czwartek, 2 lipca 2020

Tibitó Chocolate Arauca 70 % ciemna z Kolumbii

Czasem próbuję racjonalizować zakupy. Tak właśnie zrobiłam z Tibitó i na próbę kupiłam tylko jedną tabliczkę, by zrobić rozeznanie, czy warto w tę markę inwestować. Przysłano mi ją, a ja... poczułam potrzebę dokupienia reszty, ponieważ wiedziałam, że tej jednej i tak szybko nie zjem. Zanim więc doszło do próbowania, uzbierałam kilka różnych. To jednak okazało się pomocne w ustalaniu kolejności jedzenia, bo po Chocó postanowiłam zjeść pierwszą zakupioną. Z tego, co wyczytałam, tę zrobiono z kakao z regionu, który graniczy z Wenezuelą. Jest tam przepiękny park narodowy Sierra Nevada del Cocuy z najwyższymi szczytami Kordyliery Wschodniej. Nie wiedziałam więc, czego się spodziewać, bo i Wenezuela potrafi smakować bardzo różnie, i region wygląda ciekawie.

Tibitó Chocolate Arauca 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kolumbii z regionu Arauca.

Gdy tylko otworzyłam folię poczułam wyrazistą kwaśność kefiru i słodkich cytrusów z zaznaczoną goryczką (grejpfrut?). Zapach jednak szybko osiadł na laurach i bardzo złagodniał, tracąc na intensywności, wyrazistości. Ujawniło się subtelne prażenie. Do głowy przyszły mi jakieś miękkie bułeczki mleczne w towarzystwie delikatnych owoców... albo raczej z owocowym farszem - ze słodkich jabłek? Dżemem pomarańczowo-grejpfrutowym? W trakcie jedzenia chyba doszukałam się jeszcze lekko prażono-cynamonowego wątku.

Przy łamaniu tabliczka była bardzo twarda i trzaskała głośno, ujawniając ziarnisty przekrój.
W ustach rozpływała się powoli, do końca zachowując formę i kształt. Zwarta, wydawała się raczej gęsta. Miałam wrażenie, że gdybym ją gryzła, okazała by się plastelinowo miękkawa, jak podsuszony krem. Kawałek opływał gęstą zawiesiną, która widziała mi się jako soczyście-wodnista i dość pudrowo-pylista, mimo że realnie czekolada była gładka. Odznaczała się niską tłustością.

W smaku od pierwszego kęsa poczułam słodkie, dojrzałe grejpfruty i pomelo, przy czym słodycz dosłownie wplotła się w nie aż nienaturalnie. To raczej dżem / palona konfitura niż surowe owoce. Z czasem zahaczały o cukierki pudrowe (z naciskiem na "pudrowe").

Po nich pomyślałam o kefirze, którego kwaskawość zaznaczyła się, ale zaraz zaczęła trochę wycofywać. Złagodniał, stając się delikatną śmietanką albo lodami śmietankowymi. Ogólnie czekolada zrobiła się zaskakująco mleczna.
Delikatnie prażono-pieczony posmaków znów przypomniał mi mięciutkie, wilgotne bułeczki mleczne albo drożdżówki z owocowym farszem lub dżemem. Rosnąca słodycz przykryła to jednak cukrem pudrem. Nieśmiała soczystość próbowała przebić się słodką pomarańczą, pomelo, potem słodkim jabłkiem. Zdecydowanie była to jakaś ich dosłodzona forma, a także przyprawiona na korzenną nutę. Prażone jabłka z cynamonem?

Mniej więcej w połowie gorzkość zreflektowała się. Prażoność wydobyła orzechy i lekką gorzkość cynamonu. Przyjemnie podkreślił grejpfruta / pomelo. Wokół zebrały się jakieś drobne owoce (porzeczki czerwone i czarne?). Soczystość, wzmocniona przyprawami, sprawiła, że kompozycję odebrałam jako lekką, rześką i... w końcu chłodnawą? Jakby obok cynamonu kręciła się ostra lukrecja i... wszystko to próbowano przykryć cukrem pudrem? W tle przewalały się jeszcze podprażone orzechy... może w cynamonie?
Do głowy przyszła mi też jakaś goryczkowata kasza na mleku. Pomyślałam o jaglanej, z naturalnie orzechową nutą.

Gorzkawość kaszy i orzechów zaczęła torować sobie drogę na przód. Coraz bardziej i... Lekka gorzkość popłynęła w kierunku kawy. Bardzo delikatnej, z pianką i... może nawet z mlekiem? Przyprawy też chyba się do niej przyłączyły. Na pewno jednak końcówka była bardzo kawowa.

Po wszystkim pozostał posmak kawy, lekka kwasko-goryczka składająca się z nut owocowych (które ułożyły się w słodką, mięciutką wiśnię) i mlecznych, jak również chłodna pudrowość. Nie tyle sama silna słodycz, co wyobcowany cukier puder i pudrowe cukierki? Równocześnie bowiem czułam lekkie pieczenie cynamonu... i lukrecji?

Całość wyszła smacznie, mimo tego, że zalatywała niemoimi nutami i była zbyt nieokreślona. Sama jednak ubolewam nad tym, jak nieśmiały był smak i jak zapach szybko się wystraszył. To bardzo lekka kompozycja, o ulotnym charakterze, niejednoznaczna, ale nie uboga w smak. Mleko i słodkie, owocowe twory (z grejpfruta, pomelo, pomarańczy, jabłek i czerwonych), doprawione cynamonem i lukrecją nie mogły wyjść źle, ale też nie zagrały tak porządnie, jak mogłyby.
W swoich mleczno-pudrowo-kaszowych, przyprawionych aspektach przypominała Chocó 70%, ale wyszła bardziej ubogo. Chocó miała mnóstwo ciekawych wątków, i choć też hamowanych, to... także odważniejszych. Przyprawy korzenne, jogurt / kefir - wszystko to zacnie współgrało z choćby jabłkami czy nutami Chocó: słodkimi pomidorami, bananami i ziemią, słodem, wyraźniejszą kaszą i orzechami.

Mleczno-pomelowaty, owocowy smak z kawową końcówką od razu przypomniał mi Naive Nano Lot Elizabeth Agudelo, której jednak intensywność była dziesięć razy silniejsza. Tibito to bardzo łagodna, spokojna jej wersja. Nadzienie owocowe, cytrusy, jabłka i kawa to z kolei Pacari Tutu Iku 70 % (która jednak oczywiście miała też wiele nut Ekwadoru).


ocena: 7/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 25,59 zł (za 80g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 435 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. "W trakcie jedzenia chyba doszukałam się" - spotykam produkty, w których chyba czuję smaki albo chyba odnotowuję zapachy. Nie lubię chybalności, bo wtedy czuję, że jestem tuż obok właściwego skojarzenia, ale nie mogę go pochwycić.

    "Odznaczała się niską tłustości."

    O ile bułeczki są spoko, o tyle na nadziewane dziś zupełnie nie mam ochoty. Czekolada też mnie nie porywa. O lukrecji wolę nawet nie wspominać. Chyba mam problem z cytrusami. W teorii, bo w praktyce je lubię. Hmm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie lubię nie móc jakiejś nuty złapać. Czasem próbuję sobie przypominać dziwności próbowane w różnych miejscach i coś z tego kombinować, tworzyć na podstawie tego, co znam, ale i tak to poczucie, że jestem obok męczy. W przypadku dobrych czekolad przeważnie większość nut jest bardzo wyrazista, a te niejasne są mniej znaczące i obstawiam, że osoby mniej wciągnięte w czekolady w ogóle by ich nawet nie zarejestrowały. Takie więc mniej znaczące, nieokreślone nutki toleruję bardziej niż całe nuty, ważne motywy, których nazwać nie jestem w stanie. Właśnie żałuję, że tu jakby baza smaku była taka niedookreślona.

      Tak niską, że "ą" się już nie załapało.

      Myślę, że gdybyś raz i drugi zjadła dobrą (dobrą, ale wciąż w Twoim guście, więc nie cytrusową setkę za 100 złotych nagradzaną co roku złotem AoC, a dobrą, np. 70-80 % taką jak Original Beans czy np. Idilio Origins - te są cudnie mandarynkowe), cytrusową czekoladę, mogłabyś się przekonać. Widzę Cię właśnie z mandarynkową, migdałowo-orzechową czekoladą z Wenezueli. Bo mój Madagaskar, mimo że nie tylko cytrusowy, a też cudnie kawowy i nabiałowy, mógłby Ci czasem za bardzo ziemią walnąć.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.