sobota, 12 marca 2022

J.D.Gross Ekwador 95 % ciemna z Ekwadoru

Jednymi z czekolad, których zawsze lubię mieć zapas są Lindt Excellence 85 % i J. D. Gross 70 %. Tanie (w odniesieniu do tych do degustacji), dobre i pewne. Czegoś właśnie w miarę pewnego szukałam na dzień jednego egzaminu. Czułam, że przyda mi się porządna dawka kakao. W zasadzie nawet pisałam się na tabliczkę zapchaną tłuszczem, byle akurat tego dnia nie trafić na nic nadto słodkiego. Stąd myśl, że to dobry moment na dzisiaj przedstawianego Grossa. Zawsze się bałam, że to oszukańcza gdy o zawartość kakao chodzi kiepścizna, bo opinie pochlebne nie były. A nie chciałam, by marka straciła w moich oczach. W końcu ciekawość wygrała. Moje zdanie liczy się dla mnie bardziej niż innych, stąd chciałam sama sprawdzić. Mimo że normalnie wolę uczyć się na błędach cudzych, nie zaś swoich.

J.D. Gross Ekwador 95 % to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao arriba z Ekwadoru.

Po rozchyleniu papierka poczułam mocno palony zapach osadzony w kawie, węglu, odrobinie ziemi. Wyobraziłam sobie ziarnistą kawę z dobiegającym do niej kwaskiem wytrawnego czerwonego wina, które podsycił kwasek bliżej nieokreślony. Trochę cierpkawy od kakao w proszku, trochę cytrusowy. Dominowały cytryny, ale wyłapałam też pomarańcze wprowadzające słodycz. Całość była mało, choć duszno słodka. Trochę jak bardzo tłuste, nijakie, oprószone kakao trufle belgijskie? Trochę tłusto-ciastowo? Jak maślane ciasto kakaowe z cytrusową nutą? Wydźwięk kojarzył się z delikatnymi, białymi kwiatami, których odrobinkę w trakcie degustacji również się doszukałam.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała głośno. Wydawała się skaliście krucha, nie kruszyła się. Dopiero gdy kawałek odgryzałam, trafiałam na pewną łamliwość i kruszenie się. Kostki miały tendencję do rozpadania się z trzaskiem.
W ustach potrzebowała chwili, by zacząć się rozpływać. Potem też - robiła to bardzo, bardzo długo i trochę niechętnie. Potwierdziła się jej skalistość i masywność, ale... tylko początkowo. Miękła nieco i stawała się gęstym, nieco ciężkawym, przytykającym kremem. Jakby może chciała poudawać ciemną mleczną? Była tłusta w sposób maślany, co jednak stopowała... pewna nawet nie pylistość, co może węgielność? W pewnym momencie, bliżej końca rozpływania się kęsa robiła się niemal zupełnie jak węgiel rozpuszczany w malutkiej ilości wody. Robiła się coraz bardziej lepka, choć nie zalepiała (a przytykała?). Wydała mi się dziwnie mało czekoladowa. Ściągała i wysuszała trochę na koniec. W zasadzie nie było to przyjemne, ale nieprzyjemne też nie, a dziwne, intrygujące. Może mój osąd jest mało obiektywny, bo to kiepsko zrobiona czekolada, niemniej... bardzo węglowa, a tak się składa, że węgiel lubię. Nie lubię tłustości, a ta tu była przesadzona - i właśnie węgiel odciągał uwagę.

Umieszczenie kawałka w ustach było jak pierwszy łyk rozpuszczalnej kawy creme: trafienie na delikatną, ale wyraźnie kawową piankę, a następnie na bardziej gorzką esencję. Albo jak odgryzienie kawałka polewy kakaowej z lodów na patyku - czuć osłabioną chłodem gorzkość kakao. W zasadzie mowa tu o gorzkawości aspirującej do gorzkości. Była łagodna, spokojna. Miała mocno palony, ale na pewno nie przypalony charakter. Mimo echa kawowego, z każdą sekundą umacniała się goryczka prostego kakao.

Słodycz nie pozostała obojętna i zajęła się szlifowaniem potencjalnych zgrzytów, pilnując, by nuty trzymały się łagodnego wydźwięku. Była niska, a jednak wyraźna, prosta.

Cierpkie odtłuszczone kakao w proszku było wyczuwalne cały czas i szybko zmieniło kawę na bardziej cierpkawą, ziarnistą. Nie na pierwszym planie, ale jednak. Zupełnie, jakby dosypać je do kawy lub zasypać nim jej ziarna. Właśnie pewnej ziarnistości się doszukałam. Trochę jak nibsy? Trochę... ziemistej. Nutka ziemi pochwaliła się swoistym kwaskiem, co następnie przełożyło się na skojarzenie z tanią kawą z automatów oraz delikatne echo czerwonego wina. Minimalna kwaskawość wyszła wprawdzie tanio, ale nie w odpychającym, a zwyczajnym sensie. Co więcej, mieszała się z taniną. Przy nim jednak mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odtłuszczone kakao w proszku zwróciło na siebie jeszcze więcej uwagi. 

Wówczas słodycz zabrzmiała wyraźnie. Najpierw wydawała się prosta, lecz w połowie, może na zasadzie kontrastu, zasugerowała owoce w czymś ciężko-słodkim. Było trudno je nazwać... cytryna jako nuta maślanego wypieku? Może jakiś twór z leśnymi? Wyobraziłam sobie tłuste, mocno kakaowe muffiny z owocami. Podkreśliły wino. Przy proszkowym kakao epizodycznie pojawiał się, nasilał i znikał, by zaraz znów mignąć, węgiel. Nuty łagodniały.

Kompozycja łagodniała ogółem. Paloność i kawa zupełnie zmieniły się w węgiel, a ja... w jego gorzkości poczułam specyficzną słodycz, łączącą się z nijakością smakową. Ewidentnie czułam węgiel rozrabiany z wodą. Ta rozbijała smak. Narosła tłustość, maślaność... Wciąż myślę tu o bardzo, bardzo tłustych muffinach i innych. Jakby po kawie przyszła na nie pora. Może z owocami, bo z wyraźnie kwaśną nutą. Na pewno cierpko-kakaowe, ciemne warianty. Muffinowy klimat podkręciły kwiaty, niepewnie plączące się na tyłach wraz ze słodyczą.

Bliżej końca było już bardziej maślano, choć z wciąż z cierpkością taniego kakao. Wróciło wyobrażenie o lodach na patyku, tym razem z naciskiem na samego loda. Może śmietankowego, ale aż z racji tego za ciężkiego? Przełożyło się to na wydźwięk nie tyle czekoladowy, co tabliczki z kakao odtłuszczonego w proszku i tłuszczu kakaowego.

Po zjedzeniu czułam taninę / ściągnięcie jak po winie, ale ugłaskane znaczącą, ciężką słodyczą i tłuszczem. Był też cierpko-suchy posmak kakao w proszku o ziemiście-cytrusowych zapędach, jak również łagodzący to motyw kwiatów. Wszystko przyciśnięte tłuszczem i tym samym wyprane z wydźwięku nut. Żadnego kwasu, ale goryczka proszku owszem. Nie był przyjemny czy zły, a raczej neutralny.

Tabliczka wyszła zaskakująco smacznie jak na takie coś. Okazała się mało czekoladowa. To bardziej... tafla ze składników kakaowych. Dziwne uczucie. Niemniej, czuć w niej trochę nutek: owoce cytrusowo-leśne, może nieco winne i kawa, ziemistość. A jednak chowały się pod najpierw silną nutą mocnego palenia kakao, potem pod tłuszczem / maślanością kakaową. Spłyciły smak zasadniczy. Wszelkie węgielne czy związane z wypiekami nuty przypisałabym im. Przez to był dość nudna.
W konsekwencji mdła, przeciętna i gorzko-cierpkawa, kwaskawa kompozycja w moim odczuciu była do zjedzenia, ale do smacznej czekolady jej bardzo daleko. Cieszyła mnie natomiast niska słodycz (acz obecna, i to znacząco) oraz trochę śmieszyła struktura tabliczki, która "jakby chciała być czekoladą, obojętne jaką, mlecznawa też może być". 
Z takich dziwnych czekolad jadłam np. Eti Dare Dark Chocolate 70 %, która jednak oddawała przesłodzoną polewę, toteż Gross w moich oczach wygrywa, choć na pewno nie jest to dobra czekolada. Uważać na nią powinni ci, którzy nie lubią smaku kakao w proszku. Ja do niego nic nie mam (wręcz przeciwnie - bardzo go lubię, ale nieszczególnie w czekoladach dobrej jakości, bo w zasadzie ją wyklucza).
Gross 85% wydaje się o wiele tłustsza, ale bogatsza w nuty; Lindt 90 % była wyraźniejsza w nuty, a mimo to, odebrałam ją jako bardziej tanią. Myślę, że dziś opisywana tak zyskała u mnie dzięki węgielności.


ocena: 6/10
kupiłam: Lidl
cena: 5,49 zł (za 125 g; chyba promocja)
kaloryczność: 594 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie sądzę

Skład: miazga kakaowa, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, cukier

4 komentarze:

  1. Nie lubię grossa właśnie z uwagi ma węgiel i proszkowość, a do tego brak nie owocowych :/ szkoda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co rozumiesz przez "brak nie owocowych"? 70% nie smakuje owocami. W obecnej ofercie może nie bardzo się orientuję, ale chyba jest też z karmelem, a nie z owocami?
      Uwierzę, że więgielność może przeszkadzać.

      Usuń
    2. Przepraszam wyraziłam się nieprecyzyjnie. O tę ko konkretnie 95% mi chodziło ;)

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.