niedziela, 19 września 2021

Marana Peru San Martin 70% ciemna

Myśląc o czekoladach zjedzonych w ostatnim czasie i rozplanowując kolejne degustacje aż się zastanowiłam, czy nie popadam w swego rodzaju rutynę. Chodziło o regiony i marki. Może dla kogoś z zewnątrz mogłoby się to więc wydać nudne, ja jednak... utwierdziłam się, że taką "nudę" lubię bardzo. W kwestii jedzenia "codziennego" jestem dość ograniczona, prawie ciągle jem to samo. A swoje "to samo" urozmaicam ciekawostkami, to jednak... no właśnie, tylko pojedyncze urozmaicenia. Dlaczego to piszę? Markę Marana postrzegam właśnie jako "niby prawie to samo, ALE". Ale wychodzi tak, że prawie każda tabliczka jest inna. Marka i kraj te same, zawartości niewiele się różnią; opakowania bardzo podobne. Smak jednak...? Tu już za każdym razem jest, co odkrywać! Tym bardziej, że to miała być moja pierwsza 70tka od Marany. Warto też jednak chwilę - pozornie! - podobnym opakowaniom poświęcić. Marana stara się pokazywać swoją tożsamość kulturową, dziedzictwo. Opakowania linii San Martin są inspirowane amazońskimi rycinami, nawiązującymi do magii i mistycyzmu, ale i codziennego życia mieszkańców Amazonii. Gigantyczne boa, syreny… zaraz obok farmerów w dżungli. 

Marana Peru San Martin 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Amazonico z Peru, z regionu San Martin z okolic miasta Tarapoto.

Po otwarciu poczułam wyrazisty, dość kwaskawy zapach kojarzący się z cytrynami "na słodko". Pomyślałam o orzeźwiającej lemoniadzie, ale zarejestrowałam też niemal śmietanową nutę. Oczami wyobraźni zobaczyłam śmietankowy krem cytrynowy; krem... aż nieco maślany? Był poniekąd łagodny "bazowo", ale soczyście owocowy jednocześnie. Za lemoniadą stały czerwone porzeczki, może też... hibiskus? Herbata z niego? Czułam też słodkie, trochę wodniste niby ciemnawe winogrona, może fioletowe... i egzotykę mieszanki w stylu "winogrona&guarana", coś trudnego do nazwania. Jakby taka... goryczkowata charakterność owoców, ale... ze złagodzeniem. Kwiatowym, jak upewniłam się w trakcie jedzenia.

Przy łamaniu gładko-tłusta już na dotyk tabliczka przedstawiła się jako bardzo twarda. Trzaskała niczym łamane suche i bardzo grube gałęzie, odznaczając się przy tym masywnością.
Ta w ustach w dużej mierze prędko odchodziła w niepamięć. Rozpływała się w umiarkowanym tempie, mięknąc, acz zachowując kształt i formę. Była nieco zbita, ale przy tym kremowa niczym gęsty, maślany krem. Tworzyła trochę pylistą zawiesinę, którą rozganiały trochę soczyste, niewielkie fale. I tak na przemian, aby w końcu zniknąć z lekkim ściągnięciem. Po zjedzeniu całości, czułam tłustawość na ustach. Jak dla mnie rozpływała się nieco za szybko i nie podobało mi się wrażenie tłustości.

Smak przywitał mnie wycofaną słodyczą. Mignął delikatny, śmietankowy biszkopt, rozwijający się nieśmiało w tle; pomachały do mnie owoce.

To na nie w pierwszej kolejności zwracałam każdorazowo uwagę. Otóż były słodko-kwaśne i egzotyczne, do głowy przyszły mi porzeczkowate, czerwone nie do sprecyzowania, ale... ususzone na jakiś herbato-napar. Otulone kwiatową słodyczą i delikatnością. Pojawiły się... guarana i hibiskus. O tak, hibiskus wyraźnie wplótł kwasek. Guarana zaprosiła cierpkość i goryczkę, ale... taką owocową (przypomniała mi się może raz w życiu jedzona papaja - słodko-mdła z goryczowatymi pestkami nie do jedzenia). 

Po chwili jednak do naparu wlał się miód. Mnóstwo, ogrom miodu. Złocistego, jasnego i zasładzającego. Słodycz wzrosła, będąc aż lekko mdławą. Czysta słodycz... skojarzyła mi się z zasładzającymi, a wodnistymi winogronami... niby ciemnymi, ale coś nie bardzo. Bardzo słodkimi, a jednak z domniemaniem kwasku. Takimi fioletowymi, różowawymi. 

Słodycz rosła, ale nie zapomniała o lekkim kwasku, z którym tworzyła dziwną jedność, stąd moje myśli powędrowały ku rodzynkom i figom...  jakby podkwaszonym? Albo kwaskawym miodzie? Albo otulającym coś kwaskawego. Pomyślałam o owocach "zrobionych na słodko". Jakby jakaś suszona / kandyzowana egzotyczna kostka? Na pewno m.in. kwaśno-słodki ananas. Potem jeszcze cytryna... ale w wydaniu orzeźwiającej - mimo że słodkiej - lemoniady? Może też marakuja (suszono-kandyzowana?)? Znów kwiaty wygładziły to swymi delikatnymi, słodkawymi płatkami.

Kwasek związany z lekką cierpkością mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa uderzył herbatą. Zabiły herbaciane dzwony wzywając wszelkie kwiatowe i suszkowato-roślinne, nieco korzonkowe motywy. Kompozycja zrobiła się nieco wilgotna... chłodna. Pomyślałam więc o korzeniach, drewnie porośniętym mchem... Lekko bagnisty klimat ustabilizowały orzechy pekan, same w wydaniu jakiegoś... maślanego kremu? Po czym wszystko to pochłonęła maślaność właśnie, nie zaburzając jednak owocowej soczystości.

Kompozycja złagodniała. Pokazała odrobinkę orzechów - tłustych pekanów konkretniej. Kwaśność owoców poprzez śmietanowo-śmietankowe tony przeszła w mleczność. Czekolada z czasem zaczęła wydawać się mleczna... Niczym mleko zasłodzone miodem do prawie złotego koloru i gęstości.
Śmietanka... skojarzyła mi się z jakąś biszkoptową, wilgotną roladą przeplecioną właśnie śmietankowym kremem... Na pewno miękką i wilgotną... aż lepką od miodu? Może był w niej też kwaskawo owocowy zawijas z żółtych egzotycznych? A na wierzchu... kandyzowano-miodowe, suszone owoce. Także pewna kwiatowość, bardziej jako łagodzący element miała się tu w najlepsze.

Bliżej końca poczułam, jakby tak te słodko-kwaśne owoce dodać do herbaty... Czyli jakbym miała do czynienia z herbatą owocową? Mocno owocową. To jedno, a drugi wątek obok: zupełnie jakby przepijać ten śmietankowy biszkopt herbatą. Pod koniec wyrazistszą i gorzkawą. Dziwnie płynęły obok siebie (a nie jakby biszkopt przepijać herbatą owocową).

Po zjedzeniu został posmak słodko-kwaśny i nieco goryczkowaty. Przeważająco owocowo-egzotyczny (trudny do nazwania), nieco herbaciany, ale także kwaśno-orzeźwiający. Jak soczyste cytryny (lemoniada?) i hibiskus. Czułam jednak także wysoką słodycz miodu... oblepiającego owoce łączące naturalnie kwaśność ze słodyczą właśnie. 

Czekolada wyszła słodko-kwaśno, jakby aż zapominając o gorzkości. Hibiskus, czerwone i inne owoce, winogrona oraz egzotyczne cytryny, a także niejasna mieszanina w wydaniu suszono-dosłodzonym wyszły intrygująco i orzeźwiająco, mimo że właśnie bardzo słodko. Ciekawa goryczka owoców rewelacyjnie wplotła herbatę i pekany. Maślana baza wcale nie wpłynęła na nie negatywnie, ciężko. Tyle tylko, że łagodziła, jak i kwiaty, ale... to wyszło raczej jakby stały na straży, by słodycz nie zasłodziła, a kwaśność nie przegięła. Dopomógł tu mleczny wątek. Już przy pierwszej kostce wiedziałam, ze będzie 9. Jedząc jednak, tak się wciągnęłam, nuty okazały się tak interesująco zestawione, że nawet nie zauważyłam, kiedy się w niej zakochałam. Niezwykle nieciężka jak na taką tłustość i słodycz, nieprzytłaczająca, a jednak z poczuciem konkretu (czekoladowego!).

Z regionu San Martin jadłam już Zottera Labooko Peru "Cacao Tocache" 72 %. Gdy tylko to sobie uzmysłowiłam... tak! Przecież to ten sam "słodki kwach" lub "kwaśna słodycz". Niezwykle dziwny wydźwięk... obstawiam, że jakiś egzotycznych owoców, których po prostu nie znam (a krążę nazywając je naokoło). Miód, egzotyczne owoce (kandyzowany ananas), cytryny, granat, a oprócz tego wiklina były podobne do mieszaniny egzotycznie-suszonych Marany, hibiskusa i herbacianych tonów z miodem. Maślaność w Maranie wyszła za to idealnie trafiona, w Zotterze zbytnio się narzucała.
Zotter Labooko Peru Milk 70 % smakowała mocno maślano-śmietankowym lemon curdem - mleczność tamtej do regionu jak widać świetnie się wpasowała.
A miodzikowość i kwiaty przy cytrusach i kwaśnych owocach rodem ze Standout Peru 70 %.


ocena: 10/10
cena: 38 zł (za 70 g - cena półkowa)
kaloryczność: 609 kcal / 100 g
czy znów kupię: może i bym mogła

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy

2 komentarze:

  1. Wczoraj u Drwalowej był Wedel z hibiskusem. Napisała, że nie wyczuła go, ale nawet nie wiedziała, czego szukać. Ja też bym nie wiedziała. Wchodzę dziś do Ciebie, a tu hibiskus. Świat się zgrywa :P O guaranie pomyślałam, że wypiłabym z niej sok. Lemoniady nie lubię, uh. Jeśli chodzi o tabliczkę, nie wiem, czy odpowiada mi tyle kwasku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nigdy nie piłam prawdziwej lemoniady i nie chciałabym, bo mnie odrzuca myśl o tym. A jednak nuta orzeźwiającego napoju z owoców, nawet nieco dosłodzonego jako nuta, a nie realne słodkie picie, jest przyjemna.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.