niedziela, 20 grudnia 2020

Meybona Organic 72 % Dark Chocolate ciemna

O marce Meybona przed zakupem ich tabliczki właściwie nie wiedziałam nic. Po zakupie... nie uległo to zmianie. Na potrzeby recenzji trochę poszukałam i tyle. Nawet zdążyłam zapomnieć, że jedną już jadłam (ale opakowanie, że kupowałam to pamiętałam): Ecuador 72 %. Niemiecka marka pracująca z ekologicznym kakao z określonych plantacji, ponoć ze stuletnią tradycją. Ciekawe, że jak się czyta prawie wszystkie kompanie są rodzinne, mają gdzieś koło 100 lat doświadczenia itp. Nie krytykuję ani nic (żeby nie było!), a to takie luźne myśli. Tak samo jak to, że aż do znalezienia strony producenta i swojej recenzji podlinkowanej byłam pewna, że to marka włoska. Nie wiem, dlaczego.

Meybona Organic 72 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao.

Już rozchylając sreberko poczułam mocno palony zapach zestawiony z intensywną soczystością owoców leśnych, czerwonych. Na pewno czułam dojrzałe maliny i jeżyny, ale także kwaśniejsze czerwone porzeczki. Wszystko to opiewała waniliowa, wręcz trochę miodowa słodycz.

Sucha w dotyku tabliczka wydała mi się niecodziennie twarda. Łamała się z głośnym trzaskiem, ujawniając ziarnisty przekrój, a przy odgryzaniu kawałka wydało mi się, że jest w niej coś kruchego, mimo wręcz kamienności.
W ustach rozpływała się straszliwie długo (uwielbiam, jak czekolada rozpływa się długo, ale ta... robiła to jakby wcale rozpływać się jej nie chciało, a to męczyło); niechętnie, z oporem, który z czasem trochę słabł. Potem było aż ślisko, bardzo tłusto. Kawałek mimo to zachowywał kształt i formę, a znikał na tłusto-żadne smugi. Nie było to wyjątkowo tragiczne, ale nieprzyjemne. Mnie już przy pierwszej kostce przeszkadzała tłustość, ale dałam radę zjeść całość.

Wgryzając się w czekoladę poczułam smak surowego, waniliowego ciasta - takie coś lekko zakalcowego, bardzo słodkiego. Słodkiego... wręcz trochę miodowo. Delikatna maślaność związana z tym wydawała się tworzyć bazę, a w tle szybko zaznaczyła swoją obecność owocowa rzeskość.

Poprzez miód wkroczyła subtelna cierpkość. Wymieszała się ze smakową suchością kakao, niosącego nieśmiałą gorzkawość. Nagle wzrosła paloność, a jasne, maślane ciasto trochę się przypaliło. Poczułam się, jakbym jadła lekko przypalone ciasto... kawowo-miodowo-waniliowe? Słodkie, tłusto maślane, a jedynie z sosem kawowym? Z naciskiem na ten sos! Jeden z głównych wątków tej czekolady był właśnie niczym słodko-cierpkawy sos / syrop kawowy i / lub kakaowy. Bez dwóch zdań miodowy charakter słodyczy się do tego dołożył.

...Ciasto... z warstwą owoców, bo te jako delikatny kwasek szybko wgryzły się w kawę i rozkręciły soczystość. Poczułam kwaskawe czerwone porzeczki, a zaraz za nimi całą niezbyt jednoznaczną kompanię owoców leśnych i działkowych. To też słodko-kwaśne maliny, coraz słodsze maliny i jeżyny. W końcu może i jagody. Wszystkie one ze zdarzającymi się kwaskawymi. Aby temu zaradzić, posłodzono je jasnym miodem. Waniliowa nuta to skojarzenie starannie pielęgnowała, aby kompozycja nie stała się nazbyt owocowa.

Paloność bliżej końca wzrosła raz jeszcze. Tym razem plątała się pomiędzy łagodną kawą, przypalonym ciastem maślanym, dodając do nich wyraźniejszą kakaową cierpkawość (która w zasadzie przez cały czas pobrzmiewała w tle, ale jako taka leciuteńka)... A jednak i czymś wilgotniejszym, a więc może jakąś dziwaczną ciastową masą? Maślaność zdawała się odgrywać ogromną rolę, choć nie była smakiem przewodnim (na szczęście). Coś z orzechów... ale zbyt ulotnego, by nazwać? Te ostatnie zaczęły o siebie walczyć. Wraz z delikatną, paloną gorzkawością zrobiło się jakoś "cieplej". Nagle pojawiły się wyraziste, ale łagodne w wydźwięku orzechy laskowe. Prosto z jakiegoś... ciasta świątecznego lub czekolad z okienkiem?

W posmaku zostały orzechy oprószone kakao, maślaną czekoladowością i soczyste owoce, chyba głównie czerwone porzeczki i jeżyny z jasnym miodem. Takie... cierpkawo-kwaskawe, a jednak delikatne, bo sowicie dosłodzone. Czułam w ustach pewną suchość i cierpkość od kakao, ale także zatłuszczenie - nawet fizyczne na ustach.

Jedzenie tej czekolady było oczekiwaniem. Oczekiwaniem, że wreszcie ciekawy smak się rozkręci, że wreszcie zacznie się porządnie rozpływać, że wreszcie pojawi się mocna, główna nuta. A tu niestety. Leniwie płynęły delikatne smaki, niczym niezrażona tłustość męczyła. Wyszła jakby... przygłuszona w smaku właśnie tą tłustością. Nie była gorzka, kwaśna, a mimo że nie przesłodzona, to... to wyszła właśnie jako miodowa słodycz z maślanością, w nieco ciemnawym wydaniu (dałabym jej jakieś 50 % kakao), bez polotu. Nie mogę powiedzieć, by była zła, już jak kupiłam, to zjadłam (choć pod koniec tłuszcz na ustach mnie odrzucał, no, ale nie chciałam wyrzucić - tata już mi jakiś czas temu zadeklarował, że ciemnych czekolad "jednak nie lubi chyba")... Nie ukrywam jednak, że końcówkę bardzo na siłę. Nie było w niej nic wartego uwagi by kupić.

Podobną konsystencję miała Ecuador 72%, ale współpracowała chętniej i... ewidentnie miała głębszy smak.
W smaku skojarzyła mi się z nijaką wersją Cachet Uganda 80 %: też była ciastowo-maślana, palono-orzechowa i z podobnymi owocami, ale jednak Cachet to brownie, dużo dymu i soczyste czerwone, wyraziste owoce (wiśnie). Meybona bowiem męczyła konsystencją i smakową nudą.


ocena: 6/10
kupiłam: Auchan
cena: 3,99 zł
kaloryczność: 602 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wanilia Bourbon

2 komentarze:

  1. Nazwa brzmi znajomo. Wchodzę na swój blog, wpisuję i rzeczywiście - bingo! Obecnie wolałabym tę Twoją niż moje stare z dodatkami. Szkoda wolnego rozpuszczania. Ja bym oczywiście pogryzła. Mimo iż Tobie wydała się nijaka i nierozkręcona, dla mnie brzmi całkiem okej.

    Co byś obecnie zrobiła z ciemną, która zyskała maksymalnie 3 punkty? Skoro tato odpadł, a z mamy nieciemnolubna istota? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie odpadł. Wszelkie ciemne z dodatkami / nadziewane zjada na luzie, ale nie lubi czystych ciemnych. Co nie znaczy, że ich nie weźmie, bo przynajmniej raz w tygodniu u niego w domu pieką jakieś ciasto czy coś, więc czyste ciemne przydadzą się mu do tych murzynkowatych. Jak jednak pomyślę, że jakaś zjadliwa czekolada miałaby tak smutno skończyć, to kończę. Od oceny 5 w dół nie ma litości - niech się smażą w piekle! To znaczy... w cieście, w piekarniku.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.