sobota, 19 lipca 2025

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Superior / Czekolada Gorzka 85 % ciemna

Jako kolejną tabliczkę marki własnej Leclerc z linii o niezrozumiałej genezie (dlaczego inspirowane akurat Ekwadorem?), wybrałam tę bez większego powodu. Chyba tylko dlatego, że szukałam jakiejś, że tak napiszę "pojedynczej", nie do porównywania. Może też podświadomie myślałam, że może być najmniej udana? Wszak im więcej kakao, tym lepiej czuć, jak je potraktowano, a to w przypadku czekolad nie z tej najwyższej, degustacyjnej półki, to często loteria. 

(Leclerc) Marque Repère Equador Collection inspiree Chocolate Preto Superior / Czekolada Gorzka 85 % to ciemna czekolada o zawartości 85% kakao; marki własnej marketu Leclerc.

Po otwarciu poczułam bardzo mocno palony, wręcz spalony zapach. Spaleniznę podbiła czarna, sucha i rozgrzana ziemia. Obok rozchodziła się waniliowa słodycz i motyw palonego masła. Przeplotły gorzkość całkiem integralnie. W tle przepływał jeszcze budyń waniliowy, zrobiony na mleku, dodatkowo nieco łagodzący zapędy gorzkości. Odnotowałam też wyraźnie zaznaczone kakao w proszku. Przy nim zamajaczyła sugestia kwasku - nawet nie wiem, czy odtłuszczonego kakao, czy niby soczystego.

W dotyku twarda tabliczka wydawała się zdradzać kremowość, ale też lekką pylistość. Przy łamaniu trzaskała głośno, donośnie, łącząc dźwięk łamanych gałęzi ze skalistym pogłosem.
W ustach w pierwszych chwilach czekolada była niechętna, ale potem już rozpływała się normalnie, choć powoli. Długo zachowywała kształt. Kawałek robił się jednak dość plastyczny, jakby zwięzły. Była znacząco tłusta, ale też trochę pylista, co tłustość trochę równoważyło. Wydała mi się niegładka, a lekko chropowata.

W smaku pierwsza pojawiła się niska słodycz o wyraźnie waniliowym charakterze. Miała sporo do powiedzenia, przy czym czuć, że to raczej motyw "o smaku waniliowym" niż prawdziwa wanilia.

W oddali za nią zaznaczyła się palona cierpkość i przemknęło odtłuszczone kakao w proszku. Jeszcze dalej zaznaczyła się rozgrzana, czarna ziemia.

Motyw waniliowy nic sobie jednak z tego nie robił. Pokazał się jako waniliowy budyń na mleku, z którego aromat wtapiał się w mleko i... maślaność? Wyobraziłam sobie budyń-pudding, ale nie samemu robiony, a jako deser z lodówki, posypany kakao w proszku. Maślaność stała się jakby nośnikiem pod słodycz, ale też strażnikiem gorzkości. Słodycz cały czas stała mniej więcej na równym, średnio wysokim poziomie.

Gorzkość wyraźnie wzrosła w konsekwentnie palonym, wręcz spalonym kierunku. Ziemia umknęła, spalenizna zaś otarła się o jakby spalone, goryczowate orzechy włoskie - takie prawie zupełnie czarne po wyłuskaniu. Pomyślałam o spaleniźnie oprószonej kakao w proszku - ono bowiem też nie próżnowało.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa spalony motyw spójnie połączył się z maślanością, przekładając się na myśl o palonym maśle. Maśle także przypalonym? Ogólnie maślaność i mleczne zapędy w harmonii przeplatały gorzkość. Orzechowość przeszła na nieco mniej spalony tor.

Średnia słodycz cały czas utrzymywała waniliowy ton, choć chwilami, gdy rosła gorzkość i cierpkość, zdradzał się też jej prosty, bardziej cukrowy charakter. Ogólnie jednak i tak była średnia, średnio-niska.

Motyw spalenizny wydał mi się w pewnym sensie... smolisty? Kakao w proszku wraz z nim robiło drobne aluzje do kwasku. Ziemia raz po raz przemykała, acz trudno było ją uchwycić.

Na zasadzie kontrastu z czasem nasiliła się mleczność. Złagodziła gorzko-cierpkie tony i splotła się z wanilią. Ta wystrzeliła do przodu jeszcze bardziej, była bardzo wyrazista, acz wciąż z aromatu. Nie przełożyła się jednak na wzrost słodyczy. Maślaność trochę wtopiła się w mleko.

Po zjedzeniu został posmak spalenizny z zaznaczonym kakao w proszku, ale też maślanym wygładzeniem. Słodycz stanęła dziwnie obok, jakby trochę oderwana od reszty - wciąż czuć w niej motyw aromatu "o smaku wanilii".

Czekolada była mocno średnia. Przypalona gorzkość i kakao w proszku mieszały się z aromatem waniliowym w zgodzie, przekładając się na kompozycję prostą, taniawą i nudną. Pojedyncze akcenty ziemi, spalonych orzechów i waniliowego budyniu na mleku czy nawet palone masło nie porwały mnie. Jednocześnie nie było to niesmaczne. Średnio-niska słodycz, gorzkość wyraźna, ale nie siekierowa i maślane złagodzenie - kompozycja przystępna, niewywołująca emocji. Taka, co to można zjeść w zasadzie nawet jako tako ze smakiem, skoro się już kupiło.


ocena: 6/10
kupiłam: za czyimś pośrednictwem w Leclerc
cena: jakieś 8,50 zł (a dokładniej 60 za 7 różnych czekolad z tej serii, więc nie wiem, ile dokładnie za jaką)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, ekstrakt waniliowy

piątek, 18 lipca 2025

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Pekan z Mleczną Czekoladą i Kawą

Ten krem od razu wydał mi się i ciekawy, i ryzykowny. Jeszcze nie trafiłam na obłędny krem z pekanów, ale też za wiele ich nie jadłam. Kawowe kremy orzechowe jakoś do mnie nie przemawiały. Obecnie jakoś nie przepadam i nie piję kawy, ale wciąż lubię takie nuty np. w czekoladach. Nie podoba mi się jednak dodatek twardych kawałków kawy, na co czasami decydują się producenci. Co mnie tu czekało? To była wielka niewiadoma. Wiem jednak, że na pewno nie kupiłabym tego kremu, gdyby nie połączono kawy z czekoladą. Sama w kremie orzechowym nie kusiła. Niestety, po Dobry Orzech Pasta z Orzechów Laskowych z Mleczną Czekoladą nie liczyłam, że czekolada w tym wyjdzie jakoś przełomowo. 

Dobry Orzech Pasta z Orzechów Pekan z Mleczną Czekoladą i Kawą to czekoladowo-orzechowy krem z prażonych orzechów pekan z mleczną czekoladą i kawą.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu poczułam dominujący zapach palonych ziaren kawy. Były gorzkie, jednak całość jako tak bardzo gorzka się nie jawiła ze względu na słodycz, jaka otulała kawę. Pomyślałam o ocukrzonych, niby karmelizowanych ziarnach w cukrze. Słodycz oddawała też nadto cukrową, nieśmiałą w czekoladowość czekoladę. Tłuste pekany zaznaczyły się całkiem nieźle. Słodycz przy nich chyba zahaczała trochę o karmel. W oddali, za tym wszystkim, snuła się jeszcze sugestia niedookreślonego kwasku. 

Na wierzchu wydzieliło się dużo oleju - zlałam prawie całość, czyli jakieś 5,5 czy nawet prawie 6 łyżeczek. Wierzch także był lejąco-ruchomy, a przy mieszaniu okazało się, że krem i tak zachował wystarczającą tłustość. Dał się poznać jako ciągnąco-lejący i nie za gęsty. Wyglądał na wilgotny i oleisty także na samym dnie - acz fakt, że tam minimalnie zgęstniał i zastygł - zaraz jednak wchłonął wilgoć reszty.
Widać w nim całkiem sporo drobinek mielonej kawy i mniej jasnych punkcików orzechów. Oprócz niej nie powiedziałabym, że krem był miazgowy, a raczej bazowo gładki (w kwestii orzechów). Miał w sobie coś z tłustego, plaskającego, rzadkawego ciasta.
Krem podczas jedzenia okazał się minimalnie gęstniejący, ale wciąż dość rzadki. Rozpływał się łatwo w tempie umiarkowanym - wydaje mi się, że kawa przyspieszała rozpuszczanie się orzechowej bazy. I wymuszała wcześniejsze podgryzanie masy. Czułam w nim oleistą tłustość i mimo bardzo wysokiej tłustości, wydawało mi się, że brak mu orzechowego konkretu. Niby zachował pewną zwartość i lepkość, ale nie był zbyt masywny. Ciężki owszem. Zmieniał się w ustach w luźno-rzadkawą papko-zawiesinę, przywodzącą na myśl blok czekoladowy i tłuste ciasto. Uraczył mnie ziarnistością, która trochę udawała tak lubiany przeze mnie miazgowy efekt. Tu jednak, drobinki, które zaznaczały się na języku, były zmielonymi ziarnami kawy. Drobinki orzechów tylko plątały się wśród nich, gubiąc się.
Nie dało się zagarnąć kremu tak, by nie trafić na kawę. Wystąpiła bowiem nie tylko pod postacią malutkich kawałeczków do gryzienia, ale też mocno zmieloną, przejawiającą się jako proszkowa ziarnistość.
Gdy gryzłam całą masę, trochę trzeszczała i chrupała od kawy. Drobinki gryzione na koniec były chrupiące i twarde, przy czym im dłużej gryzione, tym bardziej trzeszczące. 
Po zjedzeniu w dodatku w ustach zostawało suche wrażenie.

W smaku występ rozpoczęła delikatna słodycz. Mimo niskiego poziomu, oddawała charakterem cukrową chyba czekoladę. Bardzo, bardzo łagodną, gdy o czekoladowość chodzi.

W oddali przemknęły gorzkawe, palone ziarna kawy, a słodycz zaczęła rosnąć. Mieszała się z odrobiną mleka, po którym odważyły się pokazać pekany. Orzechy wydawały się prażone minimalnie albo wręcz wcale. Wpisały się w łagodność, jednak gorzkość kawy podszepnęła im charakterniejsze, goryczkowate orzechy włoskie.

Kawa wypływała na wierzch co jakiś czas, dając rozejść się też innym nutom. Orzechom pekan chwilami, gdy akurat trochę się wycofywała, zdarzało się iść w gorycz. To zaś znów podkręcało kawę. To, jak intensywnie była wyczuwalna, zależało też od tego, ile akurat drobinek kawy znalazło się w porcji władowanej do ust, a także jak mocno się wyłoniły z masy.

Kawa ogólnie nasilała się, idąc w kierunku palonych, gorzkich ziaren. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przestała już epizodycznie się wybijać, a zaczęła dominować ciągle. Zagłuszyła orzechowość i na chwilę też czekoladę, ale... tylko po to, by właśnie czekoladę zaraz wydobyć.

Orzechy pekan wywalczyły sobie pozycję w tle. Wyszły trochę maślano, co połączyło je z mleczną nutą.

Mleczna czekolada z intensywnymi ziarnami kawy zaserwowała mi subtelną wizję słodkiej kawy z mlekiem. Na sekundę przyszło mi do głowy też cappuccino, ale potem po prostu zwyklejsza kawa z cukrem i domieszką mleka wygrywała. Chyba na zasadzie kontrastu bowiem, przy kawowej nucie, bardzo wzrosła też słodycz. Głównie "dodana" - choć czuć też czekoladową, jawiła się dość cukrowo. Orzechy dołożyły się do niej nieznacznie. Oczami wyobraźni patrzyłam na karmelizowane, pokryte cukrową otoczką ziarna kawy.

Końcowo jednak, nagle zrobiło się bardziej maślano, co złagodziło słodycz. Orzechy przy niektórych zagarnięciach wychodziły wyraźniej, przy innych słabiej. Wpisywały się w tę maślaność, ale czasem dokładały do niej też goryczkę.

Gryzione na koniec ziarna kawy smakowały po prostu sobą - gorzkimi, palonymi.

Po zjedzeniu został posmak głównie palonych ziaren kawy. Daleko za kawą znalazło się echo mleka i cukru, przekładających się na myśl o słodkiej kawie z mlekiem. Czekolada prawie umknęła. Tłuste pekany mieszały się z goryczką kawy, trochę udając orzechy włoskie.

Krem mnie nie chwycił. Już sam zapach jakoś mnie nie zachęcił, bo gorzkie, palone ziarna kawy zwyczajnie mi tu jakoś... nie grały. Nie pomogła "dodana" słodycz i za delikatna czekoladowość. Co do struktury - bałam się, że będzie bardziej lejąca, a jednak i do niej mam zastrzeżenia. Twarde, chrupiące kawałeczki kawy nie dały rady zastąpić mi miazgowego od orzechów efektu. I w końcu sam smak - to, że nie przekonuje mnie połączenie pekanów z kawą, to jedno, ale... gorzka kawa w ogóle z tą za delikatną, a choć nie przesłodzoną to cukrową w charakterze, czekoladą niespecjalnie wyszła. Trochę słodyczy, trochę mleka... ale jakoś nie chwyciło. Myśli o cappuccino pojawiły się, ale nie był to smak wiodący (a to obiecywał producent). Ot, można zjeść jako ciekawostkę bez emocji, ale to raczej niewypał. Nie przekonał mnie też do kremów orzechowych z kawą (ta perspektywa drobinek zmielonej kawy w kremie nie podoba mi się).
Nie mogę powiedzieć, by krem był zły, po prostu też nie dobry i bardzo nie w moim typie.


ocena: 7/10
kupiłam: dobry-orzech.pl
cena: 35 zł za 180g
kaloryczność: 663 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy pekan 85%, czekolada mleczna 14,5% (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), kawa 0,5%

środa, 16 lipca 2025

Zoto Rugoso Nicaragua 75 % Single Variety Chocolate ciemna z Nikaragui

Choć przy planowaniu degustacji naszło mnie na inną Zoto z tego zamówienia, przy sprawdzaniu recenzji Zoto El Castillero Nicaragua El Castillo, Rio San Juan 70 % Trinitario Blend Chocolate tknęło mnie, że nie mogę przegapić okazji na takie porównanie! Ten sam kraj, ale inny region. Także tym razem firma podała mnóstwo szczegółów. To ich pierwsza ciemna czekolada "single variety" - czyli nawet nie "single origin", chodzi o użycie tylko jednego konkretnego rodzaju kakao. Kakao Rugoso pochodzące z Bocay w Nikaragui fermentowało w skrzyniach przez 5 dni, było 2 razy mieszane. Suszenie trwało 7 dni na otwartym powietrzu na słońcu - ziarna leżały wtedy na drewnianych platformach. Prażenie odbyło się w 130 stopniach C i trwało 18 minut, a mielenie aż 48 godzin. Przepisując to, bardzo obrazowo sobie to wyobraziłam. Pytanie, co ze smakiem?

Zoto Rugoso Nicaragua 75 % Single Variety Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao Rugoso (70% miazga + 5% tłuszcz) z Nikaragui, z regionu Bocay (gór na północy kraju).

Po otwarciu poczułam intensywny zapach śliwek i czerwonych porzeczek, może z odrobiną truskawek, w wydaniu owocowej, duszonej masy o wysokiej słodyczy. Wyobraziłam ją sobie jeszcze gorącą i bulgocącą na ogniu. W tle przewinęły się też świeże owoce - bardzo ciemne jagody, cierpką aronię czułam na pewno, ale chyba i truskawki tam mignęły. W gorąc duszonej masy wpisała się też gorąca, palona melasa. Obok jednak łagodziły ją krówki - niby też trochę melasowe, ale bardziej urocze, a także orzechowo-pralinowy krem. Jego słodycz mieszała się ze słodyczą niemal lukrową, przekładając się na ogólnie dość wysoki poziom słodyczy całości. Wyobraziłam sobie mleczny lukier czy też raczej krem z cukru pudru i serka śmietankowego o nieco... chałwowym zabarwieniu? Mleczną chałwę, acz bez goryczki?

Czekolada była twarda w chrupki sposób. Nawet bardzo. Trzaskała adekwatnie głośno. Jak pozostałe Zoto, trochę się rozwarstwiała przy dzieleniu - na spodzie była jakby "doklejona" cieniutka warstwa.
W ustach rozpływała się gęsto i powoli. Zmieniała się w luźną, miękką, kremową masę. Zaserwowała tłustość i lepkawość. Z czasem zdobyła się na skąpą soczystość, którą wieńczyło cierpko-taninowe ściągnięcie jak po zjedzeniu cierpkich owoców.

W smaku najpierw poczułam słodkie owoce surowo-świeże z nieco kwaskawym echem - przewodziły słodkie truskawki, choć nie były to tylko one... Reszty nie mogłam uchwycić od razu, bo zaczął się prędko zmieniać cały wydźwięk owoców i nasilały się te kwaskawe. Jak się okazało, były to duszone czerwone porzeczki i śliwki. W tym owocowym wątku element duszenia robił się coraz istotniejszy.

Dalej, niezwiązana z nimi pojawiła się soczysta cierpkość aronii i jakiś bardzo ciemnych leśnych czy jagódkowatych w podobnym, a jednocześnie słodszym, tonie.

Po paru chwilach polała się też słodycz zgoła inna, łagodniejsza: krówkowa. Słodkie ciągutki wykazywały mleczność, a z czasem też pewną... paloność? Wyobraziłam sobie krówki melasowe, które powoli zmieniały się po prostu w melasę. Melasę z lekką goryczką.

Gorzkość zawitała do kompozycji poprzez paloność. Była łagodna, ale zdecydowana. Zaserwowała rozgrzaną ziemię i trochę drewna. Suchego drewna z kominka? Rosła spokojnie, ale było w niej coś... władczego.

Owoce spokojnie pobrzmiewały sobie obok. Cierpkość aronii zatonęła, zaniknęła w duszonej strefie. Przemykały, wyłaniały się za to słodsze truskawki.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa ciepło to zaczęło robić drobne aluzje do ostrości.

Melasa odcięła się od łagodnej słodyczy. Ten wątek miał się nieźle, mimo że krówki się zgubiły. Oto poczułam lukier... jakby chałwowy? Nie taki czysty lukier, a twór... bardziej mleczny... Krem mleczno-chałwowy na bazie cukru pudru? Myślałam o chałwie bez cienka goryczki, mimo że ogólnie gorzkość kompozycji stała na średnio wysoki poziomie. Przez chwilę myślałam, że słodycz zrobi się drapiąca.

Sezam jednak zmieszał się z nutką... zboża? Chmielu? A melasa w tym czasie przemieszała się z duszonymi, ciemno-czerwonymi owocami.

Łagodna słodycz znów wysunęła na przód krem... ale tym razem z kolei wyraźniej pralinowy. Pomyślałam o słodkiej, trochę mlecznej masie na bazie... orzechów laskowych? Kryły lekką goryczkę, którą zaraz podchwycił także sezam. Wreszcie i on dołączył się do gorzkości ogółu.

Owoce mieszając się z melasą zyskały...pikanterię? Zupełnie, jakby duszoną masę ze śliwek i porzeczek, może z odrobiną truskawek, doprawić ostrymi, korzennymi przyprawami z goździkami i anyżem na czele. Ich ciepło, rozgrzewanie zgrało się z gorącą ziemią, która nagle okazała się królować nad wszystkim, i drewnem.

Po zjedzeniu został posmak owoców: czerwonych porzeczek, śliwek, truskawek  duszonych z przyprawami korzennymi - wyraźnie wręcz piekąco-gryzącymi goździkami i anyżem, które spójnie mieszały się z gorącą melasą. Ze względu na łagodność słodyczy, którą zapewnił krem orzechowo-sezamowy, wróciły też melasowe krówki. Charakterniejsza rozgrzana ziemia osiadła z goryczką w tle. Odnotowałam też coś a'la aroniowego, niby cierpkawego, ale nie do końca aronię.

Czekolada była intrygująca i bardzo smaczna. To, jak najpierw pokazały się świeże truskawki, a potem nadciągnęły owoce duszone (czerwone porzeczki, śliwki), końcowo w ogóle wzbogacone o korzenną pikanterię przełożyło się na dynamikę kompozycji. Podobnie słodycz, mimo cały czas łagodnego, podobnego charakteru, ciągle się zmieniała - od krówek przez lukier i krem chałwowy po krem orzechowo-pralinowy. Obok czuwała melasa, by nie zrobiło się za łagodniusio. Kwasek był znikomy, gorzkość średnio-niska, ale zapewniająca powagę i wytrawność. Ziemia i trochę drzew, zbożowość z mlecznymi akcentami wystąpiły w harmonii.

Złożona słodycz, która w Zoto El Castillero Nicaragua El Castillo, Rio San Juan 70 % Trinitario Blend Chocolate przytłaczała, w dzisiaj przedstawianej była nieco inna. Wspomniana to miód, chałwa, banany, winogronowa melasa, a więc nuty, które samo w sobie miały wiele dopowiedzenia. Dzisiejszej się tak nie rządziły. Goryczkowaty sezam, ziemia i orzechy włoskie wspomnianej jako tako przypominały nuty dzisiaj przedstawianej, tak jak pieczone winogrona kojarzyły się z duszonymi śliwkami i porzeczkami dzisiejszej. Słodkie gruszki, banany i kwiaty wspomnianej umocniły jej słodycz. W dzisiaj przedstawianej było mniej słodkich elementów, więc te charakterniejsze miały większe pole manewru.


ocena: 9/10
cena: €6,95 (za 45g; około 30 zł)
kaloryczność: 616 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier

wtorek, 15 lipca 2025

J.D. Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat mleczna z nugatem i kawałkami orzechów laskowych oraz wafelkami

Kiedyś uwielbiana przeze mnie marka Lidla ostatnimi czasy trochę straciła w moich oczach, jednak wciąż uważałam te czekolady za dobre jak na swoją cenę. Nadziewane limitki, jakie zawitały do sklepów jesienią i zimą 2024 zwróciły moją uwagę głównie ze względu na Mamę, w której szafce parę razy widywałam Schogetten Praline Noisettes. Nugatowy Gross widział mi się na tyle nieźle, że uznałam, iż mogę spróbować, czy poziomem jako tako dorównuje J.D. Gross Orzechy laskowe 32 % mleczna z musem orzechowym i orzechami laskowymi czy J.D. Gross Selection Chocolat Edel-Nougat / Milk Nougat. No, na pewno w kwestii gramatury jest to tabliczka niepowtarzalna (skąd pomysł na akurat 99g?).

J.D.Gross Czekolada Mleczna Chrupiący Nugat to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao "z (31%) nadzieniem nugatowym (orzechowo-kakaowym) z (2,8%) pokruszonymi karmelizowanymi orzechami laskowymi i (1,8%) kawałkami wafli"; edycja limitowana na jesień/zimę 2024; marki własne Lidla.

Po otwarciu poczułam zapach cukru i orzechów, złączone mlekiem. Słodycz już na tym etapie wydała mi się przesadzona i drapiąca. Mieszając się z laskowcami, stworzyła pralinowy klimat, w którym sporo miejsca znalazło się też dla pełnego, niemal śmietankowego mleka.

Tabliczka niby była ciężka i masywna, ale sprawiała wrażenie krucho delikatnej. W dotyku wydawała się pyliście-tłusta. Łamała się właśnie nieco krucho, łatwo i bez żadnego dźwięku.
Każdą kostkę nadziano sporą ilością kremu, wyglądającego na sucho-zbity i kruchy, urozmaiconego złotymi malutkimi kawałeczkami. Warstwa czekolady była pokaźnie gruba. Oddzielenie jej od nadzienia było średnio trudne; możliwe przy pomocy noża.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnio-szybkim, bardzo mlecznie tłusto i kremowo. Była gładka i gęsta, trochę lepko-mazista.
Nadzienie szybko wyłaniało się spod niej, łącząc się z nią w miękką, lepką masę. Było znacznie tłustsze w bardziej oleistym kontekście, acz i maślaności mu nie brak. Rozpływało się mniej więcej w tempie czekolady. Cechowała je zbitość i bazowa gładkość. Tę urozmaiciły kawałeczki dodatków. Wyłaniały się bez pośpiechu.
Z czasem na języku zaznaczały się kawałki. Jak się okazało były dwóch rodzajów: nieco większe to karmelizowane kawałki orzechów (tych było mniej) oraz mikroskopijne wafelki (całe mnóstwo). Trudno je wyłuskać i gryźć obok czekolady - ja wolałam zostawiać na koniec.
Karmelowa otoczka z orzechów chyba częściowo się rozpuszczała wraz z resztą, jednak do końca zostawało jej dużo. Orzechy pokryte nią gryzione na koniec okazały się bardzo twarde i chrupiące. Przy niektórych przewinął się lepkawy element (od karmelu).
Malusieńkie wafelki też wykazywały twardość, ale bardziej chrupiąco skrzypiały. Dodawały całości chrzęstu.
O ile trafiały się kęsy bez kawałków orzechów, tak zrobienie kęsa, by nie trafić na łam waflowy, było niemożliwe. Chwilami dodatki nieprzyjemnie aż trochę drapały podniebienie i język.

W smaku czekolada zaczęła od roztoczenia pełnego, naturalnego mleka, zahaczającego o śmietankę posłodzonego w stopniu wysokim, trochę przesadzonym. Cukier jednak nie myślał na tym poprzestać i rósł w siłę, przesadzając. Próbowała przy nim zaznaczyć się wanilia, jednak czekolada zdawała się bazować na cukrze z mlekiem (w tej kolejności). Czekolada w kompozycji miała imperatywne zapędy.
Spróbowanie osobno ujawniło, że była wręcz okrutnie cukrowa, mimo że wciąż mocno mleczna.

Nadzienie podłączyło się pod mleczny wątek. Wplotło łagodną, pralinową orzechowość. Słodyczy też nie szczędziło. W zestawieniu z czekoladą jednak nugat wcale nie wydawał się taki cukrowy. Słodki, bo słodki, ale na poziomie adekwatnym. Orzechowość mieszała się w nim z mlekiem i maślanością - chwilami wydawała się nieco rozmyta. Wnętrze okazało się głównie mleczne.
Nie pomogło, że czekolada przytłaczała ten krem.
Gdy spróbowałam kremu osobno, potwierdziło się, że był trochę bardziej zachowawczy w kwestii słodyczy w stosunku do czekolady, a także przede wszystkim mleczny; dopiero potem orzechowy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na języku zaczęły zaznaczać się dodatki. Trochę podniosły słodycz nugatu, raz po raz przemycając palono-prażone akcenty w dużej mierze karmelu.

Kumulacja słodyczy z czasem drapała w gardle, wszystko zrobiło się ciężkie, mimo że mleczność, wręcz śmietanka robiły, co mogły, by ratować sytuację. Gdy jednak kremu i czekolady robiło się coraz mniej, nawet niegryzione dodatki, coraz więcej znaczyły. Za ich sprawą zmienił się wydźwięk słodyczy - na bardziej palono-karmelizowany.

Dodatki gryzione w trakcie rozpływania się czekolady, "obok", wydawały się trochę nijakie w kwestii, co to tak właściwie - słodycz kompletnie odciągała od nich uwagę. A i one były słodkie: palono-cukrowe.
Dodatki gryzłam więc na koniec, po zniknięciu reszty.

Orzechy laskowe smakowały przede wszystkim mocnym karmelizowaniem, jakby wręcz wysmażeniem w palonym cukrze, a dopiero później trochę sobą. Niektóre tak był karmelizowane, że aż mało - jak nie prawie wcale - orzechowe, inne jednak nieco bardziej orzechowe. Kontynuowały zasładzanie - mimo paloności - i nieco słabiej orzechowy charakter całości.

Malutkie wafelki też miały karmelowo-pieczony akcent, były trochę cukrowe, ale jednocześnie neutralnawe, niczym połączenie papierowych andrutów i wafli duńskich. Niektóre wypieczone aż przesadnie, inne średnio.

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie totalne, wraz z drapaniem w gardle i posmak mleczno-pralinowy. Ogrom mleka mieszał się z orzechami laskowymi i nijako-waflowym, papierowym wątkiem. Nie poskromiło to słodyczy. Orzechy wyszły trochę nieśmiało, ale laskowość czuć też w posmaku.


Czekolada niezbyt mi pasowała. To, że to nie moja bajka, to jedno, ale... widziałabym ją inaczej. Przecukrzona, ciężka czekolada przytłoczyła mocno mleczne, za mało orzechowe nadzienie. W nim wydawało się, że jest dużo dodatków - ze względu na to, jak je posiekali. I... w moim odczuciu nie tych, co trzeba. Dominowały bowiem wafelki, które nie wniosły niczego pozytywnego, wolałabym, by ograniczyli się do orzechów i tych dali więcej. Najlepiej nie karmelizowanych, bo tak, jak je zrobili, czasem dało by się przeoczyć, że to orzechy. Jak rozumiem, nimi chcieli podkręcić "chrupiącość"... No, to się udało, ale wolałabym, by skupili się na smaku. Intensywna, wyrazista mleczność na plus, jednak szkoda, że tak ją dosłodzili.
Miała potencjał, ale niestety - słodycz i żałowanie orzechów podczas robienia czekolady orzechowej odbiły się na ocenie. Jednocześnie nie można pominąć, że to - oprócz przesłodzenia - dobra jakościowo czekolada w przystępnej cenie. Obie czekolady wspomniane we wstępie były jakoś bardziej "z głową" zrobione.

Ja podziękowałam po 1,5 kostki - założyłam, że zjem 2, ale ta ilość cukru i wafelków szybko przestała mi sprawiać jakąkolwiek przyjemność z jedzenia.
Większość trafiła do Mamy. Jadła ją w dwóch podejściach, opisując: "w pierwszej chwili coś mi nie pasowało, ale potem całość okazała się naprawdę smaczna. Tylko że strasznie słodka, przesłodzona. A skoro ten krem miał być orzechowy, to czułam za mało orzechów, przez co w metaliczność mi szły. Kawałki dodatków fajnie chrupały, podobało mi się to, ale nie wiem, co tam chrupało. Nie powiedziałabym, że orzechy. Wafelki? Fajny pomysł, pasowało do tego kremu. Szkoda tylko, że to było tak słodkie, że aż nie dałabym rady na raz zjeść". 


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam (ojciec kupił w Lidlu)
cena: 6,49 zł (za 99 g; sprawdziłam)
kaloryczność: 561 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, 10% orzechy laskowe, miazga kakaowa, laktoza, mleko w proszku odtłuszczone, bezwodny tłuszcz mleczny, mąka pszenna, lecytyna sojowa, ekstrakt waniliowy, tłuszcz kokosowy, syrop cukru skarmelizowanego, sól

niedziela, 13 lipca 2025

Willie's Cacao Chulucanas Gold Peruvian Dark Chocolate Single 70 % Cacao ciemna z Peru

Po Willie's Cacao Peruvian Chulucanas 70 Hazelnut Raisin byłam bardzo ciekawa samej bazy, mimo że marka nie robiła na mnie wielkiego wrażenia. Normalnie wolę zaczynać od bazy, a ewentualnie później próbować z dodatkami, ale w tym wypadku... Sama nie wiem, dlaczego wyszło inaczej. Bo nie chciałam za długo trzymać czekolady z dodatkami, a z tą mi jakoś nie po drodze było?

Willie's Cacao Chulucanas Gold Peruvian Dark Chocolate Single 70% Cacao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Piura Criollo z Peru, z regionu Chulucanas.

Po otwarciu poczułam wyrazisty, słodko-palony zapach karmelu, mieszającego się z sucho-scukrzonymi rodzynkami oraz kwaskawo-słodkimi suszonymi śliwkami. Do karmelu podkradł się maślany akcent, acz nie był to karmel maślany. Czułam też sporo suchej ziemi, torfu o specyficznym cieple. Karmel z tym wątkiem raz po raz robił aluzje do whisky. Obok pojawiła się goryczka sadzy, a w tle odrobina rześkich kwiatów i niedookreślona orzchowość. Do niej podkradła się nuta zbóż - pomyślałam o delikatnych pszenicy i owsie; płatkach czy kaszy. Kompozycja była przede wszystkim słodka, ale w sposób ciężkawy i poważny.

Tabliczka była twarda i konkretna, ale w dziwny, jakby zawilgocony sposób. Przy łamaniu trzaskała średnio głośno i kojarzyła się z zastygłą gliniastą glebą.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie średnio-szybkawym. Była zbita, skąpo kremowa i trochę ziarnista. Zmieniała się w gęstą, lepkawą bezkształtną masę, w której końcowo pojawiła się pylistość.

W smaku pierwszą poczułam średnio wysoką słodycz palonego karmelu. Rozgościła się, zajęła nadrzędną pozycję i na spokojnie zaczęła delikatnie rosnąć.

Przemknęła myśl o kawie w cukrze - wyobraziłam sobie kiepsko karmelizowane kruszone ziarna kawy, pokryte cukrową otoczką. Za ich sprawą słodycz trochę szybciej podskoczyła, po czym kontynuowała powolny wzrost jako karmel.

Kawa zaś przeszła w bardziej palony kierunek. Dołączyła do niej sadza i gleba. Pomyślałam o podeschniętej, suchej i twardej gliniastej ziemi, o specyficznie ciepłym torfie. W ziemi zatliła się odrobinka-odrobineczka kwasku. Gorzkość przy nich wspięła się na wyżyny; ziemiste nuty wyszły na chwilę na przód, po czym wszystko to zaczęło się trochę wycofywać.

Cały czas rosnąca w tym czasie słodycz przybrała trochę kwiatowo-owocowego charakteru. Tak z połowa karmelu zmieniła się w wyschnięto-scukrzone rodzynki. Soczystości im brakowało, jednak z tą zaraz weszły śliwki - też suszone? 

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęs zaznaczyła się maślaność. Chwilę trwała w zawieszeniu, po czym znacząco wzrosła, zahaczając o pierwszy plan, skąd uciekła ziemistość. Słodycz podszepnęła ciężki, maślany mousse. W wariancie orzechowym?

Słodycz, choć cały czas zajmowała pierwszy plan, zrobiła się nieco mniej pewna siebie. Ze względu na nią śliwki przez moment wydawały się suszone, ale zawitała do nich wyraźna rześkość kwiatów.

Rześkie kwiaty otworzyły drogę ogólnej lekkości i soczystości. Śliwki zrobiły się świeższe - pomyślałam o jakiś drobnych, bardzo ciemnych. Wyobraziłam sobie węgierki i inne im podobne. Kwasek się rozkręcił - cały czas trzymał się średniego poziomu, ale ewidentnie zrobił się odważniejszy i nieco przełamał słodycz; nasączając ją owocami. 

Śliwki pochyliły się w nieco powidlanym kierunku, a mi przez myśli przemknęła odrobinka cytryny i... syrop z czerwonych owoców? Zmotywowały rodzynki do działania - i one zrobiły się nieco soczystsze.

Ziemia i sadza z tła po tych kwaśniejszych występach znów trochę więcej się wtrącały do ogółu, acz wydawały się wygłaskane maślanością. Przy niej zaś odnotowałam orzechowo-zbożowe echo. Znowu przyszło mi do głowy coś owsianego (płatki / kasza). Jakieś lekko cytrynowe kaszotto, polenta? Z dodatkiem jadalnych kwiatów?

Z palono-goryczkowatymi akcentami karmelowa słodycz zerknęła w niemal żywicznym kierunku.

Maślany mousse zrobił się jednak nieco lżejszy. Kakaowo-karmelowy, bazujący na maśle mousse połączono bowiem ze śliwkami. Wyobraziłam sobie deser oprószony kakao i pyłkiem kawowym, które na końcówce zaserwowały bardzo mocno paloną nutę.

Po zjedzeniu został posmak masła i słodkiego, choć mocno palonego karmelu kontrastowo mocno zarysowanych do kwaskawych śliwek. Te wyszły bardziej soczyście na koniec. Znalazła się przy nich lekka rześkość kwiatów, a w tle goryczka i powaga sadzy i ziemi.

Czekolada wyszła smacznie, ale bez szału. Prosta i dosadna w pozytywnym sensie. Przeszkadzała mi w niej imperatywna maślaność. Reszta nut karmelu, scukrzonych rodzynek, śliwek suszonych i potem kwaśniejszych świeżych, sporo sadzy i ziemi, gleba i torf o specyficznym cieple przeplotły pojedyncze nutki kawy, kwiatów. Wizja mousse'u trochę ratowała maślaność, ale nie jakoś szczególnie.
Willie's Cacao Peruvian Chulucanas 70 Hazelnut Raisin do rozpoznania! Ale - ku mojemu zaskoczeniu - to dziś przedstawiana wydała mi się bardziej rodzynkowa. W podlinkowanej dodatki podkręciły kwasek, cytrynę i mocarność ziemi. Pewnie dlatego, że same były słodkawo-delikatne. Faktycznie, że ta dziś przedstawiana baza była ciężka na tyle, że nie powiedziałabym, że takie dodatki dadzą radę ją sobie podporządkować - właśnie co najwyżej to i owo w niej podkreślić. Lepiej wyszła sama, bez nich.


ocena: 8/10
kupiłam: bee.pl
cena: 15,68 zł (za 50g)
kaloryczność: 547 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

sobota, 12 lipca 2025

krem Ruda Kita Słodka Pistacja | Migdał Pistacja Nerkowiec

Markę Ruda Kita widziałam w internecie już dawno i tylko zarejestrowałam fakt istnienia, szybko przeglądając ofertę. Zapisało mi się w głowie, że może kiedyś popróbuję jakiś ich czystych past, bo choć zainteresowały mnie czekoladowe, to gdy sprawdziłam składy, uznałam, że odpadają przez prawie na pewno za wysoką dla mnie słodycz. Minęło wiele miesięcy i jakoś przewinęli mi się na Instagramie z nowością. Uznałam, że chyba nadszedł na nich czas. Kupując, wybrałam też oczywiście pastę, która wcześniej rzuciła mi się w oczy. Połączenie nerkowców i pistacji od razu wydało mi się kuszące, jednak zasmucił mnie skład. Po co to dosładzać?! Mimo lekkiego sceptycyzmu, czułam też zaintrygowanie. Zwłaszcza, że miałam już Olini Masło z nerkowców i pistacji.
Nie jestem ani za dodawaniem soli, ani za bezsensownym słodzeniem past orzechowych, ale skoro ta bazowała na migdałach i pistacjach, które w takiej formie lubią iść w wytrawna stronę, może miało się to wszystko ładnie wyważyć? 

Ruda Kita Słodka Pistacja | Migdał Pistacja Nerkowiec to krem z prażonych migdałów, pistacji i orzechów nerkowca; słodzony.

przed i po uporaniu się z olejem
Po odkręceniu poczułam intensywny zapach migdałów i pistacji w tłuszczu o grzybowym charakterze. Od razu przyszły mi do głowy "chlebki borowikowe" (Bruschette Maretti smak grzyby w śmietanie - dawno temu latami uwielbiane przez Mamę) oraz borowikowa oliwa z oliwek. Słodycz też była obecna i najpierw wydała mi się bardzo wycofana. Trochę odważyła się po zlaniu oleju, a te wytrawniejsze motywy z kolei się uspokoiły. Nerkowce niemal zupełnie się ukrywały.
Zapach niezbyt mi się podobał, zwłaszcza, że w odniesieniu do nazwy odczuwałam dysonans.

Na wierzchu wydzieliło się bardzo malutko oleju - starałam się zlać wszystko, bo lekko płynna, tłusta pasta ewidentnie go nie potrzebowała. I tak było to nawet nie pół łyżeczki - coś na czubeczku dosłownie. Mieszając krem, trafiłam na miękkość i półpłynność, mimo że nie był strasznie rzadki. Gęsty jednak też nie. Widać w nim kropeczki, ale nawet nie drobinki, a także tłustość. Krem trochę się ciągnął.
W trakcie jedzenia potwierdziła się wysoka, trochę oleista tłustość kremu. Był miękki i lepki, a rozpływał się w tempie umiarkowanym. Cechowała go raczej pewna chropowatość, ale nie miazgowość. Czuć w nim nie tyle orzechowe kawałeczki, co proszkowość i punkciki, które jak się potem okazało, były w dużej mierze drobniutkimi kryształkami cukru i kropeczkami orzechów. Miał rzadkawe skłonności, jednak nie był bardzo rzadki. Najlepiej jego strukturę oddaje chyba słowo "luźna", a do  tego trochę gumiasta i żujna. Wyszedł nawet do pewnego stopnia dość konkretnie, acz nie ciężko. Gdy gryzłam masę, lekko trzeszczała.
Drobinki były w większości kryształkami cukru rozpuszczającymi się wraz z masą, więc w ustach po tym, jak krem zniknął, w sumie nic nie zostawało. Dało się na siłę wyłuskać jakąś orzechową, skórkową drobinkę, ale to element marginalny.

W smaku pierwsza rozbrzmiała wysoka słodycz. Miała wręcz rześki, ale jednocześnie karmelowy charakter. Splatał się z łatwością z... nerkowcami? Wycofanymi i nieśmiałymi, a dopiero nabierającymi mocy. Nerkowce już po chwili czułam wyraźnie. Wciąż wpisywały się w słodycz i... wraz z nią utworzyły obraz karmelowo-maślanej białej czekolady.

Słodycz rosła, idąc częściowo w orzechowym kierunku. Do nerkowców dołączyły pistacje. One też zaczynały od delikatnego poziomu, ale nasilały się o wiele prędzej od nerkowców. Na chwilę podsunęły mi wizję pistacjowego marcepanu.

Rześkawa słodycz... i w sumie część słodyczy ogółem, nagle zdawała się przechodzić jakby na bok. Pistacje pokazały się bowiem z wytrawniejszej strony i przywołały borowikową nutę wspomnianych już "chlebków grzybowych" i grzybowej oliwy. Przed tym słodycz czmychnęła, ale nie słabła, a po prostu... trwała obok. Wytrawność ta nie była wprawdzie silna, ale dziwnie odstawała i gryzła się ze słodyczą.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wytrawność pistacji wyraźnie podbiły migdały, które wkradły się poprzez marcepanowy ton. Ogół jawił się jako średnio mocno prażony, a migdały przez pewien czas starały się zapewnić harmonię między słodyczą a wytrawnością, ale w końcu zrezygnowały. Wróciły wyraźniejsze pistacje, a ja wyobraziłam sobie pistacjowy marcepan w maślanej, białej czekoladzie.

Migdały pokazały się jako prażone i sporadycznie lekko solone, chyba w solonym karmelu. Zagrały na siebie, a że były intensywne, niemal zupełnie przygłuszyły nerkowce. Te w zasadzie przeszły do roli jedynie maślanego echa. Pistacjom łatwiej szło doklejenie się do migdałów, ale też nie były już tak intensywne, a jakby nieco rozmyte. Czasem przy migdałach subtelnie zaznaczały się ich skórki. Dzięki nim końcowo raz jeszcze przebiła się silniejsza wytrawność, po czym...

Karmelizowane i solone migdały z pistacjowo-grzybowym echem okryły się bardzo, aż niewiarygodnie wysoką i zasładzającą (przez kontrast?) słodyczą. Ta utrzymała karmelowo-rześki charakter, dzięki czemu nie było ciężko ani za jej sprawą, ani za sprawą tych konkretnych nut.

Po zjedzeniu został posmak pistacji, osnutych mało słodką, maślaną białą czekoladą o jakby nerkowcowym charakterze, a także prażono-karmelizowanych migdałów ze szczyptą soli (w posmaku słoność wydawała mi się aż nieadekwatnie do smaku wysoka). Słodycz była wysoka i rześkawa, ale czułam też echo jakby oliwy pistacjowo-borowikowej, wytrawnego wypieczenia, wyprażenia ni "chlebkowego", ni migdałowego. Nerkowce nieśmiało próbowały się przebić.

Krem nie podszedł mi, ale zjadłam - w porywach nawet udało mi się czerpać z tego przyjemność, acz nie wielką. Pistacje idące w wytrawnym, wręcz oliwowo-grzybowym kierunku i migdały prażone jakby karmelizowane i lekko solone dziwacznie wyszły z tą wysoką, karmelowo-rześką i zarazem biało czekoladową słodyczą tuż obok nich. To nie była "słodka pistacja", a "pistacja oraz słodycz". Ten rozdźwięk mi nie pasował kompletnie. Wolałabym, by nerkowce z migdałami zamieniły się miejscami. Podobnie półpłynna, trochę miękko-oleista konsystencja i kryształki zamiast miazgowości mi nie pasowały - wolałabym coś znacznie gęstszego i miazgowego. Wydaje mi się, że lepiej by było, gdyby dano więcej pistacji, a zrezygnowano zupełnie z soli i może części migdałów. Wtedy było by bardziej harmonijnie słodko, tak czuję. Czasem niektóre składniki, gdy doda się ich za mało, w czymś, jakiejś większej całości potrafią iść w dziwne nuty - mam wrażenie, że to właśnie stało się z pistacjami tutaj. Dobrze, że sól nie pozwoliła sobie na więcej (ale jej groźba cały czas gdzieś tam wisiała).

Krem trochę skojarzył mi się z Basia Basia Dolce Kita Krem z orzechów włoskich Orzech włoski + nerkowiec + daktyl - coś teoretycznie słodkiego, ale jednak nie zupełnie, a ze zgrzytem.


ocena: 6,5/10
kupiłam: rudakita.pl
cena: 38 zł (za 200g)
kaloryczność: 562,8 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: migdały prażone 56%, pistacje prażone 20%, nerkowce prażone 12%, cukier kokosowy, sól

czwartek, 10 lipca 2025

Paradai Thai Craft Chocolate Chanthaburi 70 % Dark Chocolate ciemna z Tajlandii

Już w trakcie degustacji pierwszej tabliczki tajlandzkiej marki Paradai wiedziałam, że zrobię, co w mojej mocy, by zdobyć kolejne. Udało mi się to dość szybko. Czekoladę dziś przedstawianą zrobiono z kakao z leżącej na wschodzie Tajlandii prowincji Chanthaburi, która dorobiła się miana "ogrodowej prowincji" że względu na liczne lasy i plantacje owoców. Kupiono je od dwóch czy trzech różnych rolników, którzy zajmują się hodowlą trinitario. 


Paradai Thai Craft Chocolate Chanthaburi 70% Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Tajlandii, z prowincji Chanthaburi.

Po otwarciu zagrzmiał mocarny zapach tequili z limonką i cytryną, ogólnie mocno alkoholowy i cytrusowy (do tego stopnia, że trudno uwierzyć, że to czysta czekolada bez dodatków). Alkohol jawił się jako wręcz wódkowo-spirytusowy. Dosłownie uderzał do głowy (mimo że realnie go tam nie było). Odnotowałam też wiśnię i chyba borówki amerykańskie, ale prawie zupełnie skryte w kwaśności. Wiśnie przechodziły w domowe, niemal nalewkowe wino wiśniowe... Może wiśniowo-malinowe? Do tego czułam egzotyczny, także kwaśny wątek. Chyba soczystego, kwaśnego ananasa. Obok owoców łagodnie zaznaczyła się świeża zieloność... może koszone trawy i trawy... skoszone już jakiś czas temu, trochę suche?

Tabliczka zszokowała mnie kolorem mleczno czekoladowym (do tego stopnia, że upewniłam się co do składu). Mimo małych rozmiarów, była bardzo twarda i masywna. Trzaskała bardzo głośno w jakby chrupkawo-zawilgocony sposób.
W ustach rozpływała się wolno w maziście-kremowy sposób, zachowując masywność. Była idealnie gładka i tłusto maślana. Nieco pokrywała smugami podniebienie, ale go nie obklejała. Z czasem pojawiła się rozkręcająca się soczystość. Aż w końcu wydała mi się przewysoka! Od początku do końca utrzymywała wysoką gęstość. Końcowo soczystość robiła się trochę cierpko-ściągająca.

W smaku pierwsza pojawiła się dość wysoka słodycz, przywodząca na myśl karmel. Karmel, ale nie tylko... karmel wzmocniony alkoholem? Cukrowy alkohol? Brandy! Polał się silny, niemal uderzający do głowy złocisty, lekko soczysty płyn.

Już dwie-trzy sekundy po nim wkroczyły intensywne, kwaśne cytrusy. Przede wszystkim limonka i cytryna, które brandy przemieniły w chyba jeszcze dosadniejszą tequilę. Wręcz... spirytus? Mocarny alkohol mieszał siew jedno z cytrusami, trochę na zasadzie kontrastu jeszcze podkręcając ich kwaśność. Zrobiło się egzotyczniej, dzięki czemu cytrusy ułożyły się w specyficzne yuzu, a mi do głowy przyszło jeszcze "wino śliwkowe" (np. Choya Umeshu Silver).

Za niezwykle intensywnymi nutami alkoholu i cytrusów zaznaczyła się sugestia gorzkości i coś spokojniejszego - drewno? Trudno jednak było to uchwycić.

Mimo wręcz przenikliwej kwaśności, słodycz nie słabła. Wycofała się trochę, ale swój dość wysoki poziom jakoś tam utrzymywała... choć chwilami tonęła w kwaśności.

Do cytrusów na egzotycznej fali dołączył chyba ananas, znajdując sobie miejsca za yuzu, a potem też trochę owoców czerwonych. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o bardzo mocnym, wręcz nalewkowym winie domowym z wiśni i dodatkiem malin i... kwaśnych śliwek?

Obok drewna przewinęła się delikatna maślaność. Zaczęła łagodzić i tak znikomą gorzkość. Może nawet... próbowała coś ugrać z kwaśnością? Przemknęła mi jakaś nutka kwaśno cytrusowego, goryczkowatego piwa, ale zaraz i ono zniknęło po prostu w kwaśności. 

Kwaśność w harmonii mieszała się z japońskim winem ze śliwek-nieśliwek (umeshu), a więc bardzo słodkim, ale w tym przypadku w wersji kwaśniejszej. Chociaż... ogólna kwaśność nieco odpuszczała.

Drewno z tła wzmocniła pewna świeżość, rześkość. Pomyślałam o zielonych roślinach i koszonej trawie, a także trawie wyschniętej... i cierpkiej? Nagle zmieniła się w zieloną herbatę.

Słodycz, choć cały czas siedziała też bezpośrednio w alkoholach, zatliła się jako... przytłumione, ale jednak borówki amerykańskie.

Zielona herbata z cytrusami, w tym yuzu była prawie zupełnie zagłuszona nimi, jakby miał to być bardziej owocowy napój z dodatkiem herbaty. Trzymała się jej ta licha, drzewna nutka. Drzewno-ziołowa, zmieszała się ze słodyczą borówek ocierając się o mglistą... lawendę? Końcowo wyłonił się też karmel - zwyklejszy, już nie tak ściśle związany z alkoholami.

Po zjedzeniu został posmak kwaśnych cytrusów pod dowództwem egzotycznego yuzu, które dopuściło też trochę wiśni wpisanych w wino wiśniowe. A te było tylko jednym z wielu alkoholi, które cisnęły się do głowy: tequila, brandy i mocarne domowe nalewki. Za nimi zaznaczyła się cierpkość zielonej herbaty z cytrusami i chyba lawendy. Kwasek aż zaznaczył się jako gryzienie w język, co spotęgowało iluzję alkoholowości.

Czekolada była niezwykła, szokująca i smaczna. W życiu nie powiedziałabym, że to czysta ciemna tabliczka w dodatku o zawartości 70%. Co prawda gorzkości prawie brak, ale niska słodycz (wydająca się taka) przy wysokiej kwaśności sugerowała nieco wyższą zawartość. Przepotężna kwaśność aż mnie zaskoczyła, podobnie jak mocarny, dobitny alkohol - którego przecież w składzie nie ma. Przede wszystkim siedziało mi w głowie egzotyczne yuzu, wspierane limonką, cytryną z akcentami czerwonych owoców (głównie wiśni jako wino) i ananasa. Ocean brandy, tequili, wino-nalewek rządził z tą kwaśnością zupełnie. Pojedyncze nuty drzewne, trawy koszonej i suchej, herbaty w zasadzie schodziły na margines. Ciekawostkowo bardzo mi to smakowało, ale takie czekolady to lubię tylko od czasu do czasu, bo za bardzo przypominała czekolady z dodatkami, niż czyste.


ocena: 9/10
cena: €9,95 (za 50g; około 42 zł)
kaloryczność: 634 kcal / 100g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełny cukier trzcinowy

środa, 9 lipca 2025

Millennium Exclusive Chocolate Collection Dark Chocolate with Salted Caramel ciemna 49 % z nadzieniem i kawałkami solonego karmelu

Oto idealny dowód na to, dlaczego nie lubię w pośpiechu odwiedzać kompletnie nieznanych mi sklepów, do których prawdopodobnie w ciągu najbliższych lat nie wrócę. Włącza mi się wtedy tryb kupowania tego, czego nie znajdę nigdzie indziej. Było to też w czasie, gdy prawie wykończyłam czekolady w góry, sezon niby się kończył, ale jeszcze planowałam parę tras. Uznałam, że w sumie taka chyba mogłaby być... I tak pewnego dnia, pakując plecak, zerknęłam dokładniej... Toż to nadziewaniec! Od razu wyobraziłam sobie ciągnący się kilometrami lepiszczy karmel - o nie, to w góry za nic nie przejdzie. Stąd, niepocieszona, uznałam, że otworzę w warunkach domowych. Patrząc jednak na skład: ze złymi przeczuciami. Nadziewana czekolada, tym bardziej z kiepskim składem, kompletnie mi się nie widziała. Zaproponowałam Mamie, że ją jej oddam nie otwierając, ale skrzywiła się na tę myśl, więc jednak najpierw ja się wzięłam za tę tabliczkę.

Millennium Exclusive Chocolate Collection Dark Chocolate with Salted Caramel to ciemna czekolada o zawartości 49% kakao nadziewana kremem mleczno-kakaowym z kawałkami solonego karmelu; w formie czekoladek (w opakowaniu 8 sztuk).

Po rozchyleniu papierka poczułam zapach, kojarzący się z czekoladkami Kinder Chocolate (acz w wersji bardziej kakaowej) o przesadzonej, wanilinowo-cukrowej słodyczy i niewątpliwie z mlecznym wątkiem. W ciemno nie zgadłabym, co czekoladki skrywają. Po przełamaniu mleczno-maślanego karmelu może i dało się doszukać, choć to było bardziej... jak niedookreślone słodkie nadzienia, np. jakaś mieszkanka czegoś kakaowego ze środkiem figurek Goplany (?), przeplecione lekką, paloną cierpkością ciemnej, choć cukrowo słodkiej, polewy.

Po otwarciu doznałam małego szoku - otóż w kartoniku znalazłam 8 czekoladek, nie tabliczkę.
Mała tabliczko-czekoladka w dotyku kojarzyła się z polewą i czekoladkami-pralinkami. Nie wydawała się delikatna, ale krucha. Przy łamaniu tylko krucho pykała, nie trzaskała. Nie była twarda, ale miękka też nie. Przy podziale pojedynczych kostek, czekała mnie kolejna niespodzianka: wnętrze to wyglądający na suchawe, jasne nadzienie przypominające krem nugatowy / pralinowy.
Czekoladki nadziano sowicie, po całości tłustym, zwartym kremem. Był masywny i choć w dotyku twardawy, na pewno nie suchy. Doszukałam się w nim małych, połyskujących punkcików.
Jak się okazało w trakcie jedzenia, do czekoladek dodano mało kawałków karmelu. W dodatku to drobnica.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie szybkawo-średnim. Była tłusta i miękko-mazista, sama sprawiała wrażenie trochę margarynowej. Zmieniała się w rzadkawą, gibką zawiesinę. Po krótkim czasie wydobywało się spod niej nadzienie. Potwierdziła się jego tłustość. Zbitość utrzymywało się pewien czas. Cały czas było miękkie i coraz bardziej plastyczne niczym margaryna. Zmieniało się w zawiesinę w tempie średnim. Raz po raz wyłaniały sie z niego malutkie, szkliste kawałeczki. Częśćiowo się rozpuszczały, ale w większości zostawiałam je na koniec i wtedy i tak było, co pogryźć.
Szkliście chrupały-trzeszczały. Pod naciskiem zębów niektóre kawałki były się bardziej miękkie, inne twardsze.

W smaku sama czekolada przywitała się cukrowo-wanilinową słodyczą. Wyszła ciężko i wręcz duszno.
Gorzkość stanęła na niskim poziomie. Przedstawiła się raczej jako cierpkość kakao w proszku i kiepskawej polewy. Niby ciemnoczekoladowa, ale tak słodka, że ta "ciemność" schodziła na dalszy plan. Nie umiałam o niej myśleć inaczej niż o taniej polewie kakaowej.
Kiedy spróbowałam trochę czekolady osobno, wydawała mi się sama w sobie lekko margarynowa - może przesiąkła kremem?

Wnętrze dość szybko zaznaczyło swoją obecność, jeszcze bardziej spłycając czekoladę. Smakowało bowiem mieszanką margaryny, jeszcze raz margaryny i masła z cukrem. Jego słodycz trzymała się średniego poziomu, ale w niczym to nie pomogło. Przewinął się tam motyw kakałkowy i pseudo karmelowy.
Spróbowanie nadzienia osobno nie pomogło w dookreśleniu jego smaku - był słodkawo (nie za mocno) nijaki.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam przesłodzenie, acz raczej przez czekoladę. Mocno dosładzała nadzienie. Jego słodycz nie raziła aż tak, jak margarynowość i taniość. Odnotowałam w nim sztuczny motyw nadzienia maślano-cappuccinowo-karmelowego, niemającego wiele wspólnego z karmelem - pojawił się w kęsie bez karmelu.

Zaznaczające się na języku kawałeczki karmelu w tym wszystkim niewiele wnosiły - tylko karmelkowe echo i odrobinę soli. Ta spotęgowała margarynowość i słodycz, która pomknęła w prosto sztucznym kierunku.

Czekolada końcowo jawiła się jako niemożliwie cukrowa i jeszcze bardziej polewowo tania. Sama też margarynowa.

Kawałki karmelu na końcu - czy to gryzione, czy rozpuszczające się - wyszły bardziej jak słodkie w sztuczny sposób karmelki. Palonej nuty w nich nie uświadczyłam. Za to całkiem sporo - ale nie że aż "dużo" - soli się w nich znalazło.

Po zjedzeniu został posmak margaryny i sztucznego... karmelo-kakałkwoego kremu z tanich czekoladek / pralinek. Cierpkość kakao wyszła tu tanio, polewowo, a nie czekoladowo. Słodycz męczyła na poziomie gardła, a na języku jako wanilinowa sztuczność.

Czekoladki wyszły źle. Mylące opakowanie już na wstępie mi się nie podobało, ale efekt smakowy - porażka. Zapach kinderkowy mnie zaskoczył, ale jeszcze neutralnie. Forma ogółu zaś po prostu negatywnie. Nadzienie było margarynowe, w zasadzie nijakie, namieszane - w końcu aż producent jakoś szczególnie go nie dookreślił. Tytułowy karmel stanowił marginalny dodatek. Też nie wyszedł najlepiej, bo karmelkowo, nie karmelowo, ale w dodatku go poskąpiono - niewiele wnosił, nawet gdy całkiem sporo drobnicy w ustach zostało (to jednak takie drobiażdżki, że i tak niewiele dawały). Z solą może i nie przesadzono, ale nic dobrego też nie wniosła. Ogół bardzo mi nie odpowiadał, ale nie mogę też powiedzieć, by jakąś traumę wywołał. A jedank... czekoladki z dobrym kremem (ale jakimś, np. karmelowym, czekoladowym etc. a nie margarynowym) i kawałkami karmelu...? To pomysłowe, no ale wykonanie leży.

Po połowie czekoladki kompletnie nie miałam ochoty na resztę i oddałam Mamie. Zjadła resztę mojej plus dwie całe (resztę odkładając dla ojca) i opisała: "No ta czekolada na wierzchu okropna, taka tandetna jakaś, ale środek mi smakował. Kawałki karmelu jakoś przeoczyłam, ale ten sam krem dobry był. Tylko czekałam, aż ta czekolada się rozpuści, by go poczuć. W niektórych kęsach, bo co dziwne, nie we wszystkich, zalatywał mi kawą. Takim delikatnym, słodkawym cappuccino. Tylko że właśnie nie zawsze i tylko w pierwszej chwili, jak nadzienie dochodziło do głosu. Mi wcale taki mocno margarynowy się nie wydawał, a ogół taki no... nie taki zły. Powiedziałabym, że to jakaś tania ok czekolada". Po tym jej opisie aż jeszcze trochę spróbowałam, szukając tej nuty cappuccino, ale ja tego tak nie odebrałam. Tam w jednym momencie, jak mniej karmelu było, może faktycznie można się czegoś takiego doszukać, ale nie powiedziałabym, że te czekoladki smakowały kawowo.
Połówkę przyznałam za to, że przynajmniej się to-to jakoś szczególnie nie ceni, mimo że "sprowadzana", nie była droga, a potencjał no, jakiś miała.


ocena: 3,5/10
kupiłam: Dealz
cena: 5 zł
kaloryczność: 523 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, serwatka w proszku, lecytyna sojowa, wanilina), nadzienie 40% (tłuszcz roślinny: olej palmowy, olej z ziaren palmowych; cukier, mleko w proszku odtłuszczone, serwatka w proszku, solony karmel 2%, mleko w proszku pełne, kakao w proszku, lecytyna sojowa, sól, barwnik mikromiczny żółty