Czekoladą zainteresowałam się, bo zwyczajnie nigdy wcześniej takiej nie widziałam. W ogóle nie wiedziałam nic o istnieniu firmy Sol Natural. To barceloński producent i dystrybutor zdrowej żywności. Czekolada nie jest ich głównym produktem, ale wyglądała obiecująco.
Sol Natural BioChocolate 85 % de Cacao to ciemna czekolada o zawartości 85% kakao.
Po otwarciu poczułam zapach melasy i węgla, przekładających się na ogólnie bardzo palony klimat. W te ciepłe klimaty wpisało się nieostre, wędzone chili i papryka; ogólnie przyprawy dość wytrawne. Kwasek, który podpiął się pod wytrawność, odlegle skojarzył mi się z kiszoną kapustą z jabłkami i słodko-wędzonym kimchi. Obok stanęły nieco łagodzące tony jakiś wypieków półsłodkich, półwytrawnych - rogali, brioszek...? Kwasek zahaczał też o cytrynę, acz ona nie była w pełni kwaśna. To raczej skórka cytrynowa, wchodząca w coś słodkiego - jakieś ciasto, cukierki cytrynowe. Powagi dodał temu dym, pilnujący, by to gorzkość przewodziła.
Tabliczka w dotyku była bardzo tłusta. Ogólnie sprawiała wrażenie masywnej, jednak nie trzaskała za głośno przy łamaniu. Jej ciche trzaski zapewniały jednak o masywności i konkrecie. Co ciekawe, łatwo mi się ją łamało wraz z podziałem na kostki, ale gdy robiłam kęsa czy przełamywałam którąś kostkę, czekolada okazała się przepotężnie twarda.
W ustach rozpływała się powoli, początkowo trochę niechętnie. Po chwili jednak zaskakiwała i roztaczała mazistą, trochę oleistą tłustość. Bazowo utrzymywała kształt i trochę przypominała kawałek chłodnego masła, a jednocześnie opływała coraz większą ilością tłusto-wodnistych fal. Znikała wodniście-oleiście.
W smaku zaczęło się od jakby przygaszonej dymem słodyczy. Próbowała wyjść rześko, niczym poranna rosa, ale dym stanął jej na drodze. Choć nie było to takie oczywiste, zdradziła swój lekko palony charakter.
Poprzez nutę dymu weszła gorzkość. Rozchodziła się powoli, ale bardzo konsekwentnie. W niej swoją obecność i chęć do działania zgłosiła goryczowato-cierpka skórka cytryny, lecz miała problem z utrzymaniem się. Trochę słodyczy zasugerowało skórkę kandyzowaną, acz kandyzowanie z czasem się rozmyło. Raz po raz do głowy przyszła mi jakaś... cytrynówka? Wino (białe?) o nucie skórki cytryny?
Dym nasilił się i zaprezentował wyraźnie jako on sam, a potem... roztoczył wizję wędzenia czegoś. Wędzonych przypraw? Z dymu wyłoniło się wędzone chili i wędzona, słodkawa papryka, ale też inne, trudniejsze do uchwycenia. Przełożyło się to na ciepło-wytrawniejszy motyw, epizodycznie nasilający się i słabnący.
Melasa pobrzmiewała sobie jakby niezależnie od głównego wątku. Była palona i ciężka, rosła jednak tylko do średniego poziomu. Wydawało się, że mogłaby rządzić kompozycją, ale jakby obawiała się?
Rześkość znów spróbowała swych sił, przez moment przekładając się na wizję paleniska po wczorajszym ognisku, które już wygasło, a okolicę pokryła poranna rosa. Rosa mieszkała się z przepalono-goryczkowatymi aromatami, które miejsce to wciąż pamiętało.
Skórka cytryny nie miała siły przebicia - przez pewien czas trzymała się tyłów i przeszła tam przemianę w wyraźnie suszoną. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa skórka cytryny zdobyła się na lekką kwaśność, podtrzymując rześkość, po czym nasiliła się. Obok wystąpił jeszcze jakiś owoc, ale... trudny do złapania. Jakby tak przygotowywać jakieś dodatki do wykwintnego dania: sos z cytrusa yuzu, może z dodatkiem wina, z np.... goryczkowatymi truflami (grzybami)?
W tym czasie słodycz nabrała pewności siebie. Szła konsekwentnie w palonym kierunku, otaczając dym i łagodząc gorzkość. Do kompozycji dołączyła nuta maślano-drożdżowa, co ze względu na paloność, jaką wciąż czułam z racji obecności melasy, przełożyło się na wypieki: rogaliki, brioszki.
Choć najpierw wypieki te trzymały się ze słodko-ciężką melasą, z czasem chyba spodobała im się wytrawność, wciąż w kompozycji świetnie wyczuwalna. Cytryna straciła na jednoznaczności i owocowości. Mieszać się zaczęła z jabłkami i... kiszoną kapustą? Serwowaną trochę na słodko, właśnie z drożdżowo-słodkawymi, ale wciąż lekko wytrawnymi brioszkami i rogalikami.
Zrobiło się dymnie, po czym... dym ukrył wytrawność. Obok niego stanęła - podkreślona na zasadzie kontrastu? - rosa i wywalczyła rześkość z kwaskowatych motywów. Do wypieków dołączyły jakieś słodkie masy cytrynowe, np. lemon curd, coś jabłkowo-jakiegoś. Masa z duszono-karmelizowanych w melasie czerwonych jabłek? Jabłek o wręcz winnych aspiracjach, za którymi jeszcze coś czerwonego przemknęło? A brioszka nagle wypełniła się suszoną skórką cytryny.
Wędzona nutka spróbowała zakraść się do owoców, lecz zrezygnowała. Wystąpiła wraz z sadzą i dymem jakby zupełnie obok słodko-owocowego wątku, do którego za to podkradło się winne echo.
Po zjedzeniu został posmak dymu i przypraw, przypraw wiążących się z wędzeniem, oraz słodko-wytrawnej brioszki z suszoną, ale przyjemnie soczyście-jędrną i wyrazistą skórką cytryny. Słodycz ostała się jako ciężka melasa. Otulona jednak rześkością rosy i około owocową, ale nieoczywistą. Czułam cytrynowość, ale nie kwaśność - i tu wszedł jakby jakiś sos yuzu (nie owoc sam w sobie).
Czekolada była smaczna i niecodzienna, acz ogrom melasy i palenia przeszkadzały. Wyszły imperatywnie w stosunku do nut przypraw i cytrusów (cytryny, yuzu) i zwłaszcza melasowy wątek cukru kokosowego za bardzo odciągał uwagę od reszty. Odrobina chili i wędzona papryka były ciepłe, wytrawniejsze, ale nie ostre. Bardzo ciekawie mieszały się ze skórką cytryny, kiszoną kapustą z jabłkami, sosem cytrusowym i brioszkami, rogalami słodko-wytrawnymi. Dym sprawiał, że tworzyło to integralną całość. Motyw ogniska i rosy wyszły jakby trochę obok, ale nie kłóciły się. Było gorzko, konkretnie, trochę kwaskawo i słodko dopiero na końcu, jednak była to słodycz zbyt... rozpychająca się? Trochę zbyt wodniście-oleista konsystencja też mogłaby być nieco inna, ale ogólnie tabliczka zapewniła miłą degustację.
ocena: 7/10
Skład: miazga kakaowa, cukier kokosowy 15%, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.