Beskid jest jedyną marką, której setki zamawiam. I tak kuszą mnie mniej niż inne ciemne czekolady tej marki, ale zwyczajnie, widząc nowości na ich stronie, nie umiem obojętnie przescrollować także tych bez cukru. A już na pewno tej. Kakao z Tajlandii poznałam w zasadzie bardzo niedawno. Co nie powinno chyba dziwić, bo ogólnie kakao długo nie było tam popularne. Weszło jakieś 100 lat temu, zyskało popularność w latach 50., jednak później ustąpiło miejsca innym uprawom. Dopiero teraz wraca do łask. Kraj ten wciąż wydaje mi się czekoladowo tajemniczy, więc możliwość poznania, jak smakuje czyste kakao niezakłócenie cukrem, wydało mi się kuszące. Dziś przedstawianą tabliczkę stworzono z wyjątkowych ziaren hybrydy I.M.1, opracowanej przez dr. Sana La-Ongsri w północnej Tajlandii. Obecnie zbierają je rolnicy z Chiang Mai i Lam Phun, przestrzegający zasad ekologicznej uprawy. Jak wpisałam w Google "Mark Rin" znalazłam, że MarkRin to pierwsza producent czekolady i kakao.
Beskid Chocolate Tajlandia Mark Rin Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 100 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 100 % kakao I.M.1 z Tajlandii.
Po otwarciu poczułam intensywny zapach grejpfruta z nutą suszonych i czerwonych owoców. Te ostatnie były bardzo nieoczywiste, skryte wśród scukrzonych, słodkich jak to tylko możliwe, rodzynek. Do głowy przyszedł mi jakiś rodzynkowo-daktylowy zdrowy baton w karmelowym wariancie. Przy nich zaznaczył się słodkawy, suszony ananas. Słodyczy dołożył też maślany karmel - tak wyraźny, że nie powiedziałabym, że to czekolada 100%.
Tabliczka wydawała się masywna i w dotyku zarówno tłusta, jak i lekko pylista. Trzaskała średnio głośno i zaskoczyła tym, że w sumie była nietwarda. Może też nie miękka, ale nie twarda.
W ustach rozpływała się powoli i bardzo gęsto, wręcz zalepiająco, przytykająco. Miała w sobie coś z chłodnego masła, ale i typowej kremowości jej nie brak. Z tym, że była to kremowość lekko pylista. Z czasem wyłaniała się soczystość.
W smaku przywitała mnie maślana słodycz. Stała na średnim poziomie, ale wydała mi się odosobniona i dlatego bardzo wyraźna.
Zza niej wychyliły się cytrusowe skórki. Połączyły lekką soczystość z goryczką. Czułam przede wszystkim pomarańczę, ale też trochę cytryny. Goryczka skórek po chwili wprowadziła jeszcze grejpfruta - ten pokazał się jako cały owoc.
Łagodna słodycz zaczęła się zmieniać w leciutko palony, maślany karmel. Wręcz mało karmelowy? Cytrusy otworzyły drogę soczystości, która i do karmelu dopłynęła. Pomyślałam o jakimś zdrowym karmelu z rodzynek i daktyli. Rodzynek bardzo słodkich, scukrzonych.
Kwaśność przeniknęła do maślaności. Zrobiło się lżej i w oddali osiadło trochę maślanki, nienachalnie pobrzmiewając.
Od goryczki skórek odeszła gorzkość. Powoli rosła w siłę. Miała lekko palony ton, który przeplatał się z grejpfrutem. Ten wydawał się krążyć wokół wszystkiego innego - sam bardzo pewny siebie. Szlachetność i trochę mniej owocowy wydźwięk z gorzkości wydobyły pojedyncze migdały.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz przełamała nuta... neutralniejsza? Delikatne palenie odsłoniło prażono-karmelizowane migdały. Migdały? Na pewno coś w karmelu, coś migdałowo-orzechowego. Oczami wyobraźni patrzyłam na spód ze zmielonych migdałów, rodzynek i dodatkiem daktyli.
Suszone owoce i kwasek zasugerowały słodko-kwaśnego suszonego ananasa; coś ananasowego, ale trudnego do uchwycenia. Przemknęły mi jeszcze czerwone owoce - suszone czerwone porzeczki? Zaraz jednak umknęły. Może to po prostu połączenie grejpfruta i rodzynek...?
Spód okazał się być do ciasta bez pieczenia, jakiejś masy cytrusowo-ananasowej. Czułam coś anansowego, nie samego ananasa. Z czasem wyłonił się z tego bardzo owocowy sernik. Właśnie cytrusowo-ananasowy i w dodatku chyba jogurtowy. Nabiał też był bowiem kwaśny.
Kwaśność ananasa i nabiału końcowo znacząco wzrosła, mieszając się z pomarańczami i odrobiną cytryny. Grejpfrut też do nich dolatywał, choć on zdawał się grać na siebie, nie był w jedno zgrany z innymi.
Po zjedzeniu został posmak głównie czerwonego grejpfruta oraz ogólnie cytrusów z ananasem i niejasnym motywem suszonych owoców - jakiejś masy-spodu z nich i prażonych migdałów. Na tym osiadł jogurtowy sernik z cierpkawo-słodkimi skórkami pomarańczy i grejpfruta.
Czekolada smakowała mi, choć trochę zaskoczyła kwaśnością i ogromem owoców: pomarańcze, grejpfruty i trochę cytryny mieszały się z ananasem i odrobiną rodzynek, suszonego ananasa. Maślany karmel rozchodzący się na zdrowy karmel z suszonych owoców i maślano-jogurtowe, w końcu kwaśno sernikowe motywy wyszły bardzo ciekawie. Nie brakowało w tej kompozycji słodyczy, acz była naturalna i dopiero za kwaśnością. Gorzkości czułam tu najmniej - zdawała się trzymać skórek cytrusowych i grejpfruta. Parę nut pojawiających się dosłownie na chwilę była tak niecodzienna, nieodgadniona, że aż trudno je ponazywać. Czekolada zaskakująco nieciężka i słodka jak na setkę.
Po dotąd jedzonych tabliczkach z Tajlandii nie spodziewałam się, że smak pójdzie właśnie w takim kierunku.
ocena: 9/10
kupiłam: Beskid Chocolate
cena: 20,30 zł (za 70 g; dostałam rabat)
kaloryczność: 464 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarno kakaowca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.