Czasem lubię podłapać "przekrojową znajomość" danej marki, a więc np. spróbować różnych propozycji (powiedzmy ciemną o wysokiej zawartości, o niższej, setkę). Kiedyś zaliczałam do tego więcej, obecnie w zasadzie czekoladowe zakupy ograniczam do czystych ciemnych. Setki w zasadzie też już wypadają z kręgu zainteresowań, ale lubię jakąś jedną mieć. Trochę wciąż mnie dziwi, że ponoć setki ogółem są najchętniej kupowanymi czekoladami w sklepach z tymi dobrymi plantacyjnymi w Polsce (w moim rozumieniu czekolada to nie czyste kakao, a właśnie jego duet z odrobiną cukru najlepiej trzcinowego). Do dzisiaj przedstawianej zabrałam się bez większych emocji, bo choć The Swedish Cacao Company Peru 85 % Ucayali 2018 Harvest była pyszna, tak po Licorice Dark Milk 55% nie byłam przekonana, czy tabliczki inne niż czyste ciemne tej marki mogą okazać się w moim typie. A jednak... jakaś tam ciekawość się we mnie tliła, ponieważ jedyną setką z Tanzanii jaką jadłam, była surowa Raaka 100 % Unroasted. W dodatku na wyobraźnię podziałała wzmanka, że kakao od kooperatywy Kokoa Kamili pochodzi z miejsca, gdzie sawanna styka się z górami Udzungwa (odsyłam do Googla - coś pięknego!).
The Swedish Cacao Company Darkness 100% Tanzania, Kokoa Kamili, 2018 Harvest to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao z Tanzanii, z doliny Kilombero, z okolic wioski Mbingu.
Po otwarciu poczułam słodko-kwaskawy jogurt w wariancie "pieczone jabłko". Dosłownie czułam gąbczaste kawałki jabłek (również suszonych). Zapach wydał mi się zaskakująco słodki. Mógł to być też wariant "jabłko z rodzynkami". Miał ciepły wydźwięk, zmieszany ze sporą ilością dymu i wyraźnie wędzoną nutą. Opiewała prażone migdały, może też podwędzone. Za nimi mignął goryczkowaty olej sezamowy i soczystość... podobnie jak jogurt związana z poczuciem ciepła. Skojarzyło mi się to ze śliwkowym kompotem i właśnie kompotowymi owocami.
Podczas łamania tabliczka była bardzo twarda, mimo że cienka. Trzaskała głośno.
W ustach rozpływała się bardzo powoli. Była maślana, aż ciężkawa i pozornie gładka. Z czasem jednak przybierała na pylistości. Miękła i wyginała się, stając się grudko-kremem, upuszczającym trochę oleistych fal, którymi nieco zalepiała. Wtedy jeszcze lepiej czuć minimalnie pyłkowy efekt, dziwnie "wkomponowany w bazową gładkość", zostający już po zniknięciu czekolady. Wtedy nieco ściągała.
W smaku jako pierwsza błysnęła słodka, jakby pozbawiona kwasku wiśnia, dopiero soczystość rozkręcająca. Kwasek pojawił się z opóźnieniem, ale nie był sam. Cały czas towarzyszyła mu słodycz. Pomyślałam o podgniłych wiśniach, jednak zaraz zalał je charakterny kompot śliwkowy.
Poczułam śliwki raczej suszone, ale właśnie z kompotu... Takie muląco słodkie, a jednak i kwaśne. Charakterne na pewno. Kompot zaczął zmieniać się w wiśniowy albo łączony (śliwka&wiśnia). Może wino? Tliła się w nim ciepła, rozgrzewająca nuta. W tym cieple poczułam jakby zapowiedź dymu (?).
W tym czasie z tła przybyło delikatne, naturalnie słodkie mleko. Aż karykaturalnie słodkie? Po chwili jednak zaczęło przybierać na "podkwaszeniu". Wyraźnie błysnęło mleko zsiadłe. Zetknęło się z kwaśnością, przez co zmieniło się w jogurt. Nie wiem, dlaczego w mojej głowie na moment pojawił się obraz zielonego pastwiska, gdzie ktoś doi krowy.
Obok mleka, zakłębił się dym. Wprowadził popiół, o smaku jakby neutralnawo-gorzkawym, łagodzącym i hamującym potencjalną kwaśność. Nagle zaczął dominować zupełnie, jednak dodając kompozycji sporo gorzkości, wsparty dymem. Miała wyważony charakter. Szary popiół i dym z czasem zaprosiły wędzoną nutkę. Ta z czasem przybrała na dziwacznej soczystości i rześkości (wiosny na polu?).
A jogurt po gorzkości wydał mi się jeszcze łagodniejszy, mimo rosnącego kwasku. Może aż serkowy? Mleczność zagrała wyraźniej a ja pomyślałam o czekoladzie mlecznej nasiąkniętej i bogato wypełnionej rodzynkami. Nie tyle o samych rodzynkach, choć czułam je. Słodko-kwaskawe i... wpadające też do jogurtu? Mleczne podfermentowanie nie dawało za wygraną, aż dopięło swego i znów wyprzedziło łagodniejszą mleczność.
Wędzenie i soczystość zasugerowały... tłuste, prażone migdały. Migdały oraz ogólnie orzechowy motyw zagrały na boku. Pokusiły się o lekką słonawość. Ta jednak szybko zniknęła, jakby wystraszyła się naturalnej słodyczy i tłustości orzechów - już różnych, nie tylko migdałów.
Wariant "jabłko z rodzynkami" jogurtu przeszedł w... bardziej mieszankę suszonych, gąbczastych i soczystych owoców. Potem, gdy kwasek rósł, już mniej suszonych. Może pieczonych? Ciepło, dym, wędzenie właśnie to podpowiadało.
Mleczne nuty zaczęły zmieniać się w ser... topiony? Podkreśliła to wędzona nuta. Albo jakiś soczyście-kwaskawy ser z tych raczej żółtawych. Wyobraziłam sobie jakieś pieczone jabłka faszerowane, z wiśniami, z kwaskiem, zrobione na słodko-wytrawnie; z topiącym się serem - może właśnie jako dodatek do wytrawnego dania. Wydały mi się podsycone kwaskiem cytrusów.
Pod koniec cytrusowy kwasek splótł się z dymem i popiołem, a jako strażnicy, by gorzkość nie zanikła, wyszły migdały... z oleistą goryczką... migdałowo-sezamową? Wszystko to łagodziła jakby naturalna mleczność.
W posmaku właśnie dziwnie została słodka mleczność jogurtu, bez jego wyrazistszych akcentów, nawet wręcz maślaność. A jednak i dym... czy już raczej łagodniejszy, suchy popiół. Odrobinka kwasku cytrusowo-wiśniowego wydała mi się aż cierpka i sucho-ściągająca. A jednak było delikatnie.
Całość była nie tylko smaczna, ale też interesująca i niespotykana. Wędzenie związane z wytrawnością aż serową, dużo mleka i wręcz słodziutki serek może teoretycznie średnio pasujące do wiśni, kompotowo-ciepłych akcentów, pasowały. Cudnie zgrały je "pieczone jabłka". Ciekawe były nuty jako "warianty czegoś" (jogurtu, czekolady). Zsiadłe mleko, nieoczywista soczystość - mniam. Popiół jako nuta tak istotna też był interesujący i rzadko spotykany. Naturalnie słodkawa; choć kwaśna to nie kwachowata, a i dość gorzkawa - dla mnie jednak niestety za słabo. Konsystencja... niekoniecznie setkowa, ale i tak coś mi w niej nie pasowało, bo mimo że tabliczka była cienka, to wyszła ciężkawo. Udobruchało mnie powolne rozpływanie się. Ogólnie wydaje się bardzo przystępna.
I właśnie to jedna z tych setek, które przypominają, dlaczego przynajmniej jedną do testowania zawsze lubię w komodzie mieć.
Bardzo ciekawe było zestawienie jej z Raaka, bo choć Raaka była surowa, to wędzono-serowo-serkowa soczystość, maślaność i wytrawność, wiśnie (w Raaka więcej wina), ciepło i suchość były bardzo, bardzo podobne. A jednak dzisiaj przedstawiana okazała się i kwaśniejsza mimo cytrusowości Raaka (co mnie trochę zdziwiło), i bardziej gorzka.
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 33 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 579 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe
Skład: ziarna kakao
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.