środa, 29 września 2021

Zotter Labooko Belize Sail Shipped Cacao 72 % ciemna

Zottera Labooko Belize 72 % (recenzja z 2019) już jadłam, ale ostatnimi czasy Zotter sporo w swojej ofercie zmienił, a ja do niektórych czekolad sobie wracam. Przeważnie w związku ze zmianami, czasem choćby miały to być tylko zmiany opakowań. Nowe opakowania Zottera w większości do mnie nie przemawiają, jednak dzisiaj prezentowanej w sumie mi się podoba. Na pewno o wiele bardziej niż starej wersji. Liczyłam, że i smak poszedł w lepszym kierunku. Choć ostatnio o to trudno. Jednak przynajmniej miałam co sobie porównać z nową 82 % (którą też już w 2017 jadłam). Kakao używane do produkcji tej czekolady podróżuje do Hamburga na bezemisyjnych żaglowcach.

Zotter Labooko Belize Sail Shipped Cacao 72 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Maya z Belize.
Czas konszowania to 21 godzin.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam ciepło-wytrawny zapach orzechów i drzew, oprószonych przyprawami korzennymi. Może nawet z odrobiną kwiatów, otulających je? Były słodkawe, delikatne i pasujące do tego, jak wspomniane już drzewa rozgrzewało słońce... Albo przypominające ciepło otwieranego piekarnika (z orzechowym wypiekiem w nim)? Nagle, i cały czas epizodycznie w trakcie degustacji, poczułam wilgotny, mocno wypieczony razowy chleb żytni. Z ziarnami zbóż (o trochę "orzechowawym wydźwięku). Razem zasugerowały melasowe, powypiekane aż na sucho (i do przesady)... ciastka? Może nawet krakersy? I na nich na pewno znalazły się ciemne owoce. Jako dżemo-żele? Masy aż spływające z nich? Ciemne, fioletowo-granatowe, a więc opierające się na czarnych porzeczkach i winogronach? Owoce w zapachu były średnio jednoznaczne, ale odpowiadały za soczystość i słodycz.

Przy łamaniu twarda tabliczka trzaskała głośno, ujawniając zwarto-gładki przekrój.
W ustach rozpływała się powoli i aksamitnie. Była kremowo-mazista, zostawiała gładkie smugi, zalepiając nimi i wykazując miękkawą budyniowość. Nie była jednak kremowa w pełnym tego słowa rozumieniu. Połączyła tłustość i soczystość w równych proporcjach, dzięki czemu nie wyszła ciężko. Kojarzyła mi się trochę z tłustawym, pełnym budyniem z rzadkawym sosem.

W smaku pierwsza pokazała się subtelna słodycz migdałów, przechodząca po chwili w wyraziste drzewa. Pomyślałam o masywnych pniach, rozgrzanych słońcem. Ciepło wniosło trochę palonego akcentu, więc i karmel zaraz się zjawił. Był to jednak jakby miodowy karmel. Ciepłe, rozgrzane słońcem drzewa przywiodły na myśl szczyptę przypraw korzennych.

Nagle jednak wemknęły się owoce. Pomyślałam o słodziuteńkiej truskaweczce, ścigającej się z migdałami. Może w tym cieple zarejestrowałam też niemal miodową figę suszoną? Podwyższyły słodycz, a następnie truskawka zajęła się rozprowadzaniem soczystości.

Na soczystej fali przybył kwasek porzeczek... czerwonych i czarnych, z czasem zupełnie zdominowanych przez czarne oraz ogółem owoców leśnych. Przybrały na słodyczy, a truskawki się wśród nich zagubiły. To owoce ciemne, fioletowo-granatowe i z lekką cierpkością. Okazały się bardzo słodkie, mimo że poganiała je bezkreśnie soczysta kwaśność cytryny. Do głowy przyszły mi miękkie i dojrzałe jeżyny oraz niemal czarne winogrona. Może część z nich została przerobiona na jakieś dżemy, syropy, żele z miodem?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydały mi się nieco podkręcone przyprawami. Także słodkimi korzenno-ciepłymi. Nie było ostro. Przewodził cynamon, może trochę goździków przypiekło mocniej, zaplątała się jakaś goryczka... Chwilami wyłapywałam odrobinę kwiatów, które przez większość czasu raczej podchodziły pod drzewa. Drzewa czy raczej palone, opałowe drewno?

Wzrósł motyw palenia / pieczenia... może chwilami przesadnego (myślę o wypiekaniu w sensie... wypieków). Z racji owocowego kwasku pomyślałam o ciemnym chlebie na zakwasie, który nieco osłabił owocowość, a umocnił wytrawność. Wilgotny żytni... z...  oliwkami... w nim? Takimi lekko cierpkimi, kwaskawo-ostrzejszymi... Które jednak zaraz zniknęły. Chleb za to na pewno był sowicie posmarowany masłem. Słodkawy karmel zasugerował niemal czarny, palony pumpernikiel i... nagle kompozycja zaczęła łagodnieć.

Poczułam mocną maślaność, przez jakiś czas palone orzechy i lekką ciasteczkowość... dziwnie jednak mało słodką. To bardziej pieczona ciasto-mączność (mam na myśli "ciasto" jako surową masę), może nawet krakersowość? Jakby tak coś posmarować masłem... i zarzucić owocami z każdej możliwej strony.

Bliżej końca owoce znów podwyższyły słodycz. Moje myśli krążyły wokół ciemnych winogron, porzeczek i jeżyn, ale też truskawek i... to jako sos / syrop? Znalazła się wśród tego cierpkość - może skórek winogron (którą przejęły od wytrawności, wciągając też trochę przypraw korzennych). Taki trochę aż karmelowo-miodowy, słodki prawie do przesady. Znów wyłapałam suszone figi.

Po zjedzeniu został posmak karmelowo-melasowej, trochę miodowo-figowej słodyczy, której wtórowały ciepłe przyprawy korzenne i drzewa. Czułam, że przełamuje je niejednoznaczna soczystość owoców ciemnych oraz trochę czerwonych. Wszystko zdawało się otoczone kwaskiem cytryny i lekką cierpkością... jej białych włókien, skórek winogron, drzew, przypraw. 

Całość smakowała mi, choć nie wszystkie nuty i ich zestawienia były moje. Wytrawność dziwnie łączyła się z wysoką słodyczą, w dużej mierze owocową i... po prostu maślaność czy za dużo krakersowo-chlebowo-oliwkowych nut przy tych cudnych owocach mi nie leżało. Podobnie z masłem, karmelem akurat z ciemnymi owocami... Jakoś niespecjalnie niby... ale koniec końców tak to się układało, że było "w zasadzie przepysznie". Niebezpiecznie jednak. Karmel na ten przykład... był tak soczysty, że aż miodowo-figowy. A to wyszło ciekawie i harmonijnie.
Struktura za to, mimo iż wolałabym nieco inną, do smaku idealnie dobrana.

Doskonale pamiętałam mnóstwo drzew, ciemne owoce (granatowe / fioletowe; leśne) i chleb z masłem z dawnej Labooko Belize Special 72%, jednak tamta była ogólnie słodsza i łagodniejsza. To raczej tosty z masłem (dzisiejsza chleb ciemny z nim) oraz figi i miód. Mimo iż nuty miała lepsze, spójniejsze, to dziś prezentowana zachwyciła mnie dynamiką i głębią - miała zdecydowanie bardziej jednoznaczne owoce i nie była tak łagodnie maślana.
Jej soczystsze, leśnoowocowe, truskawkowe tony upodobniły ją aż do wersji 82: starej i nowej. Podlinkowane były jednak kwaśniejsze. Obecna 82 % wyszła bardziej serowo-maślano-śmietanowo niż orzechowo-drzewnie-chlebowo, ale wydaje mi się, że w dzisiaj opisywanej ta wytrawna chlebowość tak wyraźnie wyszła przez kontrast ze słodyczą.
Niemal czarne owoce o dżemowym charakterze, pieczono-maślane nuty, miód, zwiewność i ciastowość były bardzo podobne do Standout Maya Mountain Belize 70  % o w sumie także dość podobnej strukturze. 


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 576 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

4 komentarze:

  1. Powiadasz, że "oprószonych przyprawami korzenne"? Hłe, hłe. Żytnie pieczywo wczoraj jadłam, ale chrupkie do recenzji. Fajny aromat, przyjemny. Czy ja kiedyś miałam do czynienia z połączeniem truskawek i migdałów? Wydaje mi się dzikie. I zupełnie niegłupie. Wybrałabym tylko świeże lub skremowane truskawki i całe migdały. Może w ciachu? Przyprawy korzenne (prawie) zawsze spoko. Tą czekoladę zjadłybyśmy z satysfakcją obie, tak przeczuwam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kali jeść, Kimiko jeść - zawsze lubiłam "W pustyni i w puszczy". Dzięki, poprawione.
      A Ty przypadkiem nie jadasz zawsze na kolację żytniego razowca, takiego o długich kromkach?

      Zotter mnie przyzwyczaił do takich połączeń w nadzieniach, a nuty w czekoladach to już w ogóle miksy rozmaite fundują. Wiesz, że ostatnio widziałam sporo past orzechowych, że właśnie np. migdał z truskawką, fistaszki z maliną? Mnie jednak jakoś do takich produktów nie ciągnie. Acz faktycznie połączenie fajne (jako nuty w czekoladzie).

      Tak! Ona była tak wielopłaszczyznowa, że... dla każdej coś miłego.

      Usuń
    2. Niee, moje pieczywo kolacyjne jest mieszane, nie żytnie.

      Usuń
    3. Kiedyś, kiedyś jakieś takie jadłam, gdy byłam mała, a ojciec się oburzał, że Mama "dzieciaka ciemnym chlebem karmi" i czasami był taki kompromis. O ile były ziarenka, jeszcze mogłam zjeść, ale i tak przy żytnim dla mnie mieszanki to jakaś licha namiastka chleba (bez obrazy - piszę tylko o swoich odczuciach).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.