piątek, 24 czerwca 2022

Aruntam 100 % Paradise Dark Chocolate Tanzania Kokoa Kamili ciemna z Tanzanii

Staram się nie zaczynać poznawania nowych marek od setek, bo są to czekolady zbyt specyficzne i nie w moim typie. Nie bardzo, chyba że w dniu, w którym na setkę mnie najdzie. Co do tej jednak... Jakoś podświadomie pomyślałam, że chcę sprawdzić, co ta włoska marka ma mi do zaoferowania. Myśl tę podsunęła mi The Swedish Cacao Company Darkness 100% Tanzania, Kokoa Kamili, 2018 Harvest.
Ta też została wyprodukowana z kakao od kooperatywy Kokoa Kamili, na jakie to chyba trafiam coraz częściej. Dowiedziałam się, że hodowane przez nich kakao trinitario ma też geny najszlachetniejszych ziaren: Criollo, Amelonado i Nacional.
Z tego co wyczytałam, tabliczka wdzięczną nazwę "Paradiso" zawdzięcza po prostu nazwie regionu. "Mbingu" w języku Swahili (suahili) znaczy właśnie "raj". Jest tam Park Narodowy, a więc obszar gór Udzungwa (co od razu przypomniało mi OB Cru Udzungwa 70 % with nibs).

Aruntam Sensory Chocolate 100% Paradise Bio Dark Chocolate Tanzania | Kokoa Kamili to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao trinitario z Tanzanii, z regionu Mbingu.

Po otwarciu rozbłysła kwaśna cytryna, wsparta skórkami cytrusów. Oczami wyobraźni zobaczyłam różne, kolorowe, pocięte w kostkę, jakby do dodania do czegoś. Ich kwaśność podkręciła wiśnia o charakterze wina. Jej złapała się też pewna egzotyczność i kwiaty. Otulały czerwony owoc, oraz łagodziły kwaśność. Wyszły subtelnie i słodko. Z egzotycznego wątku na pewno wyłapałam marakuję. Do kwaśności razem z kwiatami dołożyła nieoczywistą słodycz. Pomyślałam o soczystych, słodko-kwaśnych rodzynkach. A że wniosły suszone echo, wykorzystała to lekka goryczka. Jakby palonego drewna i książek. Oczami wyobraźni patrzyłam na drewnianą, opalaną we wzory skrzynię z książkami.

Tabliczka łamała się z głośnym trzaskiem, który potwierdzał jej twardość. Ta była bardzo wysoka, co poniekąd na pewno wynikało z grubości. Przy odgryzaniu kawałka trochę się kruszyła, co wyjaśniał ziarnisty przekrój.
W ustach twardość poniekąd utrzymała się. Była jakby powierzchniowa, a skrywająca miękkość. Czekolada rozpływała się powoli, acz łatwo. Trzymała zwarty kształt, opływając mnóstwem soczystych fal. Wmieszała w nie trochę efektu smaru, w którym ulokowała się proszkowość. Wydała mi się zaskakująco nietłusta oraz średnio ciężka. Raczej ciężkawa.
Pod koniec lekko ściągała.

W smaku najpierw rozeszła się delikatna i odosobniona słodycz. Wanilia otulona żywymi, wilgotnymi kwiatami kroczyła pewnie i dostojnie.

Nagle, w słodkiej toni rozepchnął się kwasek naturalnego serka śmietankowego. Delikatny, bardzo mleczny - przywodził na myśl lekki nabiał (nie chudy; półtłusty i po prostu "lżejszy"). Pomyślałam o kwaskawej "nabiałowej wodzie", która się z niego wydzieliła (którą raczej się zlewa). Śmietankowa nuta wzrosła dopiero z czasem, przynosząc trochę łagodząco tłustego tonu. Podążała za nią słodycz.

Kwiaty przysłoniły wanilię. Wniosły za to rześkość i słodycz inną, zgraną z kwaskiem. Ten napędzały wiśnie. Tylko że... jakby wprowadzały kwasek, ale nie tylko wiśniowy. Były jak widownia bijąca brawa na powitanie. Wyobraziłam sobie opadające girlandy kolorowych, egzotycznych kwiatów, które odsłoniły marakuję. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przy jej słodko-kwaśnym, bardzo soczystym smaku pojawiła się cała mieszanka owoców. Może kiwi, może bardziej czerwone... Jeśli kiwi, to na pewno niezbyt dojrzałe. Może również niezbyt dojrzałe zielone winogrona?

I rozpłynęła się wyraźniejsza kwaśność wiśni. Wiśnie mieszały się z marakują, co przypieczętowały kwiaty. Lekko osładzały ten duet i nadały mu wydźwięku czerwonego wina. Raczej wytrawnego, ale o delikatnym charakterze. Kwiaty i ich słodycz były wszędzie. Znów odnalazła się przy nich miejsce wanilia.

Wino i kwiaty... przywołały myśl o beczkach... z drewna opalanego. Drewno nasączone winem? Mignęła myśl o starych, drewnianych skrzyniach i książkach. Książkach, które kryją aż lekką ostrość kart, mających już wiele lat. Trochę to było... kwiatowo-suszone (lekko w tym ostrawe), drewniane, a jednocześnie... zawilgocone, jakby ktoś coś (wino?) na to rozlał. Drewna zaczęło się zbierać coraz więcej, a wraz z nim palony, gorzki smak. Poczułam węgiel, który mieszał go ze słodkawym tłem. Węgiel, z którego unosił się gorzki, szary dym przejawiał aż lekką kwaśność... Albo to owoce tak pobrzmiewały.

Za owocami w tle wciąż pobrzmiewał lepki, ociekający kwaskiem nabiał. Specyficznie kwaskawo-soczysty, z goryczką... Pomyślałam o twarogu chyba trochę nieudanym, a jednak wciąż do zjedzenia. Z jednej strony łagodził smaki, a z drugiej podkręcał kwasek i goryczkę. Przypomniały o sobie winogrona, teraz będąc sztukami suszącymi się, już "rodzynkowatymi".

Kwaskawo-goryczkowaty smak zaserwował skórki cytrusów. Głównie cytryn, ale też innych, niedookreślonych. Może jakiś nieznanych mi, z dalekiej Azji. Cytryna też lała swój sok, nasączając drewno. To... częściowo zmieniło się w orzechy. Gorzkie włoskie, ale... też, jak nabiał nie pierwszej świeżości, bo z lekką ostrości / metalicznością? Poniekąd była kontynuacją "ostrości" książek.

Dziwny posmak stał się taniną, rozgrzewającą gardło pikanterią wina, a dosłownie na samej końcówce wróciła śmietanka. Znacznie już kwaśniejsza i... jak nabiał jednak bardziej chudy, cierpko-ściągający? Twaróg ze śmietanką, twarożek z jogurtem? W tych nutach wzrosła kwaśność, zabijając gorzkość. Wyszło to łagodząco, rozmywająco owoce.

W posmaku został kwaskawy dym, palone... drewno / orzechy i kwaśność cytryn oraz owoców niejednoznacznych. Była wilgoć kwiatów, ich lekka słodycz, ale jakby onieśmielona... dziwnie kwaśnym nabiałem. Taninowo-goryczkowaty motyw po zjedzeniu utrzymywał się najdłużej.

Całość, choć gorzka od dymu, orzechów, nabiału i skórek cytrusów, słodka od kwiatów, wanilii, wydawała mi się głównie kwaśna. Kwaśna od owoców egzotycznych, wiśni, cytryn, znów też dymu i nabiału. Dziwny był w niej wątek nieświeżych orzechów i nabiału. Trochę nie mogłam się zdecydować, czy mi nie przeszkadza. Na pewno nie przeszkadzało, bo było przyjemne, poczucie rześkości i zawilgocenia, a mało prażenia.

Mocno wiśniowo-winna, dymna, cytrynowo-cytrusowa, serkowa i nabiałowo-kwaskawa (acz raczej jak jogurt i podfermentowane mleko) była The Swedish Cacao Company Darkness 100% Tanzania. Tę jednak cechowała wyrazistsza wytrawność, bo czasem kojarzyła się aż z serem, sporo w niej nut migdałów i sezamu, natomiast Aruntam to raczej drzewa i trochę orzechów. Swedish była złożona, ciekawa i smaczna, a Aruntam, choć też smaczna, to raczej... "w zasadzie smaczna". Głównie kwaśna i z nutami dziwnymi, ani niesmacznymi, ani smacznymi chwilami. Jedząc ją, po smaku czuć, że to setka. O dziwo po strukturze nie (tej dałabym jakieś 90%).


ocena: 8/10
cena: 35 zł (za 45g; cena półkowa)
kaloryczność: 620 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.