piątek, 23 października 2020

(Słodki Przystanek) Beskid Kolumbia Tumaco Dark Milk 65 % ciemna mleczna z Kolumbii

Na naprawdę wiele spróbowanych czekolad marki Beskid przypadło dosłownie kilka mniej pysznych. Właśnie ostatnio jedzona mleczna Madagaskar Ambanja Superior BIO Dark Milk 50 % nie była do końca tym, co sobie wymarzyłam, jednak w żadnym wypadku nie była zła. Niestety mam to przy wielu czystych mlecznych - wciąż mało mi kakao. Gdy pomyślałam, że czeka mnie jeszcze jedna mleczna, wzięłam wdech. Bałam się, bo obudziła się we mnie nadzieja, że z racji wyższej zawartości (jak na mleczną naprawdę sowitą), wreszcie swojego kakaowego kopniaka dostanę. Strach jednak potęgował fakt, że aż za dobrze pamiętałam obłędnie kakaową i mocno mleczną Georgię Ramon Shattenmilch / Shadow Milk 75 % Dark Milk Dominican Republic.

Beskid Kolumbia Tumaco Dark Milk 65 % to ciemna mleczna czekolada o zawartości 65 % kakao z Kolumbii, z regionu miasta Tumaco.

Po rozchyleniu papierka poczułam zaskakująco intensywną woń mleka, wręcz śmietanki - pełnych i naturalnych. Miały ciepły wydźwięk, za czym stała karmelowa, głęboka słodycz oraz lekko soczysta "przyprawiona pomarańcza". Pomyślałam o owocu suszonym, zestawionym z przyprawami korzennymi, a także sporą ilością orzechów. Odlegle skojarzyło mi się to z cappuccino oraz goryczkowatą kaszą. Już w trakcie jedzenia słodycz zapachu wydała mi się wyższa, toteż raz po raz i sezam, a dokładniej chałwa przyszły mi do głowy.

W dotyku lśniąca i dość ciemna tabliczka była lepko-tłusta, jakby zaraz miała brudzić palce. Łamaniu towarzyszyły pyknięcia. W przekroju pokazały się paski i ziarnistość, a jej tłustość i kruchość skojarzyły mi się z bardzo przemieloną chałwą.
W ustach rozpływała się z ochotą, w umiarkowanym tempie (raczej szybciej niż wolno). Zalepiała troszeczkę, przypominając idealnie ślisko-gładki budyń na tłustym mleku / śmietance. Okazała się wysoce tłusta w sposób śmietankowy. Rozrzedzała się, jednak do końca zachowała pewną zbitość i gęstość jakby za sprawa samej miazgi kakaowej, skąd skojarzenia raczej z kaszą zrobioną na śmietance, może z rozpływającym się od ciepła dodanym do niej masłem orzechowym lub... chałwą? Pod koniec robiła się wodnistą zawiesiną, po czym całość nagle znikała.

Od początku czuć stateczną, przyjemną gorzkość. Powędrowała do kaszy, chyba konkretnie jaglanej ze specyficzną goryczką, by zaraz odbić w kierunku bardziej orzechowym. Niczym kasza na pełnym mleku / śmietance z orzechami właśnie?

Orzechy ustawiły się w tle, a mleczność ruszyła z kopyta. Mieszając się z gorzkością, niczym pomocną dłoń, wyciągnęła do kaszo-orzechów cappuccino, kaszę zaś przemodelowała z jaglanej na manną (albo obie się wymieszały?). Goryczka przypominała kawę, w pełni godzącą się na ogromną rolę mleczności.

Czułam więc pełnię naturalnego mleka, bardzo tłustego, więc i w naturalny sposób słodkiego. Orzechowo-cappuccinowo-kaszowe tony zasugerowały karmel. Pewna tłuszczowość z kolei optowała za bardziej toffi-cappuccino wariantem czegoś, jednak wszystko to po prostu jakoś się przewijało przy bazie i w tle. Długo nie potrafiłam tego nazwać; niski poziom słodyczy nie pomógł. Nagle jednak uchwyciłam chałwę. Z taką przełamaną, ciężkawą słodyczą, chałwę mleczną (wiem, że Odra ma taką, nigdy nie jadłam, ale przyjmijmy taki wyidealizowany, wyobrażony twór tego typu).

Po paru chwilach odkąd kawałek spoczął na języku, w oddali odezwały się soczyste słodkie owoce. Gdy więc gorzkość snuła się od kaszy do kawy, owoce wkręciły się w słodycz. Przebijały się do głosu powiązanymi z chałwą niejednoznacznymi bananami, a zaraz wątkiem pomarańczy. Goryczki i orzechy sugerowały suszone plastry, w korzennym towarzystwie. Czyżby mowa o korzennym cappuccino z obracającą się wokół pomarańczą? Niestety pobrzmiewała mi w tym dziwna metaliczność, jakby spięcie na linii owoce-kawa/kasza.
Przy mleku i kaszy też pojawiła się słodycz owoców. Banany? Jakoś chyba umknęły. Doskoczyły natomiast słodziutkie, z odrobiną kwasku, jagódki. Oczami wyobraźni zobaczyłam miskę z kaszą na mleku, całą fioletową od jagód, może i jako wariant banan-jagoda, może też z orzechami.
Ogólnie owoce były tu nutą dość delikatną, ale wyczuwalną.

Kiedy mleko i śmietanka płynęły bez kompromisów, mniej więcej w drugiej połowie rozpływania się kęsa pomyślałam już bardziej o lodach na śmietance właśnie i jagodowych, i orzechowo-cappuccinowych z sosem karmelowym...? Robiło się coraz bardziej słodko, trochę tłuszczowo... Kuleczki kaszy zmieniły się w złociste ziarenka sezamu. Tu już na pewno czułam chałwę! Nie była smakiem przodującym, ale jak już się pojawiła, nie chciała zniknąć.

Sos osiągnąwszy pewien pułap słodyczy, nagle został sprowadzony do poziomu kwaskiem pomarańczy. Zanotowałam "cytrusowy agrest", bo błyskawicznie z sok z pomarańczy rozlał się i odsłonił właśnie kwaśny, zielony agrest... Raczej jego namiastkę, ale jednak.

Bliżej końca zrobiło się "działkowo", czułam jakieś ciężkawe kwiaty i krzewy; agrest mieszał się ze śmietanką. Dużo świeżych owoców się z nią mieszało, a orzechy i sezamo-kasza delikatnie dopowiadały goryczkę. Jakbym przyglądając się ich sporowi o to, co i w jakich proporcjach kiedy będzie dominować, ze spokojem piła cappuccino, narzucające im harmonię.

Po zjedzeniu pozostał posmak właśnie gorzkawo cappuccinowy, bardzo śmietankowy i orzechowy. Paleta owoców zmieszała się, pod koniec czułam "działkową soczystość", nic konkretnego, choć jakbym już na siłę się jakiś owoców doszukiwała to... może bananom wreszcie udało się przebić? Też właśnie bardziej może jako cierpkość po nich (takich niedojrzałych)? Wszystko to... było ciepłe, jak rozgrzane słońcem i doprawione szczyptą przypraw korzennych. Na ustach z kolei ostała się tłuszczowość jak po tłustym nabiale i chałwie.

Śmietanką i orzechami oraz cytrusami przypomniała mi Tibito Arauca 70 %, z jakby dodanymi korzennościami Tibito Putumayo 70 %. W ogóle to przypomniały mi się akurat Tibitó, bo i one rozpływały się tak gęsto, gęsto, powoli by nagle zniknąć.
Beskid jednak pokazał klasę i kunszt. To mało, że bardzo dobrze zrobiona czekolada - to idealny wybór składników, w tym regionu kakao. I tu doszukałam się jagód oraz cierpkości owoców banów i cytrusów, jak w Morinie Colombie Sua Noir 70 %. Nuty te jednak do ciemnej pasowały mi lepiej, niż do mlecznej.
Orzecho-kasza w towarzystwie mlecznej kawy, a potem wszelkie chałwowo-działkowe nuty wyszły smaczniej. Czy to delikatna słodycz karmelu, czy subtelne owoce (pomarańcza, jagody, agrest) świetnie wyważyły smak. Ten był bowiem przyjemnie gorzki, niezaprzeczalnie mleczny (co płynęło zarówno z dodanego, jak i z nut samego kakao, co czuć!), a jednak też trochę soczyście kwaskawy. Nie mocno jednak, nie inwazyjnie.


ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 17,90 zł (za 60 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, cukier trzcinowy nierafinowany

2 komentarze:

  1. Gorycz ok, zwłaszcza w mającej tylko 65% kakao, ale żeby zaraz jaglana? Smuteczek. Zdecydowane wolę chałwę - w to mi graj! Korzenne cappuccino, mmm. A metaliczność, bo przy produkcji komuś odcięło palec, zdarza się. Kawa, śmietanka, lody - kolejne atuty. Co tu robią owoce sezonowe? A kysz z nimi. Tabliczkę bym przygarnęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Tylko 65 %" jak na mleczną to kwestia dyskusyjna. W ogóle w przypadku takiego kakao... Ekhem, masz za to odpowiedź, skąd owoce. Tak, właśnie z "tylko". Ja bym chyba tylko agrest wywaliła.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.