niedziela, 26 czerwca 2022

krem MixIt Mixitella Peanut Butter Dark Chocolate Uganda

Przy kremie MixIt Mixitella Brownie tknęło mnie: przecież tego typu kremy wychodzą podobnie do dziwnie mało lodowych lodów Syrenka, które pokochałam, a które niestety zniknęły z rynku. Zrobione z miazgi orzechowej, nie tyle topiące się, co ocieplające, były właśnie jak takie wymyślne, łączone pasty-smarowidła. Brownie miało jedną rażącą wadę: kryształki cukru. Wynikało to z dodatku cukru kokosowego (kupując byłam pewna, że będzie normalnie rozpuszczony). Nie wiem, czy miał podkręcać klimat zakalcowego brownie czy co... Mnie przeszkadzał. A jednak zachwycona niską słodyczą (w odniesieniu do np. lodów), zapragnęłam wariantu bez kryształków. Co prawda jedynie podobnego, ale co tam. Niestety czekała mnie niezbyt miła niespodzianka w postaci wytrąconych kulek starego tłuszczu na wierzchu, ale powywalałam je, a reszta kremu na szczęście nimi nie przesiąkła. Jako że to kwestia przechowywania i tego, że sklep w którym go kupiłam wysłał mi z krótką datą, tej kwestii nie biorę pod uwagę recenzując, bo to nie wina producenta i jakości (a wiadomo, że z naturalnymi kremami trzeba się dobrze obchodzić; mnie w dodatku, gdy wcześniej się z nimi kontaktowałam, pomyliły się miesiące - no comment).

MixIt Mixitella Peanut Butter Dark Chocolate Uganda to "krem z orzeszków ziemnych z ciemną czekoladą" (czekoladowe masło orzechowe z czekoladą o zawartości 80 % kakao z Ugandy).

Mój krem, jak wspomniałam, trafił do mnie w nienajlepszym stanie, bo z wydzielonymi kulkami i kuleczkami tłuszczu, ale powybierałam je z grubsza, a potem - po konsultacji z producentem, podążając za jego wytycznymi - słoik lekko ogrzałam, by się potencjalna reszta rozpuściła i przemieszała do gładszej konsystencji. Potem na długo zostawiłam w temperaturze pokojowej, by na pewno nie jeść lejącego kremu. Choć w pierwszej chwili źle to wyglądało, po tym wszystkim produkt wydał mi się normalny. Na zdjęciach głównie wersja sprzed tego całego procesu, bo nie wiedziałam, co z tego wyjdzie, a i wolałam mieć je porobione jak zawsze, po otwarciu, a potem już nie bawić się z telefonem za wiele (by nie wytłuścić, haha). Pojedynczych kulek, na jakie i tak trafiłam już na przestrzeni całego słoika nie mam zamiaru oceniać, bo to nie wina producenta.

Odkręciwszy, trafiłam na wyrazisty, lekko duszny zapach fistaszków o minimalnie prażonym, za to na pewno gorzkawym charakterze oraz gorzkiej od wysokiej zawartości kakao, czekolady. Ta wprowadziła subtelną, palono-karmelową słodycz. Z czasem jakby zachęciła do siebie orzechy, które zaczęły układać się w kakaowo-orzechowy motyw czegoś czekoladowego. W głowie błysnęła myśl: "zdrowy Snickers" jakikolwiek miałby to być twór (ciasto? baton?).

Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju, pod którym w dodatku trafiłam na grudki tłuszczu. Pozbyłam się jednego i drugiego; oleju nie było bardzo dużo (tak około łychy?). Resztę wymieszałam niedokładnie, byle jak; mniej więcej do połowy słoika. Lubię sprawdzać różną konsystencję, więc tu liczyłam, że na dnie będzie bardzo gęsta.
Ogólnie krem okazał się gęsty, tylko troszeczkę ruchomy. Zwięzły, zwarty, ewidentnie zagęszczony od czekolady niczym topiona lub dopiero zastygająca. Wydawał się pełny, esencjonalny. Jego tłustość należała do orzechów, jednak ogólnie nie wydawała się wysoka z racji lekko pylistego echa kakao. Czułam minimalny efekt "miazgowy" (tak nazywam wyczuwalne zmielone orzeszki, ale tu na pewno nie drobinki, więc minimalny).
W ustach krem rozpływał się, jak na taki twór, bardzo powoli i gęsto. On dosłownie jeszcze na gęstości przybierał, zalepiając usta zupełnie i aż przytykając. To połączenie zalepiającego masła orzechowego i bardzo lepkiej czekolady. Okazał się zaskakująco gładki (jedynie leciusieńko "miazgowy") oraz lekko mulisty. (Kuleczek tłuszczu nie było na szczęście tak wiele.) Trochę gumiasty, trochę ciągnący... Do przytykania dokładał się też pyłek kakao pojawiający się na sam koniec i zostawiający wrażenie podsuszenia.
Tak jak myślałam, na samym dnie słoika smarowidło rzeczywiście było gęstsze i suchsze. Specjalnie takie zostawiłam, bo myślałam, że będzie bardziej w moim typie (zbyt wysoka tłustość kremów czasem mi przeszkadza), ale nie. Suchsze przytykało i wysuszało jeszcze bardziej, a i w smaku nie było tak cudnie czekoladowe, ale mniejsza o to. Lepiej, jak się zaleca, wymieszać - potwierdzam. Ogólnie bowiem, wcale nie wydaje się zbyt tłuste - to wrażenie w ogóle jakoś ucieka.

W smaku po ustach jako pierwsza rozeszła się fistaszkowa delikatność orzeszków podprażonych minimalnie. Uraczyły mnie swoją naturalną, leciutką słodyczą, dobrze wyczuwalną w czystych pastach orzechowych (100% z orzechów).

Nagle poczułam się, jakby płynęła bezpośrednio, prosto z czekolady. Jakbym jadła ciemną czekoladę o intensywnie fistaszkowej, masłoorzechowej nucie.

Pojawiła się gorzkość kakao, nakręcana lekko goryczkowatymi arachidami. Pomyślałam o mieszance orzeszków w skórkach i bez. Ciemna czekolada zaznaczyła swoją obecność, przez moment dominowała, a wraz z rozpływaniem się porcji w ustach, uwolniła subtelną słodycz.

Zachwycająco niska słodycz ciemnej czekolady wydała mi się lekko karmelowo-palona. Kiedy pasta zalepiła usta zupełnie, zmieszała się z naturalnie fistaszkową, trochę rosnąc. Ta właśnie orzeszkowa jeszcze się nasiliła i w pewnej chwili wydała mi się aż zaskakująco wysoka (pozytywnie, bo naturalnie). Pod wpływem nut karmelowej i palonej, w drugiej połowie rozpływania się porcji nadeszło skojarzenie z masłem orzechowym typu amerykańskiego ("peanut butter"). Tylko że w wersji słodkiej, nie słonej.

Cudnie gorzkie kakao zawalczyło znów o gorzkość orzeszków. Bliżej końca uderzyło, podkręciło ją - właśnie na zasadzie kontrastu do naturalnej i "karmelowawej" słodyczy. Za gorzkawymi, leciusio podprażonymi fistaszkami wciąż podążało słodko "peanut butterowe" echo. Nie odpuszczało. Przełożyło się właśnie na myśl o kakaowo-czekoladowym maśle orzechowym typu amerykańskiego.

Na końcówce kakaowy, gorzki i naturalnie orzechowy, palony smak znów zaczął dominować. Wówczas to jakby łagodność słodkiej 100%owej pasty z arachidów przejęła rolę tła, a mocno kakaowa, gorzka czekolada zajęła pierwszy plan. Raz po raz zahaczyła nawet o kakaowo-kawową (?) ziemistość. Słodycz łączyła jedno z drugim, ale też wkomponowała się w palono-poważniejszy i naturalny klimat.

Po zjedzeniu został mocno fistaszkowy posmak (wręcz czysto fistaszkowy) i pyliście kakaowy, przyjemnie gorzkawy, ale już ogólnie złagodzony. Jak po paście orzeszkowej 100% wymieszanej z sowitą ilością kakao, wraz z lekko pylistym wysuszeniem.

Nauczona doświadczeniem po Brownie, że te kremy niespecjalnie pasują do kwaskawego jogurtu naturalnego, trochę tego spróbowałam z serkiem naturalnym (Bieluch lekki - jak dla mnie jego 3% tłuszczu to idealna jego zawartość dla serka). Wyszło lepiej, bo serek miał delikatniejszy nabiałowy smak, a więc bazowo neutralny. Do tego gęstsza konsystencja sprawiła, że grudka kremu tak nie tonęła. Mieszać to trudno, a i taki sposób do mnie nie przemawia - lepiej sprawdzało się zagarnianie jednego z drugim. Nieźle wyeksponowała się na jego tle czekolada i kakao, nie "umleczniły się". Była gorzka, a jednak... delikatny serek jakby podkręcił jej słodycz, co dało efekt "serka o smaku deserowej czekolady" (nie lubię tego określenia, ale to miało taki wydźwięk). Arachidowość za to miała się świetnie. To znaczy... czuć posmak jakby naturalnie słodkawej pasty fistaszkowej, ale jakby obok i daleko za efektem serka kakaowego.
Po tym naszła mnie myśl, że ta Mixitella bardziej mi smakowała osobno, bo była bardziej czekoladowa w gorzki sposób, natomiast serki wolę z czystą pastą fistaszkową.
(Btw dzięki temu eksperymentowi uznałam, że obecnie chyba niemożliwym jest zrobienie serka / deseru czekoladowego tak, by mi smakował. Zawsze będzie za mało ciemnoczekoladowy, a za słodki, bo cukier mi zupełnie do nabiału nie pasuje. Stąd też po tym już wiem, że na blogu na pewno czekoladowy nabiał się już nie pojawi.)

Krem zrobił na mnie wrażenie, ale nie rozkochał mnie w sobie niestety. Czułam się, jakbym miała do czynienia po prostu z duetem masła orzechowego fistaszkowego i ciemnej czekolady, co jest smaczne, ale... tak bardzo subiektywnie wolę po prostu czystą pastę fistaszkową i czekoladę oddzielnie, jeśli mowa o powrotach. Taki krem z przyjemnością zjadłam, ale jako zakup raczej jednorazowy (dopuszczam też np. okazyjne kupienie świeższego w mitycznej przyszłości).
Tu właśnie chwilami (na początku zwłaszcza) wyszedł ciekawy efekt "czystej pasty 100% plus czekolady", potem iluzja bardziej masła orzechowego typu amerykańskiego (peanut butter) z czekoladą. Był zachwycająco mało słodki, a intensywnie kakaowo-ciemnoczekoladowy z jednocześnie klarownie wyczuwalną naturalną fistaszkowością. To oczywiście obiektywny plus, bo jest tym, co obiecuje nazwa.

I właśnie nie jest to coś, co mnie tak w pełni zachwyca, bo bardzo subiektywnie nie przemawiają do mnie czekoladowe masła orzechowe amerykańskie (a tu pojawiło się to skojarzenie, ale... powinno być, bo to obiecuje tytuł - teraz tylko podsumowuję swoje odczucia). Liczyłam, że wyjdzie podobniej do Brownie, tylko kryształków - co było naiwnością z mojej strony; wystarczyło pomyśleć po przeczytaniu składu. Osobiście chyba wolałabym, robiąc tego typu duet, do pasty 100% z fistaszków dosypać kakao, z pominięciem czekoladowej słodyczy, ale w sumie nie jestem pewna - po prostu brak mi doświadczenia w tego typu kremach.
Brownie był wspaniałą kompozycją z fistaszków, laskowców i czekolady - uznałabym wspomniany za smakowo lepszy, a jednak w nim przeszkadzały mi kryształki i jednak słodycz była wyższa. Na konsystencję wygrywa więc dzisiaj opisywany (pomijam wytrącone kulki).
Coś tak czuję, że gdyby połowę fistaszków z tego zastąpić laskowymi, byłabym zachwycona w pełni, a ocena najwyższa. Wtedy z ochotą bym do niego wróciła. Czuję, że do Ugandy (kakao z tego regionu miewa naturalnie ich nutę) właśnie laskowe by bardziej nie pasowały. A jednak w kategorii czekoladowych maseł orzechowych, w ciemno obstawiam, że trudno byłoby ten krem przebić.


ocena: 9/10
kupiłam: guiltfree.pl
cena: 24,29 zł za 250g
kaloryczność: 583 kcal / 100 g
czy kupię znów: raczej nie, ale gdybym dostała świeży czy mogła świeży w niskiej cenie zdobyć, to kiedyś może i tak?

Skład: 80% prażone orzechy ziemne, 20% ciemna czekolada o zawartości 80% kakao z Ugandy (kakao, cukier, częściowo odtłuszczone kakao w proszku, tłuszcz kakaowy, ekstrakt waniliowy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.