wtorek, 23 kwietnia 2024

A. Morin Togo Akata noir 70 % Edition Limitee ciemna

Odkąd kupiłam kilka limitowanych tabliczek ukochanej marki Morin, często wracałam do nich myślami. W końcu poczułam ogromną ochotę na tę konkretnie. Niezwykle rzadko trafiam na czekolady z kakao z Togo. A już o tej zawartości kakao - nigdy nie jadłam. Dzięki opisowi tabliczki Morina dowiedziałam się, że kakao z Togo rośnie głównie w południowo-zachodniej części kraju, skąd, a dokładniej z regionu Agou, producent je zakupił. Rosną tam dwie odmiany, nazywane Tete Kossi i Amazon. To hybrydy criollo, forastero i trinitario, bo wszystkie one rosną w Togo, z tego co zrozumiałam. Klimat przypomina górzysty klimat Gwinei, zaś gleba znana jest ponoć ze swego bogactwa ze względu na obecność wygasłych wulkanów. Dodatkowo na tamtejszych plantacjach w zasadzie nie ma pestycydów. O tym kakao wiadomo jeszcze, że po zbiorze ziarna fermentują przez 5-7 dni, a następnie są suszone na słońcu lub w magazynach, ale też tak, by to suszenie przypominało jak najbardziej to naturalne, słoneczne.

A. Morin Togo Akata noir 70% Edition Limitee to ciemna czekolada o zawartości  70 % kakao Tete Kossi i Amazon z Togo, z regionu Agou; edycja limitowana.

Po otwarciu uderzył zapach palonej kawy, której wtórowały lekko prażone migdały, zarysowujące się na ziemistym tle. Mocno palona, prażona nuta przejawiała się też jako kruche ciastka, które wprowadziły subtelną słodycz. Ziarna kawy sprawiły jednak, że kompozycja jawiła się głównie jako szlachetnie gorzka. W tle przewinęły się suszone bukiety, suszone kwiaty, łączące słodycz i cierpkość. Odnotowałam jeszcze leciutką soczystość, przywodzącą na myśl brzoskwinie duszone w odrobinie jakiegoś charakternego, ciemnego miodu.

Twarda tabliczka trzaskała głośno, obiecując masywność i gęstość. 
W ustach rozpływała się umiarkowanie powoli i kremowo. Wydała się bardzo pełna, masywna i syta. Maziście pokrywała podniebienie, jakby mięknąc tylko powierzchownie. Była średnio tłusta, niczym pełne, gęste, wolno rozpływające się lody. Z czasem stała się trochę zawiesinowo-soczysta. 

W smaku pierwszy zaznaczył się maślany, dość słodki wypiek. Mimo że słodycz tego jakiegoś... ciasta biszkoptowego z nieco charakterniejszym, twardszo-kruchym spodem maślanym, była oczywiście obecna, wydawała się zaskakująco niska.

Po chwili maślaność zniknęła, a wypiek zmienił się w sowicie przypieczone kruche ciastka, posłodzone wanilią. Słodycz rosła powoli, ale pokazała swój szlachetny charakter. Do głowy przyszły mi też niemal krakersowe, mocno wypieczone herbatniki.

Zaraz jednak i one się nieco rozmyły. Nuta prażono-pieczona trwała za to w najlepsze. Zmieniała się w palone ziarna kawy. Palone niby mocno, ale wciąż z pewną soczystością. Za ich sprawą gorzkość wzrosła znacząco i zajęła dominującą pozycję.

Do palonej kawy dołączyły prażone migdały. Zyskały nieco ziemiste tło, gorzkość trzymała się także ich. Weszły na pierwszy plan, rozbrzmiewając na jednym poziomie co kawa, a potem nieco się wycofały.

Raz po raz wszystko przebijały ostrawe przebłyski przypraw - pomyślałam o goździkach, ale towarzyszyło im coś jeszcze, trudniejszego do uchwycenia.

Konsekwentnie, ale delikatnie rosnąca słodycz do wanilii dodała jeszcze trochę miodu. Pomyślałam o ciemnym, lekko cierpkawym.

Poprzez słodką cierpkość mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wkroczyły suszone kwiaty. Wyobraziłam sobie wielkie bukiety z suszonych kwiatów, roślin... które kryły lekko ziołową cierpkość. I lekką ostrość? Cierpkość zaprosiła jeszcze ziołowo-kwiatowy, cierpkawy napar. Osłodzony jednak miodem.

Palona kawa wciąż stanowiła wiodący motyw, acz pozwalała innym nutom do siebie dolatywać. Pochyliła się ku goryczce naparu. W jego lekkiej słodyczy na moment zabłysła soczystość, a mi do głowy przyszły brzoskwinie w miodzie - takie właśnie do naparów, do herbaty. Epizodyczna ostrość znalazła ujście właśnie tu, jakby tak przyprawić je ciepło-soczystym imbirem i goździkami. Suszone kwiaty i suszone rośliny podszepnęły jednak bardziej suszono-liofilizowane akcenty - też brzoskwiń?

Miód przypomniał o prażonych migdałach. Tym razem nie dość, że prażone mocniej, to jeszcze pokryte karmelizowanym miodem migdały prawie zapomniały o ziemistej nucie - ta odeszła na tyły. Prażona nuta przywróciła pieczoną, przez którą pomyślałam o wytrawnych krakersach... maczanych w miodzie? A może mało słodkich ciastkach...? Wróciła też nuta maślana, zmieniając częściowo migdały w prażono-maślany nugat migdałowy. Ciężki, aż za słodko-ciężki nugat. Tę wizję podkreśliła jeszcze wanilia, wracająca nagle dosadnie.

Po zjedzeniu został posmak krakersowo-migdałowy, nieco wygłaskany maślanym echem i słodko-cierpki wątek kwiatów i miodu. Chyba mignęła mi jeszcze wanilia. Suszone kwiaty zawarły rześkość, acz też jakby goryczkowatą. Do tego lekką pikanterię. Na pewno czułam cierpką kawę i nieśmiałą, jakby hamowaną soczystość w tle.

Czekolada była bardzo smaczna i ciekawa. Wypieki, a więc ciastka, herbatniki, miód i wanilia nie przełożyły się na wysoką słodycz, mimo że była wyrazista. Suszone kwiaty, zioła przyjemnie rozegrały goryczkę. Pieczono-prażone nuty rozpędziły migdały i ziarna kawy, a także zapewniły głęboką gorzkość. Leciutka soczystość i zero kwaśności pozwoliły powyższym zaprezentować się w 200%. Wydało mi się to wszystko niespotykane, proste, nieprzekombinowane, a jednocześnie szlachetne i pyszne. Słodycz pod koniec nieco za bardzo dawała mi się we znaki i chyba tylko to przesądziło, że nie wystawiłam maksymalnej oceny.

Bardziej marcepan niż po prostu migdały, zioła, orzechy i trochę owoców czułam w Zotterze Labooko Togo 65 % - to splot podobnie nieoczywisty, nieco podobny.


ocena: 9,5/10
cena: €6,95 (około 32 zł)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.