Doskonale pamiętam Lindta Excellence Caramel with a touch of sea salt. To była jedna z tabliczek, które otworzyły mi oczy na to, jak bardzo kocham dobre czekolady, że niestandardowe połączenia mogą być pyszne. Była jedną z tych, które zapoczątkowały moją miłość do solonego karmelu - tak wtedy niepopularnego. Niestety, im więcej pojawiało się produktów w tym wariancie, tym zaczął on coraz gorzej wychodzić. Jakby producenci robili byle jak, wychodząc z założenia, że solony karmel i tak się sprzeda. Kiedyś chyba byli ostrożniejsi, dopracowywali, proporcje bywały lepsze, jak już ktoś się porywał na taką kompozycję. Zgrało się to w czasie z tym, że ja sama zaczęłam się z kolei robić coraz bardziej wrażliwa na słodycz i słoność. Co więcej wraz z rozwojem mojej czekoladowej przygody Excellence z dodatkami przestały mnie satysfakcjonować ilością kakao. Dzisiaj przedstawianą kupiłam więc z uśmiechem. To spełnienie marzeń sprzed paru lat. A jednocześnie wiedziałam, że obecnie mnie nie zachwyci. W końcu nawet nabrałam obaw, że... okaże się niesmaczna. Chciałam jednak już wykończyć wszystkie posiadane, które widziały mi się jako coś potencjalnie "już nie dla mnie". Miałam bowiem jeszcze ostatki, które kupiłam dawno, gdy jeszcze miałam coś w stylu "a może i taką z dodatkiem mi się zachce". Obecnie nachodziło mnie na inne niż czyste... prawie wcale. Alternatywą było oddanie dla ojca, ale z pewnych względów wolałam tego nie robić. A jednak otwierałam z myślą, że najwyżej dla niego będą. Przy tej tabliczce westchnęłam z ulgą i smutkiem. Z ulgą, bo to już ostatni niepróbowany Lindt (nie liczę Excellence 85%, które mam dla siebie do dojadania), a smutkiem, bo... lubiłam ogólnie lubić Lindta. Obecnie do marki zmieniłam stosunek - nie lubię jej.
Lindt Excellence 70 % Cacao Caramel Fleur de Sel Noir to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z kawałkami karmelu i solą morską.
Po otwarciu poczułam intensywny zapach maślanych karmelków zestawiony z paloną nutą, łączącą w sobie kawę i odrobinkę orzechów. Do tego wyraźnie zaznaczyła się soczystość, związana z solą. Po chwili karmelkowość odebrałam jako przerysowaną aromatem. Zaciągając się zapachem posypki, chwilami wydawał się zmierzać ku krówkom. Wszystko wyszło i trochę poważnie, i... zwyczajnie (bo też nie tanio). Całkiem nieźle, ale nie zachwycająco. Wraz z upływem czasu i w miarę jedzenia, nie podobało mi się to coraz bardziej - zaczęłam ją odbierać jako karmelkowo-perfumową.
Tabliczka w dotyku z wierzchu była gładka, ale kawałki dodatku spod niej widać, więc łatwo o wniosek, że wtopiono je w całą, a nie tylko na spodzie jako "posypko-nalepka". Tej na dole dodano naprawdę dużo. Składała się z dwóch rodzajów karmelu: bardziej szkliście-lepkawego w kolorze bursztynowym oraz sucho-twardawym beżowym. Między kawałkami różnej wielkości wystąpiło trochę malutkich kryształków soli.
Przy łamaniu trzaskała średnio głośno, i choć łamała się nierówno, nie zważając na podział na kostki, dodatki nie odskakiwały, a trzymały się porządnie. Przekrój zdradził, że większa ilość soli została wtopiona "w środek" czekolady.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i bezproblemowo. Okazała się gładko-zbita i kremowa, nie za tłusta. Miękła leciutko, po czym zmieniała się w gęsto-lepkawy krem, trochę zalepiając usta i jakby zatapiając w sobie dodatek. Nie wypuszczała go z siebie zbyt łatwo. Karmelu dodano całkiem sporo w pozytywnym rozumieniu. I tak nadał tabliczce lekkiej ulepkowości (ale możliwe, że tylko w moim odczuciu, bo po prostu nie przepadam za taką formą).
Karmel częściowo rozpuszczał się razem z czekoladą, częściowo miękł, a częściowo został na sam koniec.
Ewidentnie były dwa rodzaje. Beżowy przypominał pochrupujące tylko trochę w porywach, sucho-kruche krówkowate kawałki, które nieco nasiąkały i rozpadały na proszkowe grudki. Nie były klejące czy bardzo twarde, a całkiem przyjemne. Bursztynowy, ciemniejszy to kawałki szkliste, z czasem lepkie, rozpuszczające się, ale bardzo powoli. Ten najpierw był twardy i chrupiący, potem skrzypiąco-trzeszczący. Kleił się do zębów i irytował.
Sól jako kryształki wystąpiła w ilości małej. Była drobna i wymieszana z karmelem oraz czekoladą. W trakcie rozpływania się kęsa bez problemu się rozpuszczała i raczej nie zostawała na koniec.
Konsystencja ogółu wydała mi się więc jak najbardziej przystępna.
W smaku pierwsza uderzyła palona nuta, którą dopadła maślaność. Szły łeb w łeb, przy czym paloność z czasem przedstawiła się jako delikatniusia kawa. To było zupełnie jak popijanie kawą czegoś maślanego: krówko-karmelków lub ciasta krówkowo-maślanego.
Krówkowo-karmelkowe echo było wyraźne i wiązało się ze słodyczą. Ta leniwie, ale ewidentnie rosła. Odezwała się słodycz wanilii i karmelu... czy raczej karmelków. Poczułam sporo maślanych i śmietankowych nut, napływających zewsząd - i prosto z czekolady, i od dodatku.
Sama czekolada pod palone nuty czarnej kawy wplotła trochę drzew rozgrzanych słońcem, może orzechów... które jednak też taplały się w maślaności. Może częściowo swojej, ale jednak. Całość była niepodważalnie naaromatyzowana / przesiąknięta karmelkowo.
Sól szybko się ujawniła. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pojawiały się jej lekkie ukłucia. Analogicznie umacniał się maślano-śmietankowy motyw, łagodząc bazową kompozycję. Maślano-krówkowo-karmelkowe echo podsycone solą wydało mi się irytująco przerysowane, sztuczne.
Z czasem całość zaczęła przybierać na słodyczy, a sama czekolada trochę się wycofała. Na pierwszy plan wysuwały się maślane karmelki, tym razem już realne, nie z aromatu. Echo soli im kibicowało.
Od karmelków ewidentnie rozchodził się właśnie motyw cukierków tego typu ze średniej półki i palony do goryczki z aż kiepskim posmakiem. Dodatku nie musiałam gryźć, by dobrze go poczuć.
Karmel jeden od drugiego w smaku również się różnił, co czuć najlepiej, dopiero po zniknięciu czekolady, czyli wtedy, kiedy się nim zajmowałam.
Bliżej końca zaś baza wydała mi się bardziej cierpkawa w kontekście kawy, mimo że wciąż mocno i sztucznie maślano-śmietankowo karmelkowa. Do tego sucho, przeciętnie kakaowa (od kakao odtłuszczonego?)? Wciąż był też orzechowo-maślany wątek. Właśnie maślany smak wyszedł aż kontrastowo wyraźnie. Po jej zniknięciu oczywiście czułam głównie karmelkową sztuczność, wzmocnioną dodatkiem.
Karmel beżowy okazał się trochę krówkowo-fudzowatymi (chodzi o brytyjskie cukierki typu fudge, jakby wymieszane z krówkami) karmelkami. Był maślany, nieco mleczny, łagodny. Słodki, ale zaskakująco nie za mocno. Nie nazwałabym go cukrowym. Miał jednak tanio-sztucznawe echo, więc ogólnie wyszedł po prostu przeciętnie.
Karmel bursztynowy był mocniej palony i cukrowo-cukierkowy, również sztuczny, ale w sposób bardziej irytujący. Chwilami wydawał mi się sztucznie goryczkowato-słodowy. Słodki, ale nie czysto... Dziwnie napastliwie. Zostawiał nieokreślony niesmak.
Po zjedzeniu ogółem został posmak karmelków z niskiej półki, irytująco sztuczna maślaność pseudokrówkowa i cierpkawo-palone echo czekolady - może i niezłej, ale przearomatyzowanej. Nie było za słodko, ale gorzko też nie. Cierpkawość się zaznaczyła, tak samo jak poczucie słonawości. Lekkiej, ale jednak. Wraz z karmelkowym motywem wyszło tanio i odpychająco. Sztuczny posmak skutecznie zniechęcał do jedzenia.
Nie mogę nazwać tej czekolady tragiczną, ale nie pasowała mi. Formy nie czepiam się, a nawet ją pochwalę. Sól bowiem dodali tak, że rozpływała się integralnie. Z ilością chrupaczy (nie tak bardzo chrupiących) nie przedobrzyli. Nieźle się to wszystko razem rozpływało.
Soli nie za dużo, karmel mieszany - niby dla każdego coś miłego, bo i delikatny maślany, i palony się tam znalazł, ale... mam mieszane uczucia co do takiego mieszania (bo też często jak coś ma być "dla wszystkich" wychodzi dla nikogo). A jednak też nie krytykowałabym tego gdyby nie... sztuczność karmelu. Karmelkowo naaromatyzowali (bo wątpię, że "tylko" po prostu przesiąkła) też samą bazę, zabijając jej potencjał (wyszła inaczej niż czysta Excellence 70%, właśnie sztucznie). Powiedziałabym, że to niezła czekolada ze średniej półki... A Lindt się ceni (przeciętność w nieprzeciętnie wysokiej cenie). Smutne, bo naprawdę podniesienie zawartości kakao serii Excellence wyszłoby jej na dobre. Po co jednak gmerać i tak ją perfumować?
Robiłam do niej 2 podejścia (bo skoro tyle wydałam...), ale większość i tak powędrowała do ojca.
ocena: 6/10
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone kakao w proszku, kawałki karmelu 8% (cukier, tłuszcz kakaowy, laktoza, masło klarowane, mleko w proszku odtłuszczone, sól, aromaty, emulgator: lecytyna słonecznikowa, sól morska (kwiat soli morskiej) 0,3%, aromat, wanilia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.