środa, 27 listopada 2019

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Aprikose ciemna z nadzieniem morelowym i ciemnoczekoladowym musem

Morele zawsze lubiłam jako owoce suszone albo dżem - w sensie, że nie świeże po prostu, ale to zimą 2018/19 się w suszonych zakochałam. Wzięło mnie i kropka, toteż odczułam niedosyt czekolad z nimi. Jak już jakąś zdobyłam, nie mogłam się nacieszyć i... doszło do tego, że aż mi się parę zebrało. Trudno wyrazić, jak bardzo się cieszyłam na wszystkie z nich. Dzisiaj przedstawiana na ich tle wyróżniała się tym, że nie zawierała suszonych kawałków, a nadzienie morelowe. Dodatkowo, tabliczka pochodziła z jednej z bardziej lubianych przeze mnie linii Lindta - Creation Dark. Akurat w tych zawsze trochę narzekam na mousse, ale to prawie pewniaki. Dużo i smacznie, nie tam zaraz na 10, ale na tyle, że akurat w ich przypadku większa gramatura cieszy (co innego np. z mlecznymi owocowymi Creation, które wychodzą znacznie gorzej i nie wiadomo co z nimi zrobić).

Lindt 70 % Edelbitter Mousse Aprikose to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z ciemnoczekoladowym mousse'em (26%) oraz nadzieniem morelowym (18%).

Po otwarciu uderzył mnie intensywny i smakowicie napastliwy zapach kojarzący się z wręcz cierpko-pylistym mousse'em kakaowym na bazie masła oraz po prostu woń dżemu morelowego. Dżemoru bardzo słodkiego, marmoladowego wręcz, w którym i kwaskowatość się znalazła. Dżemu obłędnie morelowego. Przy jedzeniu czy podziale to właśnie dżemo-marmoladowe morele dominowały. Kakao stanowiło jakże dopasowane, palono-cierpkawe tło.

Przy łamaniu i podziale tabliczka wydała mi się konkretna, mimo że podział kostek ujawnił, iż górne nadzienie z konkretem nie miało nic wspólnego. Okazało się lekko ciągnącym, bardzo lepiącym i trochę glutowatym żelem.
Mousse z kolei niewiele wspólnego miał z mousse'em. Już na oko wyglądał na zbite nadzienie.
W ustach czekolada rozpływała się dość powoli i kremowo. Nadzienia wyciskały się spod niej dość szybko. Nieco szybciej rzadsze (owocowe), które ku mojemu zaskoczeniu tylko udawało soczyste... i wcale takie rzadkie nie było. Bardziej żelowo-zwarte, a z racji lepienia się, w sumie trzymało się reszty. Tzw. zaś mousse - rozpływał się bardziej spójnie z czekoladą. Tłusty, sprawiał wrażenie nieco spulchnionego, ale głównie skupiał się na tłustości. Tę cechowała śliskawość masła, co jednak trochę osłabiało poczucie suchawego pyłku kakao, a także pewna ciężkość. W zasadzie zlewało się z czekoladą, spłycając ją.

Już sama czekolada przywitała mnie cierpkością, po czym roztoczyła palony, niemal kawowy smak. Akcent moreli zaznaczył swoją obecność jako subtelny kwasek w tle. Gorzkość zrównoważona znaczącą, acz nie przesadzoną słodyczą wyszła łagodnie. Mieszała się z maślanością.

Maślany smak czekolady szybko wzmocnił mousse. Nie odróżniał się tym samym od wierzchu jakoś wyraźnie w całości, acz był w dużym stopniu maślany i wręcz przez to mdławy. Dość silna słodycz nie pomogła, acz wiązała się z lekką cierpkością kakao. Wyszło to dość "kakałkowo", ale w miarę poważnie. Miałam wrażenie, że we wnętrzu tabliczki kryła się nuta likieru spajająca oba nadzienia (które i tak przesiąkły nieco sobą nawzajem).

Owocowe dołączało do reszty za sprawą słodyczy, ewidentnie uderzyło w cukier, przez co prawie drapało w gardle, oraz kwasku, którym potem wpasowało się w cierpkość. Wniosło naturalnie owocową nutę, ale także słodką sztuczność. W całości wyszło tanio morelowo-jabłkowo, słodko i niespecjalnie charakternie, acz całkiem znośnie. Wydanie zdecydowanie marmoladowo-cukierkowe. Chwilami zalatywało mi mącznością i tandetą, a jego słodycz przybierała dziwnie chemiczny wyraz. Mimo to, z racji ilości, w całości było znośne, a chwilami nawet w porządku.
Spróbowane osobno zaskakiwało tym, jak niesmaczne było. Cukrowo słodkie w sposób sztuczny, chemiczny, nieowocowy. Co prawda czuć też jabłka i kwasek podkręcony (cytryną?). Morele? Jak przesłodzona marmolada z nich, taka wręcz cukierkowa, choć poniekąd trochę naturalna. Właśnie dziwne zjawisko: to nie morele były sztuczne, a słodycz... Morele względnie naturalne, tylko że stłamszone przez chemicznie-cukierkową słodycz.

Po słodko-owocowawym uderzeniu kwaśność morelowo-cytrusowa wtapiała się w cierpkawość kakao, a nadzienie dolne, a więc maślaność i ciemna czekolada wciąż trwały. Owocowy glut pozostawił im element tandety, ale jakoś tam stłumiły te dużo gorsze motywy. Można powiedzieć, że z dwóch nadzień dominuje właśnie mus, ponieważ cały czas gdzieś tam go czuć.

Na tyle, by w posmaku pozostała całkiem niezła suchawa cierpkość palonego kakao, sporo masła, ale w wydaniu "kakałkowego kremu", przesadzona słodycz z elementem chemii i owoców. Czułam też morelowo-cytrusową... w sumie nie soczystość, nie kwaśność, ale coś jakby-prawie. Pewna kwasowość utrzymała się swoją drogą. Oczywiście nie pomogło poczucie za silnej tłustości (jak na mousse, który powinien być lekki i owocowe nadzienie).

Całość wyszła kiepsko (jak na Lindta), acz zjadliwie i "trochę ciekawiej". Z jednej strony gorzej od 70 % Mousse Orange (którą uważam za skazę na honorze Creation Dark), bo sztuczniej, ale z drugiej... no, morela (jaka by nie była) jest znacznie ciekawszym smakiem (a to zawsze jakiś plus). Tym bardziej, że w sumie... wyszła, no... czuć ją. Acz nie tak, jak bym chciała. Mousse ogólnie może nie był taki musowy, ale o dziwo ciężko mu coś zarzucić (nawet jego ciężkość - hue hue - aż tak nie przeszkadzała). Czekolada jak zwykle w porządku...
Zdecydowanie za słodko, to jedno. Gdyby nie ta marmoladowa sztuczność słodyczy nadzienia morelowego, mogłoby być naprawdę pysznie, a tak niestety... efekt zepsuty, że po trzech kostkach jakoś na więcej nie miałam na raz ochoty, a resztę podzieliłam na dwa razy (a to na uczelnię, a to zagryźć pewną paskudę).
Cóż, nie obstawiałam, że to właśnie morelowa część nawali, ale wystarczy spojrzeć na skład - i wszystko jasne.


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 16 zł (za 150g)
kaloryczność: 498 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, tłuszcz kakaowy, przecier z moreli 5%, masło klarowane, naturalne aromaty, koncentrat soku cytrynowego, syrop glukozowy, lecytyna sojowa, substancja żelująca: pektyny, wanilia

7 komentarzy:

  1. Po zapoznaniu się ze wstępem pożałowałam że jej dotąd nie widziałam. Teraz jakoś mi nie żal. Sztucznych i mdło słodkich czekolad nie lubię ... W sumie morelowa cachete też by mogła tak wypaść więc także cieszę się że jej w Auchan nie kupiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomniana Cachet nie jest taka, mi bardzo smakowała i choć recenzja dopiero 3go grudnia, już zdradzę, że ma 8/10. Jest słodka, ale nie za słodka, bo ma dość ciężki klimat i dobrze wyczuwalne nuty samego kakao z Tanzanii. Żałuj więc, że nie kupiłaś.

      Usuń
    2. Kupiłam wczoraj bo mi narobiłaś smaka na tego typu połączenie. Była jeszcze wiśniowa chyba. Ta też mnie korci. Jadłaś)?
      Czekam na 3 grudnia bo jestem po degustacji.

      Usuń
  2. Morele uwielbiam zarówno świeże, jak i suszone, ale zdecydowanie wolę świeże, więc takie nadzienie morelowe byłoby dla mnie bardzo ciekawe, tym bardziej że nigdy się z czymś takim nie spotkałam ;) szkoda że akurat ono nawaliło :( ale czego się spodziewać po 5% moreli :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, świeżymi to to nadzienie nie smakowało. :P
      Fakt.

      Usuń
  3. Morele świeże odpadają z uwagi na owłosienie, które zgrzyta między zębami (od razu mam ciarki, tak samo jak od dźwięku swetra przytrzaśniętego szufladą). Suszone kupiłam może ze dwa razy. Od lat jestem daktylowa. Morele uwielbiam w jogurcie i ciastkowych nadzieniach... i to by było na tyle. Jednak doskonale rozumiem nagły szał na coś.

    Kompozycja mało moja, jednak mi się podoba. Może przez kakałkowe kremasło? Ostatnio jadłam coś kakałkowego i oddałam temu serce. Jak napisałam wcześniej, marmoladowe nadzienie morelowe lubię w ciastkach. Wręcz kocham (np. w Paryskich Biszkoptach z Biedry). Chemiczność może być ok, w zależności od rodzaju (to musiałabym ocenić sama). Mączność - nołp.

    PS Wiem, że zawsze piszesz "mousse'em", ale kiedy na końcu zagranicznego wyrazu jest już e, po prostu dodaje się do niego m.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkryłam, jak fajnie się suszone ciumka. A świeże - no właśnie. Gilette by się na nich wzbogacił.

      Ciekawa jestem, czy te biszkopty Mamie by smakowały? Wiem, że nigdy nie jadła, a wpisują się chyba w jej gust.

      Ta nie była ok, ale najgorsza też nie. Czasami zdarza się chemia, którą zaniosę, czy nawet odbieram pozytywnie, np. czasami kokos czy nuty marcepanowe w pistacjowych rzeczach.

      PS Teoretycznie wiem, ale zawsze, jakoś z przyzwyczajenia... Ech. Dzięki za przypomnienie, ale już i tak tego akurat nie będę zmieniać (a już też się zastanawiałam, czy nie powinnam w ogóle w spolszczenie - musem - pójść, ale nie, uparty osioł ze mnie).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.