach spójne wniknięcie do kompozycji. Cudownie złączył się z cytrusami.

Tabliczka już w dotyku była tłusta, ale łamała się z głośnym trzaskiem. Była twarda, ale sprawiała wrażenie zawilgoconej. W ustach dopiero pokazała mi, co to tłustość. Odznaczała się oleistą tłustością, opływając tłustymi smugami i ujawniając różnej wielikości nibsy. Te były lekko chrupiące, trochę trzeszczące i nietwarde. W pewien sposób wyszły nawet miękkawo-soczyście, bardzo przyjemnie. Wydawało mi się, że zatopiono ich całkiem sporo, ale to ilość trafiona.

Od pierwszego kęsa poczułam smak, który skojarzył mi się ze smołą. Bezkompromisowa kwaśność wystrzeliła niczym fajerwerki i rozniosła się po całych ustach, jednak niemal natychmiast została udekorowana delikatniejszymi nutami. Zrobiło się soczyście, smoła przeistoczyła się w cytrusy z cytrynami na czele.

Tutaj weszła słodycz. Przy pierwszej kostce odebrałam ją jako jedynie słodkawość, ale wraz z jedzeniem tabliczki wydawała się coraz bardziej po prostu słodka. Była to jednak słodycz łagodna, należąca do kwiatów. Przed oczami miałam jakieś zawilgocone białe kwiaty oraz róże. Od ich wilgoci w ogóle odeszła nuta żywych roślin, jednak wychwyciłam tu też coś podfermentowanego. Pasowało to do zawilgoconej ziemi, która od początku przybierała na sile.

Pojawiła się gorzkość skórek cytrusów, a także ogrom ziemistości. Wyszła jakby lekko osnuta dymem, leciutko jakby palona, ale przede wszystkim wilgotna, niemal czarna.

Ziemistość w drugiej połowie rozpływania się kęsa podchodziła pod kawę i goryczkowaty kefir (nuty podfermentowania znalazły ujście). Przy tych goryczkach, łączących się ze smoliście-cytrusową kwaśnością nagle przebił się smak słodu. Pomyślałam o jasnym piwie, a palona nuta wzrosła. Gdy jednak zaczęłam nibsy rozgryzać obok czekolady, nakręciły kwaśność i soczystość. Zostawione na koniec, wydawały mi się o wiele bardziej delikatnie gorzkie, niosące smak dymu, niż kwaśne.

W posmaku pozostawał złożony kwasek o dzikim, nieokiełznanym wydźwięku oraz gorzkawa kakaowość jako ziemia i kawa.

Ta tabliczka wydała mi się słodsza i kwaśniejsza niż 100% - pewnie nibsy podkręciły pewne wątki, inne zaś wydobyły na zasadzie kontrastu. Czuć jednak, że to ta sama czekolada, więc dodatek aż tak nie ingerował w samą bazę. Ta wyszła tak bardziej... surowo-dziko, niczym prosto z dżungli, gdzie nigdy nawet stopa Cejrowskiego nie stanęła. Jedząc ją miałam poczucie, że jem "tabliczkę zrobioną z kakao", nie "czekoladę". Dziwne to było.
Smakowała mi i nawet nibsy uznałam za dobry przerywnik od straszliwej tłustości, bo ta mnie trochę zmogła... Przeszkadzała mi w cieszeniu się czekoladą. Akesson's smakowała mi bardziej, a chcąc porównać tę z Pacari 100% - powiem tak: nie da się porównać czystej czekolady, a czekolady z dodatkiem. Tamta to dobra, czysta setka, a ta dobra setka z nibsami.


ocena: 8/10
kupiłam: pralineria Neuhaus (za czyimś pośrednictwem - dziękuję!)
cena: 23 zł (za 50g)
kaloryczność: 792 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Zotter Kir Royale ciemna 70 % z czekoladowym kremem z szampanem i kremem z czerwonych porzeczek z likierem z czerwonych porzeczek oraz warstwami nugatu migdałowego i białej czekolady

Wraz z końcem lata 2018 Zotter wycofał wiele czekolad ze swojej oferty i wprowadził nowości. Z racji tego, jak wiele dobrych i wspaniałych tabliczek zniknęło, do nowych czułam jakąś niechęć. Kupiłam wszystkie nowe ciemne Labooko i nadziewane (+parę innych), nawet nie robiąc dokładnego rozeznania, więc nie wiedziałam, która będzie najlepsza na początek. Zdecydowałam się na dziś przedstawianą, bo... zamiast na Fakty przypadkiem przełączyłam na jakiś kanał, gdzie leciało "Casino Royale" i telewizor nie chciał się przełączyć. Potem tytuł zapadł mi w pamięć, data czekolady była o trzy dni krótsza, niż innych i tak to się stało.


Zotter Kir Royale to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z czekoladowym kremem z szampanem (Marc de Champagne ) i kremem z czerwonych porzeczek z likierem z czerwonych porzeczek oraz cienką warstwą nugatu migdałowego i białej czekolady, a więc stylizowana na napój alkoholowy kir royal.

Po rozchyleniu papierka poczułam wyrazistą, bardzo słodką woń alkoholu i czekolady. Jakoś tak odwinęłam, że zbliżyłam nos do spodu tabliczki - dochodziły od niego nuty migdałowo-orzechowo-chlebowe i niewątpliwie zaprawione alkoholem. Z wierzchu czekolada pachniała lżej, bo jakby... kwiatowo? Nasiliło się to po przełamaniu, kiedy kwiatowość, słodycz i alkohol przeszyły czerwone owoce.

W kwestii łamania... Hm, całość odebrałam jako konkretnie zbitą, ale nietwardą. Warstwa kremowo-gładkiej ciemnej czekolady nie była bowiem aż taka gruba, a wnętrze cechowała raczej kremowa miękkość. Oba kremy były plastyczne, ale porzeczkowy odznaczał się większą soczystością i zwartością, a czekoladowy mazistością. Doszukałam się w nim odrobinkę suchawości (alkoholowo-kakaowej, jak w cukierkach truflach).

Kawałeczek spróbowałam podzielić na warstwy, ale jest to możliwe tylko częściowo: nugat migdałowy i biała czekolada praktycznie przylegają na stałe do czekolady ciemnej. Wydaje mi się, że na górze była biała czekolada, a na dole cieńsza, momentami jako skumulowane grudki, nugatowa warstwa. Wydaje mi się, że dolna "biała część" rozpuszczała się oporniej, mniej gładko, ale w sumie były to takie znikome ilości, że przy jedzeniu (przegryzałam się przez całość), umykała większość ich cech.

Początek należał do czekoladowej gorzkości niosącej dymne akcenty z racji mocnego palenia.

To jednak szybko zostało osłodzone nutami ze środka, które mieszały się ze sobą. Dominacja przechodziła od nuty do nutki, jednak słodycz nieprzerwanie rosła. Do ciemnej czekolady zaczęły za jej sprawą dopływać wątki mleczno-maślane.

Oto biała czekolada i nugat migdałowy nakręciły mleczno-maślaną słodycz. Migdałowa nuta łączyła się z samą czekoladą, która zrobiła się palono-orzechowa, a raz i drugi przemyciła sugestię ciemnego chleba.

Słodycz wydobywała się również z czerwonego nadzienia. Ta miała wydźwięk pudrowy i alkoholowy. Owocowo-pudrowe cukierki w wersji nie dla dzieci zalatywały trochę różanym smakiem, co wyraźnie poczułam, gdy tę warstwę wyłuskałam osobno. Alkoholowa słodycz rozgrzała nagle, ja wychwyciłam cynamon i... pojawił się kwasek. Rozszedł się smak cytrynowo-porzeczkowy, wnosząc soczystość i lekkość. Czerwone porzeczki zaznaczyły się wyraźnie, choć nie zrobiły się smakiem wiodącym, a splecionym z alkoholem.

Mnóstwo alkoholu dobiegało również z czekoladowego kremu. Ten wydał mi się trochę maślany, nie tak mocno słodki, a nawet wyraźnie cierpko-kakaowy. Jego alkoholowość podkreślona cynamonem, budowała poczucie rozgrzewania. Łącząc się z paloną czekoladą i migdałowo-orzechowymi akcentami nadała kompozycji wytrawności. Szampan wyszedł tu zaskakująco mocno. Przyjemnie splatało się to z owocowym wątkiem, alkoholowość zyskała soczystość, choć dosadności nie utraciła.

Końcówka była kwiatowo-lekka, bardzo słodka, a zarazem cierpkawa. Kakao i alkohol stanowiły spoiwo dla poszczególnych smaczków. Oprócz jednak tych charakternych składników, bliżej końca po ustach rozchodziły się też maślaność i mleczność.

W posmaku pozostał słodki alkohol, ogólna słodycz i czerwone porzeczki w akompaniamencie suchawego kakao. Towarzyszyło temu poczucie takiego... alkoholowo-kakaowego podsuszenia jak po truflach, ale i tłustość nadzień.

W sumie nie mam większych zarzutów w stosunku do tej czekolady, ale czułam po niej niedosyt. Owszem, wyszła wyraźnie alkoholowo, lecz wydawało mi się, że to jakiś słodki alkohol bez charakteru. A właśnie! Słodycz była jakaś taka zbyt wszechobecna... Porzeczki czuć, kwasek też wyszedł przyjemnie, ale znów - nie było to takie jednoznacznie czyste, a podkręcone cytryną. Maślaność i mleczność nie próżnowały, ale niespecjalnie mi tu pasowały. Spodobało mi się za to, jak to wszystko zostało doprawione nutą cynamonu i róż, a także poziom wyczuwalności migdałów.  Brzmi smacznie? Było smaczne, ale... jakieś mało czekoladowe, mimo kakao, które podszywało się pod trufle.
Z tego, co poczytałam, czym jest kir royal, muszę przyznać, że to esencja takowego w tabliczce, ale mam mieszane uczucia, bo takie coś, to wolę w kieliszku; w tabliczce chcę przede wszystkim czekoladę, no ale ciekawostka fajna.


 ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 506 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, syrop ryżowy, mleko, likier z czerwonych porzeczek, pełne mleko w proszku, Marc de Champagne, odtłuszczone mleko w proszku, suszone czarne porzeczki, koncentrat z czerwonych porzeczek, masło, migdały, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, wanilia w proszku, cynamon, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

niedziela, 9 grudnia 2018

J.D.Gross Ekwador 70 % z nadzieniem malinowym ciemna z Ekwadoru z malinami

Ostatnio przy półkach z czekoladami w marketach (a to w Lidlu, a to w Tesco) pomyślałam, że szkoda, że J.D.Gross nie dubluje smaków z serii Lindt Excellence. Wolę Grossy, bo smaczniejsze, mają więcej kakao, a mniej tłuszczu, ale niestety ich oferta jest uboga. Jako że załapałam się na krótko będącą w sklepach limitkę z truskawkami, a jakiś czas później w przypływie ochoty na czekoladowe zasłodzenio-zatłuszczenie czekoladą z truskawkami (Wedel nie usatysfakcjonował, bo był słodkim zatłuszczeniem w bardzo złym stylu) kupiłam nowość Lindta, uznałam, że otworzę je jakoś w krótkim odstępie czasu, ażeby porównać. W dniu sesji zdjęciowej zauważyłam jednak, że coś atrakcyjniejszego, bo z większą zawartością kakao, a też z czerwonym owocem ma krótszą datę. I tak oto czekolada z malinami wlazła tu bez kolejki.

J.D. Gross Ekwador 70 % z nadzieniem malinowym to ciemna ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Arriba z Ekwadoru z okolic regionu Los Rios z kawałkami nadzienia malinowego, które stanowią 6% tabliczki.

Już w chwili rozchylania sreberka poczułam zniewalająco smakowitą woń słodkich malin: zarówno świeżych, jak i takich dżemikowato-konfiturowych - słodziuteńkich!
Całość jednak nie miała jedynie słodkiego wydźwięku, bo palono-kawowa, gorzkawa baza bardzo wyraźnie zaznaczyła swoją obecność.

Twarda tabliczka ładnie trzaskała ujawniając dość ubogi w maliny, gładki przekrój. Miałam nadzieję, że nie zostałam w maliny wpuszczona i jednak coś tu znajdę, więc zrobiłam pierwszy kęs.
Czekolada rozpływała się powoli, ale nie w sposób męczący. Nie była nazbyt tłusta, lecz wydała mi się gładko-tłustawa i "idąca w smugi". Jedynie pod koniec pozostawiała leciutkie poczucie suchawości, choć nie wysuszała. Leniwie odsłaniała średniej wielkości kawałki malinowe, które okazały się klejącymi, gęstymi i miękkimi soczystymi żelkami. W sumie... postrzegam je bardziej jako żelko-przecier. Nie były gładkie, za sprawą czego silniejsze było poczucie naturalności i scukrzenia. Rozpuszczały się wolniej od czekolady, trochę soczyście. Ja część rozpuszczałam (te bardzo pomniejszone zostawały chwilę po czekoladzie), część podgryzałam i "podsysałam" obok czekolady. Nie było w nich ani jednej pestki, co mnie kupiło.
Jasne stało się dziwne sformułowanie - kawałki nadzienia, nie nadziewaniec. Forma byłaby genialna, gdyby skład kawałków był lepszy.

W smaku najpierw poczułam całkiem mocną gorzkość o zdecydowanym, palonym wydźwięku. Litrami spłynęła palona i tylko co zaparzona kawa, jakby chcąc sobie zaskarbić jak najwięcej miejsca, zanim zrobi to nuta malinowa, początkowo tylko lekko zaznaczająca się.

Słodka malinowa nuta pojawiała się szybko, jakby niezależnie od malinowych kawałków. Wspierała ją ogólna słodycz, która nie miała oporów przed rozejściem się na wszystkie strony. Zasugerowała odrobinkę wanilii, do kawy dodała trochę śmietanki, coraz bardziej przejmując kontrolę nad gorzkością.

Słodycz i gorzkość splotły się jako przypalone ciasto czekoladowe... albo czekoladowo-kawowe. Kawa wciąż była wyraźnie wyczuwalna, choć to ciasto, przypalone po bokach, a wilgotne wewnątrz zaczęło skupiać na sobie coraz więcej uwagi. Skojarzyło mi się z czekoladowym piernikiem nasączonym kawą.
Słodko-malinowa nuta z tła dodała mu sporo przyjemnej delikatności. Była to nuta dżemu / przecieru, a nie świeżych, surowych owoców. Wyszła trochę sztucznie-cukierkowo, ale bardzo smakowicie, bo subtelnie.

Smak malin wyraźnie nasilał się przy odsłaniających się kawałkach, ale ogólnie był łagodny. Przewodziła w nich słodycz, przez co mimo soczystego smaku malin, wydały mi się bardziej cukierkowo-galaretkowo malinowe, niż po prostu malinowe. Na szczęście zaplątał się w nich też akcent malinowego kwasku.
Nie do końca naturalny smak wyszedł w porządku. Jego wydźwięk pozostawał nieco dżemowo-konfiturowy. Nie w porządku, a nawet dość "obleśnawa", okazała się nuta kiepskiego tłuszczu, która niestety w pewnym momencie odgrywała w tych kawałkach znaczącą rolę. Do głowy przyszły mi kiepskie, smażone powidła - ble. Nie był to jednak aż tak mocny smak, bo gdy część dodatku porozgryzałam, jego smak łączył się z wyrazistą czekoladą, tonął w niej.

Końcówka była więc bardziej przypalona i niczym kawowo-czekoladowy piernik z delikatnym w smaku dżemem malinowym. 
Posmak był słodko-cierpkawy, przy czym łączył w sobie słodziuteńkie, naturalno-podrasowane maliny i słodycz czekolady o palonym charakterze, która prezentowała się przyjemnie gorzko kawowoarribowo (na zasadzie kontrastu ze słodkim, ale w gruncie rzeczy delikatnym dodatkiem?).

Czekolada wyszła smacznie i przystępnie, spokojnie. Zawdzięcza to rewelacyjnej, pysznej dymno-kawowo-piernikowej bazie, która świetnie splotła słodycz z gorzkością tak, że i słodki dodatek się w tym odnalazł, nie był zbyt napastliwy. Maliny wyszły tu jako nuta - i bardzo dobrze, biorąc pod uwagę, jakie to maliny: raczej dżemowo-cukierkowe, naturalne, ale i lekko sztucznawe. Nie przeszkadzało mi, że to malinowe cząstki, a nie kawałki owoców... Fakt, że nie ma tu np. pestek przywitałam z aprobatą, ale... jestem wściekła na producenta za tłuszczowy posmak. Zawalił sprawę. Gdyby nie on, tabliczka mogłaby zgarnąć nawet 10 (9 na pewno by miała, a czy 10? to zależy, czy producent poszedł by w stronę zapchania cukrem czy np. sokiem z malin). Z drugiej strony... był na tyle delikatny, że aż tak nie napastował, a czekoladę zjadłam ze smakiem (acz bez większych ochów i achów).


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,99 zł (za 125g)
kaloryczność: 551 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe (kieedyś tam, w promocji?)

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowo-fruktozowy, mąka ryżowa, zagęszczony przecier z malin 0,5%, lecytyna słonecznikowa, olej palmowy, skrobia ryżowa, substancja zagęszczająca: pektyny, zagęszczony sok z marchwi, błonnik cytrusowy, naturalny aromat, ekstrakt z laski wanilii

sobota, 8 grudnia 2018

Oreo Crispy & Thin Chocolate Creme

Ze słodyczami innymi niż czekolady mam jeden problem: czasem coś zobaczę i mnie na to najdzie, nawet kupię... jednak gdy przyniosę do domu, ochota odchodzi, a zdobycz ląduje na długie miesiące do szafki. Taki los spotkał te ciastka - a przecież zapowiadały się pozytywnie, bo gorzki herbatnik Oreo itp. lubię, kremu z nich nie cierpię, a w tych nie dość, że miało go być mniej, to jeszcze miał mieć smak czekoladowy. Motywacją do otwarcia było zjedzenie m.in. Dolfina Brownie i lodów z kakaowymi ciastkami Gelatelli. Tak jak już w tym temacie, to i po ciastka postanowiłam sięgnąć (bo kiedyś trzeba).

Oreo Crispy & Thin Chocolate Creme to "ciastka kakaowe z nadzieniem o smaku czekoladowym (32,5%)" od Mondelez. W moim opakowaniu było 96g, czyli 16 ciastek.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach słodko-gorzkich, mocno wypieczonych ciastek kakaowych z czekoladowym motywem taniego kremu.

Jakoś udało mi się "rozkręcić" ciastko, w którego herbatniku skrzył się cukier.
Sam herbatnik był chrupiąco-suchy, nie za mocno twardy i tylko trochę kruszący się, a za to przyjemnie mięknący w ustach. Podczas gryzienia trafiałam na pojedyncze skrzypnięcia cukru, co wcale mi się nie podobało.
Krem okazał się obleśnie tłustą, plastyczną masą o mocno proszkowo-skrzypiącej strukturze.
Ciastka jednak, mimo że cieńsze niż normalnie pod względem ilości biły na głowę warstwę kremu, dzięki czemu aż tak nie zatłuszczało to ust.

W smaku herbatnik był tradycyjnie gorzki za sprawą kakao i solidnego wypieczenia, taki nawet trochę cierpkawy, ale także bardzo słodki.

Krem przede wszystkim uderzał smakiem cukru pudru, a dopiero potem czekolady. Miałam wrażenie, że, jak to w tanim kremie, nawet kakao (wszak odtłuszczone, zwykłe) się w niej zaznaczyło jako pewna suchawość, ale niestety obok niego wyczułam margarynę.

Całość sprawiała nie najgorsze wrażenie, bo wszechobecne kakao i czekoladowość dobrze się połączyły. Gorzkawość herbatników podkreśliła smak kremu, choć oczywiście nie ukryła jego taniego posmaku. Ciastka wyszły przesadnie słodko, ale pasowały do herbaty czy mleka (nie lubię ciastek z mlekiem, ale troszeczkę i tak spróbowałam, "bo producent zaleca"). Mało tego, z nimi smakowały lepiej.

Tanioczekoladowy krem wyszedł całkiem znośnie, herbatnikom odjęłabym sporo cukru (Te kryształki... w wersji klasycznej też są? Przez nie herbatniki wydały mi się słodsze od klasycznych, ale mogę się mylić z racji, że nawet nie pamiętam, kiedy jadłam tamte.). Szczerze muszę przyznać, że ciastka wyszły tak, jak obiecał producent, nie odnotowałam poważniejszych wad, ale jakoś i zalet, ażebym chciała zjeść ich więcej niż 5 (w tym z jednego i połowy wydłubałam łyżeczką i wywaliłam krem na talerzyk, a Mama przygarnęła, haha). Najzwyklejsze ciastka.

Z Mamą miałyśmy podzielić się po paczce, ale stało się tak, że większość trafiła do niej. Mimo że nie lubi kakaowych herbatników, woli jasne, podobnie zresztą jak kremy, bardzo jej smakowały, acz przyznała, że "pieruńsko słodkie".


ocena: 5/10
kupiłam: Tesco
cena: ok 3 zł (promocja chyba jakaś była)
kaloryczność: 488 kcal / 100 g, w ciastku (6g) ok. 29 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mąka pszenna, cukier, olej palmowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 7%, skrobia pszenna, syrop glukozowo-fruktozowy, substancje spulchniające (węglany potasu, węglany amonu, węglany sodu), sól, lecytyna sojowa, aromat

piątek, 7 grudnia 2018

Akesson's 100 % Forastero Brazil & Cocoa Nibs Fazenda Sempre Firme ciemna z Brazylii z nibsami

Po zjedzeniu In 't Veld Jungle Please 80 % Kakao Mexiko Soconusco prawdę mówiąc byłam prawie... zrozpaczona. Czekolada nawet mi smakowała, ale byłam zirytowana na to, że dodali nibsy. Nie lubię tego dodatku i przeszkadza mi w jedzeniu czekolady - zwłaszcza plantacyjnej, bo jak zwykła z nibsami albo np. tabliczka z solą i nibsami, to tam jeszcze ujdzie. Moimi ukochanymi Idilio Origins z nibsami w ogóle się nie zainteresowałam, bo postrzegam to jako marnowanie dobrej czekolady, która mogła być czysta (są te same jako czyste lub z nibsami), jednak Akesson's postanowiłam dać szansę. Tu sprawa wyglądała nieco inaczej, bo nibsy dodano do czekolady 100 %, ale nie do jedynej czystej setki z oferty (100 % Criollo Cocoa Madagascar Ambolikapiky Plantation), a do takiej, która czysta nie występuje, z brazylijskiego forastero (a jest 75 % Forastero Brazil Fazenda Sempre Firme). Czekolada, 101% powiedzmy, nie trafia się często, a tak wyszło, że mnie czekało porównanie, bo miałam także podobne Pacari.

Akesson's 100 % Forastero Brazil & Cocoa Nibs Fazenda Sempre Firme to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao forastero z Brazylii z plantacji Fazenda Sempre Firme z nibsami, czyli prażonym, kruszonym kakao.

Po otwarciu poczułam intensywny i wyrazisty, acz o łagodnym charakterze, zapach kawy złączony z niesamowitą rześkością cytrusów, lasu po deszczu (w tym wilgotnej ziemi, ale i kwiecistej polany). Kryło się tam także coś owocowego - na myśl przyszły mi żurawina i śliwki, ale jako... nadzienia do czekoladowych pierniczków? Taak, bo przede wszystkim czekoladowa była ta kompozycja.

Twarda i ciemna tabliczka łamała się z głośnym trzaskiem, jednak nie wyglądała mi na 100 %. Dość gładki przekrój ujawnił średnią ilość większych i mniejszych kawałków kakao.
Czekolada w ustach rozpływała się powoli, ale nie opornie. Lekko ślisko, nie tak strasznie tłusto, minimalnie wodniście, ale i dość kremowo. Nibsów nie było strasznie dużo, wydaje mi się, że wystarczająco, by cieszyć się czekoladą, ale i je poczuć. Były chrupiące, ale nietwarde; wydały mi się soczyste.

Po umieszczeniu kawałka w ustach poczułam chłodny, słodki smak, troszeczkę kojarzący się z lukrecją / anyżem lub słodzikiem, który... zawahał się.

Niczym powiewająca, delikatna firaneczka zawisł kwasek. Roztoczył się nad wszystkim, ale był raczej sugestią, jakby zaraz miał się się ciężko opuścić niczym jakaś kurtyna, już nie firaneczka.

Obok tej chłodnej, odnotowałam niepewną słodycz, która niespodziewanie zaczęła rosnąć. Uderzyła wanilią, która płynęła na niemal mlecznej fali. W pewnym momencie na myśl przyszły mi lody włoskie. W końcu oba słodkie wątki doszły do porozumienia, pozostając jakby obok siebie.

W tle zaznaczyły się lekka gorzkość i ziemistość, szybko formujące wizję kawy. Cała ta mleczna słodycz szybko jednak ją wciągnęła. Oto czułam się, jakbym miała do czynienia z dobrą i zacnie kawową latte czy cappuccino. Zaznaczyło się przy tym subtelne prażenie.

Skojarzenia z rześką lukrecją / anyżem / słodzikiem powracały chwilami.

Ziemiste nuty trochę odbiły w bok, wisząca nad wszystkim aluzja kwasku zniknęła... albo raczej nieco się zmieniła, bo oto poczułam niewyraźne jagody lub borówki... Były słodkie, ale z kwaskowatymi zapędami. Raz czy dwa, gdy to waniliowa słodycz dominowała nad lukrecjową, wyłapałam coś słodkiego i egzotycznego - nektarynki?

Nibsy pomogły czekoladzie wysunąć pazurki.
Przy rozgryzaniu nibsów kwasek zdecydowanie się nakręcał, choć był bardziej cytrusowy. Nie mocno, bardziej taki... cytrusowo-nektarynkowy. Raz czy dwa pomyślałam też o mało słodkich, zielonych winogronach. Kwasek wciąż trzymał się wilgotnej ziemi, a rześkość podsunęła mi na myśl las po deszczu, zawilgocone korzenie i jakieś fusy. A te winogrona... jakieś rodzynko-fusy / suszki?

Po czekoladzie został lekko cierpkawy posmak nibsów w ziemiście-owocowym wydaniu oraz lukrecjowo-anyżowa słodycz. Trzymało się przy tym poczucie zawilgoconego lasu i fusów.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiej słodyczy i delikatnego charakteru (zwłaszcza, że smaki pozostały intensywne). W życiu nie powiedziałabym, że to 100 %, bo wydała mi się łagodniejsza od Akesson's 75 % Forastero Brazil, choć na pewno mniej od niej słodka. Może nawet nie mniej, a w mniej oczywisty sposób. Motywy lukrecjowo-anyżowy i zawilgoconego lasu były bardzo podobne, choć reszta bardzo się różniła. W setce mleczne kawy i wanilia, a w 75 % herbata, dym i likier... Wydaje mi się, że 100 % wyszła tak delikatniej za sprawą kwaskowato-ziemistych nibsów - na zasadzie kontrastu. One nakręciły owocową nutę, ale też nie jakoś bardzo.

Dalej nie wiem, czy to kwestia tego, że nie lubię nibsów, ale coś mi tu nie grało. One same akurat wydawały się bardzo pasować i nadawać charakteru, więc raczej nie... Te mleczne kawy i słodycz różnego rodzaju, nie za mocna, ale jakby przybywająca z każdej strony, jakoś mi nie leżała. Może to konkretne kakao potrzebuje trochę cukru i tłuszczu, żeby jakoś "przekierować" nuty (na bardziej "moje")? Nie ukrywam, że wolałam herbatę i likier, chociaż i ta bardzo mi smakowała.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 22 zł (za ok. 60 g)
kaloryczność: 609,7 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, tłuszcz kakaowy, nibsy7 %, lecytyna sojowa (1/1000)