Kiedy zobaczyłam tę czekoladę na stronie Chocolate Seekers, oczy mi rozbłysły. To była jedna z większych motywacji, by coś stamtąd zamówić. Salwador? Toż z tego kraju jadłam tylko jedną czekoladę w życiu! Degustacją byłam bardzo, bardzo podekscytowana, choć trochę przerażał mnie napis "stoneground chocolate", który dostrzegłam parę dni przed nią. Trzymałam kciuki, oby nie oznaczało to pozostawionych kryształków cukru, jak np. w też mielonych na kamieniu Taza. O samej marce poczytałam więcej w zasadzie dzień przed degustacją. Exe stworzyła Nicola Knigh, która w kakao zakochała się po podróży po Karaibach. Zaczynała od tworzenia czekolady w swojej kuchni, potem zajęła się degustowaniem i wyrabianiem czekolady w pełni profesjonalnie. Obecnie ma swoją małą fabrykę czekolady w Exeter, Devon (Wielka Brytania) i pracuje na półetatu, prowadząc kursy w International Institute of Chocolate and Cacao Tasting. Do tego wspiera lokalne składniki w ramach akcji "Made in Devon". Mimo to, tu się postarała! Zdobyła naprawdę rzadko spotykane kakao... Chyba. To znaczy - czekolad plantacyjnych z kakao z Salwadoru jest niewiele. Opis jednak głosi, że plantacja San José Real de la Carrera, z której tę tabliczkę stworzono, jest jedną z największych prywatnych plantacji w Ameryce Środkowej. Ma powierzchnię około 350 hektarów. A do tego mają tam własne zakłady i też robią m.in. czekoladę. Nicola wybrała te ziarna ponoć ze względu na ich kuszącą kwaśność zielonych jabłek, sprawiającą, że aż "ślinka leci".
Exe Stoneground Chocolate 70% El Salvador Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Salwadoru, z regionu miasta Usulután.
Po otwarciu poczułam intensywny zapach karmelu spierającego się z kwaśno-soczystymi jabłkami... w dużej mierze właśnie też w karmelu? Pomyślałam o krucho-chrupiących jabłkach, ale obok stały jabłka polane dość mocno palonym karmelem. Karmelem maślanym? I nieco słonym? Maślaność i słodycz też były znaczące ze względu na także obecny jabłecznik z mnóstwem kruszonki. Urozmaiciły ją różne, niedookreślone orzechy. Paloność karmelu podkręciła gorzkawa, mocna czarna herbata. Chwilami miałam wrażenie, że w oddali pobrzmiewa coś nieco wytrawniejszego... solone masło? Kwaśna śmietana?
Cienka tabliczka aż zaskoczyła pokaźną twardością i przy łamaniu trzaskała głośno.
W ustach rozpływała się kremowo i maziście, a także soczyście. Na szczęście okazała się gładka (w sensie: bez kryształków). Mimo że nie spieszyła się jakoś szczególnie, robiła to dość szybko. Mimo wysokiej soczystości i wodnistości, zachowała zbitość i gęstość... chwilami bardziej gęstawość? Z czasem odnotowałam w niej lekko pyłkowy efekt, a na koniec minimalnie sucho ściągała.
Gdy tylko włożyłam kawałek do ust, poczułam się, jakbym zrobiła łyka słodzonej czarnej herbaty. Słodzonej bardzo, ale wciąż wyraźnie mocnej i gorzkiej.
Swoją obecność zaznaczył soczysty kwasek.
W tle pojawił się karmel... karmel palony? A to tylko podkręciło herbacianą nutę. Herbata wyrwała do przodu. Lały się hektolitry czarnej, mocnej herbaty. Fakt dosłodzenia zanikał. Słodycz odeszła od herbaty.
Przechwycił ją karmel, już ewidentnie palony i maślany, mieszający się z kruszonką. Z kruszonką, w której... zaplątały się jakieś za mocno poprzypiekane orzechy (laskowe?)?
W tym samym czasie przemknęły cierpko-słodkie, a jednocześnie kwaskawe, owoce kandyzowane. Owoce czerwone? Niedookreślone jednak. Do głowy przyszło mi też liofilizowane jabłko w kostce. Wszystko to wprowadziło kwasek i zmieniło się we wręcz kwachowaty rokitnik i chyba suszoną miechunkę. Mimo to, kwaśność nie była nadrzędna. Wysoka owszem, ale...
Łączyła się z wysoką słodyczą. Kruszonka okazała się zwieńczeniem szarlotki; ciasta zrobionego z kwaśnych jabłek. Była soczysta, kwaśna, ale też znacząco słodka. Karmel zaniknął na pewien czas, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na znaczeniu przybrała maślaność. Kwasek zaserwował kwaśną śmietanę (próbując wpisać się w smakowa tłustość?).
Zwróciłam uwagę na nie tylko maślaną kruszonkę, ale też maślano-kruchy spód ciasta. Maślaność rosła i trochę łagodziła i gorzkość, i słodycz. Chyba próbowała też kwaśność, ale ta się nie dawała.
Dodatkowe punkciki kwasku zapewniły słodko-kwaśne rodzynki - być może także wypełniające szarlotkę.
Maślaność na pewien czas nieco pohamowała słodycz, acz po występie kwaśności, ta... ograła maślaność. Przystała na nią, ale wykorzystała ją, bo pokazała mi się jako mocno maślany, i wciąż palony karmel. Karmel lekko słonawy... taki, którego słoność idzie w kwasek.
Gorzkość już nie była tak wyraźnie herbaciana. Po paloności karmelu i wypieczonej nucie ciasta jawiła się jako po prostu palona. Też wyrwała się z łagodzących objęć masła i... i jemu narzuciła paloność? Pomyślałam o palonym maśle (wyobrażenie - nie miałam nigdy z tym do czynienia, ale wiem, że dodaje się to do różnych np. pankejków).
Końcowo kwaśnych pstryczków było coraz więcej i więcej. Rodzynkom pomógł cierpki rokitnik. Maślaność ciasta, karmelu i sama w sobie przy wyższej kwaśności wpuściła do kompozycji też mdławą wodnistość. A może... może to herbata zrobiła się lurowata?
Po zjedzeniu został posmak herbaciano-palony, dość gorzko-cierpki, ale jednocześnie dość słodki od palonego karmelu i kwaśny za sprawą jabłek i rokitnika. Do tego czułam maślaność ogólną i masło palone.
Czekolada była ciekawa. Kwaśne jabłka i szarlotka z kruszonką, rodzynkami obok mocnej, czarnej herbaty bardzo mi się podobały. Rokitnik... smacznie ta nuta wyszła, ale nie wiem, czy więcej robiła dobrego (urozmaicając), czy złego (może to jego kwaśna cierpkość wydobyła maślaność i wodnistość na zasadzie kontrastu?). Przebłyski kandyzowanych owoców i jabłek w karmelu oraz maślaność, palone masło znacznie mniej. Na plus jednak, że jak na 70% zaskakująco mało słodka. Szkoda tylko, że herbacianość się przez nie z czasem trochę zagubiła i zmieniła w gorzką paloność po prostu. Gdyby nie te parę mniej moich nut i maślano-wodniste echo, smakowo mogłaby spokojnie mieć 9.
Bardzo ucieszył mnie fakt, że mimo iż mielona na kamieniu, nie była kryształkowa. A jednak struktury też nie uważam za idealną, bo wkradła się wodnistość i rozpuszczała się za szybko - za to poleciał punkt.
Bardzo się jednak cieszę, że spróbowałam kolejnej czekolady z Salwadoru.
Naive Nano_Lot Chocolate Finca Concepción El Salvador wydawała mi się przesłodzona, acz teraz czuję, że to kakao może już tak smakować. We wspomnianej czułam miód, karmel i za słodkie owoce. Była też mocno palona, ale z kolei mało gorzka. Bardziej słodowo-orzechowa. Z owoców czułam inne, acz miechunka akurat byłaby wspólna (acz akurat w Exe ona była marginalna). Naive wyszła bardziej śmietankowo-ricottowo, zaś Exe maślano. Obie były dziwnie niegęste.
ocena: 8/10
kupiłam: chocolateseekers.com
cena: £5.65 (za 70g; około 29 zł)
kaloryczność: 574 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.