wtorek, 28 kwietnia 2020

Lindt Hello Freakshake Choco mleczna z kremem mlecznym z karmelizowanymi orzechami laskowymi i kawałkami czekolady oraz kremem czekoladowym z ciemnymi ciastkami i wafelkami

Nie lubię przesytu w jedzeniu i czekoladach. Gdy o te drugie chodzi: co innego bogactwo nut smakowych w czystych ciemnych, a co innego przeładowanie dodatkami. Nie wiem więc, co mnie właściwie przyciągnęło do tej tabliczki. To, z jakiej jest serii? W głowie rozbrzmiewało mi "I fink U freeky and..." - liczyłam, że jednak jakoś tam będę mogła dokończyć "I like U a lot", chociaż odrobinę. Właściwie to chyba kupiłam ją trochę dla zgrywu (ale licząc, że jakoś tam ok wyjdzie).

Lindt Hello, Nice to Sweet You Freakshake Choco to mleczna czekolada nadziewana (10%) kremem mlecznym z (3%) karmelizowanymi orzechami laskowymi ("krokantem") i (0,4%) kawałkami czekolady oraz (25%) kremem czekoladowym z (1%) ciemnymi (kakaowymi?) ciastkami i (1%) kawałkami wafelków.

Gdy tylko rozerwałam pazłotko, poczułam wyraziste mleko. Była to woń smakowita, acz zasłodzona co niemiara. Przywodziła na myśl głównie czekoladki z mlecznym nadzieniem dla dzieci; czekolada mleczna zdawała się stać dopiero na drugim miejscu. Dokładnie wwąchując się w wierzch, a po podziale kostek bez problemu, poczułam "karmelizowane różności", wśród których było coś orzechowego i coś pieczonego.

Tabliczka przy łamaniu raczej nie trzaskała (może lekko pyknęła raz i drugi?), ale wydawała się w pewien sposób konkretna. Kostki nie uginały się, ponieważ nadzienia były gęste i zwarte. Cechowała je lekka tylko plastyczność, ale za to bogate najeżenie dodatkami.
W ustach czekolada rozpływała się leniwie, ale z łatwością, szybko zmieniając się w miękkawą, kremowo-gładką masę. Nadzienia miarowo rozpływały się wraz z nią, bez pośpiechu. Zachowały z nią spójność idealną, także mięknąc i zalepiając jeszcze bardziej. Oba były gładkie i miękkie jakby w trochę margarynowy sposób.

Mleczny krem wydał mi się rzadszy i tłustszy w mleczno-oleistym kontekście.
Skrywał sporo różnej wielkości kawałków orzechów laskowych (wydaje mi się, że były tuż pod samą czekoladą). Pokrywał je karmel, kojarzący się z palonocukrową otoczką. W trakcie jedzenia miałam wrażenie, że to twarde bryłki cukru.
Zawierał też całkiem sporo średniej wielkości płatków ciemnej czekolady.  Płatki czekolady po prostu były i idealnie spójnie rozpływały się wraz z kremem.
Niewielka ilość małych twardo-chrupiących, trochę oreowatych, a przy tym dość lekko-napowietrzonych jak wyjątkowo twarde, być może karmelizowane chrupki zbożowe ciastek dodana została tak, że właściwie wystąpiła i w białym, i w ciemnym kremie. Gryzione, wydawały się cukrowe, rozchodziły się na mąkę (?) i miękły dopiero po naprawdę długim czasie.
Krem czekoladowy również był tłusty, ale w sposób znacznie gęstszy, maślany. Wydał mi się też minimalnie suchszo-pylisty pod koniec. Część ciastek na pewno wchodziła i w niego. Sporo było w nim płatków wafelków - zaskakująco twardo-chrupiących (jakby karmelizowanych) początkowo. Po dłuższym czasie część z nich nasiąkała, miękła, ale i tak było w nich coś twardo-cukrowego (jak wafle duńskie). Również kojarzyły się z chrupkami zbożowymi (chwilami). Razem z ciastkami wprawiły mnie w konsternację, bo były bardzo do siebie podobne (a obrazek podglądowy na opakowaniu mylący – wygooglujcie, że wersja „niepromocyjna” ma inaczej rozmieszczone w nadzieniach dodatki).
Dodatki odsłaniały się po pewnym czasie, toteż rozgryzałam je pod koniec i na koniec (kiedy to już twardość zelżała, ale wciąż były chrupiące).

W smaku mleczna czekolada przywitała mnie tornadem wyrazistego mleka i niemal cukrową słodyczą. Wydawała się mieć lekko waniliowe zabarwienie, ale zdecydowanie to mleko przewodziło.

Pełny, niemal śmietankowy mleczny smak podkręcił środek. Na mlecznej fali jako pierwszy odezwał się biały krem. Był mleczny, jak to tylko możliwe i równie cukrowy, dosłownie jak mleko skondensowane. Jego wydźwięk był uroczo-dziecięcy, taki... czekoladkowy i zupełnie jak moje wyobrażenie o mleku z tubki. Morderczy w swym pełnym uroku przesłodzeniu.

Krem czekoladowy także był słodki, ale nie tak zabójczo. Wniósł lekką nutkę kakao, ale nie gorzkość. Zdecydowaną cierpkość natomiast owszem. Przełożyło się to na kakałkowy wydźwięk. Podkreślił smak samej czekolady, ale niestety doszukałam się w nim nuty maślanej (co z kakałkową cierpkością chwilami i zwłaszcza, gdy spróbowałam tę część osobno, zalatywało "grzybowym musem kakaowym"). Krem czekoladowy sprawił, że część dodatków zyskała charakter, sam zaś mieszając się z mlecznym, udawał zasłodzone, ale cierpkie kakałko na mleku. Znów odważniej odezwała się jasna część nadzienia, drapiąc cukrem w gardle.

ten wafelek...
Oto kawałki ciemnej czekolady z mlecznego kremu świetnie zarysowały się gorzkawym kakao na tym uroczo-zasłodzonym tle, czego efekt podkręcił cierpki krem ciemny. Dzięki niemu także ciasteczka (te w nim) odebrałam jako trochę kakaowe, choć niestety i tak dość próchnowate i udające chrupki zbożowe (kakaowe chrupki do mleka?). A wyłuskane i spróbowane osobno były po prostu mocno wypieczone i gorzkawe gorzkością takich ciastek. Dodały jednak odrobinkę soli.
Wafelki z ciemnego kremu odegrały niewielką rolę, chwilami też kojarzyły się z chrupkami zbożowymi. Nutka podpieczona się zaplątała, raz i drugi pomyślałam o cukrowych waflach duńskich, ale... nie tylko wafelki za tym stały. Orzechy karmelizowane też na tę melodię zagrały. Karmel czuć, owszem, ale i cukrowość przy nich wzrastała. W zasadzie nie umiem o tym myśleć inaczej niż "palony cukier", a nie karmel (choć on właśnie tym jest). Niestety, było to bardziej cukrowe, niż karmelowe. Same laskowce też nie miały problemu z zaznaczeniem swojej obecności, ale nie był to ich mocny smak, niknął w całości. Właściwie był za mocno palony, goryczkowaty.

Kremy smakowo mieszały się ze sobą, raz po raz wybijał się a to mleczny, a to czekoladowy. Nie było jednak zgrzytu między nimi, a wszystkie chrupacze też "grały w jednej drużynie". Smakowita mleczna czekolada trzymała je w ryzach. Tabliczka wyszła bardzo spójnie.

Po całości pozostało mleczne zasłodzenie, posmak jak po mlecznych czekoladkach i mnóstwie słodkich, chrupiąco pieczonych / palonych tworów. Lekka nutka kakao też była obecna, a jej cierpkość zaskakująco wysoka. Trochę obniżała zasłodzenie. Oprócz tego czułam tłustość, która w trakcie jedzenia tylko chwilami bardziej dawała się we znaki. Taak, na koniec i margaryna się wyłoniła. Z zębów czuć też dodatki, bo się w nie nieco powciskały.

Całość wyszła wciągająco. Wydaje się strasznie namieszana, taki "śmietnik z dodatków", ale zaskoczyła mnie... harmonią. Krem mleczny z "kakałkowym" dobrze się uzupełniały, a dodatki... były "na jedną nutę" - wszystkie cukrowo-palone. Czy to ciastko, czy wafelek jakoś rozmywało się, orzechy czuć, karmelowość (palonocukrowość) czuć... A urozmaiciły konsystencję i, co bardzo ważne, nie zdominowały tabliczki. Otóż ich ilość uważam za w pełni wystarczającą, ale nie przesadzoną. Nic nie było tam ostrego, wyjątkowo twardego. Wprawdzie osobiście wolałabym, żeby skupili się na jakiś dodatkach konkretnie, ale i tak wyszły dobrze (choć mi osobiście nie podobały się ciastka udające chrupki zbożowe i to, że obcukrzono i przypalono orzechy). Przełamywały i napędzały słodycz.
To przyjemna tabliczka do zasłodzenia się nią. Podobało mi się, że mimo drapania cukru w gardle, odnotowałam też ogrom mleka i cierpkość kakao. Gdyby nie ta słodycz, a także gdyby lepiej ogarnąć dodatki, mogłaby i 9 zdobyć. Kostkę podarowałam Mamie, która stwierdziła: "dobra, ale... ona już taka bardziej ciemnoczekoladowa, nie?".


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 11 zł
kaloryczność: 550 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku 11%, miazga kakaowa, masło klarowane 8%, odtłuszczone kakao w proszku, olej palmowy, odtłuszczone mleko w proszku 3%, śmietanka w proszku 1%, mąka pszenna, orzechy laskowe 1%, emulgator (lecytyna sojowa i słonecznikowa), kakao w proszku, sól, wanilina, środek spulchniający (wodorowęglan amonu, wodorowęglan sodu i węglan potasu), ekstrakt waniliowy, syrop cukru skarmelizowanego

4 komentarze:

  1. Jestem zrażona do linii Hello za obniżenie lotów, ALE NAZWA <3 Wydaje mi się na przykład, że kiedyś Hello miały lepszą rozpuszczalność. Trochę bez sensu wpychać dodatki tylko po to, by były, choć różnica pomiędzy nimi niewielka. Zgrzyt pomiędzy kremami dla mnie pewnie by był. Sądzę, że całość zjadłabym z zachowaniem podziału. Gdyby była w Pl, nie wzięłabym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie mam wrażenie, że do coraz większej ilości słodyczy dodatki pchają kompletnie bez sensu. Dopóki, jak w niektórych Zotterach, układa się to w spójną kompozycję i jest smacznie, nie mam nic przeciwko, ale gdy człowiek zaczyna się gubić, co ma w ustach, to kiepsko.

      Usuń
  2. Gdybym nie czytała dziś tej recenzji to pewnie nigdy by mnie w sklepie nie zainteresowała. Ta seria morduje cukrem i posmakiem tłuszczu, oleju ? Jak będzie niebywała okazja żeby przetestować czemu nie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała seria? Nie zgadzam się! Podstawowe smaki niby lata temu mi nie smakowały zbytnio i nie wracałam do nich, ale niektóre limitki z niej uważam za bardzo dobre.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.